sobota, 21 marca 2015

20.

Buenos dias, Buenos Aires.

StudioOnBeat! zmieniło się w prawdziwe pole walki. Codziennie słychać tylko krzyki i trzaskanie drzwiami. Za niedługo komuś werżnie się w mostek stojak do nut. Taaaaa, dobrze myślicie. Lu za Chiny Ludowe nie potrafi dogadać się z Fd. Nasza SuperNowa rzuca mięsem na prawo i lewo. Niestety nie zauważa, że wychodzi jej z tego stek bzdur. Skoro jesteśmy w kuchennym nastroju, to powiem Wam, że oliwy do ognia dolewa A., która przy każdej okazji zachwyca się wszystkim, co wylatuje z ust Fd. Nawet jeśli to fałszywe dźwięki.
Dla mnie, a za mnie mogą się nawet pozabijać. Byle po wygraniu konkursu. Inaczej nasza społeczność przestanie istnieć. ZGROZA!
Żeby nie było, że jestem Posłańcem Niepociesznych Wieści... V. została wypuszczona ze swojej złotej klatki. G. pozwolił jej iść na koncert! Czyż to nie przełom? Osobiście uważam, że ogromny. Naszemu Aniołeczkowi gratulujemy wspaniałomyślnego tatusia.
Tylko nie zapomnij o jednym... Skrzydła może dają wolność, ale też lęk wysokości.


Sabes que me amas,
xoxo
GossipGirl

***
           
Zaczynała ją boleć głowa od tych ciągłych krzyków. Palcami rozmasowywała skronie, myśląc, że może jej ulży. Płonne nadzieje. Jęknęła z rozpaczy, gdy zeszyt z nutami przeleciał obok jej ucha. Odwróciła się przez ramię i otworzyła usta, by powiedzieć Leonowi, że ciemno to widzi, ale szybko je zamknęła, wzdychając z rezygnacją. Chłopaka już nie było. Wcale mu się nie dziwiła. Oboje nie mieli najmniejszej ochoty uczestniczyć w tych próbach, ale ona ułożyła tekst piosenki, a Leon był odpowiedzialny za oprawę muzyczną. Powinna uciec z tego pola walki tak jak kolega, ale ona siedziała jak zaklęta i przypatrywała się scenie, na której dwójka młodych ludzi, którzy kochają się do szaleństwa i nie potrafią bez siebie żyć, skacze sobie do gardeł.
Zmarszczyła brwi. Czy naprawdę muszą być aż tak uparci?
 -Mogłabyś się w końcu skupić i zaśpiewać to czysto? To nie powinno być trudne dla SuperNowej. –Głos Federico ociekał sarkazmem.
 -Znalazł się Pan Idealny! –Zasyczała Ludmiła. –To twoje błędy sprawiają, że czasami zafałszuję!
Federico prychnął.
 -Jesteś śmieszna. Zachowujesz się jak dziecko!
 -Sam zachowujesz się jak dziecko! –Blondynka tupnęła ze złością. –Skoro tak bardzo ci przeszkadzam, to może zaśpiewaj sobie z tą swoją Ally!
Włoch z nerwów przewrócił krzesło. Natalia była pewna, że ostatkiem sił powstrzymywał się przed potrzepaniem Ludmiłą.
 -Przestań się czepiać tej dziewczyny!
 -No tak! Przecież to twoja ukochana!
 -Ludmiła! –Chwycił ją za nadgarstek. –Przecież wiesz, że ja…
 -Nic nie wiem! I nie chcę wiedzieć! –Wyszarpnęła rękę. –Nienawidzę cię! –Wrzasnęła na całe gardło.
Chłopak aż się zagotował i zrobił czerwony na twarzy.
 -Ja ciebie bardziej! –Odparował. –Nienawidzę cię jak stąd do Włoch!
 -A ja ciebie nienawidzę jak stąd na Pluton i z powrotem!
            Musiała mieć ostatnie słowo. Nie czekając na odpowiedź Federico, Ludmiła wybiegła wzburzona z sali. Chłopak przez chwilę stał bez ruchu, a potem popatrzył na Natalię udręczonym wzrokiem. Hiszpanka chciała go pocieszyć, ale pokiwał głową z rezygnacją, wziął swoje rzeczy i również wyszedł. Natalia powoli wstała z miejsca i zaczęła zbierać porozrzucane kartki. Było jej przykro, gdy musiała oglądać takie sceny, a zdarzały się one niestety na każdej próbie.
            To doprawdy niewiarygodne, że można się aż tak kłócić, kiedy się kocha. Może to przez to, że Ludmiła jest zbyt dumna, żeby się do tego przyznać? Będzie udawać, że go nienawidzi, żeby tylko nikt nie dowiedział się, jak bardzo jej na nim zależy. To naprawdę głupie myślenie. Wszyscy w szkole wiedzą, że jest o niego chorobliwie zazdrosna i robi rzeczy, które uprzykrzają życie pewnej wrednej zołzy, która postanowiła usidlić Włocha. To dlatego Ferro była cały czas zdenerwowana. Humor poprawiał się jej tylko wtedy, gdy udało im się pokrzyżować Ally szyki.
            Któregoś dnia, gdy ta pusta dziewczyna chciała pocałować Federico, Ludmiła włączyła alarm pożarowy i wywołała ogólną panikę w szkole, ale usta Włocha pozostały nieskalane tandetną, różową szminką Ally; albo gdy dziewczyna ubrała tę obcisłą bluzkę z dekoltem do pępka, wysłała Naty, żeby niechcący zalała ją porzeczkowym sokiem. Hiszpanka uśmiechnęła się pod nosem; ależ miały wtedy ubaw!
            Trwałoby to wszystko dłużej, ale biedna cizia poskarżyła się Federico i zrobiła z siebie ofiarę, kiedy Ludmiła przypadkowo upuściła szczoteczkę od tuszu do rzęs, brudząc jej nowiutką, ultrakrótką, żółtą spódniczkę. Chłopak wściekł się na Ludmi, ona na niego i od tej chwili drą ze sobą koty.
            Natalia pokręciła głową i westchnęła. Jej nadzieja na to, że ten głupi konkurs zbliży ich do siebie i w końcu dojdą do porozumienia, blaknęła z każdą próbą. Nauczyciele też byli przerażeni, bo w końcu to od nich zależało, czy Studio przetrwa. Tylko Angie zdawała się tym nie przejmować i cały czas chwaliła ich postępy, mimo że wydawało się, że zaczynają raczej iść do tyłu.
Chciała im jakoś pomóc, ale jak ma to zrobić, skoro najpierw sami musieli tego chcieć? Jak głupie osły budują Wieże Babel, która spada im na głowę. Wciągnęła głośno powietrze i przymknęła oczy. Postanowiła, że nie będzie się przejmować Ludmiłą i Federico. Niech sobie robią, co chcą. Nie są małymi dziećmi, a ona nie każe im się pogodzić. Sami muszą tego chcieć. Sami muszą do tego dojrzeć. Weszła do parku i usiadła na murku. Założyła słuchawki i cicho zaczęła śpiewać.


