Buenos dias, Buenos
Aires.
Po wakacjach zostały już tylko wyrzuty sumienia, bo albo się czegoś nie
zrobiło i teraz pozostało pluć sobie w brodę,
że nie wykorzystało się szansy, którą miało się pod nosem, albo zrobiło się coś, co w opinii publicznej
ciężko nazwać poprawnym. W końcu zbyt często wygrywa w nas ta ciemna strona
mocy, prawda?
Wiem, że chcecie się dowiedzieć, co tam słychać u naszych ulubieńców,
więc nie będę Was trzymać dłużej w niepewności.
Nasze ucieleśnienie dobra, najmilsza dziewczyna w Studio (podobno też
najzdolniejsza), wybrała. Tak, nie macie zwidów. Panna V. stwierdziła, że L.
jest jej księciem z bajki i teraz są nierozłączni. Na każdym kroku migdalą się
tak bardzo, że czasami człowieka mdli na sam widok. Za niedługo wszystkie
szpitale w Buenos Aires wypełnią się pacjentami, którzy rzygają tęczą.
Diagnoza? Za dużo słodyczy oglądanej u naszej ulubionej parki. Żeby nie było,
że jestem złośliwa... Osobiście życzę im, jak najlepiej! Oby ich jedynym
problemem było to, kto kogo kocha bardziej.
Wiecie, że równowaga w przyrodzie musi być. Jeżeli z jednej strony w
pełni rozkwita kwiat o cudownej nazwie „miłość”, to z drugiej musi zwiędnąć. W
końcu jest tyle szkodników, które podgryzają jego liście czy korzenie.
Rozumiecie mnie, te małe wredne robaczki, takie jak zazdrość, brak zaufania,
potrafią siać prawdziwe spustoszenie. Dlaczego mówię Wam o tym wszystkim? Bo
ktoś, kto mogłoby się wydawać, że zamiast serca ma wielki kamień, zakochał się.
Tak, SuperNowa, która błyszczy jaśniej niż kiedykolwiek (przynajmniej
w swoim mniemaniu) poznała w końcu, co to miłość. Ciężkie, ołowiane drzwi,
które niezłomnie stały na drodze do serca Lu. otworzyły się za sprawą pewnego
Włocha. I wszystko byłoby cacy, ale niestety zbyt szybko zatrzasnęły się z
głośnym hukiem, bo Fd. nie mógł przełknąć pewnej gorzkiej pigułki.
A podobno jeśli się kogoś kocha, to akceptuje się też jego wady. Fd. chyba
nie słyszałeś o tym, co? Mniejsza o to. Bańka pękła.
C. i F. pieczołowicie pielęgnowały swoją przyjaźń we Włoszech. F.
zaprosiła swoją rudą przyjaciółkę do swojego rodzinnego domu na całe wakacje.
Chyba jeszcze nigdy nie były tak blisko, jak po dwóch miesiącach babskiego
szaleństwa. Czy to nie wspaniałe mieć obok siebie kogoś, kto zawsze służy radą,
pomocą? Kogoś przy kim można być po prostu sobą? Kogoś przy kim nie trzeba się
bać odrzucenia?
Aż można im zazdrościć, prawda N.? Ty nigdy nie będziesz dla swojej
„przyjaciółki” kimś innym, niż służącą. Bywa.
Sabes que me amas,
xoxo
GossipGirl
***
Już miała zaprzeczyć temu ostatniemu, gorzkiemu zdaniu, kiedy usłyszała
za sobą stukot obcasów. Znały się ze sobą tak długo, że potrafiła rozpoznać ją
po krokach. Nawet więcej. Bezbłędnie potrafiła odczytać z nich jej nastrój.
Teraz była lekko zdenerwowana, ale postara się to dobrze ukryć. Ubierze maskę
pewności siebie i pokaże wszystkim, że ich miejsce w szeregu znajduje się na
szarym końcu.
-Plotkara napisała, że
błyszcze jaśniej niż kiedykolwiek! –pisnęła, zatrzymując się przy szafkach.
-Ale potem dodała, że tylko
według ciebie. –mruknęła Natalia, chowając komórkę do kieszeni.
-Mówiłaś coś? –blondynka
spojrzała na nią gniewnie.
