sobota, 28 lutego 2015

18.


Buenos dias, Buenos Aires.

Chyba słuszna większość chciałaby happy ending. To magiczne „i żyli długo i szczęśliwie”. Każdy tonie wręcz w wyświechtanych pocieszeniach „będzie dobrze”, „ułoży się”, „po burzy wychodzi słońce”... Taa... Po drugiej stronie tęczy jest garnek złota i zagroda jednorożców.
Rozczaruję Was. To nie Disney. Czasami coś po prostu się musi skończyć. I choćbyśmy nie wiem, co robili, żeby do tego nie dopuścić, nie ma bata.
Słyszeliście już najnowsze wieści?
Jedna nierozważna decyzja... Jeden głupi podpis, bez czytania tego drobniutkiego druczku i wszystko poszło psu pod ogon. Tyle lat pracy, wysiłków wkładanych przez nauczycieli. Tyle młodych, nieokiełznanych serc, które pragnęły rozwijać swoje największe pasje - taniec i śpiew. I na co komu to było?
Żeby teraz z żalem serca patrzeć na to, jak StudioOnBeat, ta prestiżowa szkoła muzyczna, o której pisałam w pierwszym moim poście, zostaje zamknięte.
Może zrobią na jej miejscu coś znacznie lepszego? Na przykład zaczną handlować pirackimi płytami, albo będą wciskać „markowe” perfumy starszym paniom. Czyż to nie wspaniale?



Sabes que me amas,
xoxo
GossipGirl

***

            Zdjął na chwilę swoje okulary i potarł palcami oczy. Co on najlepszego zrobił? Powinien być mądrzejszy. Źle się stało, że zaufał. Teraz, gdy jego wspólnik narobił długów i ulotnił się z miasta, musiał za niego wszystko pospłacać. Inaczej pójdzie do więzienia. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że dobrowolnie przystał na taką umowę. Myślał, że Bruno jest uczciwym graczem. Przeliczył się.
            Wstyd mu było teraz spojrzeć w oczy pedagogom, którzy siedzieli razem z nim i zastanawiali się, co można zrobić, żeby uratować szkołę. Angie ze wściekłością przeglądała jakieś strony internetowe, mając nadzieję, że znajdzie rozwiązanie. Pablo wspierał ją w poszukiwaniach i co chwilę coś szeptał na ucho. Beto kiwał się, jak sierota, w tył i przód. Miał łzy w oczach. A Gregorio i Jackie po raz tysięczny czytali umowę, którą podpisał, szukając w niej jakiegoś niedopatrzenia.
            Antonio stracił już wszelką nadzieję, poddał się. Zastanawiał się w tym momencie, co powie tym wszystkim uczniom, którzy zebrali się już w sali głównej i na niego czekają. Nie mógł dłużej zwlekać. Musi zachować się jak mężczyzna, dyrektor szkoły, który ponosi odpowiedzialność, za to co się wydarzyło.
 -Słuchajcie... –Zaczął wstawać od stołu. –Muszę powiedzieć uczniom...
 -Mam! –Krzyknęła Angie i klasnęła w dłonie.
Pablo ucałował ją i uśmiechnął się do Antonio.
 -Czy to znaczy, ze jesteśmy uratowani? –Spytał Beto.
 -Jeśli wygramy.
            Uczniowie już wiedzieli, że losy StudioOnBeat, są policzone. Szeptali między sobą, zastanawiając się, czy jest jeszcze jakaś szansa i czy oni sami mogą zrobić coś, żeby uratować ukochane miejsce.
 -Może zrobimy zbiórkę? –Rzuciła Francesca.
 -Wątpię, żebyśmy zdołali tyle uzbierać –wtrącił Diego. –Wujek mi mówił, że to kupa kasy.
Wszyscy posmutnieli.
 -Ale nie możemy tak siedzieć –stwierdziła Violetta. –To nasza szkoła i nie możemy jej oddać bez walki!
            Gdy nauczyciele weszli do sali, zatkali uszy. Panowała w niej okropna wrzawa. Uczniowie przekrzykiwali się jeden przez drugiego. Minęła dość długa chwila zanim udało im się opanować ten zgiełk.
 -Uspokójcie się! –Krzyknął Pablo.
Uczniowie zamilkli i spojrzeli na ulubionych pedagogów. Antonio widział w ich oczach rozczarowanie, zagubienie, ale także i ufność, wiarę, że udało im się zażegnać kryzys.
 -Sytuacja w Studio jest trudna. Być może będziemy musieli je zamknąć.
 -Nie!!! –Krzyknęli wszyscy chórem i zaczęli się niepokoić.
 -Spokojnie –wtrąciła Angie. –Mamy pewien pomysł –spojrzała na Pablo.
 -Zgłosiliśmy naszą szkołę do konkursu –zaczął mężczyzna. –Z najstarszej klasy wybierzemy parę, która będzie nas reprezentować. Nie muszą oni wygrać. Wystarczy, ze zajmą miejsce na podium.
            Angie postanowiła, że jedną z osób, które wezmą udział w konkursie będzie Federico. Ally postanowiła, że nie może przepuścić takiej okazji i pokaże, że to ona jest dla niego najlepszą partnerką. Wbiegła na scenę i włączyła płytę.

Oh, mamma mia! He's Italiano!
I love the way when I look in his eyes.

Zaczęła śpiewać, wijąc się przy tym wokół Federico, jak wąż. Albo raczej żmija...

His name is Fede. He's from Milano.
He whispers softly in my ears in Italiano.
He never leaves me 'cause I'm his Cinderella.
He says that I'm his only one and Molto Bella.

Już ona pokaże tej SuperNowej, że Włoch należy do niej. Ona może sobie tylko o nim pomarzyć. To ona będzie dziewczyną Federico. Już niedługo.

He follows everywhere I go and calls me Baby.
This little Gigolo has got me going crazy.
I just can't get him off my mind. He's so amazing!
My heart says "Yes", my mind says "No
Just let him go, go, go!”

Oh, mamma mia, he's Italiano!
He's gonna tell me a million lies...
Oh, mamma mia, he's Italiano!
I love the way when I look in his eyes.

