sobota, 13 czerwca 2015

Epilog.

Buenos dias, Buenos Aires!

Przychodzi w życiu każdego taki moment, że w końcu trzeba spakować swoje manatki i się pożegnać. Ten czas nadszedł i na mnie. Dlatego ten post będzie ostatnim, który się tutaj pojawi. W tym miejscu chcę Wam serdecznie podziękować, za każdą podesłaną informację czy zdjęcie. Bez Was nie byłoby tego wszystkiego! To dzięki Wam miałam o czym pisać. To Wy plotkowaliście i  szukaliście sensacji. Ja tylko ubrałam to w słowa.
Wiem, że będziecie tęsknić. Jestem przekonana, że będzie Wam mnie brakować, ale nic nie trwa wiecznie. Ja też.
Wiem, że nie zawsze byłam miła, że często kpiłam z innych, wyśmiewałam ich i zdradzałam tajemnice. Jednak osiągnęłam to, co chciałam. Jestem zadowolona z rezultatów.
I może wydaje Wam się, że skrzywdziłam parę osób, rozwaliłam związki, przyjaźnie i nie powinnam być z tego dumna, ale wszystko było po to, żeby Wam pomóc.
Nie wierzycie? To patrzcie...
Chciałam, żeby C. zauważyła, że czasami to, co ma brzydką oprawę, może okazać się najpiękniejszym. Wystarczy tylko zaryzykować i otworzyć.
S. miał w końcu wyjść z cienia, wziąć swoje życie w garść i zacząć z niego korzystać. Trzeba było go tylko zmotywować, żeby wykorzystał swoją szansę.
F. zrozumiała, że na prawdziwą miłość trzeba cierpliwie czekać. Nie wolno jej poganiać, ani robić niczego na siłę. Może po drodze jej miłość miała jakieś zawirowania, może pobłądziła, ale w końcu do niej dotarła. I dała jej upragnione szczęście.
Pragnęłam, by L. zdał sobie sprawę z tego, że czasami koniec jednego rozdziału, który początkowo wydawał się strasznie ważny, nie oznacza końca książki. Gdy odwróci się kartkę można zacząć pisać kolejny. Lepszy.
Modliłam się o to, żeby V. przestała być w końcu taka niezdecydowana! Marzyłam o tym, żeby w końcu podjęła jakąś decyzję, ale obawiam się, że bez tych wszystkich zdradzonych sekretów, nie byłaby w stanie się do tego zmusić.
Fd. dowiedział się, że z miłości nie rezygnuje się tylko dlatego, że wydaje się trudna.
Lu. zrozumiała, że w życiu nie chodzi o to, żeby być najlepszym ze wszystkich, tylko żeby być najlepszą wersją siebie.
Mx. miał zobaczyć, że miłość to nie tylko cierpienie i wielkie rozczarowanie, ale przede wszystkim szczęście.
A jeżeli chodzi o mnie, to chciałam sobie i innym  udowodnić, że nie jestem naiwną, szarą myszką spełniającą polecenia Lu. Chciałam pokazać, że potrafię coś zmienić.
I chyba mi się udało.



Sabes que me amas,
xoxo
Natalia



___________________________________________________________________________
Koniec – punkt wyznaczający granicę, za którą nie ma czegoś.

Podziękowania...
Dla Periwinkle za to, że urzeczywistniła każdą moją wizję zdjęć, które pojawiały się w rozdziałach;
Dla Tears In Heaven, która jest moją największą inspiracją;
Dla Ciebie, za każde słowo, za każde wejście, za każde zainteresowanie, za dotrwanie do końca, nawet jeżeli nie zawsze było dobrze.

środa, 3 czerwca 2015

26.

Buenos dias, Buenos Aires!

Moje kochane Robaczki!
Tak się zastanawiam, czy to nie koniec naszej wspólnej przygody, bo to właśnie dzisiaj rozstrzygnie się, czy StudioOnBeat! przetrwa ten sztorm, na który nakierował go sam kapitan!
Czy dwóm zdolnym marynarzom uda się sprowadzić ten statek na właściwe wody?
A może jednak nas utopią?
Na wszelki wypadek zabrałam już z szafki swoje rzeczy.



Sabes que me amas,
xoxo
GossipGirl

***

 
            Leon usiadł za ksylofonem i niepewnie ujął w dłonie pałeczki. Obawiał się tego występu. Nie dlatego, że był odpowiedzialny za oprawę muzyczną, ale dlatego, że po raz pierwszy od dawna Ludmiła miała zaśpiewać razem z Federico przed tak dużą publicznością. Biorąc pod uwagę, że każda próba, którą dotychczas mieli, kończyła się katastrofą, występ mógł się nie udać. Mógł się nie udać? Przecież on zmierzał z zawrotną prędkością po równi pochyłej. Bynajmniej nie w górę. Staczał się. I musiałby się zdarzyć cud, żeby nie roztrzaskał się o dno.
            Antonio również był bardzo zdenerwowany. Do konkursu zgłosiło się wiele szkół. Od tego, co pokażą Ludmiła i Federico zależy przyszłość StudioOnBeat!. Jeśli przegrają, szkoła nie dostanie dotacji i będzie musiał ją zamknąć. A przecież była całym jego życiem... Nie rozumiał dlaczego Angie uparła się, żeby to właśnie ta dwójka ich reprezentowała. Kilka razy widział ich próby i dlatego teraz był przerażony. Próbował przetłumaczyć nauczycielce, że lepiej byłoby gdyby wybrała kogoś innego, chociażby Leona i Violettę, oni nie skompromitowaliby szkoły i mieliby wielką szansę znaleźć się w pierwszej trójce, która była nagradzana. Ale kobieta nie chciała słyszeć o innej opcji. Postawiła wszystko na Ludmiłę i Federico. Pokłócili się o nich, ale kiedy zarzuciła mu, że jej nie ufa, nie wierzy w nią i wątpi w jej zdolności nauczycielskie, odpuścił. Kochał ją jak córkę, której nigdy nie miał. Dał jej wolną rękę. Teraz z drżącym sercem patrzył, jak dwójka tych młodych ludzi będzie ratować Studio. Albo będzie je pogrążać.
            Angie z uśmiechem podeszła do Ludmiły i Federico. Chwyciła ich za ręce i powiedziała, że wspaniale sobie poradzą.
 -Zapomnijcie o wszystkim. Liczycie się tutaj tylko wy. Dajcie się ponieść muzyce. Jeśli będzie to płynąć z waszego serca, wygracie. Jestem tego pewna.
Chłopak spojrzał na blondynkę. Nie uśmiechała się. Chciał ją przytulić, przeprosić za to, że na próbach był takim dupkiem, ale zabrakło mu słów. W  milczeniu pokiwał tylko głową. Potem wstali z krzeseł i ustawili się na środku sceny.
            Dziewczyna mocno chwyciła mikrofon i zamknęła oczy. Lekko zadrżała, gdy Federico oparł się o jej plecy swoimi. Całą piosenkę mieli wykonać stojąc do siebie tyłem. Kurtyna zaczęła się powoli unosić, Leon wykonał pierwsze uderzenia pałeczkami, pora zaczynać.
            Najpierw światło skierowało się na jego twarz. Błysło, oślepiając go, ale nie stracił rezonu. Zaczął.

