niedziela, 28 września 2014

4.

Buenos dias, Buenos Aires. 

Czy w życiu może brakować jeszcze czegoś, kiedy jest się przystojnym, bogatym, utalentowanym i szczęśliwie zakochanym? Wydawałoby się, że nie, ale niektórym i to nie wystarcza.
Spotted.
L. kupuje ze swoim ojcem błyszczącą maszynę na dwóch kółkach. To najnowszy KTM 250 SX. Podpowiem Wam dziewczyny, że nie jest to rowerek na popołudniowe przejażdżki parkowymi uliczkami z kochaną rodzinką, tylko motocykl.
Wygląda na to, że nasz Idealny Chłopczyk zamierza spróbować swoich sił w Motocrossie!  Czyżby w jego idealnym życiu  brakowało dreszczyku emocji? I to chyba sporo, skoro zdecydował się na ekstremalny sport.
Hej L.! Czy to oznacza, że porzucasz gitarkę i pianinko? Mam nadzieję, że nie. Zawiódłbyś tym rzesze swoich fanek na Facebook’u!
A jak to przeżył nasz Aniołeczek?  Cieszysz się V., że ukochany będzie szaleńczo jeździł po torze pełnym niebezpiecznych zakrętów, hopek i dziur? A może boisz się, że teraz porzuci Cię dla swojej nowej zabaweczki? Być gorszą od jakiegoś pojazdu... Straszne! Oby do czegoś takiego nigdy nie doszło.
Jakby nie było, życzymy Ci L. sukcesów w odkrywaniu swojej pasji i dużo adrenaliny! Tylko uważaj na buźkę. Jest taka śliczna, że szkoda by było ją gdzieś przytrzeć.



Sabes que me amas,
xoxo
GossipGirl.
***

            Cholera no. Chciał jej powiedzieć. Zamierzał iść do niej i przekonać, że to wcale nie jest taki zły pomysł. Wiedział, że jest temu przeciwna. Uważa, że to zbyt niebezpieczne. Miał nadzieję, że jednak go zrozumie i będzie wspierać w nowej pasji. Zakochał się w Motocrossie, kiedy był na wakacjach u kuzyna. To właśnie on pokazał mu o co w tym wszystkim chodzi. Tylko, że wszystko potoczyło się zupełnie inaczej niż planował. I to wszystko przez jedną, wredną osobę. Wyobrażał sobie, jak bardzo Violetta musiała się wkurzyć, gdy przeczytała te pierdoły na blogu Plotkary.
            Nie spodziewał się, że tak szybko przyjdzie. Nie spodziewał się, że w ogóle przyjdzie. Był pewien, że zamknie się w pokoju i nie będzie go chciała widzieć. Jednak stała przed nim i patrzyła na niego. W jej oczach malowała się złość. Zauważył, że zacisnęła pięści.
 -Dlaczego mi nie powiedziałeś? –szepnęła ledwo słyszalnie.
 -Chciałem, ale ktoś mnie uprzedził. –skrzywił się.
 -Leon, przecież wiesz, że...
 -Wiem. Przepraszam. –spuścił głowę. –Ale lubię to. Naprawdę lubię... –dodał cicho.
Chyba zbyt mocno zareagowała. Kiedyś rozmawiali o tym całym Motocrossie. Leon był tym strasznie zafascynowany. Dobrze pamiętała tę ekscytację w jego oczach, kiedy jej o tym opowiadał. I smutek, kiedy mu powiedziała, że za nic na świecie się na to nie zgodzi.
            Nie lubiła motocyklistów. To przez jednego z nich jej mama zginęła, kiedy wymusił pierwszeństwo. Ale przecież to nie świadczy o tym, że Leon będzie taki sam, prawda? Poza tym Motocross to nie to samo, co jazda ścigaczem po zatłoczonych uliczkach w Buenos Aires. Tylko, że jest to niebezpieczny sport. Co jeśli mu coś nie wyjdzie i będzie miał wypadek? Ale czy zniesie ten smutek w jego oczach? Czy ma prawo zabronić mu robienia czegoś, co pokochał, tylko dlatego, że się boi? Jest jego dziewczyną i chciałaby go wspierać we wszystkim... Chciała, żeby wiedział, że może jej zaufać, przyjść do niej z każdą sprawą, a ona go nie odrzuci. Chciała, żeby miał tę pewność, że będzie przy nim zawsze.
 -Leon... –podeszła do niego i objęła dłońmi jego twarz. –Kocham cię. I boję się o ciebie. Nie chcę, żeby coś ci się stało. Nie zniosłabym tego...
 -Wiem. –spojrzał w jej oczy z czułością. –Oddam motor, jeśli chcesz. Wiem, że przez ten wypadek...
            Ostatnią rzeczą jaką chciał, było zranienie jej. A zrobił to. Zrobił przez swoją zachciankę. Teraz jakoś wszystkie argumenty przemawiające za tym pomysłem, wydały mu się głupie. Gdyby mógł cofnąć czas, nie zapisałby się na tor i nie kupił tego cholernego motoru. Jak mógł być taki głupi? Przecież dobrze wiedział, dlaczego Violetta nie pochwaliła jego pomysłu. Powinien sobie odpuścić. Nie zrobił tego. Wmówił sobie, że jakoś to będzie. Nie było.
 -Nie rób tego. Ten wypadek to nie była twoja wina...
 -Violetta...
 -Posłuchaj. –uciszyła go skinieniem ręki. –Właśnie odkryłeś nową pasję. Masz szansę się w niej rozwijać. Jeśli to cię uszczęśliwi, to chcę, żebyś to robił.
 -Nie zrobię niczego, przez co ty byłabyś nieszczęśliwa.
 -Jestem szczęśliwa, kiedy ty jesteś szczęśliwy. –pocałowała go lekko w usta. –W tamtym roku ty mi ustępowałeś na każdym kroku, mimo że czasami wcale ci się to nie podobało.
Przypomniał sobie całe to jej niezdecydowanie związane z Tomasem.
 -Teraz moja kolej, żeby ci troszkę poustępować. –uśmiechnęła się do niego.
 -Troszkę? –zmrużył oczy.
 -Troszeczkę. Ociupinkę.
Zaśmiali się oboje.
 -Przepraszam, że tak ostro zareagowałam.
 -To ja przepraszam, że ci nie powiedziałem.
Przytulił ją mocno. Był szczęśliwy, że zaakceptowała jego wybór i doszli do porozumienia.