            Sam nie wiedział, dlaczego za nią szedł, dopóki nie zobaczył jej śpiewającej. Było w niej jakieś światło, które ogrzewało jego zmarznięte kości. Światło, które sprawiało, że coś się w nim budziło. Coś nieznanego. Nie mógł powiedzieć, że to niemiłe uczucie. Wręcz przeciwnie, było bardzo miłe. Czuł, że trzepocze mu w żołądku stado motyli. Przynajmniej miał taką nadzieję, że to motyle, a nie niestrawione ćmy.
            Kąciki jego ust uniosły się, gdy zobaczył, jak uśmiecha się sama do siebie. Rzadko mógł usłyszeć, jak śpiewa. Zazwyczaj unikała tego, jak ognia. Szczególnie, gdy ktoś był w pobliżu. Nigdy się nie doceniała. Może przez to, że żyła w cieniu Ludmiły? Szkoda, bo głos miała wspaniały, melodyjny, zmysłowy. Chwytał za serce, przynajmniej jego.
            Podszedł do niej i pociągnął lekko za nogi. Krzyknęła i wpadła mu prosto w ramiona. Spojrzała na niego zdumiona i zobaczyła ten kpiący uśmieszek, który był jego znakiem firmowym.
 -Przestraszyłeś mnie.
 -Przestraszyłbym cię wcześniej, gdybym wiedział, że wylądujesz w moich ramionach.
Zarumieniła się, a on pchany jakąś wewnętrzną siłą, pocałował ją w czoło.
 -Jesteś śliczna –szepnął, zakładając jej kosmyk włosów za ucho.
Poczerwieniała jeszcze bardziej. Próbowała mu się wyrwać, ale przytulił ją mocniej. W końcu się poddała i wtuliła się w niego.
-Jak ci minął dzień? –Odsunął ją od siebie i pogłaskał po policzku.
Otworzyła usta, ale nie potrafiła wydobyć z siebie głosu. Głośno przełknęła ślinę, a potem uszczypnęła się w przedramię.
 -Ałć! –Krzyknęła i zaczęła masować bolące miejsce.
 -Co ty robisz? –Maxi popatrzył na nią rozbawiony. –Dlaczego się szczypiesz?
Popatrzyła gdzieś za niego. Była coraz bardziej zdenerwowana. Serce biło jej, jak oszalałe, ręce zaczęły się trząść. Bała się dopuścić do siebie myśl, że Maxiemu może na niej zależeć. Pragnęła tego, ale nie chciała się zawieść. Spojrzała mu w oczy, mając nadzieję, że w nich znajdzie odpowiedź.
 -Naty?
 -Zastanawiam się, czy mi się to nie śni.
Roześmiał się nerwowo i chwycił ją za rękę. Sam się nad tym zastanawiał. Łatwiej byłoby, gdyby to wszystko było tylko sennym marzeniem. Obudziłby się i nie musiałby myśleć, czy przypadkiem nie oddaje swojego serca w ręce kogoś, kto może je po prostu upuścić i podeptać. Tylko dlaczego miał wrażenie, że czułby ogromną pustkę, gdyby nie było to realne?
-Może miałabyś ochotę na gorącą czekoladę? -Zaproponował.
-Pewnie. –O mało nie westchnęła, gdy posłał jej jeden z tych swoich czarujących uśmiechów.
            Szli do kawiarenki, trzymając się za ręce. Maxi opowiadał jej o nowym układzie, nad którym pracuje; o tacie, który znowu zaczął chodzić na terapię i o tym, że czuje się, o dziwo, coraz lepiej.
 -Może właśnie tego potrzebował? –Spojrzał na nią. –Żeby ta cała zdrada ujrzała światło dzienne. Teraz jest to chyba bardziej realne. Nie zamiatamy tego pod dywan, udając, że wszystko jest tak, jak kiedyś. Może obojgu nam to wyszło na dobre. –Uśmiechnął się znacząco do Natalii i mocniej ścisnął jej palce.
Odwzajemniła uśmiech, nieśmiało unosząc kąciki ust.
            Maxi był inny. Weselszy, bardziej otwarty; a to jak na nią patrzył, jak się do niej uśmiechał, jak ją dotykał, wszystko to sprawiało, że czuła się, jakby unosiła się kilka metrów na ziemią.
            Zaprowadził ją do malutkiej kawiarenki, o której nie miała pojęcia, że w ogóle istnieje. Ciemno brązowe stoliki współgrały z beżowymi ścianami, na których wisiały czarno-białe zdjęcia, przedstawiające uliczki Buenos Aires z poprzedniego stulecia. W środku panował półmrok. Na parapetach paliły się duże, grube świece. Usiedli przy najbardziej odległym stoliku, schowanym przed ciekawskimi spojrzeniami obcych ludzi. W powietrzu unosił się zapach świeżo zmielonej kawy i szarlotki, która była podawana na ciepło z wielką gałką lodów waniliowych i bitą śmietaną.
            Natalia była zachwycona tym miejscem, które było wręcz wymarzone na pierwszą randkę. Błogi uśmiech zszedł z jej twarzy, gdy podeszła do nich kelnerka i przywitała się z Ponte, jakby znali się od lat. No tak… Pewnie co tydzień przyprowadza tu swoją kolejną zdobycz. Ciekawe czy ma kartę stałego klienta.
 -Co wam podać?
 -Poprosimy dwie czekolady. Masz ochotę na coś jeszcze? –Zwrócił się do Naty.
 -Nie.
            Chłopak zmarszczył brwi. Zaskoczyła go ta nagła zmiana, która zaszła w Hiszpance. Jeszcze przed chwilą siedziała uśmiechnięta, a teraz wygląda jak gradowa chmura.
 -Stało się coś? –Chciał chwycić jej dłoń, ale szybko schowała ją pod stół, gdy wyciągnął palce.
 -Nie. –Mruknęła i zaczęła bawić się serwetką.
 -Kiepski z ciebie kłamca –popatrzył na nią z rozbawieniem. –Mów o co ci chodzi. Zrobiłem coś nie tak?
 -Przyprowadzasz tu wszystkie swoje dziewczyny? –W jej oczach malowała się złość.
            Spoważniał. Wiedział doskonale, jaką ma reputację. Nigdy nie próbował nic z tym zrobić, ani, broń Boże, czegoś w sobie zmieniać. Nigdy również nie przejmował się tym, co inni o nim mówią, co myślą. Najzwyczajniej miał to w dupie. Teraz sytuacja wyglądała całkiem inaczej. Zależało mu na opinii Naty. Chciał jej pokazać, że potrafi się zmienić, że nie będzie już łamał niczyich serc.
 -Szczerze to byłem tu tylko z dwoma kobietami –uśmiechnął się lekko. –Jedna pokazała mi to miejsce, a drugą zaprosiłem dzisiaj na gorącą czekoladę.
            Natalia przełknęła głośno ślinę. Było jej głupio, że tak szybko go oceniła. Zaczęła się zastanawiać kim była ta pierwsza kobieta. Musiała być dla niego bardzo ważna, bo gdy o niej wspomniał, zauważyła czułość w jego oczach. Zaczęła się niespokojnie wiercić na krześle.
 -Kim była ta pierwsza kobieta? –Zapytała niby od niechcenia, ale zżerała ją ciekawość.
 -To moja babcia –jego uśmiech stał się szerszy. –Zabierała mnie tu co niedziele.
Dziewczyna poczuła, że rumieni się, aż po nasadę włosów. Jak mogła być zazdrosna o babcię? Chyba już jej całkiem odbiło. W gruncie rzeczy to w ogóle nie powinna mieć do niego pretensji, bo przecież nie są razem, a to, że zaprosił ją do tego przytulnego miejsca, wcale nie oznaczało, że są na randce. Równie dobrze mógłby to być koleżeński wypad.
 -Podoba mi się tu. –Powiedziała, chcąc zmienić krępujący temat.
 -Cieszę się. –Wyprostował się na krześle i zaczął uciekać wzrokiem w bok. –Przyprowadziłem cię tutaj, bo… -szukał odpowiednich słów. –Bo ja chciałem… -zmarszczył brwi. –Bo widzisz…
-Co ty? –Zaczęła bawić się jego czapką, którą położył na stoliku. –Zazwyczaj to ja mam problemy z wysłowieniem się.
Zobaczył w jej oczach błysk rozbawienia. Uśmiechnął się i prychnął. Mimo że wydawała się szarą myszką, która boi się odezwać, potrafiła pokazać pazurki. Cicha woda...
 -Pamiętasz, jak się poznaliśmy?
 -O tak –roześmiała się głośno. –Wrzeszczałam w niebogłosy, bo złamały mi się grabki. Musiałam się prezentować okropnie.
 -Ten uśmiech, którym mnie obdarowałaś, gdy dałem ci swoje, sprawił, że myślałem, że jesteś zagubioną księżniczką.
 -Co? –Który to już raz się rumieni? –Żartujesz sobie ze mnie.
 -Nie! –Zaprzeczył żarliwie. –Natalia ja... –Na chwile zamknął oczy, a potem popatrzył na nią tak intensywnie, że zadrżała. –Chciałbym spróbować.
            Przestała oddychać. Zamarła i siedziała z otwartymi ustami. Gdy się ocknęła, zaczęła się gorączkowo szczypać po ręce. Musiał chwycić ją za nadgarstek, żeby przestała. Ucałował wnętrze jej dłoni i uśmiechnął nieśmiało.
 -Nie szczyp się. Naprawdę chciałbym spróbować. –Delikatnie zataczał palcem kręgi na jej ręce. –Chciałbym, żebyś dała mi szansę.
Zamrugała gwałtownie i cofnęła rękę, jakby ją poparzył.
 -Czy ty właśnie poprosiłeś, żebym została twoją dziewczyną? –Patrzyła na niego z niedowierzaniem.
 -Chyba tak. Zgadzasz się?
Przeszedł ją dreszcz, gdy ponownie chwycił ją za rękę i mocno ścisnął jej palce. Patrzył na nią wyczekująco, ale jej nie ponaglał. Widziała w jego oczach zadumę, obawę i coś, co sprawiało, że jej serce zaczęło galopować. Widziała nadzieję i czułość. Z trudem powstrzymywała uśmiech, który cisnął się na jej usta. Miała ochotę wstać i zacząć skakać z radości, ale rozum podpowiadał jej, że to nie będzie łatwy związek. Była pewna, że mają sporo do zrobienia, jeśli chcą, żeby coś z tego było. A chcieli.
 -Maxi, ja… -Uśmiechnęła się wreszcie. –Nie wiem co powiedzieć.
 -Powiedz, że się zgadasz.
 -Zgadzam się.
Najpierw niedowierzanie odbiło się na jego twarzy, a później ulga. Roześmiał się serdecznie i przyciągnął ją do siebie, żeby pocałować. Gdy jego usta dotknęły jej warg, poczuła, że jest właśnie tam, gdzie chciała być.