Say something, I'm giving up on you.

Światło zgasło, by po chwili oświetlić Ludmiłę.

I'll be the one, if you want me too.

Znowu ciemność, a potem on.

Anywhere, I would've followed you.

Zamknął oczy. Głupia piosenka, a tyle mówiła o nich samych.

Say something, I'm giving up on you.

Głos Ludmiły brzmiał pewnie, ale czuł, że dziewczyna drży.
            Ostatni raz salę zalała ciemność. Kiedy przytłumione światło zapaliło się już na dobre, widzowie widzieli dwójkę młodych ludzi, którzy stali ze spuszczonymi głowami i stykali się plecami. Ludmiła była ubrana w długą, grafitową suknię, z koronkowymi rękawami, a Federico miał na sobie ciemną marynarkę, zarzuconą na czarną koszulkę i jeansy, tego samego koloru.

And I am feeling so small,
It was over my head,
I know nothing at all.

And I will stumble and fall,
I'm still learning to love,
Just starting to crawl.

Ich głosy w magiczny sposób łączyły się ze sobą. Można było poczuć, że nie śpiewają dla publiczności zgromadzonej w teatrze. Śpiewali dla siebie. Chcieli przekazać w tej krótkiej piosence to, co do siebie czują. Gdzieś w głębi wiedzieli, że jest to ich jedyna szansa. Jeżeli jej nie wykorzystają, nigdy już nie będzie Ludmiły i Federico.

Say something, I'm giving up on you.
I'm sorry that I couldn't get to you.
Anywhere, I would've followed you.
Say something, I'm giving up on you.

And I will swallow my pride,
You're the one that I love,
And I'm saying goodbye.

Poczuła, że pod powiekami zbierają jej się łzy. Czy to ich ostateczne pożegnanie? Bez niego czuła się tak nic nie znacząca. Tak bardzo pragnęła, by w końcu powiedział coś, co pozwoli mu ją zatrzymać. Sama chciała przełknąć tę dumę i powiedzieć mu, że jest jej jedyną miłością. Nie chciała deptać tej ostatniej nadziei na to, że w końcu dojdą do porozumienia. Przez cały czas zachowywali się, jak dzieci. Ranili się wzajemnie, mimo że kochali się z całego serca. Czy uda im się zapomnieć to wszystko złe i zacząć od nowa?

Say something, I'm giving up on you.
I'm sorry that I couldn't get to you.
Anywhere, I would've followed you.
Say something, I'm giving up on you.

            Ostatni refren zaśpiewali z takim przejęciem, że wszyscy wstrzymali oddech. Dało się wyczuć, że przeraźliwie pragną być ze sobą, ale coś stoi im na przeszkodzie. Każdym wyśpiewywanym słowem wręcz błagali się o to, by coś ze sobą zrobić. By w końcu ruszyć z miejsca, by przyznać się do skrywanych uczuć i pozwolić sobie na szczęście.
            Przylgnęli do siebie cała powierzchnią, stykali się głowami i ze łzami w oczach walczyli o swoją miłość. Jeśli żadne z nich po występnie nie powie ani słowa, zrezygnują z siebie. Definitywnie. I nie będzie żadnych podchodów, powrotów. Nie będzie już niczego, co dotyczyłoby tej dwójki. Tylko kto pierwszy ma zacząć?

Say something, I'm giving up on you.

Federico chwycił Ludmiłę za rękę i splótł swoje palce z jej. Dziewczyna nieznacznie skręciła swoje ciało, by ostatni raz prosić go, żeby w końcu coś powiedział. Federico również się odwrócił i teraz przytulał swój policzek do jej skroni.

Say something.