            Kolejny raz dzisiejszego dnia wyżyła się na niej. A wszystko przez to, że wyjechała minimalnie lakierem poza płytkę paznokcia. Kazała jej iść po wodę, która oczywiście nie była wystarczająco zimna, a jakby było mało wszystkiego wydarła się na nią, bo zbyt mocno pociągnęła ją za włosy, podczas robienia francuza. Natalia westchnęła i ciężko opadła na ławkę, kiedy udało jej się uwolnić od Ludmiły. Blondynka była dzisiaj wyjątkowo przykra. Zachowywała się, jakby wstąpił w nią diabeł. Ani razu się nie uśmiechnęła, nawet sztucznie. Patrzyła tylko na wszystkich spode łba i krzyczała, że mają podziwiać jej blask. Czy naprawdę myśli, że będą ją lubić, jeśli będzie robić takie rzeczy?
 -Jak ty to wytrzymujesz? –Federico podszedł do niej i usiadł obok.
 -Byłaby sama beze mnie.
 -Wkurza się z mojej winy... –zapatrzył się w punkt.
 -Nie, tu chodzi o coś więcej.
Popatrzył na nią, nic nie rozumiejąc.
 -Co masz na myśli?
 -Skrzywdziłeś ją tym zerwaniem, ale nawet wtedy nie zachowywała się tak okropnie. Coś musiało się stać. –zamyśliła się.
Przeprosiła kolegę i pobiegła szukać przyjaciółki.
            Znalazła ją w sali muzycznej. Uderzała chaotycznie w klawisze. Była jakaś taka nieobecna i smutna. Natalii zrobiło się jej żal. Bardzo chciała jej jakoś pomóc. Chciała zrobić coś, co pomogłoby Ferro przejść na dobrą stronę mocy. Chciała jej pokazać, że jeśli będzie miła dla innych, wyjdzie jej to na lepsze. Nikt nie jest zły do szpiku kości. Nawet Ludmiła. Gdyby tylko chciała dać sobie szansę.
 -Co się dzieje Ludmi?
Blondynka podskoczyła na stołku przestraszona. Natalia zauważyła, że ma zaczerwienione oczy. Podeszła do niej i bez słowa objęła. Poczuła, że przyjaciółka sztywnieje, ale nie zwolniła uścisku.
            Ludmiła długo walczyła sama ze sobą. Nienawidziła okazywać słabości. W końcu jednak się poddała i przytuliła do Natalii. Potrzebowała tego. Potrzebowała, jak nigdy wcześniej. Chciała, żeby ktoś ją pogłaskał po głowie i powiedział, że będzie dobrze. Była zła na siebie za to, że jest taka słaba. To tylko kolejny dowód na to, że ich zawiodła. Ludmiła Ferro powinna być silna. Niezależnie od sytuacji. Do jej oczu znowu napłynęły łzy. Czemu musi być tak beznadziejna? Czemu nie może być taka, jak ona?
 -Zerwiemy się z lekcji, co? –Naty pogładziła ją po włosach. –Schowamy się gdzieś i wszystko mi opowiesz, albo po prostu sobie posiedzimy.
Kiwnęła głową twierdząco. Brunetka chwyciła ją za rękę i wyprowadziła ze szkoły.
            Federico obserwował, jak wychodzą razem. Martwił się o nią. Dawno nie widział jej w takim stanie. Chciał do niej podbiec i wziąć w ramiona, szepcząc do ucha, że razem poradzą sobie ze wszystkim. Tylko, że chcieć a móc, to dwie różne rzeczy. Zdawał sobie sprawę z tego, że z nim nie chciałaby porozmawiać. Dziękował Opatrzności, że Natalia mimo wszystko z nią została. Miał nadzieję, że Hiszpance uda się jej pomóc. I może Naty zdradzi mu o co chodzi?



            Stracił nadzieję, że ją znajdzie. Przeszukał już całe to StudioOnBeat, w którym podobno się uczyła. Jest kompletnym idiotą. Jak nie mógł wziąć jej numeru telefonu? No tak... To przez tę jej przyjaciółkę, która cały czas trajkotała jak najęta. Ta cała Cami, jak mówiła do niej Fran, działała mu na nerwy. Może to dlatego, że tak bardzo spodobała mu się Włoszka? Może gdyby tak nie było, rudzielec dałby się lubić? Tylko, że on marzył, żeby zostać z Francescą sam na sam. Chciał wiedzieć, co lubi poza śpiewaniem, jak spędza wolny czas, jaki jest jej ulubiony koktajl, czy jest na coś uczulona, czy lubi psy? Oby tak, bo sam je uwielbia. Ma długowłosego owczarka niemieckiego i miał nadzieję, że Fran go polubi.
            Zatrzymał się nagle, przez co koleś, który szedł za nim wpadł na niego. Marco nie zwracał uwagi na przeklinającego pod nosem przechodnia, który go wyminął ze złością. Myślał tylko o tym, że to totalna głupota z jego strony. Jak może myśleć w taki sposób o dziewczynie, której w ogóle nie zna? Pierwszy raz zdarzyło mu się tak ześwirować na czyimś punkcie. Pokręcił głową, uśmiechając się pod nosem i wszedł do pobliskiego baru. Może akurat tam będzie, pomyślał. Nadzieja jest podobno matką głupich, ale lepiej mieć taką matkę niż być sierotą.
            Obsługiwała kolejny stolik, kiedy wszedł do RestoBand. Nie zauważył jej. Podszedł do baru i ciężko usiadł na krześle. Zauważyła, że za uchem ma założony ołówek. Prawdziwy artysta, w każdej chwili mógł zobaczyć coś, co było godne przelania na papier.
 -Co podać? –zaśmiała się, gdy spojrzał na nią zaskoczony.
 -Francesca? Co tutaj robisz?
Rozejrzała się dookoła.
 -Pracuję. Mój brat jest właścicielem tego lokalu i czasami mu pomagam.
Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście.
 -Czego się napijesz? –spytała.
 -A jaki koktajl polecasz?
 -Ja najbardziej lubię o smaku kiwi.
 -To taki poproszę. –uśmiechnął się do niej szeroko.
            Miło jej się z nim gadało. Nie ukrywała, że Marco jej się spodobał. Zaskoczył ją pytaniem, czy zgodzi się mu pozować. Nie zastanawiała się długo. Była podekscytowana faktem, że ktoś chciał ją uwiecznić na płótnie. Jeszcze nie postawił żadnej kreski, a ona już czuła się jak Mona Lisa. Już nie mogła się doczekać ich pierwszego spotkania. Jak tylko pożegna się z Marco, zadzwoni do Cami, żeby się pochwalić. Kto wie, może coś z tego wyjdzie? Może już za niedługo będzie chodziła z nim za rękę?
 -To jesteśmy umówieni. –wstał i pocałował ją w policzek.
Poczuła ciepło na sercu. Rozmarzonym wzrokiem patrzyła, jak wychodzi z baru. Przy drzwiach odwrócił się jeszcze i jej pomachał. Czyż nie jest uroczy?  

poniedziałek, 22 września 2014

3.

Buenos dias, Buenos Aires.

