piątek, 22 maja 2015

25.


Buenos dias, Buenos Aires!

Spotted.
N. nadal nie pojawiła się w szkole. Podobno ktoś widział ją, jak wczesnym rankiem szła do sklepu po bułki. Miała podkrążone oczy i rozczochrane włosy (co akurat w jej przypadku nie jest czymś dziwnym). Nie uśmiechała się, a jej brązowe oczy były bez blasku. A podobno miłość dodaje skrzydeł...
L. spędza coraz więcej czasu z Lr. Dziewczyna jest zabawna, inteligentna, a pod warstwą smaru, oleju i innych brudnych substancji kryją się urocze dołeczki w policzkach, śliczny uśmiech i wesołe chochliki w oczach. I mimo że jest całkowitą przeciwnością V., to osobiście uważam, że jest to jej największą zaletą. Tylko czy L. potrafi to dostrzec?
F. i M. mają się całkiem dobrze. On ją maluje, ona mu robi koktajle. Cudowna symbioza!
V. nie powiedziała jeszcze D., że to on jest jej wybrankiem. Gratulacje Panie Odbijający Dziewczyny Najlepszym Przyjaciołom! Mam nadzieję, że wpłyniesz jakoś na naszego Aniołeczka i nie będzie już tak niezdecydowana. Nie chcielibyśmy, żebyś musiał przeżywać to samo, co L.
Lu. i Fd. przestali się kłócić! Też mnie to dziwi, ale stało się. Na próbach nie słychać już krzyków, ani trzaskania drzwiami. Jest za to przeraźliwa cisza, którą przerywają słowa piosenki, którą starają się dopracować. Może jest trochę lepiej niż na początku, ale nadal ich głos łamie się w nieodpowiednich momentach.
Chyba pora pakować rzeczy z szafki. Ja już powoli się za to zabieram. A Wy?

I informacja z ostatniej chwili!
Zauważono, że przed szkołą C. kłóci się z R. Mam nadzieję, że nie dojdzie do rękoczynów...



Sabes que me amas,
xoxo
GossipGirl

***

            Wściekł się, gdy powiedziała mu, że z nim zrywa. Chwycił ją za ramiona i potrząsnął mocno. Utkwił w niej twarde spojrzenie, zacisnął zęby. Gotowało się w nim.
 -Coś ty powiedziała? –Wzmocnił uścisk, gdy próbowała mu się wyrwać. Była pewna, że zostaną jej paskudne siniaki, ale nie chciała pokazać mu, że się go boi.
 -Zrywam z tobą –powiedziała, siląc się na spokój, mimo że serce biło jej jak szalone.
 -Ze mną się nie zrywa –wysyczał tuż przy jej uchu. –Rozumiesz?
Zamknęła oczy i przełknęła głośno ślinę. W duchu modliła się o ratunek. Jak niby sama miała sobie poradzić z tym rosłym chłopakiem, który nie chciał jej wypuścić?
            Wybiegł ze szkoły jak wariat, taranując po drodze kilku uczniów. Nie obchodziły go ich oburzone głosy i wyzywanie od tępych debili. Musiał, jak najszybciej dotrzeć do Camilii. Jeżeli ten idiota zrobi jej krzywdę, to go zabije.
            Chwycił rękę Rafaela, gdy ten zamachnął się na dziewczynę. Wykręcił mu ją boleśnie do tyłu.
 -Zostaw ją –warknął.
 -Proszę, proszę –prychnął Rafael. –Przyszedł ten twój ciapciuś. –Zaśmiał się szyderczo. –Chcesz się bić, chłopczyku? Ze mną?
            Był bardzo pewny siebie. W końcu tylko najsilniejsi mogą zostać kapitanem drużyny Lacrossa. Ktoś taki jak Sebastian nie dorasta mu do pięt. Zgniecie go jak muchę w pięć minut. Pokaże mu, że jego miejsce jest w tym ciemnym kącie, w którym chowa się całe swoje życie. Nie wiedział, po co w ogóle zachciało mu się z niego wyjść. Niektórzy nigdy się nie nauczą, gdzie jest ich miejsce. Ale on mu przypomni.
            Podszedł do niego z kpiącym uśmieszkiem i chwycił za koszulkę. Sebastian wydawał się być spokojny, ale to tylko pozory. Wszyscy się go bali, więc taki nic nie znaczący typek musi umierać ze strachu.
 -Zostaw go! –Camila próbowała odciągnąć chłopaka od przyjaciela. Była przerażona całą sytuacją. Nie chciała, żeby Sebastianowi stała się krzywda. I to przez nią.
 -Nie wtrącaj się! –Zamarła słysząc słowa Seby. Cofnęła się kilka kroków i z niepokojem spojrzała mu w oczy. Widziała w nich determinację i złość. Zaczęła się jeszcze bardziej denerwować.
            Rafael popchnął chłopaka i wymierzył cios, który trafił w pustkę. Zdezorientowany zaczął się rozglądać wokół siebie, a wtedy poczuł silne uderzenie w podbródek i stracił równowagę. Przewrócił się, a wtedy Sebastian usiadł na nim i zaczął okładać go pięściami. Camila musiała go siłą odciągać.
 -Sebastian! Wystarczy! –Ciągnęła go za rękaw. –Zostaw go już!
            Chłopak wstał i spojrzał na dziewczynę. Oddychał ciężko. Zamknął oczy, żeby się uspokoić. Gdy je otworzył, chwycił Camilę za rękę i pociągnął w stronę parku, ignorując groźby rzucane w jego kierunku przez Rafaela.
 -Wszystko dobrze? –Spytał, gdy się zatrzymali.
 -Tak. –Uśmiechnęła się, gdy odetchnął z ulgą. Wyciągnęła rękę, żeby pogłaskać go po policzku, ale się odsunął. Spoważniała. –Sebastian?
 -Po cholerę z nim w ogóle byłaś? Przecież wcale go nie kochałaś!
 -A niby co? –Oburzyła się.
 -Po prostu nie chciałaś być sama. –Był na nią wściekły. Przez jakieś głupie fanaberie związała się z kolesiem, który mógł ją skrzywdzić.
            Camila wypuściła powietrze przez nos. Czemu się tak na nią wydzierał? Może i była z tym dupkiem, bo nie mogła znieść tego, że Violetta jest z kimś, że za Francescą ugania się dwóch chłopców, a ona, jak sierota jakaś, ciągle buja się sama, ale on nie miał prawa jej tego wypominać. Przynajmniej nie dzisiaj, kiedy była tak bardzo wystraszona.
            Jego twarz złagodniała, gdy zobaczył, że spuściła głowę. Westchnął, przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił. Uśmiechnął się lekko, gdy poczuł, jak go obejmuje.
 -Przepraszam –ucałował ją w głowę. –Zdenerwowałem się, bo myślałem, że nie zdążę i zrobi ci krzywdę.
 -Wiem –szepnęła, wtulając się w niego bardziej.
 -Musiałaś się spotykać z takim idiotą? –Zaczął się bawić jej włosami. –Mało jest fajniejszych facetów?
 -Nie wiedziałam, że ten najfajniejszy jest we mnie zakochany –odsunęła się od niego, żeby spojrzeć mu w oczy. Sebastian uśmiechnął się szeroko, gdy zrozumiał, że chodzi jej o niego.
 -A teraz jak już wiesz, to co z tym zrobisz? –Pogłaskał ją po policzku.
 -Powiem mu, że też jestem w nim zakochana, a z Refaelem byłam tylko po to, żeby wzbudzić jego zazdrość. –Roześmiała się głośno, gdy zobaczyła jego zdziwioną minę.
            Sebastian pokręcił głową. Ujął jej twarz w dłonie i delikatnie pocałował. Szczęśliwa Camila rzuciła mu się na szyję. Nigdy nie pomyślałaby, że swoje szczęście odnajdzie w kącie, ubrane w żółty sweter.