            Ludmiłą zatrzęsło. Zacisnęła zęby i starała się uspokoić oddech. Stwierdziła, że jest już na tyle dojrzała, że nie wypada robić scen, chociaż miała ochotę rzucić się na Ally i podrapać tę śliczną buźkę. Federico wydawał się być nią zachwycony. Uśmiechał się głupkowato i kiwał w rytm muzyki. Idiota...
            Poczuła się trochę lepiej, gdy Natalia pocieszająco chwyciła ją za rękę. Zdołała nawet zmusić się do słabego uśmiechu w jej kierunku, mimo że w środku żal rozsadzał jej serce, jak trotyl. Kochała go tak cholernie mocno, że nie potrafiła go wyrzucić ze swojego życia, mimo że tak bardzo ją ranił. Był jak coś we krwi, co powoduje straszliwy ból. I to taki, że miała ochotę się wykrwawić, byle tylko pozbyć się tego strasznego uczucia, ale nie mogła. Po prostu nie mogła. Więc świadomie pozwalała zatruwać się dalej. Czuła się nieuleczalnie chora, a Federico był jej jedynym lekarstwem, będąc jednocześnie trucizną. Paradoks.
 -Świetnie, Ally –powiedziała Angie. –Ale już wybrałam partnerkę dla Federico i nie zmienię zdania.
And the winner is... Violetta!, pomyślała gorzko Ludmiła. Któż inny mógłby godnie reprezentować Studio jeśli nie siostrzenica Angie, piękna, utalentowana, z niesamowitym głosem. Federico będzie wniebowzięty. Zagryzła policzek, żeby nie krzyknąć. Zaczęła się pocieszać faktem, że nie będzie to Ally. Jej zawiedziona mina i niedowierzanie malujące się na twarzy, sprawiły blondynce nie małą satysfakcję.
 -Ludmiła –Angie zwróciła się do niej. –Zaśpiewasz razem z Federico.
Ferro głośno wciągnęła powietrze. Ona? Uśmiechnęła się promiennie do Angie. To chyba najlepszy dzień w jej życiu. Dostała niewiarygodnie ważne zadanie. To ją nauczyciele obdarzyli zaufaniem i to w niej pokładają nadzieję. Nie zawiedzie ich. A jacy rodzice będą z niej dumni. Niech im tylko powie. W końcu skończy się to ciągłe rozpływanie nad Viv. Teraz będą mówić o niej.
            Blondynka podeszła do nauczycielki i, ku zdziwieniu wszystkich, przytuliła ją. Angie uśmiechnęła się i pogłaskała ją po plecach.
 -Dziękuję –szepnęła. –Za szansę.
 -Wierzymy w ciebie –kobieta objęła dłońmi jej twarz. –Jestem pewna, że wygracie.
Ludmiła odwróciła się w stronę Federico. Patrzył na nią. Pewnie był rozczarowany wyborem partnerki. Zabolała ją ta myśl, ale przybrała obojętny wyraz twarzy i uniosła wysoko głowę. Jest profesjonalistką i nie będzie łączyć tego, co działo się między nimi prywatnie z pracą. Bo czeka ich ciężka praca, jeśli chcą wygrać.
            Federico wbrew pozorom cieszył się jak małe dziecko, które dostało wymarzoną zabawkę. Nie mógł się już doczekać, kiedy zaśpiewa z Ludmiłą. Tęsknił za tym. Tak dawno nie robili tego razem. Poza tym chciał spędzić z nią więcej czasu. Chciał się znowu do niej zbliżyć. Chciał ją przekonać do siebie. Chciał, żeby dała mu, im, jeszcze jedną szansę. Kochał ją najbardziej, jak umiał i pluł sobie w brodę, bo nie potrafił jej tego okazać. Postanowił, że tym razem będzie inaczej. Da z siebie wszystko. Bo już nie może dłużej znieść tego, że Ludmiła jest blisko, siedzi obok, stoi, ale nie jest jego.