Jesteście zakochani? Bo u nas w Studio mamy przegląd chyba każdego rodzaju miłości. Jest ta idealna, której wszyscy zazdroszczą V. i L. Jest i ta nieszczęśliwa, prawda Lu.? Mamy również ciche wzdychanie w kącie do kogoś, kto nigdy nie będzie nasz. Pozdro N., przede mną nic się nie ukryje. No i jest taka, którą się zmienia, jak bieliznę (wiem, że dla niektórych oznacza to dość rzadko, ale ich pomińmy, fuj!).
Musicie mi trochę pomóc, bo już się pogubiłam. Która z Was jest teraz miłością życia pana Mx.? Andrea, Laura, Lina? No przyznać się, której dzisiaj złamie serducho. Swoją drogą to czemu każda z Was jest na tyle naiwna, żeby pchać się w taki związek? Podobno najlepiej uczy się na cudzych błędach, więc dlaczego powielacie pomyłki koleżanek?
No chyba, że jara was werteryzm. Jeśli tak, to polecam żółtą kamizelkę, niebieski frak i kulkę w łeb.
Pozbawię Was złudzeń, kochane. Mx. ma tylko jedną miłość, której jest wierny do końca. I nie jest to żadna z Was. To Terpsychore.
Zauważyliście, że tylko podczas tańca porzuca tę swoją maskę donżuana i jest całkiem wrażliwym, zagubionym chłopcem?
Ups... Chyba Cię rozgryzłam Mx.


Sabes que me amas,
xoxo
GossipGirl

***

            Stała za drzwiami i upajała się jego widokiem. Panował nad swoimi ruchami w perfekcyjny sposób. Każda część ciała była całkowicie podporządkowana jego woli. Potrafił w tańcu wyrazić wszystkie emocje. Od gniewu, poprzez smutek, aż do pożądania. Podążała wzrokiem za szybkimi krokami, które wykonywały jego długie nogi. Kochała się w nim od... Od dawna. I wydawało jej się, że wiedzą o tym wszyscy. Wszyscy oprócz niego... Taki obrót rzeczy bardzo ją cieszył. Chyba by umarła, gdyby dowiedział się, co do niego czuje. Wyśmiałby ją. Gdzie ona, niezbyt urodziwa, mało utalentowana dziewczyna z wiecznie rozczochranymi, czarnymi lokami, mogłaby do niego startować? Ona i najpopularniejszy chłopak w szkole? Nie ma mowy. Prędzej spadnie różowy śnieg.
Spojrzała na telefon, na ekranie którego widniał najnowszy post Plotkary, i westchnęła. Nawet jeśli jakimś cudem zwróciłby na nią swoje brązowe oczy, pobawiłby się nią i wymienił na kogoś innego w następnym tygodniu. O ile byłaby na tyle warta uwagi, żeby być z nią całe siedem dni.
 -Naty?
Wzdrygnęła się na dźwięk swojego imienia. Nawet nie zauważyła, że muzyka przestała grać. Patrzył na nią z zaciekawieniem, zakładając na kark ręcznik. Wstrzymała oddech i nie wiedziała, co powiedzieć. Nie pamiętała, kiedy ostatnio się do niej odezwał.
 -Chciałaś poćwiczyć? –spytał, nie spuszczając z niej wzroku.
Dalej stała jak zaklęta.
 -Hej wszystko w porządku? –podszedł do niej i chwycił za ramiona.
Wypuściła powietrze z płuc, gdy uświadomiła sobie, że zbyt długo je tam przetrzymuje. Dotykał jej! Jego ciepłe dłonie spoczywały na jej delikatnej skórze. Poczuła, jak po jej kręgosłupie przechodzi przyjemny dreszcz.
 -Ta... –odchrząknęła. –Tak. Wszystko w porządku. –wydusiła w końcu.
 -Spoko. –założył czapkę i wyszedł z sali.
Oparła się o ścianę i patrzyła na niego z rozmarzonym wyrazem twarzy. Maximiliano Ponte rozmawiał z nią! To chyba najszczęśliwszy dzień w jej życiu.
            Pomyślał, że Natalia to dziwna dziewczyna. Nie miał pojęcia dlaczego zamarła, kiedy do niej podszedł. Wstydziła się go? Przecież znają się nie od dziś. Może i nie gadają już ze sobą, ale przecież od samego początku chodzą do tej samej klasy. Pamiętał, że poznał ją w piaskownicy, kiedy byli małymi brzdącami. Płakała, bo złamały się jej grabki. Pożyczył jej wtedy swoje. Przed oczami stanął mu tamten obrazek z dzieciństwa. Mała Naty obdarowała go najpiękniejszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widział. I od tamtego czasu ten uśmiech się nie zmienił. Tylko zaczął się pojawiać coraz rzadziej. Szkoda, ale to nie jego problem. Czasy, kiedy bawili się razem w piasku minęły bezpowrotnie.
            Zostawił wspomnienia i ruszył w stronę parku. Był umówiony z boską Angelą. Seksowna, długonoga dziewczyna o prostych, blond włosach, sięgających aż do ud, była z nim w związku za długo. Najwyższa pora z nią zerwać. Był pewien, że nie obejdzie się bez płaczu i błagań, żeby dał im szansę, ale on się nie ugnie. Nie chodzi z jedną dziewczyną dłużej niż siedem dni. Żadnej z nich nigdy nie kochał i był pewien, że nie pokocha. Płeć przeciwna była dla niego, jak dodatek do stroju. Nikim więcej. Nie szanował kobiet. Nie po tym, co ona mu zrobiła. Im zrobiła, poprawił się w myślach.
 -Cześć! –uśmiechnął się szeroko do Angeli, która nie była świadoma tego, że za chwilę zostanie eks.