           
Słońce ledwo zamajaczyło na horyzoncie, a on ze złością kopał w przednie koło motocyklu. Mało mu było zdrad, zerwań, bezsennych nocy, na domiar złego musiał mu się zepsuć układ kierowniczy. Wiedział, że zdenerwuje Larę, budząc ją o tak nieludzkiej porze, ale nie miał wyjścia. Znajdował się kilkadziesiąt kilometrów od domu, w szczerym polu, z dala od cywilizacji.
Niebo nie miało już na sobie śladów nocy, gdy przyjechała. Ściągnęła kask, pozwalając opaść rozpuszczonym włosom na ramiona i przeciągle ziewnęła. Popatrzyła na niego niezbyt przytomnym wzrokiem.
 -Lara, ja cię strasznie przepra... –Zamilkł, gdy wyciągnęła dłoń i przez chwilę trzymała ją zwieszoną między nimi.
 -Nie mów do mnie z rana –przetarła zaspane oczy i podeszła do motoru. Czule przesunęła dłonią po siedzeniu i kierownicy, uśmiechając się ciepło do maszyny. Potem wyciągnęła narzędzia i wzięła się do pracy. Popatrzył na nią rozbawiony. Pomyślał, że facet, na którego kiedyś spojrzy w taki sposób, jak na motocykl, będzie prawdziwym szczęściarzem.
 -Gotowe –powiedziała, wycierając ręce.
            Leon podszedł do niej i chwycił ją za dłonie. Kciukiem potarł ich zewnętrzną część.
-To niesamowite, że są takie delikatne –zauważył. -Powinny być szorstkie. -Uśmiechnął się ciepło, gdy się zarumieniła.
 -Brak snu rzuca ci się na mózg –wymamrotała, uciekają  wzrokiem w bok. Roześmiał się i pocałował ją w policzek.
 -A to za co? –Spytała zaskoczona.
 -Za to, że nie posłałaś mnie do diabła i przyjechałaś.
 -Nie zrobiłam tego przecież dla ciebie! –Wywróciła oczami. –Przyjechałam, bo ten biedny motor mnie potrzebował. Ignorując śmiech Leona, włożyła kask i odjechała.
            Robiąc zakupy w pobliskim markecie, zastanawiała się nad uczuciami, które budził w niej Verdas. Było to dla niej coś nowego. Nigdy nie czuła takiej ekscytacji, jak wtedy, gdy wchodził do jej warsztatu, albo ciepła, które rozchodziło się po całej skórze, gdy ją dotykał. I to głupie uczucie w żołądku, które pojawiało się, gdy ją przytulał, albo całował w policzek. Może to dlatego, że spędza z nim mnóstwo czasu? Tylko, że z Mariano też spędza go sporo, a nic takiego nie czuje, gdy z nim jest. Chyba, że...? Zamarła, gdy uświadomiła sobie, że może lubić Leona trochę bardziej.
            Porzuciła swoje rozmyślanie i skupiła się na dostaniu puszki z kukurydzą, która była na najwyższej półce. Sapnęła ze złości, gdy nawet stając na palcach, nie mogła jej dosięgnąć. Nagle czyjaś ręka bez problemów sięgnęła po puszkę i ją ściągnęła. Lara z uśmiechem uniosła głowę, a potem spoważniała.
 -Śledzisz mnie, Verdas? –Uniosła brew.
 -Nie, też przyszedłem na zakupy. –Uśmiechnął się promiennie.
 -Bez koszyka? –Popatrzyła na niego z powątpiewaniem.
 -Użyczysz mi swojego. –Wzruszył ramionami.
            Wywróciła oczami i chciała odebrać mu kukurydzę, ale podniósł rękę, drocząc się z nią. Zmarszczyła brwi, a kiedy znowu spróbowała ją od niego zabrać, kolejny raz jej to udaremnił.
 -Leon! –Tupnęła nogą. Chłopak zaśmiał się i powiedział, że odda jej, jak da mu buzi. Nachylił się i wystawił policzek, a wtedy Lara pociągnęła go za koszulkę i wyszeptała, że jeżeli zaraz nie odda jej tej pieprzonej puszki to da mu, ale kopa w jaja. Na dowód tego, że mówi całkiem poważnie, przysunęła kolano do jego krocza. Uśmiechnęła się triumfująco, gdy Leon szybko wsadził puszkę do jej koszyka.
 -Nie zrobiłabyś tego –popatrzył na nią, mrużąc oczy. –Za bardzo mnie lubisz.
 -Za bardzo sobie schlebiasz.
 -Przecież wiem, że mnie lubisz!
 -Ledwo cię toleruję.
 -Kłamiesz. –Klepnął ją lekko w pupę i uciekł w sąsiednią alejkę.
            Lara przystanęła i pokręciła z niedowierzaniem głową, ale nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Dobrze było go takiego widzieć. Bez tej rozpaczy w oczach i bezsilności, malującej się na twarzy. Wiedziała, że jeszcze musi minąć trochę czasu, zanim przeboleje zerwanie z Violettą, ale było widać, że nie przeraża go to już tak, jak na początku.
            W duchu mówiła sobie, że to po części jej zasługa. Wspierała go, jak tylko umiała. Nie pozwoliła, żeby pogrążył się w smutku. Cały czas znajdowała mu nowe zajęcia, prosiła o pomoc w warsztacie, chociaż w ogóle jej nie potrzebowała, a wszystko po to, żeby nie myślał za dużo o tym, co się wydarzyło.
            Gdy wykładała zakupy na taśmę, podszedł do mniej wysoki, niebieskooki blondyn. Uśmiechnął się promiennie i puścił jej oczko.
 -Hej, śliczna dziewczyno. Co robisz dziś wieczorem?
 -Hmm... –Lara udała, że się zastanawia. Już miała odpowiedzieć chłopakowi, ale poczuła, że ktoś zaborczo obejmują ją ramieniem.
 -Spędza  go ze mną –Leon zmierzył blondyna wzrokiem. –Jakiś problem?
 -Żaden –chłopak wyciągnął ręce w geście poddania. –Do zobaczenia innym razem, mała –zwrócił się do Lary.
Dziewczyna popatrzyła na Leona, zmarszczyła brwi i skrzyżowała ręce na piersi.
 -Co? –Spytał Verdas.
 -Nic. -Zabrała się za pakowanie zakupów.
            Mówiła mu, żeby jej nie odprowadzał. Nie potrzebowała niańki, a zakupy nie były na tyle ciężkie, żeby nie mogła sobie z nimi poradzić, ale on się uparł. Wziął od niej reklamówkę i szedł ze spuszczoną głową, nie odzywając się do niej słowem.
 -To spotykamy się gdzieś wieczorem? –Spytała, gdy dotarli pod jej drzwi. Wzięła od niego zakupy i patrzyła wyczekująco.
 -Przepraszam... –Wymamrotał. –Nie wiedziałem, że gustujesz w lalusiowatych blondynach. –Powiedział z ironią.
 -Nie mów tak o nim! –Oburzyła się. –Felipe jest moim sąsiadem i raz w tygodniu oglądamy razem filmy. Przyjaźnię się z nim odkąd się tutaj wprowadziłam.
            Leon zacisnął zęby. Widocznie Lara od początku miała kogoś, kto był jej bardzo bliski. Wcale mu się to nie spodobało. Wiedział, że dziewczyna obraca się raczej w męskim towarzystwie, ale naprawianie komuś motoru, a oglądanie filmu, na kanapie, przy przygaszonym świetle, to całkiem co innego. Poczuł, że nienawidzi tego całego Felipe i życzy mu jak najgorzej.
 -Verdas? –Lara dotknęła jego ramienia. –Czemu się tak zachowujesz?
 -Jak?
 -Tak dziwnie.
 -Jesteś z tym Felipe?
 -Słucham?
 -Jesteś z nim?
 -Nie! –Zaprzeczyła ze śmiechem. –Nie jestem w jego typie. Ale myślę, że ty byś był. –Poklepała go po policzku.
            Przełknął głośno ślinę, gdy uświadomił sobie, jakiego zrobił z siebie idiotę. Szybko zmienił temat. Kazał jej pozdrowić rodziców i odszedł powoli, powstrzymując się przed ucieczką. Dopiero wtedy miałaby z niego ubaw. Sam sobą był zdegustowany. Usiadł na ławce w parku i podparł czoło dłońmi. Wmówił Larze, że zachowywał się tak, bo nie wiedział, że zna tego gościa, a martwi się o nią i nie pozwoli jej się spotykać z byle kim.
            Nie przyznałby się jej przecież, że jest zazdrosny.


