niedziela, 23 listopada 2014

9.

Buenos dias, Buenos Aires.

Ostatnimi czasy koło naszej zacnej Szkoły kręci się pewien malarz M., który zawrócił w głowie dwóm naszym koleżankom. Problem  w tym, że jest grzecznym chłopczykiem i nie w głowie mu podwójne randkowanie. Cóż za staroświeckość, prawda? Mx. nauczyłby go, jak wykorzystywać okazję.
Wracając do M., ze wszystkich sił próbuje namówić F., żeby mu pozowała do jakiegoś wypasionego portretu, ale ona cały czas go zbywa. Dlaczego? Bo jej przyjaciółka C. też jest nim zauroczona! Pamiętacie najważniejszą zasadę w przyjaźni? Myślę, że nie muszę jej znowu przypominać.
Mamy więc uroczy trójkącik: C. wzdycha do M., który wzdycha do F., która też do niego wzdycha, ale przyjaźń jest dla niej ważniejsza. Cóż za wspaniałomyślność F.! Tylko co na to wszystko Pan Da Vinci?
Hej M.! Mam propozycję! Może ja będę Ci pozować?
Draw me like one of your French Girls!


Sabes que me amas,
xoxo
GossipGirl

***
            Park był dzisiaj wyjątkowo pusty. Może przez to, że pogoda nie zachęcała do spacerów? Słońce ukryło się za chmurami i nie miało zamiaru stamtąd wychodzić. Szkoda, że wzięło ze sobą wszystkie kolory i Buenos Aires wyglądało dzisiaj wyjątkowo szaro i ponuro. Nie wziął ze sobą nawet szkicownika, mimo że rzadko się z nim rozstaje. Przygnębiała go nie tylko pogoda. Fakt, że Francesca unikała go, jak ognia, dobijał go jeszcze bardziej. Większość wolnego czasu spędzał nie z tą dziewczyną, z którą by chciał. Polubił Camilę, ale nie czuł do niej nic więcej oprócz sympatii. Ponad to czuł się coraz bardziej zakłopotany tym, że Ruda cały czas gdzieś go zaprasza. Chyba się w nim nie zakochała? Ta myśl przeraziła go tak bardzo, że postanowił ograniczyć swój kontakt z przyjaciółką Włoszki. Byłaby to bardzo niezręczna sytuacja, gdyby okazało się, że Cami na niego leci, podczas gdy on ubóstwia jej koleżankę. Zagwizdał na Rufusa, który w mgnieniu oka znalazł się przy jego nodze. Podrapał psa za uchem i zapiął mu smycz, powoli zmierzając w stronę domu.
            Gdy wszedł do pokoju, niedbale rzucił kurtkę na krzesło i wzrokiem poszukał telefonu, który gdzieś zostawił. Znalazł go dopiero pod łóżkiem. Nie było żadnych nieodebranych połączeń, żadnych wiadomości, jedynie powiadomienie, że Plotkara umieściła nowy post. Odkąd dowiedział się, że ktoś opisuje życie uczniów StudioOnBeat, do którego uczęszcza Fran, czytał każdy wpis, mając nadzieję, że dowie się o niej czegoś ciekawego. Tym razem się doczekał. Jeśli to wszystko, co napisała, jest prawdą, to chyba powinien się cieszyć. Z tych paru zdań wynika, że Francesca chciałaby się do niego zbliżyć, ale... Właśnie! Zawsze jest jakieś cholerne ale i w tym przypadku była nim Camila. Jego obawy się potwierdziły i kompletnie nie wiedział, co z tym zrobić. Z jednej strony cieszył się, jak głupi, bo kiedy wyzna Francesce, że mu się podoba, może w końcu coś między nimi ruszy, ale pozostawał jeszcze problem z Cami. Nie miał najmniejszego zamiaru jej zranić. Mógł mieć tylko nadzieję, że to, co do niego czuje nie jest jakieś silne. W sumie przecież nie można się tak z dnia na dzień zakochać, a oni znają się bardzo krótko. Ruda na pewno się nie obrazi i będą się jeszcze śmiać z tego wszystkiego. Nie tylko ją znasz krótko. Nieznośny głos podświadomości, który ściągał go na ziemię, był jak zawsze na posterunku. I jak zawsze miał rację.
            Z Fran się nawet nie spotykał. Wiedział o niej tylko tyle, ile zdołał wyciągnąć od Camili. Ona o nim też nic nie wiedziała. Poza tym Plotkara może się mylić. Może Włoszka nic do niego nie czuje, a ten post napisany był tylko dla zabawy? Albo ktoś coś usłyszał, powiedział komuś, kto przekazał to dalej, oczywiście ubarwiając co nie co... Czy nie taki jest mechanizm plotki? A przecież właśnie na ploteczkach opiera się ten jej cały blog... Marco już sam nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć. Spojrzał na Rufusa, który właśnie gryzł jego buta, ale nie miał nawet siły na niego nakrzyczeć. Tyle bezsensownych myśli krążyło mu po głowie, tyle pytań, na które nie znał odpowiedzi. I w końcu to jedno, które cały czas uparcie powracało. Czy Francesca naprawdę coś do niego czuje?