            Wachlując się zwiniętą gazetą, czekała na przyjaciółkę. Na niebie nie było ani jednej chmury. Słońce niemiłosiernie przygrzewało. Każdy robił wszystko, żeby chociaż trochę się ochłodzić. Obserwowała, jak Maxi z zadowoloną miną, rozmawia z Angelą. Myślała, że to ich kolejna randka, ale zmieniła zdanie, kiedy dziewczyna wybuchnęła głośnym płaczem. No tak. Ponte złamał kolejne serce.
 -Na co tak patrzysz? –spytała Camila, która właśnie przyszła.
Wskazała ręką w kierunku byłej pary.
 -Tydzień już minął?
 -Taa... –westchnęła Fran. –Nie rozumiem, jak można być takim bydlakiem.
 -Ja nie rozumiem, co one w nim widzą. –Cami wzruszyła ramionami.
Wybrały się razem na spacer po parku. Po drodze kupiły w budce lody.
Dostrzegły go w tym samym momencie. Nie kojarzyły go. Na pewno nie jest uczniem Studio. Więc, co taki przystojniak robi sam w parku? I gdzie się chował wcześniej, skoro go nie znały? Niesforne kosmyki, co jakiś czas opadały mu na czoło. Z niecierpliwością odgarniał je ręką. Siedział pod drzewem i zawzięcie pisał coś na kartce. Jego wzrok, skupiony przez ulotną chwilę na otoczeniu, raz po raz przenosił się na papier.  Może wcale nie pisał, tylko rysował? Nie przekonają się dopóki tego nie sprawdzą. Obie wskazały na niego i popatrzyły na siebie. Zaśmiały się.
 -Musimy go poznać. –Camila chwyciła za ramię Francescę. –Chodź!
            Podniósł głowę, chcąc sprawdzić, kto lub co jest sprawcą tego cienia, który nagle padł na jego kartki. Nie mógł uwierzyć, że to ona! Próbował ją namalować, ale każda próba kończyła się fiaskiem. Mimo że bardzo dokładnie wyrył sobie jej obraz w pamięci, nie mógł go przenieść na papier. Jakoś nie potrafił wydobyć jej piękna. Ale może teraz mu się uda? Może kiedy będzie mu pozować, wyjdzie w końcu idealnie? Nie może zmarnować takiej okazji.
 -Nie ruszajcie się! –warknął do nich.
Popatrzyły na siebie zdumione.
 -Mówiłem, że macie się nie ruszać!
Coś w tonie jego głosu, kazało im stać w bezruchu.
Mrucząc pod nosem zachwyty nad idealnym światłem, w pośpiechu rysował ich twarze ołówkiem.
 -Rysujesz nas? –Cami w końcu nie wytrzymała.
 -Yhym... –odburknął.
Kiedy malował wpadał w trans. Nie liczyło się dla niego nic, poza ołówkiem lub innym przyrządem malarskim, białą kartką papieru i obiektem jego artystycznego zainteresowania.
            Nie przyłożył się do rysunku jej przyjaciółki. Skupił się maksymalnie na jej twarzy. Pierwszy raz chciał, żeby komuś się spodobała jego praca. Nigdy nie przejmował się krytyką. Po prostu robił to, co kocha. Jednak teraz chyba popłakałby się jak małe dziecko, gdyby stwierdziła, że jego rysunek jej się nie podoba.
 -Pokaż... –pochyliła się nad nim.
Poczuł jej delikatny zapach. Przestał rysować i spojrzał w jej oczy. Z bliska były jeszcze piękniejsze, a kiedy się do niego uśmiechnęła, myślał, że serce wyskoczy mu z piersi.
 -No nieźle. –pokiwała głową z aprobatą.
O mało nie krzyknął z radości.
 -Podoba ci się?
 -Bardzo!
 -Ja też chcę zobaczyć! –Cami wyrwała mu kartkę z ręki. –No, no. Możemy to sobie zabrać na pamiątkę? Jeszcze nikt nigdy mnie nie narysował. –zaśmiała się.
Pokiwał głową na znak zgody, nie spuszczając oka z brunetki.
 -Jestem Marco. –wyciągnął rękę w jej kierunku.
 -Ja jestem Camila. –ruda wtrąciła się między nich i pierwsza potrząsnęła jego dłoń. –A to jest Fran.
 -Miło mi. –powiedziała.
Znowu ten jej uśmiech. Odwzajemnił go.
            Całkiem fajny ten Marco. I do tego utalentowany. Chodzi do szkoły plastycznej. Może w końcu jej się poszczęści i szczęśliwie się zakocha? Chodziliby na romantyczne randki, na których malowałby ją. W wyobraźni już widziała ich wspólny domek, w którym wisiałyby jej portrety. Tak, musi go poderwać.
 -Często tutaj bywasz? –spytała Cami, odgarniając swoje rude włosy.
Spojrzał na nią przelotnie.
 -Dosyć często.
Świetnie. Kiedy przyjdzie tutaj następnym razem, bez Fran, spróbuje go wyrwać. Miała nadzieję, że nie oprze się jej urokowi.



            Oglądała sukienki na wystawie, kiedy usłyszała, że ktoś ją woła po imieniu. Odwróciła się w stronę głosu i go zobaczyła. Wytarte jeansy z postrzępionymi nogawkami, rozwiązane buty i skórzana kurtka niedbale przerzucona przez ramię. Przeczesał palcami włosy, mierzwiąc je jeszcze bardziej niż były i posłał jej zniewalający uśmiech. Ma w sobie to coś, pomyślała przestępując z nogi na nogę. Gdyby nie fakt, że była już z kimś szczęśliwa, spodobałby jej się.
 -Cześć Diego.
 -Cześć. Zakupy? –skinął głową w kierunku szyby, za którą stały manekiny.
 -Tak, tylko sobie oglądam...
 -Masz jakieś konkretne plany na teraz? –spytał.
 -Nie.
            Zabrał ją do pobliskiej kawiarni na gorącą czekoladę. Opowiadał jej o wszystkich śmiesznych rzeczach, które robili z Leonem w dzieciństwie. Kilka razy wybuchnęła niepohamowanym śmiechem i nie mogła przestać. Ludzie, zgromadzeni w lokalu, patrzyli na nich, jak na parę wariatów i kręcili głowami z politowaniem. Oni nie zwracali na to uwagi. Violetta pomyślała, że świetny z niego kumpel. Cieszyła się, że udało jej się zaprzyjaźnić z kimś, kto był ważny dla Leona. Niewątpliwie miało to swoje plusy. Zawsze mogła wyciągnąć od przyjaciela jej chłopaka, jakieś sekreciki, którymi Leon się z nią nie podzielił. Choćby i ta Mary Lu. Jak się dzisiaj z nim zobaczy to się go spyta, czy przypadkiem nie ukradł jej ulubionej koszulki, bo nie może jej nigdzie znaleźć. Nie mogła się doczekać, aż zobaczy jego minę.
            Nie powinien jej tyle opowiadać. Wiedział, że Leon go za to zabije, ale miała taki słodki śmiech. Chciał ją rozśmieszyć, dlatego nieco podkoloryzował większość sytuacji, które miały miejsce. Nie chciała mu uwierzyć, kiedy opowiadał, jak z Verdasem schowali za biurkiem znienawidzonej nauczycielki zdechłą mysz. W sali śmierdziało, tak bardzo, że nie mogli się w niej uczyć. Łzy popłynęły jej za śmiechu, gdy wspominał, że później ktoś ich wsypał, ale wytłumaczyli babie, że uratowali gryzonia przed kotem, który upatrzył go sobie na śniadanie i myśleli, że przy kaloryferze będzie mu cieplej i wyzdrowieje.
 -Tylko nie mów Leonowi, że opowiedziałem ci to wszystko.
 -Zaraz mu coś przypomnę! –mrugnęła do niego oczkiem.
 -Ani się waż! –pogroził palcem.
 -Dobrze, dobrze.
Wyciągnął do niej mały palec, czekając, aż zrobi to samo i będą mogli przypieczętować swoją tajemnicę.
 -Masz zimne dłonie. –stwierdziła, kiedy ich palce się złączyły.
 -Ale zawsze gorące usta. –uśmiechnął się łobuzersko.
Wywróciła oczami i zaczęła szukać w torebce komórki, która przed chwilą rozdzwoniła się, informując o nadejściu wiadomości.
            Zaniepokoił się, kiedy po wielkim uśmiechu, który jeszcze przed chwilą gościł na jej twarzy, nie pozostało nic. Jej gałki oczne poruszały się w szalonym tempie, czytając litery, które widniały na ekranie. Zrobiła się czerwona na twarzy. Zacisnęła usta w wąską linię i szybko wstała od stolika.
 -Co się stało? –dogonił ją przy drzwiach.
 -Muszę pogadać z Leonem.
 -Co zrobił? –chwycił ją za rękę i odwrócił do siebie.
 -To!
Pokazała mu swój telefon, na którym był nowy post od Plotkary. Przeczytał go pobieżnie i zdziwił się, że Violetta zareagowała tak wybuchowo.
 -Spokojnie, przecież nie zrobił nic złego. –próbował bronić przyjaciela.
 -Plotkara wiedziała szybciej, niż jego dziewczyna! Poza tym dobrze wiedział, co ja o tym myślę... –powiedziała ze złością.
Odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem odeszła, by odnaleźć swojego chłopaka.
 -No stary, nie chciałbym być w twojej skórze. –Diego westchnął, martwiąc się o kumpla.

sobota, 13 września 2014

2.