Zakończyli szeptem.
Zgasły światła. Leon przestał grać. Kurtyna opadła. Teatr wypełniała, niczym nie zmącona, cisza. Ludzie siedzieli oniemiali, nie wiedząc, co powiedzieć. Nigdy w życiu nie spotkali się z czymś tak chwytającym za serce. Większość z nich wzruszył występ do tego stopnia, że łzy same spływały po ich policzkach. Nie spodziewali się, że dwójka tak młodych ludzi, potrafi w taki sposób oddać uczucia.
Pierwszy z miejsca wstał burmistrz i zaczął głośno klaskać. Po chwili dołączyli do niego inni i teatr wypełnił się głośnymi brawami i okrzykami na cześć uczniów StudioOnBeat!. Antonio odetchnął z ulgą. Posłał Angie pełne wdzięczności spojrzenie. Miała rację. Ludmiła i Federico poradzili sobie znakomicie. Był w stu procentach przekonany o ich zwycięstwie.
Po drugiej stronie Federico nadal trzymał Ludmiłę za rękę. Otworzył usta, żeby jej powiedzieć, że ją kocha, ale Ally rzuciła mu się nagle na szyję i niespodziewanie pocałowała. Chłopak odepchnął ją szybko i spojrzał w stronę blondynki, ale jej już nie było. Zaczął się rozglądać po sali, ale nigdzie nie mógł jej dojrzeć. Spanikowany zaczął szukać Natalii, która powiedziała mu, że Ludmiła wybiegła na zewnątrz.
Pobiegł za nią. Wykrzykiwał jej imię, ale ona mu nie odpowiadała. Ze złości kopnął w drzewo. Jakim cudem ta Ally pojawia się w tak niewłaściwych momentach? Co jest nie tak z tą dziewczyną, że nie widzi, że on nie jest nią zainteresowany. Nigdy nie był. Dla niego zawsze liczyła się tylko Ludmiła.
Miał już wrócić do reszty, kiedy przypomniał sobie o miejscu, gdzie Natalia zabrała przyjaciółkę, gdy wróciła Viviana i Ludmi się załamała. Poszedł tam pełen nadziei, że ją znajdzie. Gdy zobaczył ją siedzącą na jednej z huśtawek, odetchnął z ulgą.
 -Hej, Lu –podszedł do niej i lekko popchnął siedzenie.
 -Co tu robisz? –Spytała ze złością. –Idź sobie do Ally! –Wstała i chciała odejść, ale chwycił ją w ramiona.
 -Nie dam ci odejść tym razem –szepnął jej do ucha. –Nie dam ci odejść już nigdy.
            Dziewczyna odsunęła się lekko od niego i spojrzała mu w oczy. Uśmiechał się do niej lekko, ale w jego oczach widziała napięcie.
 -Dlaczego nie dasz mi odejść? Przecież tylko działam ci na nerwy.
 -Kocham cię, Lu. –Powiedział po prostu. Wstrzymała oddech, gdy to usłyszała.
 -Ale Ally...
 -Skończ już z tą całą Ally! –Mocniej zacisnął palce wokół jej ramion. –Kocham cię. Kocham tak bardzo, że jestem w stanie zamknąć się w czterech ścianach i nie wychodzić nigdzie, żebyś nie musiała być ciągle zazdrosna.
 -Naprawdę byś to zrobił? –Spytała z niedowierzaniem.
 -Jeśli codziennie przynosiłabyś mi buritto to oczywiście, że tak! –Uśmiechnął się szeroko, gdy się roześmiała. Wtuliła się w niego i przez moment po prostu tak stali, w końcu złączeni ze sobą. Potem Ludmiła spoważniała i spojrzała mu w oczy.
 -Nie chcę, żebyś się zamykał w czterech ścianach. Postaram się opanować moją zazdrość –obiecała.
 -Czyli doszliśmy do porozumienia?
 -Tak. –Uśmiech, który mu posłała rozpromienił jego serce. Czuł się, jakby po długiej podróży, w końcu wracał do domu.
 -To chodź tu i daj się w końcu pocałować! –Przyciągnął ją do siebie i żarliwie wpił się w jej usta. Gdy Ludmiła objęła go za szyję i przejechała ręką po włosach, poczuł przyjemny dreszcz na karku. –A teraz ty mi powiedz, że mnie kochasz –pogłaskał ją po policzku, gdy na chwilę się od siebie odsunęli. -Dawno tego nie słyszałem.
 -Kocham cię –cmoknęła go w nos. –Bardzo.
            Była szczęśliwa. Najszczęśliwsza. I dzięki jego miłości, czuła się lepsza.


            Czytała książkę, siedząc przy kominku, gdy rozdźwięczał się jej telefon. Spojrzała na wyświetlacz i mimowolnie się uśmiechnęła. Czego może od niej chcieć, skoro pożegnali się niespełna godzinę temu?
 -Verdas?
 -Śpisz już? –Uśmiechnął się, gdy usłyszał przez słuchawkę jej śmiech.
 -Myślisz, że chodzę spać z kurami?
 -Mam nadzieję, że nie.
 -Stało się coś? –Zmarszczyła brwi, gdy usłyszała w jego głosie zdenerwowanie. –Mam wrażenie, że jesteś zdenerwowany.
 -Możesz wyjść przed dom?
 -Teraz? –Zdziwiła się. –Po co?
 -Bo czekam.
            Spojrzała na telefon, gdy się rozłączył. Był tutaj? Odłożyła książkę i wstała z bujanego fotela. Otworzyła drzwi i zamarła, gdy go zobaczyła. Stał przed bramką i opierał się o niebieskiego Chevrolet’a Impala z 67’. Zakryła dłonią usta, a gdy doszło do niej, że naprawdę tutaj jest i to w dodatku z tym samochodem uśmiechnęła się szeroko i pokręciła głową.
            Była ubrana w spodnie od dresu i rozciągniętą koszulkę. Miała rozpuszczone, lekko zmierzwione włosy i była na bosaka. Pomyślał, że jest piękna. Taka wprost idealna. Podszedł do niej i objął w pasie.
 -Nie jestem może seksownym myśliwym –zaczął. –Nigdy nic nie upolowałem, chyba, że liczą się gry komputerowe –puścił je oczko. –Ale mam zielone oczy.
 -Nie da się ukryć. –Przygryzła wargę, nie przestając się uśmiechać.
 -Uwielbiam szarlotkę. Mógłbym ją jeść całymi dniami. No i przyjechałem do ciebie Chevroletem –spojrzał za siebie. –I to nielegalnie. Bez prawa jazdy.
            Nie mogła uwierzyć, że to zrobił; że w ogóle pamiętał, że kiedyś mu coś takiego powiedziała. Była zachwycona. Podbił jej serce całkowicie, a to wszystko, co zrobił, świadczyło, że ich znajomość przeradza się w coś głębszego niż przyjaźń. Nie wiedziała, jak to będzie między nimi. Czy sobie ze sobą poradzą, czy nawzajem się okiełznają? Czy Violetta nie będzie nad nimi wisieć? Czy ona będzie umiała mu oddać trochę swojej wolności?
            Od samego początku było coś między nimi. Jakieś iskrzenie, chemia. Kłócili się ostro, dogryzali sobie przy każdej możliwej okazji, jednak mimo to, zbliżali się do siebie coraz bardziej. Nie mogła powiedzieć, że nic do niego nie czuje. Byłaby to nieprawda. Gdyby nic do niego nie czuła, nie uśmiechałaby się głupio, za każdym razem, gdy o nim pomyśli. Leon nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że powoduje zmiany w jej twarzy- złagodnienie rysów, blask w oczach, dołeczki w policzkach.
 -Myślisz, że to wystarczy, żeby cię poderwać? –Spytał z nadzieją. –Wiem, że może liczyłaś na coś lepszego, mniej używanego... –Nawiązał do związku z Castillo -...ale ten sklep zwrotów nie przyjmuje.
 -Byłabym skłonna rozważyć pozytywnie twoje marne próby poderwania mnie, ale nie wiem, czy spełniasz ostatni warunek –uśmiechnęła się półgębkiem. Zbliżył się do niej i musnął jej skroń. Jego oddech łaskotał ją w policzek, gdy niskim tonem mówił, że to czy ma pożądliwe usta, musi sama sprawdzić.
 -Najlepiej w samochodzie –ucałował kącik jej ust. –Nie obrażę się, gdy się na mnie rzucisz, tak jak wtedy, w szatni.
 -Verdas! –Roześmiał się, gdy go uderzyła, a potem wziął na ręce i zaniósł do samochodu. –Po co to wszystko? –Spytała, gdy układał ją na siedzeniu kierowcy.
 -Bo mi na tobie zależy –założył jej włosy za ucho. –Bardziej niż ci się wydaje. Wiem, że boisz się, że będziesz tylko substytutem –chwycił ją za rękę. –Ale to co czuje do Violetty, to sentyment.
 -Skąd to możesz wiedzieć? Skąd możesz wiedzieć, że to, co do niej czujesz, to już nie miłość?
 -Bo ostatnio uświadomiłem sobie, że bardziej kocham wspomnienia z nią związane, niż ją samą, gdy przede mną stoi. –Powiedział szczerze. –To już nie jest miłość.
            Pokiwała głową. Wiedziała o czym mówi. Sama uwielbiała wspomnienia związane ze swoją biologiczną matką, te, w których brała ją na kolana, czesała w dwa kucyki i śpiewała do ucha piosenki. Pamiętała to, jak przez mgłę, ale lubiła do tego wracać. Przestała jednak kochać matkę, gdy wszystko się zmieniło.
            Leon nie chciał jej skrzywdzić. Gdy złapał się na tym, że jest o nią zazdrosny, zrozumiał, że czuje do Lary coś więcej niż zwykłą sympatię. Była jego przyjaciółką, ale zapragnął, żeby była kimś więcej. Dlatego poprosił ojca, żeby wypożyczył z salonu samochód. Dał mu nawet na to własne oszczędności. Oczywiście, gdyby pan Verdas dowiedział się, że jego syn, wykradł kluczyki i pojechał tym samochodem do Lary, zabiłby go, ale Leon stwierdził, że mógłby umrzeć, dla widoku zachwyconej dziewczyny, gdy zobaczyła, co dla niej przygotował.
 -Daj mi szansę –poprosił, całując ją delikatnie w usta. Poddała się temu pocałunkowi. Dłońmi objęła twarz chłopaka i pozwoliła, żeby ciepło płynące z jego niecierpliwych warg, oplotło jej serce.
 -Dam ci tę szansę –powiedziała, gdy oderwali się od siebie. –Tylko tego nie spieprz, Verdas.
 -Nie spieprzę, obiecuję. -Pocałował ją z czułością w czoło.