            Niechętnie wstała z łóżka i powłócząc nogami zeszła na dół, by sprawdzić, kto dobija się do drzwi. Otworzyła je, ale gdy ujrzała w nich jego twarz, szybko zamknęła na cztery spusty. Nie zdążył nawet zareagować. Widziała tylko, że otworzył usta, jakby chciał jej coś powiedzieć. Tylko co? Że była naiwna, myśląc, że się zmieni? Do takiego wniosku już sama zdążyła dojść.
            Przez chwilę stała w holu, nasłuchując, czy przypadkiem nie zacznie ją wołać; przepraszać przez te zamknięte drzwi, błagać, żeby otworzyła. Gdzieś w środku tliła się jakaś nadzieja, że powie, że coś mu odbiło, gdy z nią zrywał; że może miał jakąś neuroinfekcję, albo chwilowy bezwład mózgu, czy coś i dlatego tak postąpił. Niestety nic takiego się nie stało, a panującą wokoło ciszę przerywały tylko dźwięki silników, przejeżdżających samochodów.
            Westchnęła ciężko. Czy ona zawsze musi mieć tę cholerną nadzieję? Czy nie może w końcu przyjąć prostych faktów? Czy musi ciągle szukać szczęśliwego zakończenia? Przecież nie wszystko się dobrze kończy...
            Krzyknęła, gdy weszła do pokoju i zobaczyła go przy oknie. Podbiegł do niej zatroskany i chciał ją objąć, ale odsunęła się od niego.
 -Jak ty tu wszedłeś? –Spytała, gdy odzyskała głos. –Z resztą nieważne –pokręciła głową. –Masz się stąd wynosić.
 -Naty...
 -Idź sobie... –Głos się jej łamał, ale nie chciała się przy nim rozpłakać. Zacisnęła usta w wąską linię i przyglądała mu się uporczywie.
            Serca omal mu nie pękło, gdy ją zobaczył. Była taka smutna, pozbawiona światła, którym go obdarowała. On jej to wszystko zabrał, dając w zamian jedno wielkie rozczarowanie. Obiecał sobie, że będzie twardy. Przyjdzie do niej, powie jej, co tak naprawdę czuje i wyjdzie, a ona zrobi z tą wiedzą to, co będzie chciała. Jednak kiedy zobaczył, że na koniuszkach jej rzęs zaczynają się niebezpiecznie kołysać łzy, miał ochotę zawyć z rozpaczy.
            Nigdy nie obchodziło go, gdy dziewczyna przez niego płakała. Spływało to po nim, ale to nie była byle jaka dziewczyna. To była Natalia. Jego Naty, która pokazała mu, co znaczy być kochanym. Do dzisiaj przeklinał się za to, co jej zrobił.
 -Proszę... –Chwycił ją za rękę, mimo jej protestów. –Wysłuchaj mnie.
 -Co chcesz mi powiedzieć? –Jej wargi drżały. –Że mnie nie chcesz? –Spuściła wzrok. –To już wiem... –Dodała szeptem.
 -Naty... –Przyłożył jej dłoń do swojego policzka i przymknął oczy. –Nie chciałem cię skrzywdzić. –Skrzywił się, gdy prychnęła.
 -Kiepsko ci wyszło to nie krzywdzenie mnie.
            Maxi nabrał powietrza w płuca i wypuścił je powoli. Zaczął nerwowo chodzić po niewielkim pokoju Hiszpanki, zastanawiając się, jakich słów ma użyć, żeby wytłumaczyć jej, dlaczego zakończył ich związek.
 -Spanikowałem, gdy uświadomiłem sobie, że zaczynam czuć do ciebie coś dużo głębszego niż zauroczenie. –Powiedział w końcu, nie patrząc w jej oczy. –Już jedna kobieta, którą kochałem, zostawiła mnie. Z taką pustką w sercu, wiesz? –Wskazał na klatkę piersiową. –Przez cały czas wmawiałem sobie, że nigdy nie uda mi się wypełnić tej pustki. Może nawet nie chciałem? –Wzruszył ramionami. –Ale potem pojawiłaś się ty... –Spojrzał na nią i uśmiechnął się ciepło. –I poczułem coś, co sprawiło, że po raz pierwszy od dłuższego czasu byłem szczęśliwy.
 -To dlaczego z tego zrezygnowałeś? –Podeszła do niego i objęła drobnymi dłońmi jego twarz.
 -Bo bałem się, że mnie zostawisz. –Utkwił swój wzrok w jej oczach. –Bałem się, że w końcu zacznie ci być ze mną ciężko i odejdziesz... Wolałem... –Zawahał się. –Wolałem pierwszy zerwać, niż gdybyś miała zrobić to ty.
            Problem tkwił w tym, że nie mógł się już bez niej obejść. Już zaraz po zerwaniu uświadomił sobie, że brakuje mu ich wspólnych rozmów, jej śmiechu, rumieńców i tych czarnych loczków, którymi uwielbiał się bawić, gdy leżała obok niego na łóżku.
 -Wiem, że jestem draniem. Nie zasługuję na kolejną szansę, ale może... –Przygryzł ze zdenerwowania wargę. –Może mogłabyś...?
 -Jesteś strasznie pokaleczony –stwierdziła spokojnie. –Ale wcale mi to nie przeszkadza. -Uśmiechnęła się do niego. Wiedziała, że związek z nim będzie trudny. Była na niego wściekła, gdy przysłał jej tego okropnego sms’a, ale teraz wiedziała, że to strach nim kierował. Strach, że od niego odejdzie. Tylko, że ona wcale nie miała zamiaru odchodzić.
Patrzył na nią zdumiony. Powoli docierał do niego fakt, że znalazł osobę, która kocha go bardziej, niż wszyscy, których dotychczas poznał. I to kocha  pomimo tego, że przez cały czas był strasznym dupkiem. Kocha  ze wszystkich swoich sił, każdym skrawkiem duszy. I wierzy w niego. I robi wszystko, żeby wyciągnąć go z tej otchłani, w której się pogrążył, gdy jego mama od nich odeszła. Natalia dawała mu tyle miłości i ciepła, że czasami go to przerażało, ale teraz uświadomił sobie, że nie chce, żeby było inaczej.
 -Czy to znaczy, że...?
 -Tak, to znaczy że –pocałowała go lekko w usta.
 -To dobrze –przytulił ją mocno.