Buenos dias, Buenos Aires.

Zdarzyło się kiedyś w waszym życiu coś, co zatrzęsło światem, który tak pieczołowicie budowaliście?
Spotted.
Na lotnisku Ministro Pistarini wylądował właśnie samolot. Pewien przystojny brunet przyjechał z Madrytu, żeby podbić serca żeńskiej części Buenos Aires. W tej męskiej części pewnie też znalazłoby się paru, do niego wzdychających. Nie bądźmy homofobami!
Podobno to przyjaciel L. z dzieciństwa. Ktoś zdradził, że ich przyjaźń zaczęła się od kradzieży. Wyobrażacie to sobie? Nasz Príncipe Azul złodziejaszkiem? Uśmiałam się.
Kiedyś byli ze sobą bardzo blisko, ale potem przystojniak wrócił w rodzinne strony i kontakt się urwał. Teraz zapewne się odnowi, bo ma uczęszczać do naszej wspaniałej szkoły.
Czujecie to? Śliczna buźka, śpiewa, tańczy, recytuje. No jednym słowem wymarzony facet dla większości z nas. A to nie wszystko... Hiszpan wygląda na bardzo niegrzecznego chłopca. Lubicie takich dziewczynki? Bo ja bardzo. Ta skórzana kurtka, niedbała fryzura i błysk w piwnych oczach. Coś czuję, że niejednej z Was szybciej zabije serce na jego widok.
Uważajcie chłopcy, bo ani się nie obejrzycie, a wasze ukochane spełnią swoją fantazję o płomiennym romansie z ”panem Travieso”.
Mam ogromną nadzieję, że jego przyjazd wywoła mnóstwo skandali. W końcu to coś, co uwielbiam. Wprost nie mogę się doczekać tych wszystkich świństewek, które będą jego sprawką. I wiem, że Wy też.
Od dziś mam Cię na celowniku D.



Sabes que me amas,
xoxo
GossipGirl

***

            Historia lubi się powtarzać. Urodził się w Madrycie, ale jego rodzice dość szybko przenieśli się do Buenos Aires, gdzie mieli zacząć nowe życie. Wszystko układało się wspaniale. Byli szczęśliwą rodziną, której niczego nie brakowało, dopóki firma jego ojca nie zbankrutowała. Z powodu problemów finansowych musieli wrócić do Hiszpanii, gdzie dziadkowie Diego pomogli im stanąć na nogi. A dzisiaj znowu tu wraca. Wraca, by uczyć się w prestiżowej szkole muzycznej. Jego wujek, który jest nauczycielem tańca, załatwił mu miejsce w StudioOnBeat. Nie musiał nawet zdawać egzaminów. Pomyślał, że znajomości czasami się na coś przydają i wziął walizkę, która właśnie wjechała na taśmę.
            Nie musiał się nawet odwracać, żeby poczuć, że jest przy nim. Mimo że nie widzieli się trzy lata, przyjechał po niego na lotnisko. Poklepał go po plecach tak, jak to zwykł robić, kiedy byli jeszcze dzieciakami. Jeśli miał być szczery, to bał się tego spotkania. Brakowało mu go bardziej, niż chciał się do tego przyznać. Obawiał się, że Leon nie będzie już chciał z nim trzymać. Nic bardziej mylnego.
 -Stęskniłeś się? –spytał kpiąco przyjaciela.
 -Chyba żartujesz.
 -To po co tu jesteś?
 -Podobno są tutaj ładne stewardessy.
Oboje wybuchnęli śmiechem.
            Leon cieszył się, że Diego znowu jest w mieście. Przysięgli sobie dozgonną przyjaźń, kiedy oboje ukradli z szatni koszulkę Mary Lu, która była zajęta ćwiczeniem na zajęciach wychowania fizycznego. Dziewczyna miała pecha, bo jako pierwsza w klasie zaczynała nabierać kobiecych kształtów. Bardzo chcieli się przyjrzeć tym dwóm wypukłościom, które coraz wyraźniej rysowały się pod obcisłym T-shirtem koleżanki. Z podnieceniem czekali z nosami przy szybie okna, na które, nie bez problemów, się wdrapali. O mało co nie spadli z parapetu, kiedy Mary biegała gorączkowo po pomieszczeniu w samym staniku, szukając górnej części swojej garderoby. Mieli dużo szczęścia, że nikt ich wtedy nie nakrył. Leon uśmiechnął się do tych wspomnień. Teraz przyszła pora zapracować na nowe.