-Nie nic... –uciekła wzrokiem od tych wielkich
brązowych oczu, które patrzyły na nią z wyrzutem.
-Tak myślałam. Ludmiła od...
Palce, którymi miała
właśnie pstryknąć, zatrzymały się w bezruchu na wysokości jej głowy. Federico
śmiał się z jakąś filigranową dziewczyną, która miała błyszczące czarne włosy.
Przełknęła głośno ślinę. Co ją to w ogóle obchodzi? Przecież już nie są razem.
Nie kochał jej wystarczająco. W domu łkała cicho, kiedy czytała post Plotkary.
Kimkolwiek była, miała rację. Gdyby mu naprawdę zależało, jej wady nie byłyby
przeszkodą.
-Wszystko w porządku, Ludmi?
–Naty lekko chwyciła ją za ramię.
Przyjaciółka traktowała ją jak popychadło, ale nie potrafiła odwrócić się
do niej plecami. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jeżeli odejdzie,
blondynka zostanie całkiem sama. Możliwe, że byłaby to odpowiednia kara za jej
zachowanie, ale Naty wiedziała, że pod tą twardą skorupą, którą się szczelnie
okryła, jest delikatna, wrażliwa dusza. Świadczy o tym chociażby to, że się
zakochała. I teraz cierpi. Nawet jeśli nie chce tego pokazać.
-Jeszcze tu jesteś? –Ludmiła
strzepnęła jej rękę niecierpliwym ruchem i uśmiechnęła się sztucznie. –Powinnaś
już wracać z zimną wodą dla mnie i ręcznikiem! Do niczego się nie nadajesz!
-Już idę... –Naty odeszła ze
spuszczoną głowa, szurając nogami.
Popatrzył w jej stronę
znad głowy koleżanki. Kolejny raz zaatakowała biedną Natalię. Wyżyła się na
niej przez niego. Wiedział, że jest zła. Miała prawo. Zranił ją. Otworzyła się
przed nim, pokazała swoją duszę, a on ją skrzywdził. Powiedział o te kilka słów
za dużo. Powinien starać się jej wytłumaczyć, próbować ją powoli zmieniać.
Przecież doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jaka jest, że ma wybuchowy
charakter, że rodzice ją zepsuli. Powinien być cierpliwy, ale któregoś dnia nie
wytrzymał. Bo ile można słuchać jednych i tych samych wyrzutów, które są
bezpodstawne?
Tego pamiętnego dnia
znowu poszło o Violettę. Ich rodzice się przyjaźnili i co tydzień jedli razem
kolację. Tak było i tym razem. Znudzeni gadką dorosłych, postanowili z
Castillo, że wyjdą do ogrodu i pośpiewają. Nie widział w tym nic złego, bo
przecież śpiewanie z przyjaciółką nie jest grzechem, prawda? Z resztą, nie
robił tego po raz pierwszy. Muzyka była częścią jego życia, więc każdą chwilę
wykorzystywał do stworzenia nowych aranżacji utworów. Ludmiła miała jednak na
ten temat zgoła inne zdanie. Kiedy zobaczyła ich razem, zrobiła mu dziką
awanturę. Wtedy powiedział jej, że jeżeli tak ma wyglądać ich związek, to on
dziękuje. Zaraz gorzko tego pożałował, bo ból, który wymalował się na jej
twarzy był nie do zniesienia. Chciał ją objąć, przeprosić, powiedzieć, że wcale
nie chce z nią zrywać, ale kiedy wyciągnął ręce w jej kierunku, jej wzrok stał
się zimny jak lód. Uniosła wysoko głowę, stwierdziła, że go nienawidzi i
odeszła... A raczej to on pozwolił jej odejść.
Znaleźli pod pijanym
drzewem trochę cienia. Rozłożyli koc i zaczęli wyciągać kanapki z koszyka,
który przynieśli ze sobą. Chcieli wykorzystać ostatnie chwile wolności. Jutro
czeka ich szkolna rzeczywistość. Dobrze, że StudioOnBeat
jest szkołą, do której chodzi się
z przyjemnością. Znowu będą doskonalić swój talent, dobrze się przy tym bawiąc.