            Niepewnie weszła do sali, gdzie komponował nową piosenkę. Przez chwilę przyglądała mu się urzeczona tym, jak jego palce sprawnie przechodzą w kolejne chwyty. Co jakiś czas przerywał, żeby sobie coś zapisać, a potem znowu chwytał za gitarę.
            Był taki spokojny, opanowany; a przecież dobrze wiedziała, że w środku skręca go z niepewności. Chociaż chyba ta niepewność nie była już taka niepewna, bo Plotkara, już poinformowała wszystkich, że księżniczka Violetta Castillo wybrała. Sama chciała mu to powiedzieć, ale ta wredna blogerka uparła się, że wyjawi jej wszystkie sekrety.
            Była na nią zła za to, że musiała wtykać nos w nie swoje sprawy. Jednak z drugiej strony miała świadomość, że gdyby nie Plotkra i jej ingerencja, dalej byłaby w związku z Leonem. Dalej oddalaliby się od siebie, męcząc się, by uratować coś, co nie miało szans być uratowane. On zadręczałby się, a ona ukradkiem wzdychałaby do Diego. Tkwiłaby w tym związku bez przyszłości, mimo że przed przyjazdem Hiszpana, nie wyobrażała sobie siebie bez Verdasa.
 -Myślałem, że nie przyjdziesz nigdy. –Jego głos wyrwał ją z zamyślenia. Nawet nie zauważyła, kiedy przestał grać i zaczął się jej przyglądać. Zarumieniła się, ale podeszła do niego i usiadła obok.
 -Chciałam ci powiedzieć, kogo wybrałam, ale już wiesz... –Założyła włosy za ucho i nieśmiało się uśmiechnęła.
            Wiedział zanim Plotkara umieściła posta na swoim blogu. Leon mu powiedział. Przyszedł do niego zaraz po swojej rozmowie z Violettą i powiedział mu, że ma się nią dobrze zaopiekować i uczynić szczęśliwą. Powiedział, że może jemu się to uda, skoro on nie potrafił. Dodał też, że nie żywi do niego urazy i ma nadzieję, że kiedyś ich stosunki, wrócą do stanu pierwotnego. Oboje tego chcieli, ale mieli świadomość, że jeszcze minie sporo czasu zanim znowu będę się swobodnie czuć w swoim towarzystwie.
            Jeśli chodzi o decyzję Violetty, to Diego cieszył się, jakby wygrał na loterii. Nie chciał tego okazywać przy Leonie, więc powściągnął swoją radość, ale gdy tylko przyjaciel opuścił jego mieszkanie, uśmiechnął się szeroko i o mało nie zaczął tańczyć. Był cholernie szczęśliwy i tylko czekał, aż Violetta w końcu przyjdzie do niego i powie mu, co czuje.
            Długo musiał czekać. O mało co nie stracił nadziei, ale w końcu przyszła. Była obok niego. Czuł przyjemne ciepło w miejscu, gdzie stykali się kolanami i nie mógł się doczekać, kiedy w końcu ją pocałuje.
 -Może i znam twoją decyzję, ale chciałby ją usłyszeć z twoich ust –poklepał ją po udzie dla zachęty.
 -Chciałabym być z tobą... –powiedziała niepewnie. –Jeśli tylko dasz mi szansę.
            Dziewczyna wiedziała, że nie musiał tego robić. Była wystarczająco długo niezdecydowana; mógł więc stwierdzić, że nie ma sensu na nią czekać. Miała jednak nadzieję, że Diego da jej szansę. Chciała mu pokazać, że to na nim jej zależy. Tylko na nim. Na nikim więcej. Może wcześniej nie zachowała się zbyt dojrzale. Powinna od razu powiedzieć Leonowi, co jej leży na sercu. Uniknęłaby wtedy tych wszystkich przykrości, których była powodem, ale teraz już wiedziała na kim jej naprawdę zależy. Cicho prosiła w myślach Boga, żeby Diego zgodził się na to, żeby spróbowali.
 -Nie masz już żadnych wątpliwości?
 -Żadnych.
 -Na pewno? –Spytał z powątpiewaniem.
 -Tak! –Powiedziała z mocą. Wzięła jego dłoń i przyłożyła do swojego serca. –Czujesz, jak bije dla ciebie?
            Uśmiechnął się, a potem ją pocałował. Przeciągał pocałunek, jak tylko mógł, dopóki nie zachichotała i wtuliła się w niego.
 -Kocham cię, Diego... –Szepnęła.
 -To świetnie się składa, bo ja też cię kocham –pogłaskał ją po włosach.
            Nie był do końca pewien, czy Violetta któregoś dnia nie zmieni zdania, bo pojawi się ktoś jeszcze, ale w tej niepewności znajdowało się jego szczęście, którego nie chciał już wypuszczać.