Nie mogła uwierzyć, że nie zaprosili jej na imprezę. Tylko jej! Nawet Natalia miała tam iść... Tym razem postanowiła im wybaczyć to niedopatrzenie. Karteczka z jej imieniem mogła się w końcu gdzieś zapodziać, prawda? Gdyby jednak ktoś miał się czepiać, postanowiła sama wydrukować sobie zaproszenie na wzór tego, które dostała jej przyjaciółka. Swoją drogą, co to za czcionka? I papier jakiś taki dziwny. Osobiście uważała, że już lepiej prezentowałby się toaletowy.
 -Naprawdę chcesz tam iść?
Spojrzała na Naty i wywróciła oczami. Czy ta dziewczyna używa czasami tego swojego malutkiego móżdżku? Ludmiła Ferro musi być na każdej imprezie. Żadna la fiesta nie może się odbyć bez jej blasku.
 -Dlaczego miałabym tam nie iść?
 -Fede tam będzie...
Zawahała się. W wakacje unikanie go było błahostką. Teraz będzie znacznie trudniej. W końcu chodzą do jednej szkoły. Dobrze, że już ją to nie obchodzi. Przez ostatni czas tyle razy wmawiała sobie, że go nienawidzi, że prawie w to uwierzyła. No właśnie... Prawie. Jakaś malutka cząstka jej duszy marzyła o tym, żeby podbiegł do niej, wziął w ramiona i przyznał, że jest pieprzonym idiotą. Bo był nim, prawda?
 -Dobrze się czujesz Ludmi? Jakoś blado wyglądasz... –Naty spojrzała na nią zaniepokojona.
 -Czuję się znakomicie. –uśmiechnęła się sztucznie. –Teraz weź telefon i umów mnie do kosmetyczki. Muszę wyglądać olśniewająco.
 -Ale...
 -Już!
Musi tam iść. Nie da mu tej satysfakcji. Udowodni, że jego zerwanie spłynęło po niej jak po kaczce. W końcu jest SuperNową i nic tego nie zmieni. Dlatego pójdzie tam z podniesioną głową i pokaże, że potrafi się bawić. Nawet jeżeli jej obecność nie będzie mile widziana.
            Spotkał ją przy drzwiach. Wyglądała zjawiskowo, mimo że wolał ją w delikatniejszym makijażu. Obrzuciła go chłodnym spojrzeniem, kiedy przepuszczał ją w przejściu. Zaklął pod nosem. Chciał to jakoś naprawić. Problem w tym, że nie miał pojęcia w jaki sposób mógłby to zrobić. Wiedział, że Ludmiła potrafi być zawzięta. Nie jest z tych osób, które szybko wybaczają, a on nie chciał się kajać, jak jakiś szczeniak. W końcu w tym wszystkim było też trochę jej winy. Gdyby nie ta piekielna zazdrość, która przez nią przemawiała, nie wkurzyłby się. Szczerze to nie mógł pojąć, jak można aż tak kogoś nienawidzić. Violetta w sumie w niczym jej nie zawiniła. Obie doskonale śpiewały, ale Ludmiła nie mogła się z tym pogodzić. Nie lubiła się czymś dzielić. Chciał jej jakoś pomóc. Myślał, że jego miłość wystarczy, aby pozbyć się tej goryczy, która w niej tkwiła niczym żądło. Niestety było to za mało...
            Znowu podszedł do niej w chwili, kiedy kłóciła się z ochroniarzem, który nie chciał jej wpuścić. Sama nie wiedziała, jakim cudem odkrył, że podrobiła zaproszenie. Jeszcze ten pajac z grzywą niczym Elvis, musiał wszystko widzieć.
 -Pani przyszła ze mną. –Federico uśmiechnął się do łysego karka i wręczył swoją wejściówkę.
 -Nie musiałeś tego robić. –powiedziała, kiedy przeciskali się przez tłum zgromadzony w klubie. –Poradziłabym sobie.
 -Wiem, ale tak było szybciej. Posłuchaj mnie Lu. –chwycił jej dłoń.
Poczuł nieprzyjemne ukłucie w sercu, kiedy szybko ją wyszarpnęła.
 -Nie. –powiedziała twardo.
 -Proszę cię...
 -Nie.
Miał ochotę zawyć, kiedy pstryknęła mu palcami przed nosem i odeszła.



            Leon ma cholerne szczęście, pomyślał, patrząc na roześmianą twarz przyjaciela i jego dziewczynę. Sam chciałby mieć kogoś takiego, jak Violetta. Śliczna, zgrabna, inteligentna. Jeśli to wszystko, co mówił o niej Leon jest prawdą, to musi być prawdziwym aniołem. I bardzo dobrze. Verdas zasługuje na kogoś wyjątkowego!
 -Co tak siedzisz? –spytał go nagle Leon. –Idź potańczyć!
 -Nie chcę. –odparł Diego.
 -Viola cię zaraz weźmie w obroty. Dobrze? –zwrócił się do niej.
Pokiwała lekko głową i wyciągnęła rękę do Diego.
            Kiedy ich palce się złączyły, poczuła jakby przeszła przez nie iskra. W ogóle dziwnie się przy nim czuła. Była taka jakaś skrępowana i sama nie wiedziała dlaczego. Może to przez to, że będzie musiała pogodzić się z tym, że teraz Leon będzie dzielił swój wolny czas pomiędzy nią a nim? Czy to zwykła zazdrość o to, że Diego ukradnie jej chwile, które mogła spędzić z ukochanym? To głupie... Przecież wiadomo, że będą chcieli nadrobić te lata, kiedy się nie widzieli. Są przyjaciółmi. Ona też spotyka się z Cami i Fran. I Leon nie ma o to pretensji.
 -Zawsze, kiedy się nad czymś zastanawiasz, marszczysz nos?
Po raz pierwszy odważyła się popatrzeć mu w oczy. Głośno wciągnęła powietrze w płuca, zaskoczona intensywnością jego spojrzenia. Jego wzrok przewiercał ją na wylot. Czuła się naga. Miała wrażenie, że Diego zna każdą jej myśl.
 -Spokojnie. –nachylił się i szepnął do jej ucha. –Nie zabiorę ci go.
Zarumieniła się. Chyba naprawdę potrafi czytać w myślach.
 -Ja tylko... –chciała się wytłumaczyć, ale szło jej to zbyt niezdarnie.
Roześmiał się. Stwierdził, że to normalny odruch, kiedy się kogoś bardzo kocha i nie ma się czego wstydzić. Wtedy pierwszy raz pomyślała, że może i jej uda się z nim zaprzyjaźnić. Rozluźniła się i zaczęła cieszyć tańcem.



            Nie wahały się ani chwili, kiedy urządzili konkurs karaoke. Razem wbiegły na scenę i chwyciły za mikrofony. Od czasu, kiedy spędziły razem wakacje, były nierozłączne. Gdy co wieczór spacerowały włoskimi alejkami, przyrzekły sobie, że będą razem choćby nie wiem co. I nikt, ani nic tego nie zmieni. Obie nie miały szczęścia w miłości, ale stwierdziły, że nie będą się tym przejmować. W końcu to przyjaźń jest czymś dużo mocniejszym. Ukochany zawsze będzie się oglądał za jakąś młodszą, a przyjaciółka nigdy cię nie zostawi. I to ona będzie podawać ci chusteczki, kiedy będziesz przez niego wylewać łzy.
            Oczywiście ich przyjaźń nie była taka do końca idealna. Kłóciły się niezliczoną ilość razy i to najczęściej o chłopców. Jednak za każdym razem się godziły. Teraz obiecały sobie, że żaden osobnik płci przeciwnej nie stanie więcej między nimi.
 -Raz, dwa, trzy... –szepnęła Francesca.
Camila uśmiechnęła się do niej szeroko i zaczęły śpiewać.

So no one told you life was gonna be this way,
Your job's a joke, you're broke, your love life's DOA.
It's like you're always stuck in second gear,
When it hasn't been your day, your week, your month,
Or even your year, but...

I'll be there for you,
When the rain starts to pour.
I'll be there for you,
Like I've been there before.
I'll be there for you,
'Cuz you're there for me too...

            Właśnie wtedy zobaczył ją po raz pierwszy. Była taka radosna, gdy śpiewała ze swoją przyjaciółką. Porzucił mało ciekawą rozmowę z kolegą i zaczął się jej bacznie przyglądać. Chciał jak najdokładniej uchwycić ten blask w oczach, to całkowite zatracenie się w muzyce, te idealnie wykrojone, malinowe usta, z których wydobywał się cudowny dźwięk. Była niezwykle fascynująca. Już teraz wiedział, że nigdy jej nie zapomni. Pomyślał, że musi ją namalować.

poniedziałek, 8 września 2014

1.

Buenos dias, Buenos Aires.