            Był z siebie zadowolony. Poszło mu najlepiej ze wszystkich. Po minie Lary wiedział, że sponsor był nim zainteresowany. Dobrego humoru nie zepsuł mu nawet fakt, że musiał wbić się w śnieżnobiałą koszulę i marynarkę. Założył nawet muszkę i z ogromnym uśmiechem na twarzy wszedł do sali, gdzie odbywał się bankiet. Rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym porozstawiane były stoły, przykryte kremowymi obrusami, które mama Lary prasowała cały dzień. Na brązowych serwetkach ułożona była porcelanowa zastawa i srebrne sztućce. Na środku stał wielki tort w kształcie toru. Były na nim nawet miniaturowe motocykle i warsztat. Z ustawionych po bokach kolumn, płynęła delikatna muzyka, która umilała rozmowy, ale nie była na tyle głośna, żeby przeszkadzać.
            Leon wziął talerzyk parówek w cieście francuskim i poszedł szukać Lary. Znając ją pewnie ukryła się w warsztacie. Nie mógł wyobrazić sobie dziewczyny ubranej w elegancką kieckę. Jakoś mu to do niej nie pasowało. W ogóle nie pasowało mu do niej nic, co było dziewczęce. Sukienki, makijaż, wymalowane paznokcie, błyskotki... To nie Lara. Bez tych sfatygowanych ogrodniczek, flanelowych koszul i smaru na rękach, nie byłaby sobą. A może go zaskoczy i pojawi się w balowej sukni, razem z towarzyszącym jej królewiczem?
            Zatrzymał się na środku sali, gdy uświadomił sobie, że wcale nie podoba mu się wizja Lary z kimś innym. Z kim innym niż...? Zacisnął wargi i pokręcił głową. Ostatnio za dużo myśli o tej dziewczynie; o jej czekoladowych oczach, szczerym uśmiechu, który sprawiał, że na policzkach pojawiały się urocze dołeczki, o jej słodkich ustach, których smak czuł, gdy tylko sobie o nich pomyślał. Zupełnie jakby cierpiał na synestezje.
            To chyba przez to, że ostatnio spędzał z nią praktycznie każdą wolną chwilę. I może dlatego, że była inna niż Violetta? Nie była słodką, zagubioną dziewczynką. Była ostra, jak brzytwa, potrafiła o siebie walczyć i przede wszystkim wiedziała, czego chce. Miła odmiana po ciągle niezdecydowanej Castillo. Swoją drogą ciekawe, jak się bawi na tym koncercie? Niby sam powiedział jej, że ma na niego iść, ale gdzieś w głębi duszy, gdzieś na samym dnie serca miał nadzieję, że zrezygnuje i będzie z nim dzisiaj na torze. Może za dużo od niej wymagał?
            Za dużo myśli. Dzisiaj był jego dzień, więc powinien się rozluźnić i po prostu dobrze bawić. Zaczął zajadać się parówkami, mimowolnie rozglądając za Larą. Kiedy stwierdził, że pewnie się nie pojawi, odłożył pusty talerz i postanowił wyjść na taras, żeby zobaczyć zachód słońca. Zamarł, z niepołkniętą parówką w ustach, gdy ją zobaczył.
            Opierała się o barierki. Miała na sobie czarny, dopasowany top, który odsłaniał jej smukłe ramiona. Wpuszczony był w krótką, czerwoną spódniczkę z falbankami. Włosy miała rozpuszczone. Zauważył, że po lewej stronie ozdabiał je duży, czerwony kwiatek. Zaczął podziwiać jej długie, opalone nogi, które w wysokich, czarnych szpilkach wyglądały na jeszcze dłuższe. Gdy nagle się odwróciła, pomyślał, że ma przed sobą brązowookiego anioła. A może kuszącego diabła? Rzęsy miała wytuszowane, przez co jej spojrzenie było jeszcze bardziej hipnotyzujące. Usta miała muśnięte delikatną, różową szminką. Musiał wyglądać, jak idiota, gapiąc się na nią z rozdziawionymi ustami.
 -Zaraz ci mucha wpadnie i się udławisz –uśmiechnęła się do niego.
 -Wyglądasz...
 -Śmiesznie, nie? –Poprawiła malutki kolczyk, który zdobił jej ucho. –To chciałeś powiedzieć, Verdas?
Znowu otworzył usta i tak z nimi został, gdy oblizała wargi. W sumie to zapomniał, co miał jej powiedzieć. Mógł myśleć tylko o tym, że jest prześliczna.
 -Leon? –Podeszła do niego i objęła ciepłymi dłońmi jego twarz. –Dobrze się czujesz?
 -Chyba trochę mi gorąco –popatrzył na jej usta.
 -Mogę ci wylać kubeł zimnej wody na ten głupi łeb. -Spojrzała na niego kpiąco.
 -Jesteś tu sama? –Opanował się na tyle, że odzyskał mowę.
 -A z kim mam być?
 -Dlaczego jeszcze nikogo nie poderwałaś?
 -Bo cierpliwie czekam na seksownego myśliwego, z zielonymi oczyma i pożądliwymi ustami, który przyjechałby do mnie Chevrolet’em Impala z 67’ –uśmiechnęła się uroczo. –No i naprawdę lubiłby szarlotkę.
Roześmiał się i mimo jej protestów, porwał na parkiet.
            Twierdziła, że nie potrafi tańczyć i to w dodatku w takich butach, ale nie było to prawdą. Stawiała kroki niezwykle lekko, jakby urodziła się tańcząc. Spodziewał się, że go podepta, ale nic takiego się nie stało. Była pełna wdzięku. Pachniała bergamotką, różą i tekowym drzewem. Pomyślał, że łatwo można byłoby się w niej zakochać. I mimo że uwielbiał jej motocrossową wersję, to ta powaliła go na kolana.
Uśmiechnął się życzliwie do jej ojca, gdy ze śmiechem odbił mu ją w kolejnym tańcu. Odszedł na bok i oparł się o zimną ścianę. Wyjął z kieszeni telefon i ze smutkiem zobaczył, że nie ma żadnych nieodebranych wiadomości. Czy mógł mieć do siebie pretensje o to, że coraz bardziej zbliża się do innej dziewczyny, gdy jego nawet nie pomyślała o tym, żeby napisać mu krótką wiadomość, w której pyta, jak mu poszło? Uderzył pięścią w ścianę. On ma wyrzuty sumienia, że myśli o Larze i jej ustach, a Violetta nawet nie stara się udawać, że Enrique nie jest od niego ważniejszy. Z resztą Diego też się nie odezwał... Pewnie się świetnie razem bawią. Przez myśl mu przeszło, że może lepiej niż z nim. Poczuł w ustach gorzki smak. Chyba już całkowicie mu odbiło, jeśli zaczyna być zazdrosny o swojego najlepszego przyjaciela. Sam poprosił Diego, żeby zajął się Violettą. Ufał mu.
To jej nie ufał, chociaż bardzo się starał to zmienić. Wybaczył jej to, że go raniła, może nie umyślnie, ale jednak. Nigdy natomiast nie zapomniał. To jej ciągłe skakanie z jego ramion w ręce Tomasa, sprawiło, że teraz był zazdrosny o każdy uśmiech, który skierowała w stronę innego chłopaka. Wiedział, że to chore, ale nie był pewien, czy Violetta kocha go na tyle, by z nim zostać. Nie był pewien, czy jeżeli na horyzoncie pojawi się ktoś inny, ktoś kto ją zauroczy, nie rzuci go.
 -Wyglądasz jakbyś zjadł kilo cytryn.
Spojrzał na Larę i skrzywił się jeszcze bardziej.
 -Albo dwa –westchnęła. –Co ci jest?
 -Nic –popatrzył na telefon i schował go do kieszeni.
 -Chodzi o Violettę, prawda?
Bingo! Pani mechanik. Westchnął i uciekł wzrokiem w bok.
 -Może i nie dała rady przyjść... –chwyciła go za łokieć -...ale jestem pewna, że mocno trzymała kciuki. –Mocniej zacisnęła palce na jego ręce, by dodać mu otuchy.
            Poczuł, jak iskra płynąca spod jej palców, wędruje do jego barku, wzdłuż obojczyka i dociera aż do serca, powodując, że zaczyna szybciej bić. Uśmiechnął się do niej, a potem przyciągnął do siebie, bez ostrzeżenia, i mocno przytulił. Zesztywniała na moment, zaskoczona jego nagłym ruchem, ale po chwili się rozluźniła.
 -Weź się uspokój, Verdas, bo jeszcze pomyślę, że mnie lubisz –pogłaskała go ze śmiechem po plecach.
 -Dziękuję –szepnął jej do ucha, nawijając kosmyk brązowych włosów dziewczyny na palec.
 -Widziałam, że w kuchni mają czekoladowy tort –odsunęła go lekko od siebie i uśmiechnęła  konspiracyjnie. –Może uda nam się trochę ukraść, a potem schowamy się w warsztacie?
 -Wspaniały pomysł.
Chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą.