sobota, 9 maja 2015

24.

Buenos dias, Buenos Aires.

A miała to być historia rodem z Hollywood.
On, niegrzeczny chłopiec, szkolny Casanova, z trudnym startem. Porzuciła go matka, musiał walczyć o to, żeby ojciec nie stoczył się na samo dno. Postanowił, że ukarze wszystkie kobiety tego świata, za błędy rodzicielki. Szło mu to świetnie, dopóki ona nie wkroczyła do jego świata.
Ona, grzeczna dziewczynka, która ma słabość do zagubionych duszyczek. Za wszelką cenę chce im pomóc odnaleźć się w życiu. Bardzo szlachetne. Pokazała mu, że to co robi jest złe, podarowała mu swoją miłość i wierzyła, że dzięki niej w końcu będzie szczęśliwy, tak jak ona była, gdy powiedział jej, że chce z nią być.
Problem w tym, że Mx. jest sobą i teraz już nie są razem. Zerwał z nią za pomocą sms’a.
I wyszło tak, że z ich dwojga to nie on jest tą zagubioną osobą. On doskonale wiedział, co robi.
To ona nie wiedziała.
Może dobrze, że nie skończyło się to happy end’em?
Może to dobrze, bo sprowadziło to ją na ziemię?



Sabes que me amas,
xoxo
GossipGirl
***


            Ależ się na niego wkurzyła. Co on sobie myśli? Tutaj będzie ją malował, opowiadał bajeczki o jakimś głębokim uczuciu, które zrodziło się w nim, gdy ją poznał, będzie zarzekał się, że marzy o tym, żeby z nią być, żeby potem przed nią uciekać? Za nic nie mogła tego zrozumieć, chociaż analizowała to tysiące razy. Jedynym sensownym wytłumaczeniem było to, że jest skończonym idiotą; a ona teraz przez tego skończonego idiotę sama musi zachowywać się, jak kretynka i czeka w ukryciu w parku, żeby go po prostu zaatakować.
            Tak, dokładnie, zaatakować, powalić na ziemię, przycisnąć i wygarnąć mu prosto w tę głupią, przystojną twarz co o nim myśli. Już przećwiczyła to z Camilą. Po prostu rzuci się na niego, podetnie mu nogi i będzie musiał jej wysłuchać. Była bardzo zdeterminowana. Gniew jeszcze bardziej ją nakręcał. Zacisnęła szczęki i czekała, aż się pojawi.
            Marco niczego się nie spodziewał, więc kiedy w końcu wszedł do parku, a ktoś rzucił się na niego, przewrócił, usiadł na nim okrakiem, a jego ręce przygwoździł do ziemi na wysokości głowy, nie zdążył nawet krzyknąć. Zamknął oczy i przestał oddychać. Zamarł, zastanawiając się, czy to ostatnie chwile jego życia.
            Gdy otworzył oczy, na jego twarzy odmalował się szok i niedowierzanie. To ona go tak załatwiła?
 -Fran? –Wydyszał. –Dobrze się czujesz?
 -Ja? –Prychnęła. –Świetnie się czuję. Wybornie wręcz.
 -W takim razie, co robisz? –Próbował się wyswobodzić, ale wbiła paznokcie w jego nadgarstki. Syknął z bólu, ale nie zwolniła uścisku.
 -Co ja robię? Ja? –Zaśmiała się złowrogo. –Pytanie brzmi, co ty robisz? –Zbliżyła się do jego twarzy i wbiła w niego wzrok.
            Chłopak głośno przełknął ślinę. Czy to jakiś niebezpieczny wirus, krąży po Buenos i Fran się zainfekowała? A może uaktywniła się jej choroba psychiczna? Może to dobrze, że wybrała tego dupka z Hiszpanii, a nie jego...
 -Dlaczego nie odbierasz moich telefonów? –Spytała z wyrzutem. –Dlaczego uciekasz, kiedy mnie widzisz? Nie chcesz ze mną rozmawiać? Nie chcesz wiedzieć, kogo wybrałam?
 -Wiem już. –Popatrzył w bok. Za bardzo go to bolało. Za bardzo go zraniła. Za bardzo jej chciał, a nie mógł mieć.
 -Wiesz? –Zdziwiła się? –I dlatego tak się zachowujesz? –Jej serce biło z niepokojem. Czy to znaczy, ze jej kłamał? Że wcale jej nie kocha? Przecież to niedorzeczne...
 -A jak mam się zachowywać? –Warknął. –Myślisz, że chcę cię oglądać, słuchać twojego głosu, czuć twój zapach, wiedząc, że nigdy nie będą moje?
 -Co ty pieprzysz? –Znowu wbiła mu paznokcie, bo chciał się wyrwać. –Marco... Co ty pieprzysz?
 -Słyszałem was! Ciebie i Tomasa.
            Podsłuchiwał ich? Zaśmiała się. Jeszcze rano myślała, że to ona jest jakimś chorym podglądaczem, a okazało się, że Marco też ją śledzi.
 -Nie wiesz, że nie ładnie podsłuchiwać?
 -Bawi cię to? –Oddychał coraz szybciej. Był na nią zły. Zły, bo cierpiał katusze, a ona miała z tego ubaw.
 -Troszkę. –Uśmiechnęła się ciepło do niego. –I co usłyszałeś?
 -Że cię kocha.
 -No, to się zgadza. –Pokiwała głową. -I co jeszcze?
 -Że bardzo długo czekałaś na te słowa. –Dodał cicho i zamknął oczy.
 -I co jeszcze? –Dopytywała.
            Co jeszcze? Zmarszczył brwi. Nie słyszał dalszej rozmowy. Nie chciał słyszeć. Nie przeżyłby, gdyby z jej ust wydobyły się te dwa słowa, które miała skierować do niego, nie do Tomasa.
 -Co jeszcze słyszałeś? –Nie odpuszczała.
 -Nic!
 -Jesteś głupi. –Pokręciła głową.
            To jakieś wielkie, nie, gigantyczne wręcz nieporozumienie. Marco usłyszał tylko część ich rozmowy. Nie słyszał najważniejszego. Owszem, powiedziała Tomasowi, że nawet sobie nie wyobrażał ile czekała, aż w końcu powie jej, że ją kocha, ale to nie wszystko... Powiedziała też, że teraz, gdy w końcu to wypowiedział, uświadomiła sobie, że to nie od niego chce je usłyszeć.  Chciała, żeby Marco jej to mówił; żeby powtarzał jej to każdego dnia, gdy będzie się budzić, kłaść spać, śmiać się, płakać; gdy będzie zła, albo szczęśliwa. Chciała, żeby to był on. Nie Tomas. Nie nikt inny. On.
            Objęła jego twarz drobnymi dłońmi. Wstrzymał oddech, gdy zbliżyła swoje wargi do jego ust. Musnęła go delikatnie, spojrzała w oczy i uśmiechnęła się słodko.
 -Jeżeli następnym razem będziesz podsłuchiwał moje rozmowy, to zrób to dokładnie. –Jeszcze raz go pocałowała. –Do końca.
 -To nie był koniec? –Spytał zdezorientowany.
 -Nie. –Przymknęła oczy. –Na końcu powiedziałam mu, że ciebie wybieram. –Otworzyła je i spojrzała na niego poważnie.
 -Co?
 -Kocham cię, Marco.
            Roześmiał się. Nie mógł się uspokoić. Kocha go! A on, głupi, myślał, że to Tomasa wybrała. Ile razy ją przeklinał za nieprzespane noce, za złamane serce, zawiedzione nadzieje, tymczasem to nie ona była powodem tych wszystkich okropności, które przeżywał w ostatnim czasie. On sam był sobie winien. Może gdyby nie był tak uparty i odebrał któryś z jej telefonów, albo nie uciekałby przed nią, jego męki skończyłyby się wcześniej; ale nie zrobił ani jednego, ani drugiego. Musiała go zaatakować w parku, obezwładnić, żeby powiedzieć mu, że go kocha.
 -Jestem głupi. –Uśmiechnął się do niej.
 -Mówiłam ci.
 -Cieszę się, że mnie kochasz. –Przyciągnął ją do siebie i mocno pocałował. –Bardzo. Bo ja też cię kocham.
            Wtuliła się w niego szczęśliwa. Leżeli na trawie w parku i obejmowali się mocno. W końcu należeli do siebie.