            Nie mogła już dłużej wytrzymać. Musiała się dowiedzieć, co się stało. Bo ewidentnie stało się coś! Nie pamięta już, kiedy ostatnio siedzieli razem na przerwie. Oprócz zdawkowego cześć nie zamienili ze sobą ani jednego słowa. Zawsze gdy chciała do niego podejść i pogadać, tłumaczył, że teraz nie może, bo musi iść do biblioteki, bo się spieszy, bo to, bo tamto. Ciągle częstował ją durnymi wymówkami, które wcale jej nie smakowały.
            Przejmowała się tym, bo go polubiła. Nawet bardzo polubiła. Brakowało go jej. Przyzwyczaiła się, że jest gdzieś obok i teraz czuła się taka niepełna. Jakby ktoś zabrał jej jakąś ważną część, bez której ciężko jest jej funkcjonować.
            Może odpuściłaby, gdyby wiedziała, że Sebastian ma innych przyjaciół, ale nie miał. Był samotny i w gruncie rzeczy miał tylko ją. Więc dlaczego z niej zrezygnował? Zmarszczyła brwi... Zrobiła coś złego? Może dowiedział się, że go obgadywała i wyśmiewała? Jej serce przyspieszyło. Przecież wszyscy to robili... Teraz wiedziała, że było to gówniarskie i strasznie niesprawiedliwe, ale wtedy go nie znała. Głupie tłumaczenie... Byleby sprawiło, że wyrzuty sumienia staną się chociaż odrobinę lżejsze.
            Musi go za wszystko przeprosić; powiedzieć mu, że była głupia, że źle go oceniła, ale odkąd zaczęli się przyjaźnić nie powiedziała o nim złego słowa. No... nie licząc tego, co o nim pomyślała, gdy momentami był zbyt uparty, albo się z niej nabijał.
            Był zaskoczony, gdy otworzył drzwi. To Camila tak się do nich dobijała? Spojrzał na nią. Była zdenerwowana. Czyżby Rafael ją skrzywdził? Zacisnął pięści. Zabije go, jeśli zrobił jej coś złego.
 -Co się stało? –Spytali jednocześnie.
Camila zaśmiała się trochę za głośno, trochę za nerwowo.
 -Widzę, że wróciłeś do okularów –postukała mu w prawą soczewkę, zostawiając na niej odcisk palca wskazującego. –Czemu się do mnie nie odzywasz? Zrobiłam coś? Wiem, że kiedyś się z ciebie naśmiewałam, ale to dawne czasy. Przepraszam cię za to. Teraz już tego nie robię. Lubię cię i chciałabym wiedzieć, czy się na mnie obraziłeś, bo ostatnio w ogóle nie chcesz...
 -Może wejdziesz? –Zaprosił ją do środka.
            Niewiele rozumiał z tego jej słowotoku. Cieszył się, że do niego przyszła. Wyglądała ślicznie z zaróżowionymi policzkami i potarganymi przez wiatr włosami. Mógłby patrzeć na nią godzinami. Był pewien, że nigdy by mu się nie znudziła.
 -Więc o co chodzi? –Spytała patrząc mu prosto w oczy.
 -Nie zaczyna się zdania od więc. –Uśmiechnął się, gdy prychnęła.
Założył jej włosy za ucho. Zwlekał dość długo z odsunięciem ręki. Kciukiem pogłaskał ją po policzku.
 -Czemu się tak ciskasz, księżniczko? –Spytał cicho.
 -Bo się do mnie nie odzywasz! Przedtem każdą przerwę spędzaliśmy razem.
            Nie odbierał jej telefonów, nie odpisywał na sms-y, maile. Chciał o niej zapomnieć. Marzył o magicznej gumce, która wymazałaby te wszystkie chwile z nią spędzone. Wolał, żeby wszystko wróciło do stanu sprzed ich wspólnego zadania. Nadal mógłby siedzieć sobie w kącie i wzdychać do Violetty. Nie zakochałby się w Camili; nie wyobrażałby sobie Bóg wie czego i teraz nie miałby złamanego serca.
 -Byłem trochę zajęty.
 -Czym? –Oparła ręce na biodrach.
 -Robił mi bransoletki z gumek.
Torres spojrzała zaskoczona na małą dziewczynkę, która z hardą miną i gniewem w czarnych, jak węgiel, oczach patrzyła na nią spod byka.
 -Nie musisz się na niego tak wydzierać. –Dodała z pogardą.
 -Dobra, dobra, mała, nie potrzebuję adwokata –Sebastian zmierzwił dziewczynce włosy. –To Camila, moja koleżanka ze szkoły. A to niegrzeczne dziewczę to Rubi, moja siostra.
            Camila uśmiechnęła się do dziewczynki i przeprosiła ją za swoje zachowanie. Tłumaczyła jej, że to dlatego, że martwiła się o Sebastiana i była trochę zdenerwowana, bo myślała, że coś się stało. Rubi, kiwnięciem głowy, przyjęła to tłumaczenie.
 -Myślisz, że dla mnie też mógłby zrobić bransoletkę. –Cami szepnęła do jej ucha.
 -Jeśli ładnie go poprosisz i dasz buzi, myślę, że tak. –Dziewczynka chwyciła ją za rękę i pociągnęła w stronę swojego pokoju.
            Królestwo Rubi było różowe. Począwszy od ścian, poprzez pościel z konikami Pony, meblościankę i zasłony. Tylko sufit był ciemny. Granatowy. Zupełnie niepasujący do reszty. Na jego środku była okrągła lampa, która przypominała księżyc. Im dłużej Camila wpatrywała się w tę równoległą do podłogi ścianę, tym więcej zauważała małych punkcików, które były nieregularnie rozłożone. Na co komu takie dziury w suficie?, pomyślała.
 -To gwieździste niebo. Sebastian zrobił dla mnie takie. –Rubi uśmiechnęła się promiennie. –Jak zostaniesz do nocy, to zobaczysz.
 -Obawiam się, że nie zostanę tak długo.
 -Czemu?
 -Rubi... –Upomniał ją Sebastian, który stanął w drzwiach.
 -Nie rozmawiam teraz z tobą –zbyła go. –Czemu? –Znowu zwróciła się do Camili.
 -Umówiłam się.
Sebastian zacisnął mocno powieki. No jasne... Randka z panem umięśnionym.
            Właśnie tego nie chciał. Tych wszystkich rozczarowań, tych niepotrzebnie robionych sobie nadziei, tego zderzenia z rzeczywistością, które potrafi być bolesne, jak upadek z wysokiego drzewa. Nie chciał się roztrzaskać na kawałki. Obawiał się tego, że później nie będzie się w stanie posklejać. Dlatego nie mógł dłużej przyjaźnić się z Camilą. Może i był w stanie sporo wytrzymać, ale siedzenie z nią i słuchanie o tym, jak to wspaniale jest jej z kimś innym, było ponad jego siły. Nie był Supermenem. A nawet jeśli miał w zanadrzu jakieś super moce, to miłość do tej rudowłosej istotki była jego kryptonitem.
 -Z tych kolorowych gumeczek potrafisz wyczarować bransoletki?
Głos Camili wyrwał go z zamyślenia.
 -Tak. –Podszedł do stolika i chwycił do rąk krosno.
Z zachwytem patrzyła, jak jego palce sprawnie plączą gumeczki.
 -Nie wiedziałam, że jesteś taki utalentowany. –Powiedziała z podziwem.
 -Nie tylko bransoletki potrafi robić –wtrąciła Rubi. –To on namalował te rysunki na ścianach –dodała z dumą.
            Camila jeszcze raz rozejrzała się po pokoiku. Kolorowe motyle, wielkości jej dłoni, frunęły wprost na łąkę, namalowaną nad łóżkiem dziewczynki. Gdy zobaczyła je po raz pierwszy, myślała, że są naklejone. Spojrzała na Sebastiana, który nieśmiało się uśmiechał. Zadziwiał ją coraz bardziej. Czego jeszcze nie wie o tym uroczym okularniku?
 -Proszę. –Wręczył jej gotową bransoletkę.
 -Nie mogę jej przyjąć –pokiwała ze śmiechem głową. –Miałam o nią ładnie poprosić i dać ci buzi –podeszła do Sebastiana i objęła jego twarz. –Chociaż, nic straconego...
Stanęła na palcach i lekko go pocałowała. Poczuła, że się spiął. Patrzył na nią tymi czarnymi oczami, z których wyzierało zaskoczenie. Miała się od niego oderwać, gdy nieznacznie rozchylił usta i delikatnie skubnął jej dolną wargę. Poczuła ciepło rozchodzące się po żołądku.
            Sebastian nie mógł się powstrzymać. Objął jej twarz i pogłębił pocałunek. Miała takie miękkie usta... Nawet w najśmielszych marzeniach nie wyobrażał sobie, że mogły być takie słodkie. Smakowała wiśniowym błyszczykiem. Uśmiechnął się w duchu, gdy jęknęła.
 -Oooooo fuuuuuuuuuj!
Gwałtownie odskoczyli od siebie. Rubi stała z szeroko otwartymi oczami. Minę miała zniesmaczoną. Chciało mu się śmiać. Jak mogli zapomnieć o jego małej, upierdliwej siostrzyczce. Spojrzał na Camilę. Była zawstydzona. Jej policzki zrobiły się czerwone, jak namalowane na ścianie, maki. Nerwowo założyła włosy za ucho i, nie patrząc na niego, sięgnęła po torebkę. Czyżby zamierzała teraz uciec?
 -Cami... –Chwycił ją za rękę.
 -Muszę już iść.
 -Ale...
 -Naprawdę muszę.
Odprowadził ją wzrokiem.
            Wybiegła od niego, jak strzała. Nie mogła opanować drżenia rąk i szaleńczego pulsu. Pomimo zimnego wiatru, przed którym inni próbowali się ochronić, owijając szyje chustami i szalikami, ona biegła w rozpiętej kurtce. Czuła się, jakby miała gorączkę. To miał być niewinny buziak, a nie rozpalający zmysły pocałunek. Przeraziła ją jej własna reakcja. Pamiętała, że kiedyś chciała, żeby Sebastian ją pocałował i była zła, że tego nie zrobił. Teraz, gdy poczuła, jak to z nim jest, wszystko się skomplikowało. Nie chciała go stracić. Nadal chciała się z nim przyjaźnić, ale nie była pewna, czy będzie potrafiła utrzymać ręce z daleka od niego.