            Zsunęła ogniście czerwoną opaskę z oczu, którą zakładała zawsze, kiedy nieznośny księżyc w pełni świecił jej w okno. Pech chciał, że zepsuły jej się rolety, a Luca nie kwapił się do ich naprawy. Przeciągnęła się w łóżku i obróciła na bok, podkładając rękę pod głowę. Z powodu straszliwego przeziębienia zrobiła sobie dzisiaj wole od szkoły. Bolała ją głowa, wszystkie mięśnie i gardło. Jej starszy brat nafaszerował ją chyba wszystkimi lekami, które znalazł w domowej apteczce i teraz czuła się trochę lepiej. Wychodząc do pracy, przykazał jej, że ma się nigdzie nie ruszać z łóżka. Przyniósł jej nawet stos kanapek i herbatę w termosie. Zdziwiła się, że nie pomyślał o nocniku. Wtedy już całkiem mogłaby przeleżeć cały dzień.
            Niechętnie podniosła się i opuściła nogi. Stopy wsunęła we włochate, fioletowe kapcie i otulając się szczelnie żółtym szlafrokiem, poczłapała do łazienki. Oparła się rękami o umywalkę i spojrzała w lustro. Jęknęła głośno i zacisnęła mocno powieki, pocierając czubek nosa palcami. Miała ogromną nadzieję, że kiedy ponownie otworzy oczy, znikną te rozczochrane włosy, szarawe zabarwienie skóry i to zmęczenie, które malowało się na jej twarzy. Niestety nic takiego się nie stało. Kolejny raz jęknęła i spryskała twarz zimną wodą. Zaczęła szczotkować włosy, dopóki nie doprowadziła ich do ładu. Efekt, który zobaczyła w srebrnej tafli, odbiegał od zadowalającego w znacznym stopniu, ale musiała przyznać, że wyglądała lepiej niż za pierwszym razem.
            Wychodząc z łazienki spojrzała na zdjęcia, które były rozwieszone na kremowych ścianach korytarzyka. Wszystkie czarno-białe. Wszystkie przedstawiające ją i jej brata. Odruchowo poprawiła lekko przekrzywioną antyramę i ruszyła do kuchni. Z szafki wyciągnęła swój ulubiony kubek z żółtą kaczuszką i wsypała do niego kakao. Trzy łyżeczki. Zawahała się na moment i dosypała czwartą. Pewnie będzie za słodkie, ale co z tego? Zalała brązowy proszek gorącym mlekiem i postanowiła wrócić do pokoju.
            Gdy przechodziła obok wejściowych drzwi, usłyszała dzwonek. Odstawiła kubek i zmarszczyła brwi. Nie spodziewała się nikogo. Najchętniej nie otwierałaby wcale i udawała, że w domu nikogo nie ma, ale mogło to być coś ważnego. Na przykład Luca mógł mieć jakiś wypadek w pracy i teraz policja przyszła, by ją o tym poinformować. Na samą myśl, że jej bratu mogło się coś stać, ścisnęło się jej serce. Na drżących nogach podeszła do drzwi i chwyciła za klamkę. Chwile tak stała i kiedy uspokoiła oddech, otworzyła je. I szybko zamknęła. Oparła się o nie plecami i mało brakowało, a zawyłaby żałośnie.
 -Nie, nie, nie... Proszę nie. Nie teraz... –lamentowała cicho.
            Oczywiście, że musiał się zjawić akurat, gdy ona była w takim opłakanym stanie. Przecież te wszystkie dni, kiedy wyglądała w miarę znośnie, a czasami nawet po prostu ładnie, nie były odpowiednie, prawda? Wtedy jakoś nie przychodził. No ale dzisiaj, gdy wygląda jak siódme nieszczęście, a może nawet jak siedemnaste czy któreś tam z kolei, on się zjawia przed jej domem.
 -Hej, Fran! Wszystko w porządku? Czemu zatrzasnęłaś mi drzwi przed nosem?
Boże... Pomyśli sobie teraz, że jest kompletną wariatką.
 -Jestem chora! –Krzyczała przez drzwi. –Nie chciałabym cię zarazić.
Pogratulowała sobie w duchu. Świetnie to wymyśliła.
 -To nic. Mam dobrą odporność. Muszę z tobą porozmawiać. Proszę, otwórz.
 -To nie jest najlepszy pomysł.
 -Nie odejdę dopóki mnie nie wpuścisz. Będę się darł w niebogłosy, aż twoi sąsiedzi wezwą policję i będziesz miała kłopoty.
Francesca westchnęła. Niechętnie otworzyła drzwi i spojrzała na Marco spod byka.
 -Szantażysta –wymamrotała pod nosem, zakładając ręce na piersi. –To co jest takiego ważnego, że ryzykujesz zarażenie się jakąś paskudną chorobą?
 -Czy to, co napisała Plotkara jest prawdą?
 -A co znowu napisała?
 -Podobam ci się? –Spytał wprost.
Zamurowało ją. Bez słowa chwyciła do ręki telefon, o którym zupełnie zapomniała i zaczęła czytać najnowszy post.
 -Porca miseria! –Wykrzyknęła, chwytając się za głowę.
 -Co? –popatrzył na nią nic nie rozumiejąc.
 -Nic, nic...
 -To jak? –Podszedł do niej i chwycił za ramiona. –Podobam ci się, Fran?