            Szedł do niej, wesoło pogwizdując. Zadzwoniła do niego i zaprosiła do siebie, bo chciała mu powiedzieć coś ważnego. Pytał ją o co chodzi, ale stwierdziła, że to nie rozmowa na telefon. Przez chwilę obawiał się, że zrobił coś źle, ale uspokoiła go, mówiąc, że to o nią chodzi.
 -Cześć książę! –Przywitała go jej mama. –Czyżbyś  przyszedł do mnie, przystojniaku?
 -A do kogo innego miałbym przyjść? –Odparł z uśmiechem.
 -Słyszałem! –Wtrącił jej ojciec. Roześmiał się na widok zawstydzonej miny chłopaka i porwał w objęcia swoją żonę. –Nie zatrzymuj go. Niech już idzie na górę.
            Chłopak kiwnął głową i przeskakując co dwa stopnie, ruszył do jej pokoju. Uśmiechnęła się promiennie, gdy go zobaczyła i wyciągnęła rękę w jego kierunku. Chwycił ją od razu, podchodząc do niej i całując na powitanie. Wyglądała ślicznie w zielonym sweterku i czarnych leginsach.
            Nie pytając o zgodę, chwycił jej kubek i napił się z niego.
 -To kawa?
 -Tak.
 -Chyba żartujesz –prychnął. –Więcej tu mleka niż kawy.
 -Nie lubię innej –wzruszyła ramionami. Wzięła od niego to swoje mleko z kawą i odłożyła kubek na bok. –Muszę ci coś pokazać. –Przez chwilę przyciskała coś na laptopie, a potem odwróciła go w jego stronę.
            Na początku tylko zerknął na monitor, ale kiedy zorientował się, co czyta skupił na nim swoją uwagę. Uniósł w zdumieniu brwi i przeniósł swój wzrok na nią.
 -Ty jesteś Plotkarą?
 -Tak –uśmiechnęła się lekko. –To ja nią jestem.
            Trochę się bała wyznać mu prawdę. Pisała o nim i o innych przykre rzeczy. Wyciągała brudy na światło dzienne. Obawiała się, że się na nią obrazi, odejdzie, ale tylko się roześmiał i powiedział, że jest genialna, a jej kąśliwe uwagi zmotywowały kilka osób do działania.
 -Sobie też nie szczędziłaś –dał jej pstryczka w nos.
            Inni zareagowali podobnie. Na początku byli zaskoczeni, że to ona jest Plotkarą, później przyszła złość, ale w ostatecznym rozrachunku wszyscy zgodnie stwierdzili, że pomogła im się odnaleźć. Sprawiła, że wyszło to, co im siedziało pod skórą. W końcu mogli zdjąć maski i pokazać swoje prawdziwe twarze.
            Właśnie o to jej od początku chodziło.

piątek, 22 maja 2015

25.


Buenos dias, Buenos Aires!

Spotted.
N. nadal nie pojawiła się w szkole. Podobno ktoś widział ją, jak wczesnym rankiem szła do sklepu po bułki. Miała podkrążone oczy i rozczochrane włosy (co akurat w jej przypadku nie jest czymś dziwnym). Nie uśmiechała się, a jej brązowe oczy były bez blasku. A podobno miłość dodaje skrzydeł...
L. spędza coraz więcej czasu z Lr. Dziewczyna jest zabawna, inteligentna, a pod warstwą smaru, oleju i innych brudnych substancji kryją się urocze dołeczki w policzkach, śliczny uśmiech i wesołe chochliki w oczach. I mimo że jest całkowitą przeciwnością V., to osobiście uważam, że jest to jej największą zaletą. Tylko czy L. potrafi to dostrzec?
F. i M. mają się całkiem dobrze. On ją maluje, ona mu robi koktajle. Cudowna symbioza!
V. nie powiedziała jeszcze D., że to on jest jej wybrankiem. Gratulacje Panie Odbijający Dziewczyny Najlepszym Przyjaciołom! Mam nadzieję, że wpłyniesz jakoś na naszego Aniołeczka i nie będzie już tak niezdecydowana. Nie chcielibyśmy, żebyś musiał przeżywać to samo, co L.
Lu. i Fd. przestali się kłócić! Też mnie to dziwi, ale stało się. Na próbach nie słychać już krzyków, ani trzaskania drzwiami. Jest za to przeraźliwa cisza, którą przerywają słowa piosenki, którą starają się dopracować. Może jest trochę lepiej niż na początku, ale nadal ich głos łamie się w nieodpowiednich momentach.
Chyba pora pakować rzeczy z szafki. Ja już powoli się za to zabieram. A Wy?