-Plotkara napisała, że
można rzygać tęczą na nasz widok.
-Nie
obchodzi mnie, co napisała. –przygarnął ją do siebie i musnął w skroń.
Wtuliła się w niego i z rozkoszą upajała jego
zapachem. W końcu odnalazła miłość. Violetta wybrała Leona i była szczęśliwa. O
Tomasie w ogóle już nie myślała. Zmarnowała trochę czasu i prawie straciła
Leona, ale teraz była pewna, że to co czuła do Hiszpana nie było niczym więcej,
niż zwykłym zauroczeniem. Dobrze, że Leon dał jej szansę. Nie wiedziała, co by
było gdyby stwierdził, że nie chce jej już znać. Potrzebowała go. Jego ramion,
w których czuła się bezpiecznie, jego uśmiechu, który powodował, że jej serce
szybciej zaczynało bić i jego zapewnienia, że wszystko będzie dobrze, dzięki
któremu wiedziała, że się ułoży.
Ile
razy szczypał się w ramię, żeby przekonać się, że to nie sen? Na całe
szczęścia każdorazowo odczuwał ból, co świadczyło, że to całe szczęście jest
prawdziwe. W końcu udało mu się zdobyć jej serce. I to w całości. Doczekał się
chwili, w której nie musiał już dzielić się nią z kimś innym. Była jego. Tylko
jego. Gdyby radość, którą odczuwał każdego dnia, będąc z nią, zmienić na
ładunek wybuchowy, niewątpliwie rozwaliłaby ona co najmniej pół świata. Nigdy
wcześniej nie zależało mu tak bardzo. Dzięki niej się zmienił. Przestał być tym
aroganckim chłystkiem, który nie myślał o innych. Stał się kimś lepszym.
-Kocham cię. –powiedział, szukając jej ust.
-Ja
ciebie też.
Zaśmiała się, kiedy zaczął obsypywać jej twarz
delikatnymi pocałunkami. Uwielbiał jej śmiech, który niósł się echem po całym
parku. Uwielbiał te dreszcze, które przyjemnie łaskotały mu kark, kiedy go
dotykała. Uwielbiał to ciepło, które rozchodziło się od żołądka, aż do
koniuszków palców, kiedy czuł smak jej ust. Umarłby bez niej. Była mu potrzeba,
jak powietrze.
Siedzieli
w ciszy objęci przyglądając się wielkiej pomarańczowej kulce, która jakby
z ociąganiem, znikała za horyzontem. Niebo porzuciło swój błękit,
ustępując czerwieni, która walczyła o swoją dominację z fioletem. Białe chmury
zamieniły się w różową watę cukrową, którą rozwiewał wzmagający się wiatr.
Zachłysnęli się tym widokiem. Wszystko im sprzyjało. Oboje czuli, że nie ma
takiej siły, która mogłaby ich rozdzielić.
Przeszedł
już chyba maraton, wędrując tam i z powrotem po pokoju. Spóźniała się. Kolejny
raz spojrzał na drogiego Rolexa, którego dostał w prezencie na Gwiazdkę.
Miała być pięć minut temu! Co ona sobie wyobraża? Co mu po jej obietnicach
jeżeli ich nie dotrzymuje? Dosyć tego! Nie będzie tak stał, bo zaraz zwariuje z
niepokoju. Sięgał do stolika, na którym leżały kluczyki od samochodu, kiedy
drzwi się otworzyły i ją zobaczył. Całą i zdrową. Odetchnął z ulgą. Miał na nią
nakrzyczeć, ale kiedy zobaczył jej rozanieloną twarzyczkę, przeszła mu cała
złość. Natrętny głos w jego głowie, powiedział mu, że jest okropnym ojcem.
Chociaż tego nie chciał, tym razem musiał przyznać mu rację. Naprawdę chciał
zrobić jej awanturę o to, że spóźniła się zaledwie o pięć minut?
-Tato,
jestem taka szczęśliwa! –Violetta podbiegła do niego i rzuciła mu się w
ramiona.