Termin zaliczenia zadania u Gregorio zbliżał się nieubłaganie, ale oni raczej nie musieli się tym martwić. Układ mieli opanowany do perfekcji. Nawet z zamkniętymi oczami mogłaby go powtórzyć, co było tylko i wyłącznie jego zasługą. To, że od zawsze podziwiała jego talent, nie było niczym nowym, ale zupełnie ją zaskoczył tym, że tak świetnie potrafi tańca nauczyć. W końcu jakimś cudem udało mu się zrobić z niej całkiem niezłą tancerkę. Był to nielada wyczyn. Zadziwił ją swoją cierpliwością, bo początki mieli bardzo trudne. Wiedziała, że nie raz miał ochotę na nią nakrzyczeć, ale nigdy tego nie zrobił. Za punkt honoru postawił sobie, że sprawi by jej umiejętności taneczne osiągnęły poziom wyższy niż dno i wodorosty, który dotychczas prezentowała. I udało mu się to. I nie tylko to.
Natalia czuła się teraz pewniej. Była bardziej świadoma swojego ciała, przestała się garbić, a jej ruchy stały się subtelniejsze. Jeśli sama zauważyła te wszystkie zmiany, które w niej zaszły, to nie mogły one umknąć także jego uwadze. Zauważył, że Hiszpanka jakoś tak... Ładniej wygląda. Biło od niej takie ciepłe światełko, od którego nie mógł oderwać wzroku. Może nawet nie chciał? Zauroczył go jej uśmiech. W sumie nie od dziś uważał, że ślicznie się uśmiecha, a teraz, ku jego uciesze, robiła to znacznie częściej. Sam do końca nie wiedział, dlaczego jego serce rozpiera swego rodzaju duma, gdy widział wesołe iskierki w jej ciemnych oczach, które pojawiały się za każdym razem, gdy układ wychodził jej idealnie.
 -To chyba będziemy mieć piąteczki! –Klasnęła w dłonie i okręciła się wokół własnej osi.
Maxi schylił się po butelkę z wodą i powoli ją odkręcił, nie spuszczając dziewczyny z oka.
 -No raczej. –Rzucił niedbale i wypił za jednym razem pół zawartości.
            Natalia spojrzała na niego uważnie. Był tak cholernie pewny siebie, ale czy mogła go za to winić? Wiedział, że jest dobry w tym co robi, więc niby czemu miał temu zaprzeczać? Z drugiej strony uważała, że przydałoby mu się chociaż odrobinę pokory.
 -Nie boisz się, że ta pewność siebie kiedyś cię zgubi? –Spytała podchodząc do niego.
 -Nie. –Wzruszył ramionami.
 -I myślisz, że mógłbyś nauczyć mnie każdego tańca, który potrafisz?
 -Jasne. –Uśmiechnął się łobuzersko.
Zmrużyła oczy. Chciała mu udowodnić, że nie wszystko zawsze się udaje. Tylko co mu zaproponować? Przez chwilę stała w milczeniu, marszcząc czoło. Przez jej głowę przelatywały wszystkie style, o których gdzieś kiedyś słyszała. Nagle wyraz jej twarzy się zmienił.
 -Popping. –Rzuciła niedbale, oglądając swoje paznokcie.
 -Słucham?
 -Jeśli mnie tego nauczysz, przyznam, że jesteś mistrzem. –Rzuciła mu wyzwanie, chytrze się uśmiechając.
 -Spoko.
            Pomysł mu się spodobał. Lubił wyzwania. Poza tym przebywanie w towarzystwie Natalii podobało mu się bardziej, niż chciał przyznać.
 -To co wiesz o popping’u?
 -Nic. –Wzruszyła ramionami.
Zaczął jej tłumaczyć, że całość polega na tym, żeby rytmicznie spinać mięśnie. Mówił o jakichś poszczególnych sekwencjach, na które podzielone jest ciało. Podszedł do niej bliżej i delikatnie przejechał palcami po jej karku.
 -Mamy neckpopp.
Zadrżała i wstrzymała oddech. Ten jego niby nic nie znaczący ruch, spowodował przyjemne mrowienie, które rozeszło się jej po kręgosłupie. Spojrzała mu w oczy, a potem na usta. Przygryzła lekko wargę i znowu wróciła do jego oczu, w którym zobaczyła jakiś niebezpieczny błysk. Maxi objął jej twarz swoimi ciepłymi dłońmi i powoli zaczął się pochylać. Myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Zaraz ją pocałuje!
 -Max!
Odskoczyła od niego jak oparzona i zaczęła gorączkowo szukać czegoś w torebce. Chłopak roześmiał się, a potem odwrócił w stronę drzwi, w których po chwili pokazała się Andy –jego obecna dziewczyna.
 -Tutaj jesteś! –Wykrzyknęła i rzuciła mu się na szyję. –Tęskniłam za moim kocurkiem.
            Natalii zrobiło się niedobrze, kiedy Andy wycisnęła na ustach Ponte głośnego całusa. Czy on musi wybierać sobie takie kretynki? Kocurek... Pff... Jak można w ogóle tak się do kogoś zwracać? Z pochmurną miną patrzyła jak Maxi obejmuję swoją lubą ramieniem.
 -Sorry Naty –zwrócił się do niej. –Jutro wrócimy do lekcji, dobrze?
Pokiwała twierdząco głową i odprowadziła ich wzrokiem. Założyła torbę na ramię i westchnęła przeciągle. Nie ma u niego najmniejszych szans, skoro gustuje w pannach, które IQ mają mniejsze od masła.