           
            Jeśli można było powiedzieć coś o miłości, to na pewno to, że jego była całkowicie nie na miejscu. Można było ją porównać do chichotu w najbardziej nieodpowiedniej sytuacji, albo do klowna, który, zamiast do cyrku, trafił na pogrzeb i wyczynia swoje śmieszne sztuczki. Czy istniało w ogóle jakieś wyjście z tej sytuacji? Oczywiście, że tak! Powinien po prostu wziąć największą łopatę, wykopać najgłębszy dół, najlepiej taki do jądra ziemi, i wrzucić tam tę swoją śmieszną miłość, i zakopać. Jak najszybciej zakopać. Tymczasem co robi? Jest z nią na koncercie Enrique Iglesiasa i z zachwytem przygląda się jej błyszczącym, brązowym tęczówkom i delikatnym ustom. Czy można być większym idiotą? Szczerze w to wątpił.
            Mógł się nie zgodzić. Wystarczyło wymyślić tylko jakąś wymówkę, a to potrafił robić. Ileż razy wciskał kit rodzicom, gdy zbyt późno wrócił do domu, lub coś przeskrobał. Zawsze potrafił się wyłgać. Tak samo mogło być teraz. Powiedziałby Leonowi, że musi jechać gdzieś z mamą, albo tata poprosił go o pomoc przy samochodzie. Cokolwiek. Tylko, że Verdas był jego przyjacielem, a dla nich robi się wszystko. Wiedział, że martwi się o Violettę. Poza tym gdyby on z nią nie poszedł, to dziewczyna nie poszłaby w ogóle, a do tego Leon nie chciał dopuścić. W końcu było to największe marzenie Violetty, a jej chłopak za punkt honoru postawił sobie jego spełnienie. Dlatego Diego nie potrafił mu odmówić. Po prostu nie mógł się wypiąć na jego prośbę. A poza tym…
            Nie mógł wmawiać sobie, że nie ma tego drugiego powodu, dla którego z ochotą przytaknął Leonowi i powiedział, że pójdzie z nią. Chciał z nią iść. Chciał z nią spędzić trochę czasu, nawet jeżeli byłby on spędzony tylko platonicznie.
            Miał świadomość tego, że źle postępuje. Wchodzą w to jeszcze głębiej, wcale nie poprawiał swojej sytuacji, a gdyby, nie daj Boże, Leon dowiedział się o wszystkim, to by go chyba zabił. Nie było to fair wobec najlepszego przyjaciela. Czuł się podle, a wyrzuty sumienia nie pozwalały mu czasami zasnąć, ale przez cały czas wmawiał sobie, że w gruncie rzeczy to nie robi niczego złego. Przecież nie namawia jej na zerwanie z Leonem, ani jej nie podrywa. Po prostu zachowuje się jak przyjaciel. I nikt poza tym. Problemem było to, że nie wiedział, ile tak wytrzyma.
            Nie był jakimś masochistą, a patrzenie na ich pocałunki i słuchanie czułych słówek, wcale nie sprawiało mu przyjemności. Nie mógł wyzbyć się zazdrości, która budziła się w nim za każdym razem, gdy Violetta mówiła Leonowi, jak go kocha. Chciał być na jego miejscu. Bardzo chciał. Tylko chcieć, a móc… W tym przypadku te dwa słowa dzieli ogromny, gruby mur, którego nie przebije. Poza tym, gdyby nawet, jakimś cudem, udało mu się go chociaż odrobinę naruszyć, to czułby się jak skończony gnojek. Nie mógł tego zrobić Leonowi, nawet jeżeli gdzieś, w którymś momencie taka myśl przeszła mu przez głowę. On mu ufa…
            Diego spojrzał na Violettę i westchnął. Będzie musiał wyciągnąć tę łopatę. Musi się od niej odsunąć, zapomnieć. To jedyne wyjście. Najlepsze wyjście… Pokręcił głową. Powinno być to wszystko dużo łatwiejsze. Chyba jednak jego mama miała rację, gdy powtarzała mu, że jeżeli chce różę to musi poczuć kolce.
            Pisk stojących obok dziewczyn, przywrócił go do rzeczywistości. Violetta odwróciła się w jego stronę i posłała mu ciepły uśmiech. Serca zaczęło mu bić jak szalone, gdy chwyciła go za rękę i pociągnęła, by się do niej zbliżył.
 -Dziękuję, że tu ze mną przyszedłeś –krzyczała mu do ucha, by muzyka nie zagłuszyła jej słów. –Jest cudownie.
 -Cieszę się –uśmiechnął się do niej.
Przez chwilę patrzyła mu w oczy z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Chyba się nad czymś zastanawiała. Później pokręciła lekko głową i odwróciła swój wzrok na scenę, gdzie Enrique zaczynał śpiewać „Bailando”. Dołączyła do niego i zaczęła tańczyć.
            Lubił na nią patrzeć. Miała w sobie mnóstwo światła i blasku, który sprawiał, że jego serce ogarniało przyjemne ciepło. Miał wrażenie, że jej głos jest anielski, a w każdym słowie, które wypowiada, potrafił odnaleźć kawałek nieba. Była jego ideałem. Czuł, że to właśnie dziewczyna, z którą chciałby stworzyć coś poważniejszego, niż te dotychczasowe ulotne znajomości.
            Było ich trochę. Każdą miło wspomina, ale do żadnej z nich nie czuł tego, co czuje do Violetty Castillo. Roześmiał się gorzko. Chyba był bardzo niedobry w tym roku, skoro los postawił mu na drodze miłość życia, która okazała się dziewczyną jego najlepszego przyjaciela. Stał na rozdrożu dróg i nie wiedział, w którą stronę iść, a świadomość tego, że obojętnie czy uda się w prawo, czy w lewo, to i tak kogoś straci, sprawiała, że miał ochotę zawrócić.
            Tylko, że czasu nie da się cofnąć. Może kiedyś wymyślą, jakiś wehikuł, ale teraz Diego musi liczyć tylko i wyłącznie na siebie.
 -Diego… -Violetta chwyciła się jego ramienia.
Chłopak zmarszczył brwi, widząc jej niespokojną minę. Zaczął rozglądać się dookoła i zobaczył, że jakiś pijany chłoptaś próbuje chwycić dziewczynę za rękę i wyciągnąć ją z tłumu. Diego pociągnął ją w swoją stronę i stanął przed nią.
 -Szukasz czegoś? –Spytał chłopaka.
            Przez chwilę mierzyli się twardo wzrokiem. Violetta zauważyła, jak twarz Diego tężeje, gdy zacisnął zęby. Położyła mu dłoń na ramieniu, gdy zacisnął pięści. Bała się, że wda się w bójkę i mu się coś stanie. Pijany chłopak zaczął bełkotać coś niezrozumiale, wzruszył ramionami i odszedł. Diego rozluźnił palce i odwrócił się do Violi.
 -Wszystko dobrze? –Chwycił ją za ramiona i z uwagą się jej przyglądał.
 -Teraz już tak –uśmiechnęła się z wdzięcznością. –Dziękuję.
 -Po to tu jestem –mrugnął do niej.
Zachichotała.
            Enrique kończył koncert, postanawiając nagrodzić tłum swoich fanów prezentem w postaci swojej koszulki. Gdy tłum rzucił się nagle do przodu, żeby schwytać część garderoby, rzuconą przez idola, Violetta straciła równowagę i o mały włos nie leżałaby jak długa, gdyby w porę Diego jej nie złapał. Przyciągnął ją mocno do siebie, pytając, czy nic sobie nie zrobiła. A potem stało się coś, czego obydwoje się nie spodziewali. Coś, co ruszyło lawinę, która z zawrotną prędkością zaczęła spadać ze szczytu, niszcząc wszystko, co napotkała na drodze.

sobota, 7 marca 2015

19.

Buenos dias, Buenos Aires!

Ach, ci nasi rodzice. Na początku są naszymi idolami. Jesteśmy w nich wpatrzeni, jak głodny w hamburgera w McDonaldzie. W przedszkolu kłócimy się z innymi dziećmi, którzy są najlepsi i robimy dla nich najpiękniejsze laurki. Wszystko po to, żeby w okresie buntu stwierdzić, że starzy to najgorsze zło, które mogło się nam przytrafić. Później, albo się z nimi dogadujemy i jest cacy, albo nie. I cacy nie jest.
A czasami jest jeszcze gorzej.
Nie wszyscy zasługują na miano „Rodzic Roku”.
Są tacy, którzy uparcie chcą nas chronić i zamykają nas w szklanej kuli, żeby nic nam się nie stało. Najlepiej niech ominie nas to całe paskudztwo jakim jest pierwsza miłość, pierwsze przyjaźnie, pierwsze rozczarowania. No po co nam to wszystko?
Inni znowu zachwycają się tylko naszym starszym rodzeństwem. My możemy sobie wypluwać flaki, żeby zwrócić na siebie uwagę, a oni i tak stwierdzą, że to tylko kupa mięsa (z naciskiem na kupa).
Zdarzają się też wyrodne matki, które porzucają swoją rodzinę i idą w świat, zapominając o swoim jedynym dziecku.
Spotted.
W porannej gazecie ukazało się zdjęcie matki Mx. Nie jest na nim sama. Ubrana, jakby dopiero co wyszła od Prady, w szpilkach z charakterystyczną, czerwoną podeszwą, uśmiechem na wymalowanej twarzy, czule obściskuje się z dużo młodszym facetem, który wygląda, jak z okładki Vogue.
Wiecie co? W sumie to teraz nie dziwie się temu całemu traktowaniu przez Mx. swoich panienek. Skoro pierwsza, najważniejsza kobieta w jego życiu, postanowiła o nim zapomnieć, to co się mu dziwić?
Tylko Skarbie, nie myśl, że to Cię usprawiedliwia i możesz być bezkarnym dupkiem. Co to to nie! Jest taka zasada, że jak gówno z siebie dajesz, to ono prędzej, czy później wróci. Taka karma. 