            Dawał z siebie wszystko. Włożył w to całe swoje serce i co najważniejsze: widział efekty swojej ciężkiej pracy. Ich ciężkiej pracy. Spotykali się codziennie i do późnych godzin trenowali. Jej wskazówki okazały się bardzo pomocne. Dzięki niej czuł się o wiele bardziej pewny. Popisując się, zatrzymał maszynę na przednim kole tuż przed dziewczyną. Motocykl stał się przedłużeniem jego ciała.
 -I jak? –Zdjął kask i uśmiechnął się do niej promiennie.
 -No spoko –kiwała się na piętach, bawiąc stoperem.
Wywrócił oczami i spróbował odebrać jej małe urządzenie, ale schowała je szybko do kieszeni.
 -Nie drocz się ze mną –uśmiech nie schodził mu z twarzy. –Jaki czas?
Spojrzała na niego z błyskiem w oku, a kąciki jej ust lekko drgnęły.
            To było jego najlepsze okrążenie. Jeżeli pojedzie w taki sposób w sobotę, to sponsor na pewno się nim zachwyci. Tak, jak ona się zachwyciła. Już dawno nie widziała kogoś z takim talentem. I taką pasją. Oczywiście na tor przychodzili sami pasjonaci, ale od niego aż biła miłość do motocykli i ekstremalnej jazdy. Cieszył się tym, jak dziecko. Wszystko co robił, to jak bardzo się starał, było takie szczere.
            Niespodziewanie, dla samej siebie, poczuła ciepło na sercu, które powoli zaczynało się rozchodzić, obejmując całe jej ciało. Leon był tak bardzo do niej podobny. Może był trochę nieokrzesany i porywczy, ale im dłużej z nim przebywała, tym bardziej przekonywała się, że jest fajnym chłopcem. Polubiła go. Musiała przyznać, że źle go oceniła na początku, a przecież dobrze znała powiedzenie, że nie ocenia się książki po okładce.
 -Sam zobacz. -Uśmiechnęła się do niego i podała mu stoper.
            Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Naprawdę wykręcił taki dobry czas? Spojrzał na Larę, która tylko pokiwała głową. Widział dumę w jej oczach. W końcu to również jej zasługa. Nie wiele myśląc, chwycił ją w ramiona, uniósł do góry i zaczął kręcić się wokół własnej osi.
 -Wariat! –Krzyczała radośnie, a Leon śmiał się głośno.
Kręciło jej się w głowie, gdy w końcu postawił ją na ziemię. Przytrzymała się jego ramienia i czekała, aż zawroty miną, gdy nagle pocałował ją w policzek. Spojrzała na niego zaskoczona.
 -A to co miało znaczyć? –Dotknęła palcami miejsce, które musnęły jego usta.
 -Dziękuję –chwycił ją za rękę. –Za wszystko.
            W jego zielonych oczach dostrzegła ciepło. Wstrzymała oddech. Nikt wcześniej tak na nią nie patrzył. Speszyła się trochę. Nie wiedziała, jak ma się zachować. Wzruszyła tylko ramionami i ruszyła do szatni. Leon poczłapał za nią, cały czas przechwalając się, jaki to jest dobry. Cały on. Kilka razy uderzyła go w ramię, ostrzegając, że na sodówkę jest jeszcze za wcześnie i że chwalić będzie mógł się zacząć, jeśli jutro też będzie pokonywał tor w porównywalnym czasie. On śmiał się tylko i powtarzał, że za niedługo będzie lepszy niż ona, na co kiwała głową z politowaniem.
 -Co tak kiwasz głową? –Zaczął się do niej zbliżać. –Nie wierzysz?
 -Leon... –Wyciągnęła przed siebie ręce w obronnym geście. –Leon, co ty...
Zaczął ją łaskotać, krzycząc, że jeszcze przyzna mu racje. Lubił jej śmiech. Cieszył się, że ich stosunki znacznie się poprawiły. Mógł zaryzykować i powiedzieć, że są przyjaciółmi, chociaż na samym początku ich znajomości, wyśmiałby każdego, kto powiedziałby mu, że będzie ich łączyć coś więcej niż klub.
Coraz częściej łapał się na tym, że przy Larze czuje się lepiej, niż przy Violettcie. To na torze mógł się odprężyć i po prostu dobrze bawić. Jego problemy znikały, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy tylko przekraczał próg warsztatu. Robiło mu się lekko na duszy, kiedy zakładał kombinezon i kask. A Lara... Jej uśmiech, to całe przygadywanie i droczenie się z nim, sprawiały, że miał ochotę nie wychodzić od niej nigdy.
Przy Violi cały czas się martwił. Był spięty. Ciągle obawiał się, że ich związek rozpada się na kawałeczki, a on nie może nic z tym zrobić. Ta bezsilność dobijała go. Nie uspokoiła go nawet rozmowa z Diego, który powiedział mu, że dziewczyna w ogóle nie interesuje się Tomasem. Leon miał wrażenie, że Castillo coś przed nim ukrywa. Nie jest z nim do końca szczera. Nie ufał jej tak, jak powinien ufać. Znał ją nie od dzisiaj i wiedział, jak bardzo potrafi być niezdecydowana. Powrót Hiszpana mógł namieszać jej w głowie. A może to jemu namieszał?
Zastanawiał się nad tym, czy nie przesadza. Jak dotąd Violetta nie dała mu żadnych powodów do zazdrości, a że czasami wydaje mu się, że myśli o czymś innym... Przecież nie mógł wymagać od niej, że ma myśleć tylko o nim. To głupie. Niedorzeczne. Może to nie w niej powinien szukać problemu, tylko w samym sobie? Spojrzał na Larę, która ubierała bluzę. Może wmówił sobie, że to Violetta się oddala, bo nie chciał się przyznać przed samym sobą, że on to robi?
 -To do jutra, Verdas. –Przełożyła przez ramię torbę i ruszyła w stronę wyjścia.
 -Lara...
Zatrzymała się i spojrzała na niego tymi swoimi czekoladowymi oczami.
 -Może poszłabyś ze mną do Resto? Mam się tam spotkać ze znajomymi. Posiedzimy, pogadamy. -Sam do końca nie wiedział, dlaczego ją zaprosił.
 -Dziękuję za zaproszenie, ale może innym razem –uśmiechnęła się. –Obiecałam mamie, że pomogę jej przy babeczkach.
            Przez moment zobaczyła na jego twarzy rozczarowanie. Po chwili jednak opanował się i powiedział, że rozumie. W bramie odwrócił się jeszcze i jakby zawahał. Pomachał jej i uśmiechnął smutno. Potem zniknął z pola jej widzenia. Postanowiła, że nie będzie się zastanawiać nad jego dziwnym zachowaniem. Zamknęła warsztat i ruszyła do domu.
            Wszedł do Resto sporo spóźniony. Nie spieszył się za bardzo, jakby chciał odwlec chwilę, w której znowu zmierzy się ze swoimi demonami. Najpierw zauważył Ludmiłę i Natalię, które szeptały coś, złowrogo patrząc na siedzących pod oknem Federico i Ally. Znając blondynkę, pewnie knuje, jak sprawić, żeby rywalce odechciało się żyć. Diego śpiewał razem z Camilą Yesterday-Karmin. Nieźle im to wychodziło. Ten jej umięśniony chłopak chyba jednak nie doceniał talentu ukochanej, bo zerkał co chwilę na inną dziewczynę, która chichotała z koleżanką i uwodzicielsko oblizywała usta. Leon popatrzył na nią i przyznał, że nogi ma niesamowite, ale jej twarz jest nieskalana żadną myślą. Francesca niosła właśnie trzy koktajle do stolika, przy którym siedziała jego Violetta i Tomas. Skrzywił się, gdy to zobaczył. Castillo śmiała się z czegoś, co powiedział ten idiota.
            Ruszył wkurzony w ich stronę. Miał ochotę wyciągnąć Tomasa na zewnątrz i stłuc na kwaśne jabłko. Violetta jakby wyczuła jego obecność, bo odwróciła się, zanim zdążył podejść. Posłała mu szeroki uśmiech i wyciągnęła do niego rękę.
 -W końcu jesteś! –Wstała i ucałowała go mocno. –Myślałam, że przyrosłeś do tego toru. –Zaśmiała się.
Prawie przyrósł. Popatrzył złowrogo na Tomasa i ze zdziwieniem stwierdził, że bardziej od Violetty interesuje go Fran. Uspokoił się trochę i usiadł z nimi.
 -Viola mówiła, że jeździsz w Klubie Motocrossowym. –Zwrócił się do niego Hiszpan.
 -Tak –Leon uśmiechnął się do Violetty i chwycił ją za rękę. –Wykręciłem dzisiaj najlepszy czas. –Błysnął zębami.
Castillo zaczęła piszczeć i obsypywać go pocałunkami. Tomas również mu pogratulował, a potem poprosił Fran, żeby zaśpiewała razem z nim Entre tu y yo. Chyba niepotrzebnie tak bardzo obawiał się jego powrotu. Z tego, co zdążył zaobserwować, Tomas był zainteresowany dziewczyną, ale nie jego. Odetchnął z ulgą.
 -Co tam robaczki? –Diego chwycił koktajl Leona i wypił go duszkiem.
 -Dzięki –mruknął Verdas. –Fran kręci z Tomasem? –Zwrócił się do Camili.
 -Mam nadzieję, że przestanie. –Camila siedziała naburmuszona.
 -Jesteś zazdrosna? –Diego roześmiał się, gdy wbiła mu łokieć pod żebra.
 -Zgupiałeś?! –Wywróciła oczami. –Jestem z Rafaelem. Właśnie, gdzie on jest. –Wstała od stolika i poszła szukać chłopaka.
 -Cami jest za Marcescą. –Wyjaśniła Violetta.
A raczej próbowała wyjaśnić, bo chłopcy popatrzyli na nią, jakby mówiła po chińsku. Musiała im wytłumaczyć, że to połączenie imion Marco i Fran, i że Camila chciałaby, żeby Włoszka była właśnie z nim, a nie z Tomasem.
 -Dziewczyny to mają dziwne pomysły. –Diego mrugnął do Leona.
 -To nas, jak niby nazywacie?
 -No jak to jak? –Viola wzniosła oczy do góry. –Leonetta!
Diego wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Leon mu zawtórował. Co za bzdury!
            Dał jej swoją kurtkę i odprowadził pod same drzwi. Przez całą drogę nie odzywali się do siebie. Po prostu szli w ciszy, trzymając się za rękę. Leon czuł się znacznie lepiej. Wbrew obawom, dobrze bawił się dzisiejszego wieczoru i Violetta była taka bardziej radosna. Może powinni więcej wychodzić z przyjaciółmi? Może te wszystkie problemy wzięły się stąd, że ich związek był za bardzo hermetyczny? Na początku wspaniale było spędzać ze sobą każdą chwilę, ale na dłuższą metę się tak nie da. Są w ich życiu inne, ważne osoby, które również potrzebują ich uwagi. Może potrzebowali po prostu wpuścić do tego ich świata trochę świeżego powietrza.
            Pocałował ją na dobranoc i życzył kolorowych snów. Uśmiechnął się do siebie. Kochał Violę najbardziej na świecie. Teraz, kiedy przekonał się, że Tomas nie stanowi zagrożenia, nie będzie zaprzątał sobie głowy, jakimiś chorymi wyobrażeniami.