           
Oh when it all,
It all falls down.
I’m telling you ohh,
It all falls down.

            Winylowa płyta leniwie kręciła się w starym, zakurzonym gramofonie, który kiedyś znalazła na strychu. Teraz, dzięki niej, przeżywał swoją drugą młodość i umilał jej pracę. Lubiła te momenty, gdy zostawała sama i bez zbędnego zgiełku, który zawsze towarzyszył takim miejscom, mogła oddać się temu, co lubi. Przy dźwiękach The College Dropout dokręcała ostatnią śrubkę, a słońce chyliło się ku zachodowi. Spojrzała w górę. Czerwone niebo, na wiatry, pomyślała. Jej mama zawsze tak mówiła. Uśmiechnęła się lekko. Mama... Powinna już kończyć i wracać do domu. Nie żeby była zmęczona. Uwielbiała grzebać przy motocyklach i gdyby to od niej zależało, mogłaby spać tutaj, w końcu nad warsztatem był mały pokoik, ale mama byłaby niezadowolona. Nie dlatego, że nie pochwala pasji córki, po prostu bardzo ją kocha i chce spędzać z nią jak najwięcej czasu. Uśmiech Lary zrobił się jeszcze szerszy. Świadomość, że ktoś czeka na nią w przytulnym domu, dba o nią i kocha taką, jaka jest, napawała jej serce ogromną radością. Przecież nie zawsze tak było... A powinno...
 -Hej. Jeszcze pracujesz?
Popatrzyła zdziwiona na Leona.
 -Co tu robisz?
 -Chciałem poćwiczyć, ale chyba zrezygnuję z tego pomysłu.
            Usiadł ciężko na pomarańczowym, wielkim fotelu, który zupełnie nie pasował do wystroju warsztatu, ale Lara uparła się, że chce go w nim mieć. Leon patrzył przed siebie i nic nie mówił. Chyba się nad czymś zastanawiał.
 -Stało się coś? –Spytała, wycierając ręce brudne od smaru w starą szmatkę.
 -Twój tata mówił mi, że za tydzień wybierze najlepszych, którzy pojadą na zawody –zaczął uderzać palcami o poręcz fotela. –Chciałbym dobrze wypaść. –Przeniósł swoje zielone spojrzenie na jej twarz.
 -Byle nie tak, jak przed swoją dziewczyną. –Zaśmiała się i sięgnęła do przenośnej lodówki po colę.
 -Musisz być taka złośliwa? –Złapał puszkę, którą mu rzuciła i ją otworzył.
 -A co mam innego robić? –Wzruszyła ramionami. –Poza tym nie lubię pajaców, którzy myślą, że mogą mieć wszystko, bo mają pieniądze.
 -Nie jestem taki! –Oburzył się.
            Jak mogła go tak szybko ocenić? Przecież nic o nim nie wie! Wcale nie jest jakimś pieprzonym paniątkiem, który szczyci się tym, że ma bogatych rodziców. Wstał i podszedł do niej. Chwycił ją za ramiona i spojrzał w jej brązowe oczy.
 -Nie jestem taki. –Powtórzył przez zaciśnięte zęby.
Lara wywinęła się z jego uścisku i spokojnie napiła coli.
 -Na pierwszym spotkaniu stwierdziłeś, że jako dziewczyna nie mam tu za bardzo czego szukać. Mimo że dopiero co zacząłeś jeździć, od razu założyłeś, że jesteś dobry i możesz się popisywać –odstawiła puszkę na stolik. –Wydaje ci się, że jak kupiłeś sobie motocykl z najwyższej półki, to będziesz królem Motocrossu.
Zacisnął powieki. Było w tym trochę prawdy. Przecież kiedy kupował z ojcem motor, nie spojrzał nawet na te, które były najtańsze.
 -No dobrze, może masz trochę racji. Ale tylko trochę.
 -Zdradzę ci pewien sekret, Verdas.
Podeszła do niego i stanęła na palcach, by jej usta znalazły się na poziomie jego ucha. Musiał się schylić, żeby jej się to udało. Przeszedł go dreszcz, kiedy poczuł jej lekki oddech na policzku.
 -Sukces nie zależy od tego, jaki masz sprzęt. Chodzi o umiejętności. –Szepnęła mu do ucha.
            Zobaczył ten jej kpiący uśmiech, kiedy się od niego odsunęła. Była małą, złośliwą osóbką, która doprowadzała go do szewskiej pasji, jednak coś mu mówiło, że tylko ona może mu pomóc. Tylko czy był w stanie ignorować jej uwagi? Nie był tego taki pewien, ale co mu szkodzi zaryzykować?
 -Wiem, że nie przepadamy za sobą, ale uważam, że powinniśmy się jakoś dogadać. W końcu jesteś moim mechanikiem. –Spróbował.
Popatrzyła na niego podejrzliwie.
 -Może mogę być trochę mniej złośliwa.
 -Ja niestety nie mogę być mniej bogaty. –Uśmiechnął się, kiedy się roześmiała.
Może jednak ta znajomość nie będzie aż tak straszna.

sobota, 8 listopada 2014

8.

Buenos dias, Buenos Aires.