I informacja z ostatniej chwili!
Zauważono, że przed szkołą C. kłóci się z R. Mam nadzieję, że nie dojdzie do rękoczynów...



Sabes que me amas,
xoxo
GossipGirl

***

            Wściekł się, gdy powiedziała mu, że z nim zrywa. Chwycił ją za ramiona i potrząsnął mocno. Utkwił w niej twarde spojrzenie, zacisnął zęby. Gotowało się w nim.
 -Coś ty powiedziała? –Wzmocnił uścisk, gdy próbowała mu się wyrwać. Była pewna, że zostaną jej paskudne siniaki, ale nie chciała pokazać mu, że się go boi.
 -Zrywam z tobą –powiedziała, siląc się na spokój, mimo że serce biło jej jak szalone.
 -Ze mną się nie zrywa –wysyczał tuż przy jej uchu. –Rozumiesz?
Zamknęła oczy i przełknęła głośno ślinę. W duchu modliła się o ratunek. Jak niby sama miała sobie poradzić z tym rosłym chłopakiem, który nie chciał jej wypuścić?
            Wybiegł ze szkoły jak wariat, taranując po drodze kilku uczniów. Nie obchodziły go ich oburzone głosy i wyzywanie od tępych debili. Musiał, jak najszybciej dotrzeć do Camilii. Jeżeli ten idiota zrobi jej krzywdę, to go zabije.
            Chwycił rękę Rafaela, gdy ten zamachnął się na dziewczynę. Wykręcił mu ją boleśnie do tyłu.
 -Zostaw ją –warknął.
 -Proszę, proszę –prychnął Rafael. –Przyszedł ten twój ciapciuś. –Zaśmiał się szyderczo. –Chcesz się bić, chłopczyku? Ze mną?
            Był bardzo pewny siebie. W końcu tylko najsilniejsi mogą zostać kapitanem drużyny Lacrossa. Ktoś taki jak Sebastian nie dorasta mu do pięt. Zgniecie go jak muchę w pięć minut. Pokaże mu, że jego miejsce jest w tym ciemnym kącie, w którym chowa się całe swoje życie. Nie wiedział, po co w ogóle zachciało mu się z niego wyjść. Niektórzy nigdy się nie nauczą, gdzie jest ich miejsce. Ale on mu przypomni.
            Podszedł do niego z kpiącym uśmieszkiem i chwycił za koszulkę. Sebastian wydawał się być spokojny, ale to tylko pozory. Wszyscy się go bali, więc taki nic nie znaczący typek musi umierać ze strachu.
 -Zostaw go! –Camila próbowała odciągnąć chłopaka od przyjaciela. Była przerażona całą sytuacją. Nie chciała, żeby Sebastianowi stała się krzywda. I to przez nią.
 -Nie wtrącaj się! –Zamarła słysząc słowa Seby. Cofnęła się kilka kroków i z niepokojem spojrzała mu w oczy. Widziała w nich determinację i złość. Zaczęła się jeszcze bardziej denerwować.
            Rafael popchnął chłopaka i wymierzył cios, który trafił w pustkę. Zdezorientowany zaczął się rozglądać wokół siebie, a wtedy poczuł silne uderzenie w podbródek i stracił równowagę. Przewrócił się, a wtedy Sebastian usiadł na nim i zaczął okładać go pięściami. Camila musiała go siłą odciągać.
 -Sebastian! Wystarczy! –Ciągnęła go za rękaw. –Zostaw go już!
            Chłopak wstał i spojrzał na dziewczynę. Oddychał ciężko. Zamknął oczy, żeby się uspokoić. Gdy je otworzył, chwycił Camilę za rękę i pociągnął w stronę parku, ignorując groźby rzucane w jego kierunku przez Rafaela.
 -Wszystko dobrze? –Spytał, gdy się zatrzymali.
 -Tak. –Uśmiechnęła się, gdy odetchnął z ulgą. Wyciągnęła rękę, żeby pogłaskać go po policzku, ale się odsunął. Spoważniała. –Sebastian?
 -Po cholerę z nim w ogóle byłaś? Przecież wcale go nie kochałaś!
 -A niby co? –Oburzyła się.
 -Po prostu nie chciałaś być sama. –Był na nią wściekły. Przez jakieś głupie fanaberie związała się z kolesiem, który mógł ją skrzywdzić.
            Camila wypuściła powietrze przez nos. Czemu się tak na nią wydzierał? Może i była z tym dupkiem, bo nie mogła znieść tego, że Violetta jest z kimś, że za Francescą ugania się dwóch chłopców, a ona, jak sierota jakaś, ciągle buja się sama, ale on nie miał prawa jej tego wypominać. Przynajmniej nie dzisiaj, kiedy była tak bardzo wystraszona.
            Jego twarz złagodniała, gdy zobaczył, że spuściła głowę. Westchnął, przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił. Uśmiechnął się lekko, gdy poczuł, jak go obejmuje.
 -Przepraszam –ucałował ją w głowę. –Zdenerwowałem się, bo myślałem, że nie zdążę i zrobi ci krzywdę.
 -Wiem –szepnęła, wtulając się w niego bardziej.
 -Musiałaś się spotykać z takim idiotą? –Zaczął się bawić jej włosami. –Mało jest fajniejszych facetów?
 -Nie wiedziałam, że ten najfajniejszy jest we mnie zakochany –odsunęła się od niego, żeby spojrzeć mu w oczy. Sebastian uśmiechnął się szeroko, gdy zrozumiał, że chodzi jej o niego.
 -A teraz jak już wiesz, to co z tym zrobisz? –Pogłaskał ją po policzku.
 -Powiem mu, że też jestem w nim zakochana, a z Refaelem byłam tylko po to, żeby wzbudzić jego zazdrość. –Roześmiała się głośno, gdy zobaczyła jego zdziwioną minę.
            Sebastian pokręcił głową. Ujął jej twarz w dłonie i delikatnie pocałował. Szczęśliwa Camila rzuciła mu się na szyję. Nigdy nie pomyślałaby, że swoje szczęście odnajdzie w kącie, ubrane w żółty sweter.