Sabes que me amas,
xoxo
GossipGirl

***

            Był przyzwyczajony do tego, że jest popularny w szkole i że budzi spojrzenia, szczególnie tej damskiej części. Dziś było jednak zupełnie inaczej. Patrzyli na niego wszyscy bez wyjątku. Może i mógłby znieść te uporczywie wbite w niego ślepia, bo jakoś nigdy mu to nie przeszkadzało, ale oni szeptali! Szeptali coś sobie na ucho, a gdy koło nich przechodził cichli. Było w tym coś niepokojącego. Zaczął się denerwować. Przyspieszył kroku i omal nie wpadł na Angie, która wyrosła przed nim, jak spod ziemi.
 -Jak się czujesz? –Spojrzała na niego zatroskana.
 -A jak mam się czuć? –Był szczerze zdziwiony reakcją nauczycielki.
            Chyba wszyscy powariowali. Może jest coś w powietrzu, może się czegoś nawdychali? Nerwowo rozejrzał się dookoła, mając nadzieję, że znajdzie w tym tłumie kogoś, kto da mu gotową odpowiedź. Nawet nie zauważył jak Angie, popycha go lekko w stronę gabinetu dyrektora.
 -Usiądź –wskazała mu krzesło. –Rozmawiałam już z Pablo. Możesz już iść do domu. I jakbyś czegoś potrzebował to...
 -Możesz mi wytłumaczyć, o czym ty w ogóle mówisz? –Przejechał dłonią po włosach. –Dlaczego mam iść do domu? Stało się coś?
            Zamarł, gdy Angie podsunęła mu dzisiejszą gazetę. To dlatego był sensacją na szkolnym korytarzu. Wyciągnął rękę po papierowe kartki, ale zaraz schował ją do kieszeni. Odwrócił wzrok i przełknął głośno ślinę. Teraz już wszyscy wiedzą.
 -Powinienem iść do taty –szepnął.
Kobieta pokiwała tylko głową.
            Spieszył się do domu jak nigdy. Całą drogę przebył biegnąc. Nie zatrzymywał się nawet na chwilę. Bał się, że tata znowu sięgnie po butelkę. Tyle czasu starali się ukrywać to, że matka ich zostawiła, a teraz wszystko wyszło na jaw. A przecież obiecała, że nie będzie się afiszować z kochankiem... Widocznie dłużej nie potrafiła wytrzymać. A może chciała zniszczyć tatę całkowicie? Nacisnął na klamkę od drzwi z drżącym sercem. Bał się widoku, który zastanie.
            Od początku coś mu nie pasowało. Gdy tylko wszedł do domu, zauważył, że coś jest nie tak. Po pierwsze: zapach. Lekki, orzeźwiający, kobiecy. Jakiś taki dziwnie znajomy, ale nie potrafił dopasować do niego twarzy. Po drugie: śmiech taty. Taki szczery, taki jak dawniej, kiedy byli jeszcze szczęśliwą rodziną. Dawno go nie słyszał. Po trzecie: kobiecy głos. Delikatny, ciepły, ale nie miał wątpliwości, że potrafi sprowadzić do pionu. Jego sprowadził. Jego ten głos boleśnie spoliczkował. Do tej pory czuł pieczenie, gdzieś w środku i wyrzuty sumienia. A to ona powinna się wstydzić. Przynajmniej teoretycznie.
            Właśnie po tym głosie ją poznał. Natalia siedziała w salonie z jego tatą i oglądała album ze zdjęciami. Na stole stały dwie filiżanki i jakieś ciasto. Dziewczyna zanosiła się śmiechem, gdy pan Ponte opowiadał jej przygody małego Maxiego. Byli sobą tak zajęci, że nawet nie zauważyli, że główny bohater opowieści stoi w drzwiach i się im przygląda.
            Na początku Maxi był zauroczony tym obrazkiem. Dawno nie widział ojca w tak dobrym humorze. Butelka whisky stała na kredensie, jeszcze nie tknięta, zapomniana. Natalia musiała przyjść we właściwym momencie. Poczuł niewyobrażalną wdzięczność do dziewczyny, ale potem niespodziewanie przyszła złość.
            Kolejny raz właziła w jego życie. Po co w ogóle tutaj przyszła? Znowu chciała mu prawić kazania i wymądrzać się? Kolejny raz będzie mu suszyć głowę o te wszystkie jego byłe? To przez nią skończył ze wszystkimi. To z jej powodu żadnej już nie podrywał. Czuł się winny. Nie chciał już nikogo skrzywdzić.
 -Chyba wam przeszkadzam.
Natalia zakrztusiła się herbatą, a jego tata posłał mu szeroki uśmiech.
 -Dlaczego nigdy nie zaprosiłeś Naty do nas? –Spytał z wyrzutem. –To grzech chować taką wspaniałą dziewczynę.
Zauważył, że się zarumieniła.
 -Po co miałem ją zapraszać? –Spojrzał na nią ze złością. –Nie jest moją dziewczyną.
 -Maximiliano Stefano Ponte! –Zagrzmiał jego ojciec. –Nie przypominam sobie, żebym nauczył cię takiego zachowania wobec dam.
            Chłopak wywrócił oczami. Musiał porozmawiać z Naty. Niech wie, że nie życzy sobie, żeby się tak wtrącała w jego sprawy. Nie potrzebuje nańki, ani superdziewczyny. Jej nie potrzebuje. W ogóle nikogo nie potrzebuje. Puszczając mimo uszy uwagi ojca, wziął Natalię za rękę i zaprowadził do swojego pokoju. Przepuścił ją w drzwiach, którymi potem ostentacyjnie trzasnął.
 -Przyniosłam placek dyniowy –uśmiechnęła się nieśmiało. –Jeszcze kawałek został na dole, możesz sobie...
 -Nie chcę –popatrzył na nią gniewnie. –Możesz mi wytłumaczyć, co ty wyprawiasz?
 -Co wyprawiam, co wyprawiam –zaczęła go przedrzeźniać. –No może mnie uświadomisz, panie idealny, co takiego złego zrobiłam?
 -Co takiego złego zrobiłam? –Nie był jej dłużny. –Święta się znalazła!
            Hiszpanka popatrzyła na niego zdziwiona. O co mu chodzi? O to, że przyszła go odwiedzić? O to, że chciała się dowiedzieć, czy wszystko z nim dobrze? Przecież wiedziała, jak bardzo przeżywa tę całą sprawę z mamą, a teraz, gdy wszyscy już wszystko wiedzą... Poza tym chciała też wiedzieć, czy już nie jest na nią zły. Ostatnio nie odpowiedział jednoznacznie na to pytanie, a ona, za wszelką cenę, chciała uratować tę znajomość. Zależało jej na nim, chociaż było to raczej jednostronne. No cóż... Sama coraz częściej zadawała sobie pytanie, co ona widzi w tych poranionych duszyczkach, że nie chce ich sobie odpuścić, mimo że zazwyczaj to ona wychodzi na najbardziej pokrzywdzoną.