wtorek, 17 lutego 2015

17.

Buenos dias, Buenos Aires.

Czy prawie jest lepsze niż nic?
Jeśli się czegoś nie ma, to się raczej za tym nie tęskni. Ale co jeśli się „prawie” miało?
Spotted.
F. spędza ostatnio każdą wolną chwilę na przechadzkach z T. Spacerują sobie po parku i innych, równie uwielbianych przez pary, miejscach. Ale czy są już razem?
Niestety moje oko nie sięga za drzewa i krzaki, w których mogą się potajemnie całować…
Żartowałam!
Oczywiście, że sięga! I powiem Wam w sekrecie, że między nimi nic, a nic głębszego JESZCZE się nie urodziło. Owszem dużo ze sobą rozmawiają, śmieją się razem, ale T. ma zawsze ręce w kieszeni, a F. bawi się paskiem od torebki.
Żadnego romansu, żadnych namiętnych pocałunków, ani nieśmiałego obmacywania. Śmiałego też nie ma.
Uff… Co za ulga, prawda M.?
Może to Twoje „prawie” pójdzie level wyżej i przestaniesz chodzić taki naburmuszony. Straszysz tą swoją miną wszystkie wiewiórki w parku. Chyba, że już sobie odpuściłeś swoją Mona Lisę?
Tak btw. mam nadzieję, że F. będzie równie niezdecydowana jak V.
Będę miała Wam co opowiadać.