Po wakacjach zostały już tylko wyrzuty sumienia, bo albo się czegoś nie zrobiło i teraz pozostało pluć sobie w brodę, że nie wykorzystało się szansy, którą miało się pod nosem,  albo zrobiło się coś, co w opinii publicznej ciężko nazwać poprawnym. W końcu zbyt często wygrywa w nas ta ciemna strona mocy, prawda?
Wiem, że chcecie się dowiedzieć, co tam słychać u naszych ulubieńców, więc nie będę Was trzymać dłużej w niepewności.
Nasze ucieleśnienie dobra, najmilsza dziewczyna w Studio (podobno też najzdolniejsza), wybrała. Tak, nie macie zwidów. Panna V. stwierdziła, że L. jest jej księciem z bajki i teraz są nierozłączni. Na każdym kroku migdalą się tak bardzo, że czasami człowieka mdli na sam widok. Za niedługo wszystkie szpitale w Buenos Aires wypełnią się pacjentami, którzy rzygają tęczą. Diagnoza? Za dużo słodyczy oglądanej u naszej ulubionej parki. Żeby nie było, że jestem złośliwa... Osobiście życzę im, jak najlepiej! Oby ich jedynym problemem było to, kto kogo kocha bardziej.
Wiecie, że równowaga w przyrodzie musi być. Jeżeli z jednej strony w pełni rozkwita kwiat o cudownej nazwie „miłość”, to z drugiej musi zwiędnąć. W końcu jest tyle szkodników, które podgryzają jego liście czy korzenie. Rozumiecie mnie, te małe wredne robaczki, takie jak zazdrość, brak zaufania, potrafią siać prawdziwe spustoszenie. Dlaczego mówię Wam o tym wszystkim? Bo ktoś, kto mogłoby się wydawać, że zamiast serca ma wielki kamień, zakochał się.
Tak, SuperNowa, która błyszczy jaśniej niż kiedykolwiek (przynajmniej w swoim mniemaniu) poznała w końcu, co to miłość. Ciężkie, ołowiane drzwi, które niezłomnie stały na drodze do serca Lu. otworzyły się za sprawą pewnego Włocha. I wszystko byłoby cacy, ale niestety zbyt szybko zatrzasnęły się z głośnym hukiem, bo Fd. nie mógł przełknąć pewnej gorzkiej pigułki. A podobno jeśli się kogoś kocha, to akceptuje się też jego wady. Fd. chyba nie słyszałeś o tym, co? Mniejsza o to. Bańka pękła.
C. i F. pieczołowicie pielęgnowały swoją przyjaźń we Włoszech. F. zaprosiła swoją rudą przyjaciółkę do swojego rodzinnego domu na całe wakacje. Chyba jeszcze nigdy nie były tak blisko, jak po dwóch miesiącach babskiego szaleństwa. Czy to nie wspaniałe mieć obok siebie kogoś, kto zawsze służy radą, pomocą? Kogoś przy kim można być po prostu sobą? Kogoś przy kim nie trzeba się bać odrzucenia?
Aż można im zazdrościć, prawda N.? Ty nigdy nie będziesz dla swojej „przyjaciółki” kimś innym, niż służącą. Bywa.



Sabes que me amas,
xoxo
GossipGirl

***

            Już miała zaprzeczyć temu ostatniemu, gorzkiemu zdaniu, kiedy usłyszała za sobą stukot obcasów. Znały się ze sobą tak długo, że potrafiła rozpoznać ją po krokach. Nawet więcej. Bezbłędnie potrafiła odczytać z nich jej nastrój. Teraz była lekko zdenerwowana, ale postara się to dobrze ukryć. Ubierze maskę pewności siebie i pokaże wszystkim, że ich miejsce w szeregu znajduje się na szarym końcu.
 -Plotkara napisała, że błyszcze jaśniej niż kiedykolwiek! –pisnęła, zatrzymując się przy szafkach.
 -Ale potem dodała, że tylko według ciebie. –mruknęła Natalia, chowając komórkę do kieszeni.
 -Mówiłaś coś? –blondynka spojrzała na nią gniewnie.
 -Nie nic... –uciekła wzrokiem od tych wielkich brązowych oczu, które patrzyły na nią z wyrzutem.
 -Tak myślałam. Ludmiła od...
            Palce, którymi miała właśnie pstryknąć, zatrzymały się w bezruchu na wysokości jej głowy. Federico śmiał się z jakąś filigranową dziewczyną, która miała błyszczące czarne włosy. Przełknęła głośno ślinę. Co ją to w ogóle obchodzi? Przecież już nie są razem. Nie kochał jej wystarczająco. W domu łkała cicho, kiedy czytała post Plotkary. Kimkolwiek była, miała rację. Gdyby mu naprawdę zależało, jej wady nie byłyby przeszkodą.
 -Wszystko w porządku, Ludmi? –Naty lekko chwyciła ją za ramię.
Przyjaciółka traktowała ją jak popychadło, ale nie potrafiła odwrócić się do niej plecami. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jeżeli odejdzie, blondynka zostanie całkiem sama. Możliwe, że byłaby to odpowiednia kara za jej zachowanie, ale Naty wiedziała, że pod tą twardą skorupą, którą się szczelnie okryła, jest delikatna, wrażliwa dusza. Świadczy o tym chociażby to, że się zakochała. I teraz cierpi. Nawet jeśli nie chce tego pokazać.
 -Jeszcze tu jesteś? –Ludmiła strzepnęła jej rękę niecierpliwym ruchem i uśmiechnęła się sztucznie. –Powinnaś już wracać z zimną wodą dla mnie i ręcznikiem! Do niczego się nie nadajesz!
 -Już idę... –Naty odeszła ze spuszczoną głowa, szurając nogami.
            Popatrzył w jej stronę znad głowy koleżanki. Kolejny raz zaatakowała biedną Natalię. Wyżyła się na niej przez niego. Wiedział, że jest zła. Miała prawo. Zranił ją. Otworzyła się przed nim, pokazała swoją duszę, a on ją skrzywdził. Powiedział o te kilka słów za dużo. Powinien starać się jej wytłumaczyć, próbować ją powoli zmieniać. Przecież doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jaka jest, że ma wybuchowy charakter, że rodzice ją zepsuli. Powinien być cierpliwy, ale któregoś dnia nie wytrzymał. Bo ile można słuchać jednych i tych samych wyrzutów, które są bezpodstawne?
            Tego pamiętnego dnia znowu poszło o Violettę. Ich rodzice się przyjaźnili i co tydzień jedli razem kolację. Tak było i tym razem. Znudzeni gadką dorosłych, postanowili z Castillo, że wyjdą do ogrodu i pośpiewają. Nie widział w tym nic złego, bo przecież śpiewanie z przyjaciółką nie jest grzechem, prawda? Z resztą, nie robił tego po raz pierwszy. Muzyka była częścią jego życia, więc każdą chwilę wykorzystywał do stworzenia nowych aranżacji utworów. Ludmiła miała jednak na ten temat zgoła inne zdanie. Kiedy zobaczyła ich razem, zrobiła mu dziką awanturę. Wtedy powiedział jej, że jeżeli tak ma wyglądać ich związek, to on dziękuje. Zaraz gorzko tego pożałował, bo ból, który wymalował się na jej twarzy był nie do zniesienia. Chciał ją objąć, przeprosić, powiedzieć, że wcale nie chce z nią zrywać, ale kiedy wyciągnął ręce w jej kierunku, jej wzrok stał się zimny jak lód. Uniosła wysoko głowę, stwierdziła, że go nienawidzi i odeszła... A raczej to on pozwolił jej odejść.