            Zakradła się w nocy po czekoladowy tort, który upiekła Olga. Zjadła już trzy kawałki i gosposia zabroniła jej wziąć kolejny z obawy, że się rozchoruje, ale ona nie mogła się oprzeć. Uwielbiała go, a teraz był jedyną rzeczą, która wywoływała uśmiech na jej twarzy.
            Cała ta sytuacje z Leonem i Diego przytłaczała ją. Śnili jej się po nocach, rozmyślała o nich całymi dniami. Zastanawiała się, którego wybrać, którego kocha bardziej, z którym byłaby szczęśliwsza. Zazdrościła Francesce, że bez problemów zdecydowała z kim chce być. Jej serce nie było podzielone na pół. Należało do Marco, w całości.
            A jej serce? Była beznadziejnym przypadkiem. Nie uczyła się na własnych błędach. Popełniała je znowu. Co jest z nią nie tak? Czy nie dane jest jej się zakochać tak zwyczajnie? W jednym chłopaku, a nie w dwóch? Nawet Maxi nie zachowywał się tak nieodpowiedzialnie. Owszem zmieniał dziewczyny, jak rękawiczki, ale przez ten jeden cholerny tydzień zajmował się tylko tą jedną. Na inne nie patrzył.
            A ona? Może po prostu nie potrafiła być wierna Leonowi... Może się pomyliła? Verdas od początku wydawał się ucieleśnieniem jej marzeń. Był idealny. Troszczył się o nią, pomagał jej, wspierał. W mgnieniu oka pojawiał się u jej boku, gdy go potrzebowała, a jeżeli nie mógł tego zrobić, to dzwonił i pocieszał ją, jak tylko umiał. Był księciem, na którego czeka każda mała dziewczynka, której rodzice czytają bajki na dobranoc. Tylko może nie był akurat jej księciem?
            Chyba jednak byli źle dopasowani. Było w nich coś, co się gryzło, jak dwa niedopasowane kolory. Coś co sprawiało, że nawet ich usilne starania spełzły na niczym. Byli jak różnoimienne magnesy, ze słabym przyciąganiem. Tak słabym, że nie potrafiły się do końca przyciągnąć, chociaż w pewnym sensie trwały ze sobą połączone.
            Przecież go kochała. Nadal kocha, tylko nie wiedziała do końca, czy to wystarczy, żeby oboje byli szczęśliwi. Poza tym Leon nie rozmawiał z nią w ogóle, odkąd zobaczył to felerne zdjęcie. W szkole skrupulatnie ją unikał, a potem pędził na tor, gdzie przesiadywał całymi dniami z tą Larą...
            No i był też Diego, który patrzył na nią smutnymi, piwnymi oczami i czekał. Czekał, aż w końcu się zdecyduje wybrać któregoś z nich. Ciągle w jej uszach dźwięczały słowa, które wypowiedział w szpitalu. Miał rację, nie może mieć ich obu. Tylko którego kocha bardziej? I czy Leon w ogóle chciałby z nią jeszcze być?
            Westchnęła cicho i po omacku sięgnęła dłonią do uchwyty lodówki. Krzyknęła, gdy poczuła inną, ciepłą dłoń i odskoczyła jak oparzona. Postać, która była razem z nią w spowitej mrokiem kuchni, zaświeciła nagle światło, z trudem łapiąc oddech, przyłożyła drżącą dłoń do serca, które o mało nie wyskoczyło z jej piersi.
 -Jade? –Violetta osunęła się na krzesło. –Ależ mnie wystraszyłaś –potarła palcami czoło. –Jade? Dobrze się czujesz?
            Kobieta była blada, jak ściana. Nie mogła się ruszyć z miejsca. Dopiero, gdy Violetta podeszła do niej i pomogła usiąść przy stole, wrócił jej głos.
 -O mało nie umarłam na zawał! –Przewróciła oczami. –Co ci przyszło do głowy, zakradać się o północy do kuchni? I to po ciemku...
Castillo przygryzła wargę.
 -To przez ten czekoladowy tort... –Spuściła wzrok. –Olgita zabroniła mi zjeść jeszcze jednego kawałka, ale nie potrafię się oprzeć. –Zdziwiona spojrzała na Jade, która zaczęła się histerycznie śmiać. –Dlaczego się śmiejesz?
 -Jestem tu z tego samego powodu! –Odpowiedziała, ocierając łzę.
            Violetta uśmiechnęła się do niej promiennie. Był to pierwszy szczery uśmiech, którym ją obdarowała. Jade nie była zła. Była sympatyczną kobietą, która uszczęśliwiała jej ojca. Jak mogła tego nie widzieć? Jak mogła być dla niej tak złośliwa? Postanowiła, że od teraz zmieni nastawienie do kobiety, która ukroiła jej spory kawałek ciasta i podała widelczyk.
 -Dziękuję.
 -Ależ proszę bardzo. Mmmm... –Jade przymknęła oczy, rozkoszując się smakiem ciasta. –Módlmy się, żeby poszło w cycki.
 -I żeby Olga się nie dowiedziała. -Violetta zachichotała cicho. Jade pokiwała głową.
 -To będzie nasz mały sekret –wyciągnęła do niej dłoń. Dziewczyna szybko ją uścisnęła. W gruncie rzeczy cieszyła się, że w domu będzie kobieta, z którą mogłaby porozmawiać na tematy, które wstydziła się poruszać przy tacie. Co prawda była jeszcze Olga, ale ona bardziej zajmowała się Ramallo i zmniejszaniem jego przestrzeni osobistej, niż problemami sercowymi córki gospodarza.
            Castillo w pewnym momencie przestała jeść i zaczęła się bawić widelcem. Zastanawiała się, czy opowiedzieć Jade o tym, co ją martwi. Może pomogłaby jej podjąć jakąś decyzję? W końcu była starsza i miała większe doświadczenie z mężczyznami...
 -Co cię gryzie? –Jade już od jakiegoś czasu widziała, że dziewczyna zmarkotniała. Domyślała się, że ma to związek z tym, że Leon przestał przychodzić do domu. Podejrzewała, że się pokłócili, ale nie pytała o to. Stwierdziła, że jeżeli Violetta będzie potrzebowała pomocy, to sama się po nią zgłosi. Chyba jednak potrzebowała małej zachęty.
 -No bo... –Westchnęła. –W sumie to nie wiem od czego zacząć...
 -Od końca –kobieta wstała od stołu, wyciągnęła dwie szklanki i nalała im soku pomarańczowego.
 -Od końca? –Violetta zmarszczyła brwi. –Myślałam, że zaczyna się od początku.