Sabes que me amas,
xoxo
GossipGirl

***
           
            Przygryzła wargę i jeszcze raz spojrzała na niego. Siedział na ławce z łokciami opartymi na kolanach, dłońmi podpierając brodę. Nie poruszył się ani o milimetr, odkąd go obserwuje, czyli od jakichś czterdziestu minut. Odwróciła się oparła o drzewo i głośno westchnęła. Nie rozmawiali ze sobą od tego dnia, w którym przyniósł jej obraz. Od dnia, w którym niemal jej nie pocałował. Od dnia, w którym wrócił Tomas.
            Tyle razy miała do niego zadzwonić, ale zawsze znajdowała sobie jakąś wymówkę; a to przyszedł kolejny klient i trzeba go było obsłużyć, innym razem zagadała się na przerwie z Cami i gdy już miała wyciągać telefon, dzwonił dzwonek na lekcję, albo wracała do domu po dwudziestej drugiej i już nie wypadało…
            Kiedy w końcu znalazła chwilę czasu i nikt, ani nic nie stało na przeszkodzie, żeby się z nim skontaktować, mówiła sobie, że przecież on też się do niej nie odzywa, a jest facetem, więc powinien zadzwonić pierwszy. I robiło jej się wtedy przykro, bo myślała, że mu na niej zależy, a on  milczy jak grób. Potem znowu przypominała sobie, że to ona zawaliła. Wiedziała, że coś do niej czuje, nigdy tego nie ukrywał. Było jej głupio, gdy próbowała sobie wyobrazić, jak się poczuł, gdy zobaczył ją z Tomasem. Wtedy zawsze obiecywała sobie, że jutro zadzwoni… A potem znowu były wymówki, pretensje, że on nic nie robi, i ten głos, który w końcu mówił jej, że jest kretynką.
I tak w kółko. Całość była okropnie skomplikowana. I to ona ponosiła za to winę. Dlaczego nie zostawiła Tomasa i nie poszła szukać Marco?
 -Tutaj jesteś!
Francesca wzdrygnęła się słysząc głos przyjaciółki.
 -Cały dzień cię szukam! –Camila oparła ręce na biodrach i patrzyła na Fran z wyrzutem.
 -Stało się coś? –Spytała Włoszka.
 -Sebastian mnie unika –westchnęła teatralnie. –Nie mam pojęcia co mu się stało. Wiem, że dla ciebie to dziwne, że mogę się z nim przyjaźnić. W końcu okropnie się ubiera i boi spojrzeć gdzieś indziej niż na swoje buty… Francesca jest strasznie głupia! Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
 -Co? –Fran spojrzała na nią nieprzytomnie.
Camila tupnęła ze złości.
 -W ogóle mnie nie słuchasz! –Powiedziała urażona.
 -Słucham cię –Włoszka nerwowo spojrzała za drzewo. –Gadałaś o tym okularniku. Unika cię. Może się ciebie boi.
 -Po pierwsze, on ma na imię Sebastian, nie żaden okularnik. Po drugie, nie boi się mnie, bo się przyjaźnimy już od jakiegoś czasu i miło nam było ze sobą, więc twoja teoria nadaje się do podtarcia du… Och, co tam jest?
            Cami zniecierpliwiona tym, że jej przyjaciółka ją olewa i co chwilę zerka za drzewo, postanowiła, że sprawdzi, co tam takiego ciekawego jest.
 -To przecież Marco. –Zdziwiła się i już miała go zawołać, ale Fran rzuciła się na nią, o mało nie przewracając i zatkała jej dłonią usta.
 -Zwariowałaś? –Fran była przerażona. –Zobaczy nas!
Cami lekko ugryzła ją w rękę.
 -Nie zadzwoniłaś do niego. –Stwierdziła bardziej, niż zapytała, gdy Włoszka szybko cofnęła dłoń, czując jej zęby.
 -Idź do niego teraz.
 -On mnie już chyba nie lubi.
 -Tego nie wiesz. Idź i sprawdź. –Camila popchnęła ją w jego stronę.
            Fran wzięła głęboki oddech i ruszyła przed siebie, ale zaraz odwróciła się na pięcie i znowu schowała za drzewem. Torres wywróciła oczami.
 -Tchórz.
Włoszka popatrzyła na nią spod byka.
 -Nie jestem tchórzem! –Zaperzyła się. –Ja tylko…
 -Tchórz. –Powtórzyła.
 -Niech cię piekło pochłonie! Idę!
Camila uśmiechnęła się pod nosem. Dobrze wiedziała w jaki sposób zmotywować Francescę.
            Był na siebie wściekły. Nie powinien aż tak się angażować. Nie powinien był dopuścić do tego, żeby uczucie, które w nim kiełkowało wzrosło i zakwitło. Powinien był je wyrwać z korzeniami, zanim było za późno.
            Nie miał prawa być zły na Fran. Ona nie była winna. Nie można zmusić kogoś do miłości. Gdyby tylko zadzwoniła… Chociaż jeden raz wybrała jego numer, albo napisała najzwyklejszego sms’a… Ale ona milczała odkąd pojawił się ten opalony typ i zabrał mu ją sprzed nosa. A już ją prawie miał. Marco zacisnął zęby. Prawie… Wolałby jej nie poznać. Nie zrobiłaby mu takiego spustoszenia w sercu. Nie siedziałby teraz, jak w katatonii, nie miałby omamów wzrokowych i nie czułby się jak chory psychicznie.
            Ostatnio widział ją wszędzie. Odbijała się w sklepowej witrynie, znikała gdzieś za rogiem budynku, śpiewała pod drzewem… Jego podświadomość płatała mu brzydkie figle. W każdej dziewczynie, która była szczupła, miała kruczoczarne włosy i zielone oczy wdział Fran i przestawało go to śmieszyć. Zaczynał się bać samego siebie. Zdesperowany tłumaczył sobie, że ten zawód miłosny nie jest wcale taki straszny, bo przecież jest mnóstwo innych dziewczyn, jest młody, na pewno się zakocha w kimś lepszym, ładniejszym, mądrzejszym. I kiedy naładowany pozytywniejszymi myślami postanowił, że wróci do domu i coś namaluje, zamarł.
            Zamknął oczy i nie mógł uwierzyć, że oprócz tych omamów wzrokowych, zaczynają się też węchowe. Pomyślał, że musiał się pomylić, ale kiedy kolejny podmuch wiatru przyniósł jej zapach, zaciągnął się nim mocno i otworzył oczy.
 -Cześć. –Powiedziała cicho, skubiąc nerwowo rękaw niebieskiego swetra.
 -Jesteś… -Odparł z niedowierzaniem.
Nie wiedział czy się cieszyć, czy złościć. Francesca spojrzała na niego niepewnie.
 -Co tam u ciebie? –Spytała, zakładając włosy za ucho.
 -Wszystko dobrze –wzruszył ramionami. –A u ciebie?
            Nie chciał jej pokazać, jak bardzo dotknęło go jej zachowanie. Najpierw się nie odzywa, a potem jakby nigdy nic pyta, co u niego słychać. Skoro tak chce grać, to proszę bardzo.
 -Marco, ja… -Zawahała się i spojrzała za siebie, jakby chciała znaleźć drogę ucieczki.
 -Co ty? –Chwycił ją za rękę i pociągnął na ławkę.
 -Ja bardzo cię przepraszam… -Zaczęła. –To wszystko tak bardzo się poplątało. Zrobiłeś mi taki prześliczny prezent, a ja nawet za to nie podziękowałam… I nie odezwałam się do ciebie później. -Wstała i zaczęła żywiołowo gestykulować. –Ale uwierz mi, że chciałam. Tyle razy już miałam wybrany twój numer, ale jakoś tak zawsze wychodziło, że rezygnowałam. Myślę, że się bałam. I to dlatego tak…
 -Czego się bałaś? –Przerwał jej słowotok.
 Francesca przystanęła i spojrzała na niego.
 -Że będziesz na mnie zły. Tak szybko wybiegłeś, kiedy Tomas przyszedł…
 -Pocałował cię –podrapał się po karku. –A ja chciałem to zrobić –zauważył, że Fran się zarumieniła. –Wkurzyłem się, więc wybiegłem.
            Był zazdrosny. I to bardzo. Fakt, że Plotkara dolewała oliwy do ognia, umieszczając te fantastyczne posty, w których opisywała, jak to Fran ciągle łazi gdzieś z tym fircykiem, nie ułatwiał sprawy.
 -Ty czujesz coś do niego?
Francesca uśmiechnęła się smutno.
 -Kiedyś czułam.
 -A teraz? –Podszedł do niej. –Co teraz czujesz?
 -Nie wiem –odpowiedziała. –Tęskniłam za nim. Brakowało mi go. Ale nie wiem czy jeszcze coś do niego czuję. Poza tym boję się, że znowu nastawię się na za dużo, a on wyjedzie.
 -A ja? –Chwycił ją za ramiona i popatrzył na nią czule. –Nie jestem wystarczająco dobry?
Poczuła, że ściska ją w dołku. Wzruszenie chwytało za gardło. Patrzyła w jego  brązowe oczy i widziała w nich coś, czego nigdy nie było w oczach Tomasa, ani nikogo innego. Miłość.