           
Słońce ledwo zamajaczyło na horyzoncie, a on ze złością kopał w przednie koło motocyklu. Mało mu było zdrad, zerwań, bezsennych nocy, na domiar złego musiał mu się zepsuć układ kierowniczy. Wiedział, że zdenerwuje Larę, budząc ją o tak nieludzkiej porze, ale nie miał wyjścia. Znajdował się kilkadziesiąt kilometrów od domu, w szczerym polu, z dala od cywilizacji.
Niebo nie miało już na sobie śladów nocy, gdy przyjechała. Ściągnęła kask, pozwalając opaść rozpuszczonym włosom na ramiona i przeciągle ziewnęła. Popatrzyła na niego niezbyt przytomnym wzrokiem.
 -Lara, ja cię strasznie przepra... –Zamilkł, gdy wyciągnęła dłoń i przez chwilę trzymała ją zwieszoną między nimi.
 -Nie mów do mnie z rana –przetarła zaspane oczy i podeszła do motoru. Czule przesunęła dłonią po siedzeniu i kierownicy, uśmiechając się ciepło do maszyny. Potem wyciągnęła narzędzia i wzięła się do pracy. Popatrzył na nią rozbawiony. Pomyślał, że facet, na którego kiedyś spojrzy w taki sposób, jak na motocykl, będzie prawdziwym szczęściarzem.
 -Gotowe –powiedziała, wycierając ręce.
            Leon podszedł do niej i chwycił ją za dłonie. Kciukiem potarł ich zewnętrzną część.
-To niesamowite, że są takie delikatne –zauważył. -Powinny być szorstkie. -Uśmiechnął się ciepło, gdy się zarumieniła.
 -Brak snu rzuca ci się na mózg –wymamrotała, uciekają  wzrokiem w bok. Roześmiał się i pocałował ją w policzek.
 -A to za co? –Spytała zaskoczona.
 -Za to, że nie posłałaś mnie do diabła i przyjechałaś.
 -Nie zrobiłam tego przecież dla ciebie! –Wywróciła oczami. –Przyjechałam, bo ten biedny motor mnie potrzebował. Ignorując śmiech Leona, włożyła kask i odjechała.
            Robiąc zakupy w pobliskim markecie, zastanawiała się nad uczuciami, które budził w niej Verdas. Było to dla niej coś nowego. Nigdy nie czuła takiej ekscytacji, jak wtedy, gdy wchodził do jej warsztatu, albo ciepła, które rozchodziło się po całej skórze, gdy ją dotykał. I to głupie uczucie w żołądku, które pojawiało się, gdy ją przytulał, albo całował w policzek. Może to dlatego, że spędza z nim mnóstwo czasu? Tylko, że z Mariano też spędza go sporo, a nic takiego nie czuje, gdy z nim jest. Chyba, że...? Zamarła, gdy uświadomiła sobie, że może lubić Leona trochę bardziej.
            Porzuciła swoje rozmyślanie i skupiła się na dostaniu puszki z kukurydzą, która była na najwyższej półce. Sapnęła ze złości, gdy nawet stając na palcach, nie mogła jej dosięgnąć. Nagle czyjaś ręka bez problemów sięgnęła po puszkę i ją ściągnęła. Lara z uśmiechem uniosła głowę, a potem spoważniała.
 -Śledzisz mnie, Verdas? –Uniosła brew.
 -Nie, też przyszedłem na zakupy. –Uśmiechnął się promiennie.
 -Bez koszyka? –Popatrzyła na niego z powątpiewaniem.
 -Użyczysz mi swojego. –Wzruszył ramionami.
            Wywróciła oczami i chciała odebrać mu kukurydzę, ale podniósł rękę, drocząc się z nią. Zmarszczyła brwi, a kiedy znowu spróbowała ją od niego zabrać, kolejny raz jej to udaremnił.
 -Leon! –Tupnęła nogą. Chłopak zaśmiał się i powiedział, że odda jej, jak da mu buzi. Nachylił się i wystawił policzek, a wtedy Lara pociągnęła go za koszulkę i wyszeptała, że jeżeli zaraz nie odda jej tej pieprzonej puszki to da mu, ale kopa w jaja. Na dowód tego, że mówi całkiem poważnie, przysunęła kolano do jego krocza. Uśmiechnęła się triumfująco, gdy Leon szybko wsadził puszkę do jej koszyka.
 -Nie zrobiłabyś tego –popatrzył na nią, mrużąc oczy. –Za bardzo mnie lubisz.
 -Za bardzo sobie schlebiasz.
 -Przecież wiem, że mnie lubisz!
 -Ledwo cię toleruję.
 -Kłamiesz. –Klepnął ją lekko w pupę i uciekł w sąsiednią alejkę.
            Lara przystanęła i pokręciła z niedowierzaniem głową, ale nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Dobrze było go takiego widzieć. Bez tej rozpaczy w oczach i bezsilności, malującej się na twarzy. Wiedziała, że jeszcze musi minąć trochę czasu, zanim przeboleje zerwanie z Violettą, ale było widać, że nie przeraża go to już tak, jak na początku.
            W duchu mówiła sobie, że to po części jej zasługa. Wspierała go, jak tylko umiała. Nie pozwoliła, żeby pogrążył się w smutku. Cały czas znajdowała mu nowe zajęcia, prosiła o pomoc w warsztacie, chociaż w ogóle jej nie potrzebowała, a wszystko po to, żeby nie myślał za dużo o tym, co się wydarzyło.
            Gdy wykładała zakupy na taśmę, podszedł do mniej wysoki, niebieskooki blondyn. Uśmiechnął się promiennie i puścił jej oczko.
 -Hej, śliczna dziewczyno. Co robisz dziś wieczorem?
 -Hmm... –Lara udała, że się zastanawia. Już miała odpowiedzieć chłopakowi, ale poczuła, że ktoś zaborczo obejmują ją ramieniem.
 -Spędza  go ze mną –Leon zmierzył blondyna wzrokiem. –Jakiś problem?
 -Żaden –chłopak wyciągnął ręce w geście poddania. –Do zobaczenia innym razem, mała –zwrócił się do Lary.
Dziewczyna popatrzyła na Leona, zmarszczyła brwi i skrzyżowała ręce na piersi.
 -Co? –Spytał Verdas.
 -Nic. -Zabrała się za pakowanie zakupów.
            Mówiła mu, żeby jej nie odprowadzał. Nie potrzebowała niańki, a zakupy nie były na tyle ciężkie, żeby nie mogła sobie z nimi poradzić, ale on się uparł. Wziął od niej reklamówkę i szedł ze spuszczoną głową, nie odzywając się do niej słowem.
 -To spotykamy się gdzieś wieczorem? –Spytała, gdy dotarli pod jej drzwi. Wzięła od niego zakupy i patrzyła wyczekująco.
 -Przepraszam... –Wymamrotał. –Nie wiedziałem, że gustujesz w lalusiowatych blondynach. –Powiedział z ironią.
 -Nie mów tak o nim! –Oburzyła się. –Felipe jest moim sąsiadem i raz w tygodniu oglądamy razem filmy. Przyjaźnię się z nim odkąd się tutaj wprowadziłam.
            Leon zacisnął zęby. Widocznie Lara od początku miała kogoś, kto był jej bardzo bliski. Wcale mu się to nie spodobało. Wiedział, że dziewczyna obraca się raczej w męskim towarzystwie, ale naprawianie komuś motoru, a oglądanie filmu, na kanapie, przy przygaszonym świetle, to całkiem co innego. Poczuł, że nienawidzi tego całego Felipe i życzy mu jak najgorzej.
 -Verdas? –Lara dotknęła jego ramienia. –Czemu się tak zachowujesz?
 -Jak?
 -Tak dziwnie.
 -Jesteś z tym Felipe?
 -Słucham?
 -Jesteś z nim?
 -Nie! –Zaprzeczyła ze śmiechem. –Nie jestem w jego typie. Ale myślę, że ty byś był. –Poklepała go po policzku.
            Przełknął głośno ślinę, gdy uświadomił sobie, jakiego zrobił z siebie idiotę. Szybko zmienił temat. Kazał jej pozdrowić rodziców i odszedł powoli, powstrzymując się przed ucieczką. Dopiero wtedy miałaby z niego ubaw. Sam sobą był zdegustowany. Usiadł na ławce w parku i podparł czoło dłońmi. Wmówił Larze, że zachowywał się tak, bo nie wiedział, że zna tego gościa, a martwi się o nią i nie pozwoli jej się spotykać z byle kim.
            Nie przyznałby się jej przecież, że jest zazdrosny.