 -Maxi, możesz się uspokoić? –Spróbowała przemówić mu do rozsądku. –Nie zrobiłam nic, co mogłoby cię, aż tak zdenerwować –przechyliła głowę na bok. –Gdybyś nie był facetem, pomyślałabym, że masz jakieś PMS, czy coś.
Prychnął.
 -No proszę, ale z ciebie żartownisia! –Podszedł do niej. –Posłuchaj mnie uważnie, bo nie będę tego powtarzał. Nie. Chcę. Żebyś. Wtrącała. Się. W. Moje. Życie –zaakcentował każde słowo. –Zrozumiałaś? Czy mam ci to przetłumaczyć na inne języki?
 -Może na Suahili?
 -Naty!
 -No jejku, Maxi! Wkurzasz się, bo ktoś chce się z tobą przyjaźnić? Bo ktoś nie chce, żebyś był sam w tym wszystkim?
 -Nie potrzebuję litości! –Podniósł głos. -A już na pewno nie twojej!
            Bał się. Jak niczego innego obawiał się, że Natalia może zamieszać w jego życiu. Nie chciał jej dopuścić bliżej, bo mogłoby to się źle dla niego skończyć. To on uwodził i porzucał. Nie mógł doprowadzić do tego, że to on stałby się czyjąś ofiarą. Nie chciał przechodzić przez to, co jego ojciec. I nie chciał skrzywdzić osoby, która zaczynała być dla niego ważniejsza, niż chciałby się do tego przyznać.
 -Litość? –Wyśmiała go. –To nie jest żadna litość!
 -A co to jest? Dawniej nawet ze mną nie gadałaś!
 -No przepraszam, ale jakoś nie mogłam się przedrzeć przez te twoje tłumy fanek! –Wrzasnęła. –Poza tym, nie zwracałeś na mnie najmniejszej uwagi, bo byłeś zajęty łamaniem serc naiwnym koleżankom!
 -To skoro jestem takim złym dupkiem, to po co się ze mną zadajesz?
 -Bo mi na tobie zależy, idioto! –Cała się trzęsła. –Nie wiedzieć czemu... –Mruknęła.
 -A nie powinno!
            Coś w niego wstąpiło. Coś czego nie potrafił opanować. A może nie chciał? Pchany jakąś niesamowitą mocą, przycisnął ją do ściany i pocałował; mocno, żarliwie. Przelał w pocałunek całą swoją rozpacz, bezradność. Myślał, że jeżeli zaspokoi swoją zachciankę, bo już od jakiegoś czasu myślał o tym, żeby skraść jej całusa, to mu przejdzie to całe zauroczenie. Tymczasem stało się coś zupełnie odwrotnego. Dotyk jej ciepłych warg, wstrząsnął nim. Czuł się jak porażony. Nie mógł się od niej oderwać. Z każdą sekundą pragnął więcej i więcej. Był zachłanny. Chyba zawyłby z rozpaczy, gdyby go teraz odepchnęła.
            Natalia jednak nie chciała tego zrobić. Nieśmiało objęła go w pasie i przytuliła. Trochę inaczej wyobrażała sobie pierwszy pocałunek. Myślała, że będzie bardziej romantycznie, delikatnie. W życiu nie przypuszczała, że zdarzy się to podczas kłótni, że nadrzędnym uczuciem będzie gniew, a nie wielka miłość i że będzie jej się to tak bardzo podobać. Maxi poruszył w niej każdą komórkę. W tym niespodziewanym pocałunku było tyle pasji, że czuła, jak wypełnia jej kości i każdą tętnicę, żyłę, nawet naczynia włosowate. Wszystko w niej wrzało od tych nagromadzonych emocji. Nogi się pod nią ugięły i gdyby Ponte jej nie podtrzymał, upadłaby.
 -Pozabijaliście się już, bo nie słyszę krzyków? –Pan Ponte niespodziewanie wszedł do pokoju. –O! Przepraszam! –Widząc całującą się dwójkę, szybko wycofał się i zamknął drzwi.
Dziewczyna lekko odepchnęła Maxiego. Chłopak popatrzył na nią rozbawiony. Była czerwona, jak burak i głośno oddychała. Uparcie wpatrywała się w swoje trampki i za nic, nie chciała mu popatrzeć w oczy.
 -Chyba się nie przejęłaś tym, że mój tata nas widział? –Zakpił.
Czy można poczerwienieć jeszcze bardziej? Można, a Natalia była tego świetnym przykładem.
 -Jak zwykle wszystko cię bawi! –Uderzyła go w klatkę piersiową. –Jasne! Śmiej się ze mnie! Proszę bardzo!
Wzburzona, niczym fale oceanu, podczas najgorszego sztormu, ruszyła w kierunku drzwi, którymi miała zamiar trzasnąć. Bardzo mocno trzasnąć. A niech wylecą z zawiasów, co jej tam!
 -Przepraszam. –Ponte chwycił ją za rękę i odwrócił do siebie.
Zdziwiona, zamrugała oczami. Przeprasza ją? Chyba się przesłyszała.
 -Czy ja dobrze słyszę?
 -Dobrze –uśmiechnął się. –Chyba jesteś za młoda na problemy ze słuchem. –Przyciągnął ją i lekko musnął jej usta.
            Zaskakiwał ją coraz bardziej. Chciała się temu poddać. Podobało jej się to, co się między nimi rodziło, ale gdzieś w głowie zaczęła jej migać czerwona lampka. Czy z innymi też tak było? Czy je również zniewalał gorącymi ustami i sprawiał, że topniały w jego rękach, jak masło? Czy ona jest po prostu kolejnym numerkiem na jego liście podbojów? Czy może coś w nim poruszyła? Jakąś nieznaną dotąd strunę, która w końcu wydała dźwięk.
 -Czemu to robisz? –Spytała podejrzliwie.
 -Czemu robię co? –Złączył jej palce ze swoimi.
Sprawiało mu to wszystko, jakąś dziwną przyjemność. Nie czuł nigdy czegoś takiego. Jakieś ciepło zaczęło oplatać jego serce. Czyżby w końcu miał stopić się ten lód, który je szczelnie otaczał?
 -Znowu mnie pocałowałeś.
 -Chyba to lubię?
 -Chyba?
Wzruszył ramionami.
 -Nigdy nie byłeś zakochany?
 -Nie.
 -Dlaczego?
 -Bo się napatrzyłem na tatę –znowu wzruszył ramionami. -Jeśli miłość to siedzenie przy stoliku i czekanie na kogoś, kto nigdy nie przyjdzie, to dziękuję.
Pokiwała tylko głową. Wiedziała, że jeszcze długa droga przed nią, ale wierzyła, że w końcu uda jej się pokazać Maxiemu, że nie każda dziewczyna musi być, taka jak jego matka.
 -A jeśli by przyszedł... –Spojrzała mu w oczy. –Myślisz, że mógłbyś pokochać?
 -Może mógłbym.
           