            Z nieukrywanym smutkiem patrzył na zatrzaskiwane z hukiem drzwi. Czy to już zawsze tak będzie? Czy ona nigdy nie odpuści, nie zaakceptuje jego decyzji i będzie chodzić po domu z wiecznie naburmuszoną miną? Czym jej zawinił? Tym, że się zakochał i znowu zaczął być szczęśliwy? Czyżby nie miał do tego prawa? Spuścił wzrok na swoją dłoń, którą Jade zaczęła delikatnie gładzić.
 -Przejdzie jej.
 -Ostatnio też tak mówiłaś. –Stwierdził ponuro.
Przedostatnio też. I jeszcze wcześniej również.
 -W końcu musi. –Wzruszyła ramionami i z lubością chwyciła kolejną babeczkę. –Olga doprowadza moje kubki smakowe do niebiańskiego orgazmu –oblizała wargi i westchnęła z rozkoszą.
            Pomimo targających nim niewesołych myśli, roześmiał się głośno. Jade była taka inna. Tak całkiem różna od niego. Nie było w niej ani grama jego powagi, surowości. Emanowała z niej wręcz dziecięca radość. Pomimo eleganckiego wyglądu, zawsze świetnie ułożonych włosów i markowych ciuchów, miała w sobie tyle radości, że nie sposób się było od niej nie zarazić. Miała w sobie mnóstwo pozytywnej energii. Cieszyła się każdym dniem i brała od życia to co najlepsze. Nie miał prawa się w niej nie zakochiwać. Była cudowną kobietą, która pokazała mu, że można się wyrwać z tego odrętwienia, w którym tkwił od śmierci Marii...
            Nie żeby wcześniej był nieszczęśliwy. Nie miał na co narzekać. Miał wokół siebie wspaniałych ludzi, na których zawsze mógł polegać i co najważniejsze posiadał najwspanialszą córkę, z której był niesamowicie dumny, mimo że nie zawsze radził sobie jako samotny ojciec. Jednak w całym tym jego życiu, którego wielu mu zazdrościło, czegoś brakowało, coś sprawiało, że czuł pustkę i nie wiedział, jak ją zapełnić. I wtedy poznał Jade, która była tym brakującym elementem układanki. Była kimś, z kim chciałby spędzić resztę swojego życia, nawet jeśli miałoby trwać jeszcze jedynie pięć minut.
            Uśmiechnął się, gdy przyciągnęła go do siebie i lekko pocałowała. Za nic nie chciał rozwalać tej perfekcyjnie, w końcu, ułożonej układanki, ale zbudzone, jakby z cholendernie długiego, zimowego snu, wyrzuty sumienia odebrały barwy jego miłości. Związek z Jade nie wydawał się już taki kolorowy, gdy wziął pod uwagę uczucia Violetty.
            Być może to wszystko wynikło z tego, że chciał ochronić swoją córkę przed nieuniknionym? Przez bardzo długi okres czasu nie pozwalał jej na wspomnienia o matce, dopuszczał się nawet do kłamstw. A przecież te wspomnienia, bolesne dla niego niemiłosiernie, były jedynym co mógł ofiarować Violettcie. Może gdyby od początku opowiadał jej o Marii, nie bał się tego, może gdyby już od maleńkości obdarował ją tymi skrawkami, które pozostały po przedwcześnie zmarłej żonie, przyjęłaby jego nowy związek ze spokojem. Biorąc pod uwagę to, że stosunkowo niedawno dowiedziała się, że ma ciocię, babcię, że w ich domu jest pokój, w którym są rzeczy jej mamy (a jej ojciec nie wspomniał o nim nawet słowa) mogła być zła. Miała do tego prawo. Mogła nawet uważać, że z jego strony to nawet zdrada, ale aż do dzisiaj German wierzył, że Violetta w końcu zrozumie. I miał ogromną nadzieję, że polubi Jade i przyjmie ją do rodziny. Pomylił się.
 -Jade...
Kobieta zmarszczyła brwi, słysząc jego poważny ton. Nie lubiła, gdy German tak zaczynał rozmowę. Nie wróżyło to nic dobrego, a biorąc pod uwagę szopkę, którą odstawiła Violetta, będzie chciał zakończyć tę znajomość. Tak, jak poprzednim razem. I znowu się pokłócą.
 -To chyba nie ma sensu... –Nie patrzył jej w oczy.
Bingo!
 -Znowu chcesz to skończyć? –Popatrzyła na niego beznamiętnie.
Szybkim ruchem ręki przerzuciła włosy na prawą stronę i wstała z sofy, na której siedzieli. Zamknęła oczy i zaczęła masować palcami skronie.
 -Jade... Zrozum...
 -Co mam zrozumieć? –Zdenerwowała się. –Violetta jest już prawie dorosła. Za niedługo będzie mieć swoje życie, założy rodzinę.
Skrzywił się na jej słowa. Chciało jej się z niego śmiać. Czy nigdy nie dopuści do siebie myśli, że jego mała Violetta staje się kobietą?
 -Nie krzyw się tak –podeszła do niego i pstryknęła w nos. –Viola dorasta. Nic z tym nie zrobisz. Za niedługo wyprowadzi się do Leona i zostaniesz sam.
Pokręcił głową.
 -Ona twierdzi, że będąc z tobą zdradzam Marię.
 -Pogadam z nią –usiadła mu na kolanach. –Jak kobieta z kobietą. –Cmoknęła go w nos.
Oparł swoje czoło o jej i westchnął.
 -Kocham cię, German –uśmiechnęła się. –Ale jeżeli jeszcze raz będziesz chciał ze mną zerwać, to urwę ci jaja, zrobię z nich wietrzne dzwonki i powieszę na werandzie.
Znowu się zaśmiał i mocno ją przytulił.