 -Od końca jest łatwiej –wzruszyła ramionami. –Od razu wiem o co chodzi, a nie słucham pozornie szczęśliwej historyjki, czekając na moment, w którym wydarza się coś, co wszystko psuje. –Violetta pokiwała głową. Dość logicznie to brzmiało.
 -Rozstałam się z Leonem.
 -Tego się domyśliłam.
 -Tak? Skąd?
 -Przestał tu przychodzić, nie odprowadzał cię do domu po szkole –odgarnęła jej włosy za ucho. –I posmutniałaś ostatnio. –Chwyciła ją za rękę i ścisnęła mocniej, żeby dodać jej otuchy. –A tym wydarzeniem, które wszystko popsuło było?
 -Całowałam się z jego najlepszym przyjacielem...
 -O! –Jade była zaskoczona, ale nie oceniała Violetty.
            Twarz Violetty zrobiła się cała czerwona. Było jej wstyd. Spojrzała niepewnie na Jade, zaszklonymi oczyma.
 -Ja... –Przez chwilę szukała właściwych słów. –Ja kocham ich obu i tak jakoś wyszło, że gdy byłam na koncercie z Diego, ktoś mnie popchnął, przewróciłabym się, ale on mnie złapał i... I potem tak jakoś wyszło, że on mnie pocałował, ale ja tego chciałam już od dawna. Myślałam, że jakoś to sobie wyjaśnimy, Leon się nie dowie, ale to też nie byłoby dobrym wyjściem, bo ciągnie mnie do Diego, ale on się dowiedział. Nie odzywa się teraz do mnie, a ja nie chcę, żeby go nie było w moim życiu. Tak samo nie chcę, żeby nie było w nim Diego –zakryła dłońmi twarz i przez moment milczała. –Wiem, że nie mogę mieć ich dwóch, ale... –wykonała nieokreślony ruch ręką.
 -Tylko wydaje ci się, że kochasz ich obu –powiedziała spokojnie Jade.
 -To skąd mam wiedzieć, którego wybrać?
 -Jeśli wydaje ci się, że kochasz dwie osoby jednocześnie, to powinnaś wybrać tę drugą –wyjaśniła. –Bo gdybyś naprawdę kochała pierwszą, to nie zakochałabyś się w tej drugiej, rozumiesz?
 -Chyba tak –pociągnęła nosem. –Wiesz to z własnego doświadczenia?
 -A skąd! –Roześmiała się wesoło. –Przeczytałam to w Internecie –mrugnęła do niej. –Ale wydaje mi się, że to prawda, nawet jeśli znalazłam to na jakichś bzdurnych stronkach.
            Rozmowa z Jade uspokoiła ją na tyle, że była w stanie na chłodno przemyśleć całą tę sytuację, w której się znalazła. Wsłuchała się w swoje serce, które pomogło podjąć tę ważną decyzję. Obawiała się rozmowy z chłopcami, ale wiedziała, że nie może jej dłużej odkładać. Po lekcjach złapała Leona i poprosiła o rozmowę.
 -Przepraszam, że się nie odzywałem... –Cały Leon, mimo że to ona zawiniła, to jemu było głupio, bo unikał jej jak ognia.
 -To zrozumiałe, ale powinniśmy w końcu porozmawiać. –Nabrała powietrza w płuca i patrzyła, jak chłopak lekko kiwa głową na znak, że się zgadza. –Nie wiem, co mogłabym powiedzieć, bo wszystko zabrzmi głupio... Skrzywdziłam cię, a jesteś najwspanialszym człowiekiem na ziemi i nie zasłużyłeś na to... Jest mi naprawdę bardzo przykro... Chciałabym, żebyś mi wybaczył, jeśli oczywiście możesz... –uciekła wzrokiem w bok. –I chciałabym, żebyśmy spróbowali...
 -Skończ z tymi pierdołami –szepnął. Chwycił ją za ramiona i utkwił swoje zielone spojrzenie w jej brązowych oczach. Wydawało się, że ma zamiar zajrzeć do jej duszy. -Chcę prawdy –powiedział cicho. –Nawet jeśli miałoby mnie to zranić. Nie chcę być ciągle okłamywany tylko dlatego, że chcesz, żebym był szczęśliwy.
            Głośno przełknęła ślinę. Chciała z nim zostać, bo nie zasłużył sobie na to, żeby odstawić go z kwitkiem. Obiecała sobie, że zrobi wszystko, żeby uczynić go najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Odzyskałaby jego zaufanie i była przykładną dziewczyną, może później narzeczoną, ale on chciał prawdy... A jak nikt inny na tę prawdę zasługiwał.
 -Kocham Diego... –Poczuła, że łzy same spływają po jej policzkach.
            Leon poczuł, że miękną mu nogi. Spojrzał na nią i przez jeden krótki moment widziała w jego oczach rozczarowanie, a potem zrobił coś, co wzruszyło jej serce dogłębnie. Przytulił ją mocno i zaczął głaskać po głowie.
 -Mam nadzieję, że będziesz z nim szczęśliwa –odsunął ją na odległość ramion i lekko uśmiechnął. –To dobry chłopak.
 Nie do końca wiedział, skąd zebrał w sobie tyle siły, żeby jej to powiedzieć. Nie miał pojęcia, jakim cudem jego głos brzmiał mocno i czysto, skoro w środku się załamał. Wybrała. Podświadomie przygotowywał się na to. Wewnętrzny głos mówił mu, że to będzie Diego, ale mieć to gdzieś w głowie, a usłyszeć, to zupełnie inna sprawa. Pożegnał się z nią i poszedł tam, gdzie od jakiegoś czasu czuł się najlepiej.
Lara odwróciła się w stronę drzwi, gdy usłyszała, jak Leon wchodzi do warsztatu. Zamarło jej serce, gdy go zobaczyła. Wyglądał strasznie, a ból malujący się na jego twarzy był nie do zniesienia. Nie odezwała się słowem, tylko podbiegła do niego i  stając na palcach zarzuciła mu ręce na szyję, mocno obejmując. Zaczęła go delikatnie głaskać po włosach, chcą dodać mu chociaż odrobinę otuchy.
            Był jej wdzięczny za to, co robi. Przytulił się do niej z całych sił i wtulił twarz w zagłębienie jej szyi. Wdychał jej delikatny zapach pomieszany z zapachem smaru i oleju, i powoli się uspokajał. Potrzebował tego. Potrzebował czyjegoś uścisku, dotyku i ona mu to dała, chociaż wcale nie prosił. Powstrzymała się nawet od złośliwych komentarzy, które niewątpliwie cisnęły się jej na język.
            Przymknął oczy i zaczął wsłuchiwać się w jej spokojny, miarowy oddech, mając nadzieję, że jego też osiągnie normalne tempo.