Czekała już na nich w salonie. Zbiegła do niego, jak tylko usłyszała dźwięk silnika, dochodzący zza okna. Nie mogła się już doczekać, kiedy powie im o swoim sukcesie. Była zawiedziona, że nie mogła im się pochwalić od razu, ale pojechali z Vivianą do jej apartamentu w Nowym Jorku, bo chciała zabrać ze sobą jeszcze parę rzeczy. Ludmiła myślała, że pobyt jej siostry w domu będzie krótki, taki jak zazwyczaj, gdy odwiedzała ich pomiędzy jedną koncertową trasą a drugą, ale tym razem zapowiadało się coś dłuższego. Może dziewczyna po prostu chciała odpocząć? W sumie to jakoś nie bardzo obchodziło Ludmiłę to, czy Viv jest zmęczona, czy brak jej weny, czy pokłóciła się ze swoim wydawcą. Problemem był fakt, że dopóki była w domu, rodzice byli zaabsorbowani tylko nią. Teraz miała cichą nadzieję, że gdy powie im, że została wybrana do zaśpiewania piosenki, która ma uratować Studio, coś się zmieni. Zauważą ją. Zobaczą, że też jest uzdolniona i będą z niej dumni.
Gdy weszli do domu od razu ją zauważyli. Stała, cała rozpromieniona i już otwierała usta, żeby przekazać tę ważną, szczególnie dla niej, nowinę, ale ojciec wepchnął jej w ręce walizkę Viviany.
 -Bądź tak miła i pomóż siostrze pownosić te rzeczy do jej pokoju –rzucił i uśmiechnął się do starszej córki.
 -Ale...
 -Znowu ci coś nie pasuje? –Westchnęła matka. –Wracamy zmęczeni po ciężkim locie, a ty znowu masz jakieś ale?
Ludmiła zacisnęła zęby i bez słowa wniosła bagaże Viviany na górę. Nie zeszła już więcej na dół, mimo że rodzice kilka razy wołali ją na kolację. Zamknęła się w swoim pokoju i zaczęła cicho łkać. Przycisnęła głowę do poduszki, żeby jeszcze bardziej stłumić szloch. Chciała być silna. Chciała udowodnić sobie, że zachowanie rodziców wcale nie rani ją tak bardzo, ale prawda była inna. Czuła się niedoceniana, spychana gdzieś w kąt, niekochana. Bolało ją to, że ani mama, ani tata nie potrafili docenić tego, jak bardzo się stara. Gdyby chociaż jedno z nich umiało... Gdyby chociaż w jednym z nich miała wsparcie...
            Położyła się na plecy i sięgnęła po telefon. Chciała zadzwonić do jedynej osoby, dla której jest ważna, ale zawahała się. Natalia będzie pewnie u Maxiego, który też ma kłopoty z mamą. Przynajmniej ma fajnego tatę. Westchnęła i zamknęła oczy. Czym sobie zasłużyła na to wszystko? Fakt, że nie należała do tych kryształowych osób, miała swój charakterek i była dla innych po prostu zła, ale to wszystko dlatego, że musiała być najlepsza! Musiała pokazać wszystkim, że to ona błyszczy najjaśniej! Nie miała innego wyjścia, jeśli chciała zdobyć chociaż trochę miłości rodziców. Tylko czy opłaciło jej się to wszystko?
            Powoli docierało do niej, że właśnie osiągnęła swój cel. Angie uznała, że jest najlepsza. Zaufała jej. W ogóle wszyscy ze Studio postawili na nią. W końcu to nie było byle jakie przedstawienie. Od tego czy uda im się z Federico, zależały losy szkoły i uczniów. To bardzo poważne zadanie i nie można sobie pozwolić tutaj na jakiekolwiek niedociągnięcia. I to ona, Ludmiła Ferro, ma uratować Studio. Nie Violetta, nie Ally, nie żadna inna dziewczyna, tylko ona. Ona. Tylko co z tego, jeśli rodzice i tak mają to gdzieś? Nie chcieli jej nawet wysłuchać. Równie dobrze mogłoby jej nie być. Tego pewnie też by nie zauważyli.
            Założyła granatową bluzę, którą zostawił u niej Federico i która stanowiła jedną z pamiątek po nim, i cicho wyślizgnęła się z domu. Założyła na głowę kaptur, ukrywając swoje długie, blond włosy i ruszyła przed siebie. Nie myślała o tym dokąd idzie. Nawet nie zauważyła, kiedy znalazła się pod jego domem.
 -Lu?
Wzdrygnęła się, słysząc jego głos. Pech chciał, że akurat wysiadał ze swoją mamą z samochodu. Patrząc na wyładowane torby, stwierdziła, że musieli wrócić z zakupów.
 -Dzień dobry! –Uśmiechnęła się smutno do jego mamy. –Cześć –powiedziała ciszej i spuściła głowę.
 -Witaj Ludmiło. Co tam u ciebie? Tak dawno cię nie widziałam.
Luisa zawsze ją lubiła, podobnie jak jej mąż. Widziała, jak bardzo Ludmiła zmieniła się, gdy zaczęła spotykać się z jej synem. Federico też się zmienił. Byli tacy radośni, tacy zakochani w sobie. Patrząc na nich, przypominały jej się stare, dobre czasy, gdy Facundo starał się o nią.
 -Wszystko dobrze. Dziękuję –starała się, by jej głos brzmiał pewnie.
 -Federico, co tak stoisz? –Zwróciła się do syna. –Zaproś do nas Ludmiłę. Przecież nie będziemy tak stać na dworze. Robi się coraz zimniej.
Ludmiła spojrzała na chłopaka, który bacznie się jej przyglądał. Widział, że jest przerażona pomysłem jego mamy, ale postanowił, że nie pozwoli jej uciec.
 -Ja powinnam już iść –nerwowo odwróciła głowę.
 -Szukałem ostatnio tej bluzy.
 -Zaraz ci ją oddam! –Zaczęła ją ściągać, coraz bardziej się denerwując. Czy naprawdę musiała ją założyć i przyjść pod jego dom?
 -Daj spokój –przytrzymał ją za nadgarstki. –Zmarzniesz. Poza tym ładniej ci w niej niż mi. –Uśmiechnął się lekko.
Pokiwała tylko głową. Nie miała siły, żeby zacząć mu dogryzać. Marzyła tylko o tym, żeby ją przytulił, ale za nic na świecie by go o to nie poprosiła. Choćby się miała udusić tymi słowami, to nie dopuści do tego, żeby przeszły jej przed gardło.
 -Wejdziesz?
 -Myślę, że to nie jest dobry pomysł.
 -Mama będzie zawiedziona.
Znał ją. Wiedział, gdzie uderzyć, żeby się zgodziła. Lubiła Luisę i nigdy nie zrobiłaby niczego, co mogłoby ją urazić.
 -Może tylko na chwilę.
Nie czekał, aż zmieni zdanie. Wziął ją za rękę i pociągnął do ciepłego wnętrza. Martwił się o nią. Musiało się coś stać, bo strasznie przygasła. Mógłby się założyć, że chodzi o jej rodziców. Czyżby nie cieszyli się sukcesem córki? Spyta ją o to po kolacji. Niech się trochę rozluźni, odpręży.
            Federico był jedynakiem, więc nie musiał się dzielić z nikim miłością swoich rodziców, którzy byli po prostu cudowni. Każdym gestem, każdym słowem pokazywali, jak bardzo są dla siebie ważni. Ludmiła była nimi zachwycona. Nigdy nie rozmawiała ze swoimi rodzicami tak swobodnie, jak z nimi. Od razu pogratulowali jej, zostania wybraną przez Angie. Powiedzieli, że nie wyobrażają sobie, żeby ktoś inny mógł śpiewać piosenkę. Wierzyli w nią tak bardzo, że przez moment poczuła się szczęśliwa. Federico uśmiechnął się, gdy zobaczył, jak bardzo się rozpogodziła. Jej brązowe oczy nabrały tego niesamowitego blasku, a usta układały się w wielkim uśmiechu, który przez cały wieczór nie schodził z jej twarzy.
            Nie chciała, żeby ją odprowadzał. To, że spędzili w czwórkę miły wieczór, nie oznacza, że między nimi jest już dobrze, ale on się uparł. Poza tym Luisa powiedziała, że nie wyobraża sobie, żeby Ludmiła sama szwędała się po nocy. Szli obok siebie. Ona obejmowała się ramionami, on miał ręce w kieszeni. Ludmiła spojrzała w gwieździste niebo i głośno westchnęła. Nie umknęło to uwadze Federico.
 -Co jest, Lu? –Jego głos był zatroskany.
 -Nic –wzruszyła ramionami.
 -Co twoi rodzice powiedzieli, gdy...
 -Nic.
 -Jak to nic? –Zdziwił się. –Chyba byli zadowoleni, przecież...
 -Nie powiedziałam im –spuściła głowę.
 -Dlaczego? –Cisza. –Hej! –Chwycił ją za rękę i odwrócił do siebie. –Dlaczego im nie powiedziałaś?
            Pokręciła głową i prychnęła. Kiedy miała im niby powiedzieć? Przed tym jak musiała wnosić walizki, czy po tym? A może w trakcie? Może źle zrobiła, że to przemilczała. Trzeba było rzucić im tę wiadomość ze schodów, przez ramię. Była pewna, że jej nie złapią i roztrzaska się o posadzkę. Tak jak ona się roztrzaskała.
 -Wiesz... –Zaczęła, drżącym głosem. –Cały czas dążyłam do tego, żeby byli ze mnie zadowoleni, żeby byli dumni –zaczęła skubać rękaw bluzy. –Robiłam tyle złych rzeczy, sam wiesz, nie rzadko nie byłam fair. Nie interesowało mnie to, czy ktoś będzie przeze mnie smutny, czy komuś zniszczę plany. Liczyło się tylko to, żeby wygrać. Musiałam być najlepsza.
 -Ludmiła... –Przejechał dłońmi po jej ramionach.
Spojrzała mu w oczy. Widział w nich mnóstwo bólu i rozczarowanie. Zmartwił się jeszcze bardziej. Poczuł ukłucie w sercu. On też się do tego przyczynił. Kretyn.
 -Nigdy nie będę dla nich wystarczająco dobra –jej głos zaczął się łamać. –Mam wrażenie, że myśleli, że jeżeli mnie podrzucą, to zacznę latać i teraz dziwią się, że tak nie jest. –Zacisnęła pięści na jego klatce piersiowej. –Nie jestem jakąś WonderWomen...
            Przytulił ją mocno i pocałował w głowę, gdy się rozpłakała. Kołysał ją lekko, gładził po plecach i szeptał do ucha, że wszystko się ułoży. Długo tak stali, zanim szloch przestał wstrząsać jej drobnym ciałem i przeszedł w pojedyncze pociąganięcia nosem.
 -Lepiej? –Przytulił ją jeszcze mocniej.
 -Yhym...
Było jej dużo lepiej. W jego ramionach czuła się bezpieczna. Szczęśliwa. Wiedziała, że jest jedyną osobą, która była w stanie ją polepić. Tylko on mógł poskładać te porozbijane kawałeczki w jedną część. Odsunęła się od niego i spojrzała mu w oczy.
 -Dziękuję –uśmiechnęła się lekko. –Wcale nie musiałeś tego robić.
 -Wiem –założył jej włosy za ucho i pocałował w czoło. –Ale chciałem.
Resztę drogi pokonali, trzymając się za ręce.
            Gdy byli już pod jej drzwiami, odezwała się jego komórka. Ludmiła uśmiechnęła się do niego i powiedziała, żeby odebrał, chociaż on się z tym ociągał.
 -Może to twoja mama –ścisnęła mocnej jego dłoń. –Pewnie się martwi. Już długo nie wracasz.
Wyciągnął z kieszeni telefon i zamarł. Dziewczyna odruchowo popatrzyła na wyświetlacz i momentalnie puściła jego rękę. Federico rozłączył się i schował telefon.
 -Ludmiła... –Zaczął, ale uciszyła go ręką.
 -Nie musisz mi się tłumaczyć –nie mogła trafić kluczem do zamka. –Nie jesteśmy już razem, więc możesz sobie robić z Ally to, co chcesz –w końcu jej się udało i otworzyła drzwi.
 -Ale...
 -Trzymaj się! –Nie dała mu wyjaśnić i szybko weszła do środka.
 -To wcale nie jest tak –oparł czoło o drzwi i zacisnął pięści.
            Po drugiej stronie stała, oparta o nie Ludmiła. Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku, ale szybko ją starła. Ruszyła do swojego pokoju, wmawiając sobie, że wcale ją to nie obchodzi.