           
Czy ta cała Jade musiała się pojawić w jego życiu? Czy nie było im dobrze, gdy żyli sobie we dwójkę z Olgą i Ramallo? Przecież wszystko było fajnie, byli szczęśliwi, niczego im nie brakowało. Więc po jaką cholerę ta cała Jade? Po co mu ona? Chyba tylko do łóżka... Jeśli tak to zawsze może ją sobie brać do jakiegoś hoteliku, ale żeby tak wprowadzać ją do ich domu? Czy on w ogóle nie myśli już o mamie? Przecież to ewidentna zdrada. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że on nic sobie z tego nie robi i jest szczęśliwy.
Stop. Głupio to zabrzmiało. Nie chodziło jej o to, żeby German był nieszczęśliwy. Kochała go i z całego serca chciała dla niego jak najlepiej. W takim razie dlaczego nie potrafi zaakceptować jego nowej wybranki? Westchnęła głośno i usiadła nad jeziorem. Musi wyłączyć myślenie, bo zaczyna sama sobie przeczyć. Zdjęła buty i pozwoliła, żeby chłodna woda obmywała jej stopy. Zamknęła oczy, kładąc się na ciepłym piasku. Ostatnio zbyt dużo myśli plącze się po jej głowie... Leon, Diego, tata, Jade... Nie pamiętała kiedy ostatnio zrobiła coś dla relaksu. Cały czas chodzi spięta, podenerwowana. Nic dziwnego, że drażni ją nowy związek taty. To chyba przez to, że w jej się nie układa.
Nie układa? W sumie to Leon nic nie podejrzewa, ale to co ona w środku przeżywa... Jest rozdarta, jak kartka papieru. Z jednej strony chce, żeby wyszło jej z Verdasem, kocha go i nie wyobraża sobie, jakby jej życie wyglądało bez niego, ale z drugiej... No właśnie... Druga strona aż rwie się w ramiona Diego, pragnie go, jest podekscytowana przy każdym przypadkowym dotknięciu, przy dłuższym kontakcie wzrokowym, przy widoku jego uśmiechu...
Leon jest jej ostoją, przy nim czuje się bezpieczna, wie czego może po nim oczekiwać, a Diego... Diego jest zagadką, tajemnicą, może nawet mroczną? Jest ryzykiem, które z całych sił chciałaby podjąć, ale jest w niej coś, co ją hamuje, sprawia, że się boi. Bo jeśli Hiszpan okaże się nieodpowiedzialnym draniem to z czym zostanie? Z niczym... Nie była aż tak głupia, żeby wierzyć w to, że Leon jej wybaczy mały skok w bok. Poza tym jak niby to miało wyglądać? Miała powiedzieć Leonowi: Słuchaj, skarbie, chciałabym się na chwilę rozstać, bo twój przyjaciel rozpala mi zmysły i tak sobie pomyślałam, że z nim spróbuję. Jak wyjdzie to będzie super, a jak nie to wrócę do ciebie, bo z tobą też jest mi dobrze.
Skrzywiła się. Nie, nie, nie. Co ona sobie w ogóle wyobraża? Jest idiotką... Skończoną kretynką. Najlepiej będzie, jak zostanie sama w swoim pokoju. Niech ojciec znowu zamknie ją w tej wieży i nie pozwoli z niej wychodzić...
 -O co chodzi z tym Tomasem?
Gwałtownie usiadła i otworzyła oczy.
 -Ale mnie przestraszyłeś. –Przyłożyła dłoń do serca, które biło jak szalone.
 -Przepraszam. –Diego wzruszył ramionami i usiadł obok niej, wyciągając przed siebie długie nogi.
Szedł za nią od samego początku. Zaniepokoił go fakt, że co chwilę zatrzymywała się, głośno wzdychała, krzywiła, albo zaciskała mocno pięści. Pomyślał, że to może przez tego jej byłego i aż go ścisnęło w dołku. Głupia zazdrość... Popatrzył na nią poważnie. I to o kogoś, kto nigdy nie będzie jego...
 -Więc o co z nim chodzi? –Ponowił pytanie.
Violetta zmarszczyła brwi.
 -Co ma z nim być? Nie rozumiem...
 -Leon mi się ostatnio żalił.
 -Jak to ci się żalił? –Poczuła gulę w gardle.
 -Boi się. –Zaczął bawić się piaskiem.
 -Czego się boi?
Jeśli Diego dalej będzie gadał takimi półsłówkami to chyba zwariuje.
 -Że cię straci.
Jęknęła i zakryła dłońmi twarz. On ją tak bardzo kocha, a ona myśli o jego najlepszym przyjacielu. Przecież, gdyby przypadkiem się o tym dowiedział, to wyrządziłaby mu największą krzywdę na świecie. Nie może mu tego zrobić. On jest taki dobry. Zawsze przy niej był. Wybaczył jej wszystko, a ona teraz znowu jest na najlepszej ścieżce do tego, by kolejny raz go zranić. Jest potworem...
 -Violetta, o co chodzi? –Chwycił ją za nadgarstki i oderwał jej dłonie od twarzy. –Co się dzieje? Czy powrót Tomasa coś między wami zmienia?
Dziewczyna szybko zamrugała powiekami. Powrót Tomasa? Dopiero teraz ta informacja zaczęła do niej dochodzić. Leon martwi się, że znowu będzie przez niego między nimi źle.
 -Nic nie zmienia –powiedziała pewnie. –Tomas mnie nie interesuje.
Odetchnął z ulgą. Leon poprosił go, żeby ją pilnował. Nie chciał, żeby Hiszpan znowu ją omamił, więc poprosił przyjaciela, żeby dotrzymywał Violi towarzystwa, kiedy on będzie musiał trenować.
 -To dlatego Leon był ostatnio taki przybity? –wszystko zaczęło się jej układać w całość.
 -Taa... –Rzucił kamykiem do jeziora. –Tylko nie mów mu, że go wsypałem. Miałem wszystko robić dyskretnie, ale wolę prosto z mostu...
 -Nie powiem mu. –Obiecała.
 -Skoro nie chodzi o Tomasa... –Spojrzał na nią. –To o co?
Uniosła brwi.
 -Szedłem za tobą, odkąd wybiegłaś z domu. Nie wyglądałaś na tryskającą szczęściem.
Znowu westchnęła. Który to już raz dzisiaj?
 -Chodzi o tatę.
 -Więc Leon nie musi się nikogo obawiać? –Chwycił ją pod brodę i przyciągnął do siebie.
Jego oczy przewiercały ją na wylot. Zrobiło jej się gorąco, gdy przelotnie spojrzał na jej usta, oddech przyspieszył. Wydawało jej się, że serce wyskoczy z piersi. Jego palce paliły jej skórę, sprawiając, że cała zaczęła drżeć. W duchu modliła się, żeby tego nie zauważył.
            Zauważył. Jej reakcja na niego przeraziła go. Świadczyła o tym, że nie był jej do końca obojętny. W normalnych okolicznościach już dawno wpiłby się w jej usta, powodując utratę oddechu i przyspieszenie tętna, ale nie mógł zapomnieć, że Violetta jest dziewczyną jego przyjaciela. Najlepszego przyjaciela. Pozwolił sobie pogłaskać ją po policzku. Nie mógł się oprzeć. O mało nie jęknął, gdy zamknęła oczy i przytuliła się do jego dłoni. Miała taką miękką skórę... Spojrzała na niego zdezorientowana, gdy szybko cofnął rękę.
 -Jest ktoś inny? –Spytał.
Ty.
­ -Nie. –Odwróciła głowę.
Chciało jej się krzyczeć. Znowu te przeklęte kłamstwa. Okłamuje Leona, Diego, samą siebie. Tylko co ma zrobić w sytuacji, w której jej serce znowu jest podzielone na pół? W tej chwili wołałaby nic nie czuć. Chciałaby wyrwać sobie ten bijący pod żebrami mięsień i gdzieś zakopać. Może wtedy przestałaby unieszczęśliwiać siebie. I innych. Przede wszystkim innych...