Czasami strach przed koszmarem sprawia, że boimy się usnąć. Co najgorszego Wam się śniło? Co sprawiło, że obudziliście się zlani potem, a serce biło Wam tak szaleńczo, że wydawało się, że wyleci z piersi jak jakiś Panzerfaust?
Mnie się kiedyś śniło, że byłam u babci na wsi. Kiedy dotknęłam ogrodzenia, które stało wokół jej działki, oblazły mnie robaki. Mówię Wam, coś okropnego! Na samą myśl mam ciarki na plecach i wrażenie, że coś po mnie łazi. Brr...
Na całe szczęście zdążają się też dobre sny, prawda? To w nich wszystko jest łatwe i przyjemne. Nie ma zmartwień, zadań domowych, ani testów. Taki raj wytworzony w naszej małej główce.
Tylko co zrobić jeśli ten fajny sen, będzie miał swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości? I co jeśli na jawie przysporzy więcej kłopotów niż radości? 



Sabes que me amas,
xoxo,
GossipGirl

***

            Powiedział, że zabiera ją do swojego ulubionego miejsca. Przychodził tutaj, kiedy chciał się oderwać od rzeczywistości. Trzeba było tylko przejść przez jaskinię, do której wejście kryło się za wodospadem. Nie była pewna czy to dobry pomysł. Przecież będzie cała mokra! Gdy przedstawiła mu swój argument, zaśmiał się tylko i pociągnął ją za rękę. Z głośnym piskiem przeszła przez strumień wody i znalazła się po drugiej stronie. Rozejrzała się dookoła, ale mało udało jej się wpatrzeć w ciemnej grocie. Zauważyła tylko maleńkie światełko, które majaczyło gdzieś w oddali.
 -Nie umrzemy, jak pójdziemy w stronę światła?
Jego śmiech odbił się od skalnych ścian. Objął ją ramieniem i ruszyli przed siebie.
            Widok, który zobaczyła po wyjściu z jaskini, zaparł jej dech w piersiach. Po środku było małe jeziorko, w którym woda była tak przejrzysta, że można było oglądać dno. Wokoło rosły drzewa, które kwitły na różowo, a całość dopełniała urocza łąka niebieskich kwiatów, które kołysały się lekko na wietrze.
 -Ślicznie tu. –Zachwyciła się.
 -Prawda?
Uśmiechnął się do niej i przyciągnął ją do siebie. Spojrzała mu w oczy, w których kryło się coś niebezpiecznego, a jednocześnie pociągającego. Czuła, jak jej puls przyspiesza, gdy przejechał dłonią od jej czoła, aż do ucha, by założyć za nie niesforne włosy, które były wilgotne od wycieczki przez wodospad. Zadrżała.
 -Zimno ci? –Spytał ochrypłym głosem.
 -Nie.
Przy nim było jej raczej gorąco. Popatrzyła na jego usta i zapragnęła je poczuć na swoich. Chyba czytał jej w myślach, bo już po chwili całował ją zaborczo. Krew jej wrzała, kiedy miażdżył jej usta w szalonym pocałunku. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie czuła. A chyba powinna, prawda?
 -Diego... –Wyszeptała, gdy zaczął ją całować po szyi.
            Violetta obudziła się ciężko oddychając. Chwyciła szklankę z wodą, którą zawsze zostawiała na noc na biurku i duszkiem wypiła zawartość. Przyłożyła rękę do serca, mając nadzieję, że w ten sposób uspokoi jego bicie. Śnił jej się najlepszy przyjaciel jej chłopaka. I może nie byłoby to dziwne, gdyby nie treść snu. Opuszkami palców dotknęła swoich warg.
            Opadła bezsilnie na poduszki i próbowała skupić swoje myśli na Leonie. To on powinien być bohaterem jej snów. Podświadomość płata jej brzydkie figle. Zacisnęła mocno powieki, ale zaraz je otworzyła. Sięgnęła ręką po zdjęcie, które stało przy nocnej lampce. Prosta drewniana ramka, wypalcowana szybka, a za nią oni; przytuleni, uśmiechnięci, zakochani. Przejechała palcem po fotografii w miejscu, w którym był Leon.
 -Kocham cię. –Powiedziała cicho.
Przytuliła zdjęcie do piersi i zasnęła.