            Pójście na koncert Enrique było jej największym marzeniem. I to marzenia miało się spełnić już niedługo. Po prostu będzie do końca życia wielbić Lucę i jego balonowe show za to, że dał jej dwa bilety, które ktoś zostawił w Resto i się po nie nie zgłosił. Już była jedną nogą na wydarzeniu, ale pozostała jeszcze druga, która ugrzęzła w Germanowym błocie i ciężko było ją wyciągnąć.
            Cały dzień zastanawiała się, w jaki sposób zapytać go o pozwolenie, żeby się zgodził. Wiedziała, co ojciec sądzi o takich imprezach. Oczywiście, że ją ktoś tam upije, wrzuci jej do napoju narkotyki i wykorzysta. Skończy bez obu nerek i płuca, albo zostanie niewolnicą. W najlepszym wypadku skończy z podbitym okiem i dożywotnim zakazem wychodzenia gdziekolwiek.
            Zeszła na dół i skrzywiła się słysząc głos Jade. Postanowiła, że będzie udawać, że jej nie ma.
 -Tato, możemy porozmawiać?
 -Pewnie, skarbie –uśmiechnął się do niej. –O co chodzi?
Posłała Jade mordercze spojrzenie, mając nadzieję, że ta zostawi ich samych. W końcu ma prawo porozmawiać z własnym ojcem sam na sam, ale kobieta rozsiadła się wygodniej na sofie i wlepiła w nią swój wzrok. Violetta wywróciła oczami. Mogła zacząć ją wypraszać mówiąc, że to sprawa rodzinna, ale nie chciała drażnić Germana. W końcu on już traktował ją jak członka rodziny.
 -W sobotę jest koncert Enrique Iglesiasa i...
 -Koncert boskiego Enrique? –Zapiszczała Jade. –To wspaniale! Jestem pewna, że będziesz się świetnie bawić!
Córka i ojciec popatrzyli na nią ze zdziwieniem. German pobladł, a Violetta uśmiechnęła się chytrze.
 -No właśnie chodzi o to, że nie wiem, czy mnie tata puści... –Zwróciła się do kobiety i spuściła głowę.
Jade podeszła do niej i chwyciła za ramiona.
 -Kochanie, byłby głupi, gdyby pozbawił cię takiej szansy. Poza tym... –popatrzyła przez ramię na Germana. –Chyba nie pozbawisz córkę przyjemności.
            Nie miał nic do powiedzenia. Jade postawiła go w sytuacji, w której nie mógł odmówić, chociaż za nic w świecie nie chciał, żeby Violetta szła na jakikolwiek koncert. Nawet gdyby miał być to Gospel w kościele. Nie mógł jednak odmówić, gdy Jade patrzyła na niego wyczekującym wzrokiem, a jej mina mówiła, że pożałuje, jeśli odmówi. Zgodził się z ciężkim sercem i kwaśną miną, która rozpogodziła się, gdy zobaczył, jak najważniejsze kobiety w jego życiu, obejmują się i skaczą po salonie.
            Violetta szybko pobiegła do swojego pokoju i szczęśliwa rzuciła się na łóżko. Chwyciła za telefon i wybrała numer. Odebrał po pierwszym sygnale.
 -Stało się coś? –Spytał, zaniepokojony.
 -Diego?  -Zdziwiła się.
 -Czemu się dziwisz, że odbieram swój telefon?
Zamarła. Wcale nie chciała do niego zadzwonić.
 -Pomyliłam się...
 -Jak to się pomyliłaś?
 -Chciałam zadzwonić do Leona.
Cisza. Już chciała sprawdzić, czy coś ich rozłączyło, gdy się odezwał.
 -Literka D jest trochę oddalona od L... –Czuła, że się uśmiechnął. –Chyba, że masz go wpisanego w telefonie Dinozaur, czy coś.
Dobrze, że jej teraz nie widział. Zarumieniła się po same końcówki włosów.
            Jak mogła do niego zadzwonić? Co się z nią dzieje? Powinna wziąć się w garść i w końcu ogarnąć. Ile razy może sobie powtarzać, że jest z Leonem i Diego nie powinien ją obchodzić? Miała ochotę schować się pod kołdrę i zacząć krzyczeć. Sama sobą była poirytowana. Szybko pożegnała się z Diego i chwilę odczekała. Musiała uspokoić swoje rozszalałe serce.
            Otworzyła okno i spojrzała w rozgwieżdżone niebo. Lekki wietrzyk bawił się jej włosami. Uśmiechnęła się pod nosem. Leon mówił jej, że kiedy zarobi obrzydliwie dużo pieniędzy, to jej kupi gwiazdę. Oznajmił jej to, gdy zachwycała się Szkołą uczuć. Nie może go stracić. Byłaby głupia, gdyby z własnej woli odrzuciła kogoś, dla kogo była najważniejsza. Większość dziewczyn w szkole zazdrościło jej takiego chłopaka. Nie mogła nie zauważać tych maślanych oczu, które do niego robiły inne. Nie mogła nie słyszeć tych westchnięć, które pojawiały się, gdy posłał którejś uśmiech. Była szczęściarą. Cholerną szczęściarą. Teraz coś poprzewracało jej się w głowie i zaczyna robić rzeczy, przez które może to szczęście stracić.
            Nie odebrał po pierwszym sygnale. Długo czekała. Miała się już rozłączyć, gdy usłyszała w słuchawce jego głos.
 -Cześć.
 -Cześć. Co robiłeś? –Poczuła się trochę urażona tym, że musiała czekać. Diego zaraz odebrał...
 -Brałem prysznic.
W myślach zwyzywała się od idiotek. Była wkurzona, bo nie wziął telefonu pod prysznic?
 -W sobotę jest koncert Enrique i mam dwa bilety –uśmiechnęła się. –Tata pozwolił mi iść. W sumie to dzięki Jade. Ona chyba nie jest taka zła, jak myślałam. Jesteś tam? –Zaniepokoiła się, gdy przez dłuższy czas jej nie odpowiadał.
 -W sobotę przyjeżdża sponsor –powiedział cicho. –Mówiłem ci.
Zapomniała. Od kiedy miała w ręce bilety, reszta przestała się liczyć. Znowu myślała tylko o sobie.
 -Ale chyba nie będzie do wieczora? –Próbowała jakoś wybrnąć z tej sytuacji. –Pokażesz mu, co potrafisz i potem pójdziemy.
Cisza.
 -Leon?
 -Przyjeżdża po południu, a potem jest organizowane małe przyjęcie. To też ci mówiłem.
Zagryzła wargi. Tak bardzo chciała iść na ten koncert, ale obiecała Leonowi, że będzie go wspierać w sobotę. Jak mogła o tym zapomnieć? Co z niej za dziewczyna... Zaczęła pocierać skronie palcami.
 -Może... –Zaczęła, ale urwała.
Z całych sił starała się wymyślić jakieś rozwiązanie tej sytuacji; chciała, żeby wilk był syty i owca cała, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Westchnęła z rezygnacją.
 -Trudno... Może Fran, albo Cami będą chciały iść... –Nie wie, jak przeszło jej to przez gardło.
 -Wiem, że bardzo chcesz iść na ten koncert...
 -Nie, nie. W sobotę jest twój wielki dzień.
 -Violetta, wiem, że marzyłaś o tym od dawna. Nie przejmuj się mną, tylko idź i baw się dobrze.
 -Ale...
 -Nie ma ale.
 -Nie jesteś zły?
 -Ani trochę. –Jego głos był ciepły i pełen uczucia. –Przecież wiesz, że chcę, żebyś była szczęśliwa.
Leon nie myślał o sobie. Nigdy. Zawsze na pierwszym miejscu były jej uczucia, które liczyły się dla niego bardziej niż własne. Dla niej rezygnował z wielu rzeczy. Dla niej był cierpliwy i nigdy nie naciskał. Dla niej przełykał dumę i chował urazy. Czasami nawet rezygnował z własnego szczęścia, żeby ją zadowolić.
            Doskonale wiedziała, jak bardzo chłopak chce pokazać temu sponsorowi swoje umiejętności. Wiedziała też, że jej obecność na torze w sobotę, była dla niego bardzo ważna. Chciał, żeby była wtedy przy nim, a mimo to potrafił z tego zrezygnować i życzyć jej dobrej zabawy. Bez ironii i sarkazmu. Życzył jej tego z całego serca, bo ją kochał. Rozum podpowiadał jej, że powinna mu powiedzieć, że pierniczy cały ten koncert, bo przecież jest dla niej ważniejszy niż jakiś Enrique, ale serce już skakało z radości, że chłopak jest tak wspaniałomyślny i ją rozumie.
            Nagle posmutniała, gdy przypomniała sobie o jednej rzeczy.
 -Tylko... –Zawahała się.
 -Tylko co?
 -Tata mnie nie puści samej.
Zawsze była pod wrażeniem tego, jak Verdas łatwo i szybko potrafił znaleźć rozwiązanie problemu.
 -Poproszę Diego, żeby z tobą poszedł.
Zadrżała. Bynajmniej nie z zimna.