            Niechętnie wstała z łóżka i powłócząc nogami zeszła na dół, by sprawdzić, kto dobija się do drzwi. Otworzyła je, ale gdy ujrzała w nich jego twarz, szybko zamknęła na cztery spusty. Nie zdążył nawet zareagować. Widziała tylko, że otworzył usta, jakby chciał jej coś powiedzieć. Tylko co? Że była naiwna, myśląc, że się zmieni? Do takiego wniosku już sama zdążyła dojść.
            Przez chwilę stała w holu, nasłuchując, czy przypadkiem nie zacznie ją wołać; przepraszać przez te zamknięte drzwi, błagać, żeby otworzyła. Gdzieś w środku tliła się jakaś nadzieja, że powie, że coś mu odbiło, gdy z nią zrywał; że może miał jakąś neuroinfekcję, albo chwilowy bezwład mózgu, czy coś i dlatego tak postąpił. Niestety nic takiego się nie stało, a panującą wokoło ciszę przerywały tylko dźwięki silników, przejeżdżających samochodów.
            Westchnęła ciężko. Czy ona zawsze musi mieć tę cholerną nadzieję? Czy nie może w końcu przyjąć prostych faktów? Czy musi ciągle szukać szczęśliwego zakończenia? Przecież nie wszystko się dobrze kończy...
            Krzyknęła, gdy weszła do pokoju i zobaczyła go przy oknie. Podbiegł do niej zatroskany i chciał ją objąć, ale odsunęła się od niego.
 -Jak ty tu wszedłeś? –Spytała, gdy odzyskała głos. –Z resztą nieważne –pokręciła głową. –Masz się stąd wynosić.
 -Naty...
 -Idź sobie... –Głos się jej łamał, ale nie chciała się przy nim rozpłakać. Zacisnęła usta w wąską linię i przyglądała mu się uporczywie.
            Serca omal mu nie pękło, gdy ją zobaczył. Była taka smutna, pozbawiona światła, którym go obdarowała. On jej to wszystko zabrał, dając w zamian jedno wielkie rozczarowanie. Obiecał sobie, że będzie twardy. Przyjdzie do niej, powie jej, co tak naprawdę czuje i wyjdzie, a ona zrobi z tą wiedzą to, co będzie chciała. Jednak kiedy zobaczył, że na koniuszkach jej rzęs zaczynają się niebezpiecznie kołysać łzy, miał ochotę zawyć z rozpaczy.
            Nigdy nie obchodziło go, gdy dziewczyna przez niego płakała. Spływało to po nim, ale to nie była byle jaka dziewczyna. To była Natalia. Jego Naty, która pokazała mu, co znaczy być kochanym. Do dzisiaj przeklinał się za to, co jej zrobił.
 -Proszę... –Chwycił ją za rękę, mimo jej protestów. –Wysłuchaj mnie.
 -Co chcesz mi powiedzieć? –Jej wargi drżały. –Że mnie nie chcesz? –Spuściła wzrok. –To już wiem... –Dodała szeptem.
 -Naty... –Przyłożył jej dłoń do swojego policzka i przymknął oczy. –Nie chciałem cię skrzywdzić. –Skrzywił się, gdy prychnęła.
 -Kiepsko ci wyszło to nie krzywdzenie mnie.
            Maxi nabrał powietrza w płuca i wypuścił je powoli. Zaczął nerwowo chodzić po niewielkim pokoju Hiszpanki, zastanawiając się, jakich słów ma użyć, żeby wytłumaczyć jej, dlaczego zakończył ich związek.
 -Spanikowałem, gdy uświadomiłem sobie, że zaczynam czuć do ciebie coś dużo głębszego niż zauroczenie. –Powiedział w końcu, nie patrząc w jej oczy. –Już jedna kobieta, którą kochałem, zostawiła mnie. Z taką pustką w sercu, wiesz? –Wskazał na klatkę piersiową. –Przez cały czas wmawiałem sobie, że nigdy nie uda mi się wypełnić tej pustki. Może nawet nie chciałem? –Wzruszył ramionami. –Ale potem pojawiłaś się ty... –Spojrzał na nią i uśmiechnął się ciepło. –I poczułem coś, co sprawiło, że po raz pierwszy od dłuższego czasu byłem szczęśliwy.
 -To dlaczego z tego zrezygnowałeś? –Podeszła do niego i objęła drobnymi dłońmi jego twarz.
 -Bo bałem się, że mnie zostawisz. –Utkwił swój wzrok w jej oczach. –Bałem się, że w końcu zacznie ci być ze mną ciężko i odejdziesz... Wolałem... –Zawahał się. –Wolałem pierwszy zerwać, niż gdybyś miała zrobić to ty.
            Problem tkwił w tym, że nie mógł się już bez niej obejść. Już zaraz po zerwaniu uświadomił sobie, że brakuje mu ich wspólnych rozmów, jej śmiechu, rumieńców i tych czarnych loczków, którymi uwielbiał się bawić, gdy leżała obok niego na łóżku.
 -Wiem, że jestem draniem. Nie zasługuję na kolejną szansę, ale może... –Przygryzł ze zdenerwowania wargę. –Może mogłabyś...?
 -Jesteś strasznie pokaleczony –stwierdziła spokojnie. –Ale wcale mi to nie przeszkadza. -Uśmiechnęła się do niego. Wiedziała, że związek z nim będzie trudny. Była na niego wściekła, gdy przysłał jej tego okropnego sms’a, ale teraz wiedziała, że to strach nim kierował. Strach, że od niego odejdzie. Tylko, że ona wcale nie miała zamiaru odchodzić.
Patrzył na nią zdumiony. Powoli docierał do niego fakt, że znalazł osobę, która kocha go bardziej, niż wszyscy, których dotychczas poznał. I to kocha  pomimo tego, że przez cały czas był strasznym dupkiem. Kocha  ze wszystkich swoich sił, każdym skrawkiem duszy. I wierzy w niego. I robi wszystko, żeby wyciągnąć go z tej otchłani, w której się pogrążył, gdy jego mama od nich odeszła. Natalia dawała mu tyle miłości i ciepła, że czasami go to przerażało, ale teraz uświadomił sobie, że nie chce, żeby było inaczej.
 -Czy to znaczy, że...?
 -Tak, to znaczy że –pocałowała go lekko w usta.
 -To dobrze –przytulił ją mocno.