            Przegrzebała całą szafę i wszystkie półki w poszukiwaniu swojej beżowej bluzki z rękawami trzy czwarte i okrągłym dekoltem. Chciała ją włożyć pod czarny żakiecik, który już wisiał, przygotowany na metalowym wieszaku. Może jest w praniu? W sumie wydawało jej się, że jeszcze dwa dni temu była w szafie, ale może  się pomyliła.
            Zbiegła po marmurowych schodach, którym zawdzięczała małą bliznę na podbródku, bo gdy ledwo odstawała od podłogi, wyrżnęła na nich. Zatrzymała się na przedostatnim stopniu i dotknęła delikatnie niewielkiej szramy. Zawsze starała się ją ukryć pod warstwą podkładu i pudru. Chyba, że była z Federico... On ją prosił, żeby jej nie maskowała. Lubił całować ten drobny defekt. Mówił, że jest uroczy i nadaje jej twarzy charakterek. Polubiła tę swoją bliznę dzięki niemu, ale teraz znowu zaczęła ją zakrywać. Do niemiłego wspomnienia z dzieciństwa, które w niej wywoływała, doszło jeszcze jedno... To, że była szczęśliwa z Federico, a teraz już nie jest.
 -I co tak stoisz?
Głos Viviany sprowadził ją na ziemię. Ludmiła popatrzyła na nią swoimi wielkimi, brązowymi oczami. Zacisnęła ze złością pięści, kiedy zobaczyła, że bluzka, której szukała, jest na jej siostrze.
 -Policzę do trzech. Powoli, bo chcę dać ci szansę. A ty oddasz mi MOJĄ bluzkę. Raz...
Viviana założyła ręce na piersi i popatrzyła na nią z kpiącym uśmiechem.
 -Dwa... -Ludmiła z zaciętą miną liczyła dalej.
            Kiedy padło trzy, a bluzka nie znalazła się w jej rękach, rzuciła się na ukochaną  córeczkę rodziców. Zaskoczona Viviana, nie utrzymała równowagi i klapnęła na podłogę. Ludmiła nie czekając, aż się podniesie, usiadła na  niej i zaczęła targać ją za włosy, usiłując jednocześnie zedrzeć z niej bluzkę. Starsza Ferro darła się w niebogłosy, drapiąc przy tym blondynkę, gdzie tylko dosięgła paznokciami, wymalowanymi na jaskrawy zielony.
 -Na Boga, co wy robicie?! –Rodzicielka dziewczyn była przerażona, kiedy zobaczyła, rozgrywającą się na podłodze jej salonu, scenę. –Ludmiło zostaw Vivi! Natychmiast!
Odciągnęła swoją młodszą córkę.
 -Vivianko! Nic ci nie jest? –Przytuliła ją do siebie.
Viviana pokazała Ludmile język, a potem  płaczliwym głosem żaliła się matce, jak to  blondynka ją zaatakowała, bo chciała  sobie tylko pożyczyć tę śliczną bluzkę.
 -Myślałam, że skoro jesteśmy siostrami, to normalne że pożyczamy sobie rzeczy. Ja nie miałabym nic przeciwko, gdyby Ludmiś sobie coś ode mnie wzięła.
            Ludmiła  wywróciła oczami. Na pewno Viviana jej coś pożyczy. Chyba tylko wtedy, gdy jej się to potarga i będzie się nadawało jedynie na szmaty. Oczywiście matka wzięła stronę Viviany, a Ludmiła dostała jak zwykle ochrzan, bo przecież Vivi dopiero co przyjechała i próbuje się jakoś zaaklimatyzować, a ona zamiast jej w tym pomóc, jak przystało na  dobrą siostrę, tylko jej dopieka.
 -Powinnaś się wstydzić! –Pani Ferro nie kryła oburzenia.
Nie chcąc słuchać dalszego kazania, Ludmiła wybiegła na górę. Ściągnęła koszulkę, którą miała na sobie i z nieukrywaną furią cisnęła ją w kąt. Z szafy wyciągnęła pierwszy-lepszy sweter i wciągnęła go przez głowę.
 -Nienawidzę jej! –Powiedziała przez zaciśnięte zęby, wyciągając włosy spod kaszmirowego swetra.