            Znaleźli pod pijanym drzewem trochę cienia. Rozłożyli koc i zaczęli wyciągać kanapki z koszyka, który przynieśli ze sobą. Chcieli wykorzystać ostatnie chwile wolności. Jutro czeka ich szkolna rzeczywistość. Dobrze, że StudioOnBeat jest szkołą, do której chodzi się z przyjemnością. Znowu będą doskonalić swój talent, dobrze się przy tym bawiąc.
 -Plotkara napisała, że można rzygać tęczą na nasz widok.
 -Nie obchodzi mnie, co napisała. –przygarnął ją do siebie i musnął w skroń.
Wtuliła się w niego i z rozkoszą upajała jego zapachem. W końcu odnalazła miłość. Violetta wybrała Leona i była szczęśliwa. O Tomasie w ogóle już nie myślała. Zmarnowała trochę czasu i prawie straciła Leona, ale teraz była pewna, że to co czuła do Hiszpana nie było niczym więcej, niż zwykłym zauroczeniem. Dobrze, że Leon dał jej szansę. Nie wiedziała, co by było gdyby stwierdził, że nie chce jej już znać. Potrzebowała go. Jego ramion, w których czuła się bezpiecznie, jego uśmiechu, który powodował, że jej serce szybciej zaczynało bić i jego zapewnienia, że wszystko będzie dobrze, dzięki któremu wiedziała, że się ułoży.
            Ile razy szczypał się w ramię, żeby przekonać się, że to nie sen? Na całe szczęścia każdorazowo odczuwał ból, co świadczyło, że to całe szczęście jest prawdziwe. W końcu udało mu się zdobyć jej serce. I to w całości. Doczekał się chwili, w której nie musiał już dzielić się nią z kimś innym. Była jego. Tylko jego. Gdyby radość, którą odczuwał każdego dnia, będąc z nią, zmienić na ładunek wybuchowy, niewątpliwie rozwaliłaby ona co najmniej pół świata. Nigdy wcześniej nie zależało mu tak bardzo. Dzięki niej się zmienił. Przestał być tym aroganckim chłystkiem, który nie myślał o innych. Stał się kimś lepszym.
 -Kocham cię. –powiedział, szukając jej ust.
 -Ja ciebie też.
Zaśmiała się, kiedy zaczął obsypywać jej twarz delikatnymi pocałunkami. Uwielbiał jej śmiech, który niósł się echem po całym parku. Uwielbiał te dreszcze, które przyjemnie łaskotały mu kark, kiedy go dotykała. Uwielbiał to ciepło, które rozchodziło się od żołądka, aż do koniuszków palców, kiedy czuł smak jej ust. Umarłby bez niej. Była mu potrzeba, jak powietrze.
            Siedzieli w ciszy objęci przyglądając się wielkiej pomarańczowej kulce, która jakby z ociąganiem, znikała za horyzontem. Niebo porzuciło swój błękit, ustępując czerwieni, która walczyła o swoją dominację z fioletem. Białe chmury zamieniły się w różową watę cukrową, którą rozwiewał wzmagający się wiatr. Zachłysnęli się tym widokiem. Wszystko im sprzyjało. Oboje czuli, że nie ma takiej siły, która mogłaby ich rozdzielić.



            Przeszedł już chyba maraton, wędrując tam i z powrotem po pokoju. Spóźniała się. Kolejny raz spojrzał na drogiego Rolexa, którego dostał w prezencie na Gwiazdkę. Miała być pięć minut temu! Co ona sobie wyobraża? Co mu po jej obietnicach jeżeli ich nie dotrzymuje? Dosyć tego! Nie będzie tak stał, bo zaraz zwariuje z niepokoju. Sięgał do stolika, na którym leżały kluczyki od samochodu, kiedy drzwi się otworzyły i ją zobaczył. Całą i zdrową. Odetchnął z ulgą. Miał na nią nakrzyczeć, ale kiedy zobaczył jej rozanieloną twarzyczkę, przeszła mu cała złość. Natrętny głos w jego głowie, powiedział mu, że jest okropnym ojcem. Chociaż tego nie chciał, tym razem musiał przyznać mu rację. Naprawdę chciał zrobić jej awanturę o to, że spóźniła się zaledwie o pięć minut?
 -Tato, jestem taka szczęśliwa! –Violetta podbiegła do niego i rzuciła mu się w ramiona.
            Musi się ogarnąć. Nie wybaczyłby sobie, gdyby przez jego nadopiekuńczość, znikła ta radość w jej oczach. Musi spróbować bardziej jej zaufać. I Leonowi też. W końcu nie od dziś znał chłopaka. Musiał przyznać, że widać, jak bardzo mu na niej zależy. Dba o nią, wspiera. W jego towarzystwie nie powinno spotkać jej nic złego. Jednak mimo tych wszystkich argumentów, które wydawały się dość logiczne, bał się. Bał się, że może stracić kolejną osobę, którą kocha. Obwiniał się za przedwczesną śmierć żony. Gdyby bardziej nalegał na to, żeby skończyła z koncertowaniem, nie wsiadłaby wtedy do tego cholernego samochodu. Ale nie zrobił tego. Pozwolił, żeby pojechała... i nie wróciła.
            German zamknął oczy, chcąc powstrzymać łzy. Nie chciał płakać przy córce. Wiedział, że nie tylko on jeden przeżył śmierć Marii. Violi też nie było łatwo. Starał się ze wszystkich sił zastąpić jej matkę, ale nie zawsze mu to wychodziło. Teraz postara się bardziej.
 -Tato... –zaczęła niepewnie, odsuwając się od niego.
Przeczuwała, że się nie zgodzi. Rozważała opcję z nakłamaniem mu, żeby jego decyzja była inna, ale zrezygnowała z tego pomysłu. Już wcześniej obiecała sobie, że zawsze będzie z nim szczera.
 -Tak Violu? –uśmiechnął się do niej zachęcająco.
Wzięła głęboki wdech.
 -Do Buenos Aires przeprowadza się przyjaciel Leona. I będzie taka impreza powitalna w klubie... ‑patrzyła jak przestaje się uśmiechać, ale nie przerwała. -...i chciałabym na nią iść.
 -Nie... –zawahał się, kiedy posmutniała.
Przecież miał być lepszym ojcem! Miał jej ufać! Niestety nie jest już małą dziewczynką, to normalne, że chce mieć jakieś życie towarzyskie...
 -Nie widzę problemu. Możesz iść. –sam nie wiedział, jakim cudem przeszło mu to przez gardło. –Ale mam jeden warunek.
 -Jaki?
 -Masz tam iść w spodniach i golfie.
Zaśmiała się serdecznie i powiedziała mu, że go kocha. Mimo swoich humorków był najlepszym tatą na świecie.