            Niepewnie weszła do sali, gdzie komponował nową piosenkę. Przez chwilę przyglądała mu się urzeczona tym, jak jego palce sprawnie przechodzą w kolejne chwyty. Co jakiś czas przerywał, żeby sobie coś zapisać, a potem znowu chwytał za gitarę.
            Był taki spokojny, opanowany; a przecież dobrze wiedziała, że w środku skręca go z niepewności. Chociaż chyba ta niepewność nie była już taka niepewna, bo Plotkara, już poinformowała wszystkich, że księżniczka Violetta Castillo wybrała. Sama chciała mu to powiedzieć, ale ta wredna blogerka uparła się, że wyjawi jej wszystkie sekrety.
            Była na nią zła za to, że musiała wtykać nos w nie swoje sprawy. Jednak z drugiej strony miała świadomość, że gdyby nie Plotkra i jej ingerencja, dalej byłaby w związku z Leonem. Dalej oddalaliby się od siebie, męcząc się, by uratować coś, co nie miało szans być uratowane. On zadręczałby się, a ona ukradkiem wzdychałaby do Diego. Tkwiłaby w tym związku bez przyszłości, mimo że przed przyjazdem Hiszpana, nie wyobrażała sobie siebie bez Verdasa.
 -Myślałem, że nie przyjdziesz nigdy. –Jego głos wyrwał ją z zamyślenia. Nawet nie zauważyła, kiedy przestał grać i zaczął się jej przyglądać. Zarumieniła się, ale podeszła do niego i usiadła obok.
 -Chciałam ci powiedzieć, kogo wybrałam, ale już wiesz... –Założyła włosy za ucho i nieśmiało się uśmiechnęła.
            Wiedział zanim Plotkara umieściła posta na swoim blogu. Leon mu powiedział. Przyszedł do niego zaraz po swojej rozmowie z Violettą i powiedział mu, że ma się nią dobrze zaopiekować i uczynić szczęśliwą. Powiedział, że może jemu się to uda, skoro on nie potrafił. Dodał też, że nie żywi do niego urazy i ma nadzieję, że kiedyś ich stosunki, wrócą do stanu pierwotnego. Oboje tego chcieli, ale mieli świadomość, że jeszcze minie sporo czasu zanim znowu będę się swobodnie czuć w swoim towarzystwie.
            Jeśli chodzi o decyzję Violetty, to Diego cieszył się, jakby wygrał na loterii. Nie chciał tego okazywać przy Leonie, więc powściągnął swoją radość, ale gdy tylko przyjaciel opuścił jego mieszkanie, uśmiechnął się szeroko i o mało nie zaczął tańczyć. Był cholernie szczęśliwy i tylko czekał, aż Violetta w końcu przyjdzie do niego i powie mu, co czuje.
            Długo musiał czekać. O mało co nie stracił nadziei, ale w końcu przyszła. Była obok niego. Czuł przyjemne ciepło w miejscu, gdzie stykali się kolanami i nie mógł się doczekać, kiedy w końcu ją pocałuje.
 -Może i znam twoją decyzję, ale chciałby ją usłyszeć z twoich ust –poklepał ją po udzie dla zachęty.
 -Chciałabym być z tobą... –powiedziała niepewnie. –Jeśli tylko dasz mi szansę.
            Dziewczyna wiedziała, że nie musiał tego robić. Była wystarczająco długo niezdecydowana; mógł więc stwierdzić, że nie ma sensu na nią czekać. Miała jednak nadzieję, że Diego da jej szansę. Chciała mu pokazać, że to na nim jej zależy. Tylko na nim. Na nikim więcej. Może wcześniej nie zachowała się zbyt dojrzale. Powinna od razu powiedzieć Leonowi, co jej leży na sercu. Uniknęłaby wtedy tych wszystkich przykrości, których była powodem, ale teraz już wiedziała na kim jej naprawdę zależy. Cicho prosiła w myślach Boga, żeby Diego zgodził się na to, żeby spróbowali.
 -Nie masz już żadnych wątpliwości?
 -Żadnych.
 -Na pewno? –Spytał z powątpiewaniem.
 -Tak! –Powiedziała z mocą. Wzięła jego dłoń i przyłożyła do swojego serca. –Czujesz, jak bije dla ciebie?
            Uśmiechnął się, a potem ją pocałował. Przeciągał pocałunek, jak tylko mógł, dopóki nie zachichotała i wtuliła się w niego.
 -Kocham cię, Diego... –Szepnęła.
 -To świetnie się składa, bo ja też cię kocham –pogłaskał ją po włosach.
            Nie był do końca pewien, czy Violetta któregoś dnia nie zmieni zdania, bo pojawi się ktoś jeszcze, ale w tej niepewności znajdowało się jego szczęście, którego nie chciał już wypuszczać.