Musi
się ogarnąć. Nie wybaczyłby sobie, gdyby przez jego nadopiekuńczość, znikła ta
radość w jej oczach. Musi spróbować bardziej jej zaufać. I Leonowi też. W końcu
nie od dziś znał chłopaka. Musiał przyznać, że widać, jak bardzo mu na niej
zależy. Dba o nią, wspiera. W jego towarzystwie nie powinno spotkać jej nic
złego. Jednak mimo tych wszystkich argumentów, które wydawały się dość logiczne,
bał się. Bał się, że może stracić kolejną osobę, którą kocha. Obwiniał się za
przedwczesną śmierć żony. Gdyby bardziej nalegał na to, żeby skończyła z
koncertowaniem, nie wsiadłaby wtedy do tego cholernego samochodu. Ale nie
zrobił tego. Pozwolił, żeby pojechała... i nie wróciła.
German
zamknął oczy, chcąc powstrzymać łzy. Nie chciał płakać przy córce. Wiedział, że
nie tylko on jeden przeżył śmierć Marii. Violi też nie było łatwo. Starał się
ze wszystkich sił zastąpić jej matkę, ale nie zawsze mu to wychodziło. Teraz
postara się bardziej.
-Tato... –zaczęła niepewnie, odsuwając się od niego.
Przeczuwała, że się nie zgodzi. Rozważała
opcję z nakłamaniem mu, żeby jego decyzja była inna, ale zrezygnowała z tego
pomysłu. Już wcześniej obiecała sobie, że zawsze będzie z nim szczera.
-Tak
Violu? –uśmiechnął się do niej zachęcająco.
Wzięła głęboki wdech.
-Do
Buenos Aires przeprowadza się przyjaciel Leona. I będzie taka impreza powitalna
w klubie... ‑patrzyła jak przestaje się uśmiechać, ale nie przerwała. -...i
chciałabym na nią iść.
-Nie... –zawahał się, kiedy posmutniała.
Przecież miał być lepszym ojcem! Miał jej
ufać! Niestety nie jest już małą dziewczynką, to normalne, że chce mieć jakieś
życie towarzyskie...
-Nie
widzę problemu. Możesz iść. –sam nie wiedział, jakim cudem przeszło mu to przez
gardło. –Ale mam jeden warunek.
-Jaki?
-Masz
tam iść w spodniach i golfie.
Zaśmiała się serdecznie i powiedziała mu, że
go kocha. Mimo swoich humorków był najlepszym tatą na świecie.
Ajajaj, Dzwoneczku! <3
OdpowiedzUsuńŚwietny pomysł z połączeniem Plotkary z Violettą. Uwielbiam oba te seriale (od Plotkary byłam swego czasu uzależniona tak samo, jak teraz od Violetty), i naprawdę cieszę się, że będę mogła poczytać o tym, jak to dwa światy się spotykają :D Teksty Plotkary, zawsze tak naszpikowane fałszywą słodyczą i ironią, że aż koli w oczy, ale to jest właśnie super. No i na dodatek słodka do bólu Leonetta, problemy SuperNowy... Czuję, że to opowiadanie już jest jednym z moich ulubionych <3 A więc, podsumowując, cud, miód, malina, no i oczywiście nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału! Pisz dalej, bo niesamowicie ci wychodzi, Dzwoneczku! <3
Buziaki,
M. ;*
No to ładnie Plotkara im wszystkim pojechała ;p Ale to porównanie miłości do kwiatów i szkodników jest rewelacyjne! Strasznie mi się podoba :)
OdpowiedzUsuńLudmiła i Naty – W sumie to tu trzeba przyznać rację Plotkarze, pierwsza jak zwykle pomiata tą drugą. Natalia stanowczo ma za dobre serce.
Leon i Violetta <3 po prostu pięknie opisujesz ich uczucia, to ciepło, to jak bardzo się potrzebują… miodzio! Są naprawdę cudowni:)
„Pozwolił, żeby pojechała... i nie wróciła.” ;( biedny German, jak sobie go wyobrażam ze łzami w oczach… musiało mu być naprawdę ciężko. Ciekawe czy wytrwa w postanowieniu, żeby bardziej ufać Violi. Pozwolił jej pójść na imprezę, co prawda w golfie i spodniach, no ale jakiś progres jest, nie wymagajmy za dużo xD
Looking forward to the party,
Periwinkle ;)