            Znowu zacięła jej się ta piekielna szafka. Mocowała się z nią już od dobrych dziesięciu minut, a ta ani drgnęła. Zrezygnowana uderzyła w nią czołem i jęknęła. Jeśli jej nie otworzy, nie będzie miała zadania, które zlecił im Pablo. Już widziała, jak nauczyciel z politowaniem kręci głową, kiedy będzie mu tłumaczyć, że odrobiła pracę domową, ale zostawiła ją w szafce, która nie chce się otworzyć.
 -Kłopoty z tym złomem?
Na sam dźwięk jego głosu poczuła przyjemne mrowienie na karku. Uderzył pięścią w szafkę, która otworzyła się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
 -Dzięki! –Natalia zaczęła przeszukiwać jej zawartość.
 -Widzimy się dzisiaj?
Zamarła i spojrzała na niego, nic nie rozumiejąc. Chciał się z nią zobaczyć?
 -Czemu tak na mnie patrzysz? Jeszcze nie opanowaliśmy układu.
Policzki jej zapłonęły. Jak mogła pomyśleć, że zaprasza ją na randkę? Głupia...
 -Tak... –Wykrztusiła.
Kiwnął głową i już ruszył w stronę wyjścia, ale odwrócił się do niej jeszcze raz.
 -Wiesz...
Uniosła głowę i napotkała jego rozbawiony wzrok.
 -Śniło mi się, że ratuję cię z opresji. Co prawda nie chodziło o szafkę, ale chyba mogę powiedzieć, że w jakimś stopniu sen się spełnił.
Nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszała. Maximiliano Ponte śnił o niej!
Humor zepsuło jej wejście Ludmiły, która podeszła do niej z grymasem na twarzy.
 -Przynieś mi wodę! –Rzuciła, nawet nie spoglądając na Hiszpankę. –Tylko zimną!
Natalia smutno westchnęła. Właśnie skończyło się postanowienie Ludmiły, że będzie ją traktować, jak na przyjaciółkę przystało. Czy była tym zdziwiona? Raczej nie. Mimo że bardzo chciała wierzyć w przemianę Ludmiły, to gdzieś w głębi duszy wiedziała, że niemożliwe, żeby przyszło to tak łatwo. Ferro musi nad sobą jeszcze dużo pracować. Tylko czy będzie chciała? Czekając w kolejce przy automacie, Natalia postanowiła, że zrobi wszystko, by pomóc swojej przyjaciółce, mimo że powinna ją posłać do diabła.
 -Ludmiła znowu zdegradowała cię do roli posłańca?
Natalia wzruszyła ramionami i wzięła wodę, która właśnie wypadła z maszyny.
 -Po prostu poprosiła mnie o wodę.
 -Poprosiła? Jasne –Federico popatrzył ponad jej ramieniem. –Jakim cudem jeszcze od niej nie uciekłaś?
 -Tak jak ty? –Jej słowa go zabolały. –Po prostu uważam, że każdy zasługuje na szansę. Poza tym dobrze wiesz, dlaczego taka jest. To nie jej wina.
 -Mogła coś z tym zrobić...
 -A nie robi? Rodzice wpoili jej, że jest dużo słabsza niż Viviana. Nigdy nie usłyszała od nich żadnej pochwały. Przez całe swoje życie robi wszystko, żeby im się przypodobać. Nie ma przez to przyjaciół. Chłopak ją zostawił...
 -Nie zerwałem z nią przez to, że za wszelką cenę chce osiągnąć sukces –bronił się. –Po prostu nie mogłem znieść tej ciągłej zazdrości o Violettę.
 -Nie pomyślałeś, że robi to dlatego, że się boi?
Federico spojrzał na nią zdziwiony.
 -Jak to boi? Czego?
 -Tego, że znowu okaże się, że nie będzie wystarczająco dobra dla kogoś, kogo kocha.
Zamarł. Nigdy tak o tym nie pomyślał.
 -Zatkało? –Naty nie kryła wzburzenia. –Czy faceci muszą być, aż tak ślepi?
 -Ja ją kochałem, naprawdę. Dalej kocham...
 -Może i tak, ale twój problem polega na tym, że w nią nie uwierzyłeś. Poddałeś się, kiedy wydawało ci się, że Ludmiła nie może się zmienić. A w ludzi się wierzy, nawet wtedy, gdy zawodzą. Ja w nią wierzę. Dlatego codziennie będę chodzić po tę pieprzoną wodę dla niej, bo wiem, jak bardzo jest, gdzieś tam w środku, zagubiona. I zrobię wszystko, żeby jej pomóc.
            Federico patrzył oniemiały, jak Natalia idzie z wysoko podniesioną głową korytarzem, na którego końcu czekała na nią Ludmiła, oparta o szafki. Wszystkim mogło się wydawać, że jest jej służącą, ale on teraz sobie uświadomił, że to nieprawda. Hiszpanka była jej najlepszą przyjaciółką. Jedyną przyjaciółką. Taką, która kupuje Ludmiłę w całości, ze wszystkimi wadami, które dla innych były nie do przejścia. Dla niego także...



            Spotkali się w autobusie. Mieli razem jechać na tor, zobaczyć, jak sobie radzi Leon. Za każdym razem, kiedy na niego patrzyła, przypominał jej się sen. Fakt, że w tym uroczym środku komunikacji miejskiej, było tak tłoczno, że czuli się jak sardynki w puszcze, wcale jej nie pomagał, gdyż zmuszona była stykać się z nim ciałem. Wdychała więc jego męski zapach, czując, że robi jej się gorąco. Nie wiedziała czy to z powodu jego bliskości, czy tłumu, który tłoczył się wokół nich.
            Patrzył na czubek jej głowy i myślał, że zwariuje, kiedy jej ciało, co chwilę ocierało się o niego. Nie powinien o niej myśleć w sposób inny, niż jak o koleżance. W końcu była dziewczyną jego najlepszego przyjaciela. A to rzecz święta! Mimo to nie mógł się pozbyć z głowy jej obrazu. Gdy tylko zamknął oczy widział jej roześmianą twarz i mógł tylko myśleć o tym, żeby skraść jej chociaż jednego całusa. Verdas cię zabije, jeśli ją tkniesz, szepnął głosik w jego głowie. Czyżby o tym nie wiedział? Przecież widział jakim uczuciem Leon darzy Violettę. Byłby draniem, jeśli odważyłby się jej dotknąć.
Kiedy autobus zatrzymał się na kolejnym przystanku, chwycił ją za rękę i przeciskając się przez innych pasażerów, wyciągnął na zewnątrz. Nie mógł już dłużej wytrzymać, kiedy stała praktycznie w niego wtulona.
 -To nie tutaj powinniśmy wysiąść. –Powiedziała zdziwiona.
 -Wiem, ale nie mogłem już znieść tych ludzi.
Roześmiała się i przyznała mu rację.
 -Niedaleko jest moje ulubione miejsce. Pokażę ci, a potem pójdziemy na tor.
Myślał, że w ten sposób się uspokoi. Zawsze tam chodził, kiedy musiał coś przemyśleć, albo gdy był wkurzony.
            Spoważniała. We śnie też chciał jej pokazać swoje ulubione miejsce. To był nic nie znaczący wytwór twojej wyobraźni!, przekonywała się w myślach. Zignorowała swoje obawy i ruszyła za nim. Szli w milczeniu  przez las, w którym ciszę przerywał jedynie ptasi trel. Kiedy podprowadził ją do jaskini i oznajmił, że muszą przez nią przejść, jej serce niebezpiecznie przyspieszyło. Nie chciała wierzyć, że dzieje się to naprawdę. Zbyt dużo zbiegów okoliczności. Może znowu śni? Uszczypnęła się w ramię i skrzywiła. Bolało. Jednak to jawa. Diego nie zważając na jej zawahanie, szedł dalej przed siebie, gwiżdżąc pod nosem. Violetta czuła, że robi jej się słabo. Przeszli przez krótki tunel i jej oczom ukazało się jezioro i łąka, pełna niebieskich kwiatów, myślała, że zemdleje.
 -Co jest? –Chłopak podszedł do niej i czułym gestem założył jej włosy za ucho.
Tak, jak w jej śnie.
 -Zbladłaś.
Popatrzyła na jego usta i z trwogą uświadomiła sobie, że zastanawia się, czy gdyby ją pocałował, czułaby to samo, co podczas snu. Czerwona lampka zapaliła się w jej głowie. Co ona wyprawia? Przecież jest z Leonem!
 -Powinniśmy już wracać. Leon na nas czeka.
 -Tak...
Nie wiedział, co się jej nagle stało, ale wolał tego nie roztrząsać. Przeczuwał, że i tak nic by mu nie powiedziała, a sam nie chciał na nią naciskać.
            Nie bez poczucia winy podbiegła do Leona i się w niego wtuliła. Gdyby chłopak dowiedział się, co przyszło jej do głowy, byłby zrozpaczony, a ostatnią rzeczą, którą chciała zrobić, to go skrzywdzić. Objęła go mocniej i wtuliła twarz w jego klatkę piersiową.
 -Wszystko w porządku? –Spytał troskliwie.
Bezbłędnie potrafił odczytać jej nastroje. Nie wiedziała jakim cudem udaje mu się wyczuć, gdy się czymś martwi, kiedy udaje, że wszystko jest dobrze, albo jest szczęśliwa. Był idealnym chłopakiem. Takim, którego można tylko pozazdrościć. I to ją kochał. Tylko czy ona była idealną dziewczyną?
 -Zawsze, kiedy jesteś blisko, jest dobrze.
Posłał jej promienny uśmiech i pocałował w czoło. Potem podszedł do Diega i się z nim przywitał. Przyglądała się, jak śmiejąc się serdecznie, wykonują swój powitalny rytuał. Zrobiło jej się jeszcze gorzej... Potrząsnęła głową, chcąc wyrzucić z niej natrętne myśli. Musi się ogarnąć. Te jej dziwne uczucia spowodowane są tym, że sporo czasu spędza z Diegiem. A że chłopak jest przystojny... Przecież nie może kontrolować tych wszystkich biochemicznych reakcji, które rządzą się swoimi prawami. Za chwilę wszystkie hormony się uspokoją i będzie się śmiać z tych idiotycznych snów i odczuć.
            Patrzyli, jak Leon pokonuje kolejne okrążenia. Violetta zdzierała gardło, dopingując go, mimo że wiedziała, że ryk silnika ją zagłusza. Gdy przejeżdżał koło nich, skakała i klaskała w dłonie. Diego pokazał mu kciuk uniesiony do góry i kiwał głową z aprobatą. Dobra zabawa skończyła się w momencie, w którym Leon chciał się popisać i za mocno docisnął gaz. Stracił panowanie nad motocyklem, co skutkowało bolesnym upadkiem. Violetta i Diego byli przerażeni tym, co zobaczyli. Szybko podbiegli do chłopaka, obawiając się o jego stan.
 -Leon! –Castillo miała łzy w oczach, kiedy nad nim klęczała. –Leon, odezwij się...
Chłopak podniósł się do pozycji siedzącej i zdjął kask. Był trochę oszołomiony, ale nie wyglądał na bardzo poobijanego. Violetta odetchnęła z ulgą.
 -No brawo!
Wszyscy odwrócili się, słysząc jej klaskanie. Lara stała nad nimi i przyglądała im się z kpiącym uśmieszkiem.
 -Dam ci dobrą radę, Verdas. Jeśli chcesz się popisywać przed dziewczyną, najpierw naucz się jeździć. –Powiedziała, krzyżując ręce na piersi.
Leona ogarnął gniew. Nikt mu nie będzie wmawiał, że nie potrafi jeździć, a szczególnie ona. To, że zna się na motorach i potrafi je naprawić, nic nie znaczy. Poderwał się na nogi, ignorując tępy ból w żebrach i podszedł do niej.
 -Potrafię jeździć.
 -Właśnie widziałam.
 -Skoro jesteś taka mądra, to pokaż, co ty umiesz. –Rzucił jej wyzwanie.
 -Nie muszę ci niczego udowadniać. –Odpowiedziała ze spokojem.
Nie była jedną z tych osób, które za wszelką cenę chcą pokazać, że ktoś się myli. Mógł ją nawet nazwać tchórzem, co najprawdopodobniej zaraz zrobi. Nie obchodziło ją to. Ważne było dla niej, że dobrze znała swoje umiejętności i była ich pewna. To, że ktoś próbuje ją sprowokować to jego problem. Ona się nie da.
 -Boisz się?
 -Nie. Po prostu szkoda mi czasu na takie wygłupy. –Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę warsztatu.
            Chciał za nią pobiec i powiedzieć parę słów, niekoniecznie miłych, ale Violetta chwyciła go za ramię. Uparła się, że musi go zobaczyć lekarz, a on nie potrafił jej odmówić. Widział, jak dziewczyna się o niego martwi. Upadek nie mógł wyglądać zbyt przyjemnie. Jeśli wizyta u doktora uspokoi ją, to tam pójdzie.