            Był przyzwyczajony do tego, że ludzie o nim gadali, więc nie przejął się szeptami, które dochodziły do jego uszu, gdy wszedł do szkoły. Nie musiał się nawet w nie wsłuchiwać, żeby wiedzieć o czym gadają. Usta wszystkich układały się w jedno słowo – drań. Najgorsze, że mieli rację. Był nim. Cały był przesiąknięty tym draństwem i tylko ona mogła go od tego uratować, ale odrzucił tę szansę. Dobrowolnie.
            Nie chciał na nią wpaść. Nie chciał szukać jej na szkolnych korytarzach, ale mimowolnie jego wzrok rozglądał się za nią. Zupełnie przez przypadek przeszedł obok jej szafki i długo wiązał tam buta, co oczywiście nie miało związku z tym, że za chwile mogła się tutaj pojawić.
            Wcale nie chciał wiedzieć, jak się czuję, czy już go znienawidziła, czy będzie jeszcze walczyć o uratowanie tej jego zepsutej duszy. Rozejrzał się jeszcze dookoła i westchnął. Nie zasłużył na nią. Nigdy nie powinien robić jej złudnych nadziei. Nigdy nie powinien mówić jej, że chce spróbować. Nigdy nie powinien mówić, że to z nią chce być. Przecież nie chciał być z nikim... Spuścił głowę. To dlaczego czuje się teraz tak paskudnie?
            Ostry dźwięk dłoni uderzającej jego policzek, odbił się od ścian. Drżącymi palcami dotknął lewego policzka, na którym zaczął pojawiać się czerwony ślad. Piekł go niemiłosiernie, ale wiedział, że z chęcią nadstawiłby drugi. Zasłużył.
 -Ty pieprzony sukinsynu! –Ludmiła darła się na niego w niebogłosy. –Jesteś zerem! Rozumiesz? ZE-REM! –Zaczęła okładać go po klatce piersiowej. Pozwolił jej. Na to też zasłużył. –Jak mogłeś jej to zrobić?! –Jak mógł? ­–Obiecuję, że zrobię z twojego życia piekło!
            Wzruszył ramionami. Niech zrobi. Gorzej już i tak nie będzie. Wsadził ręce do kieszeni i spojrzał na nią twardo.
 -Gdzie ona jest?
 -Myślisz, że ci powiem?! –Prychnęła. –Masz się od niej trzymać z daleka! –Znowu go popchnęła. –Zabiję cię, jeśli się do niej zbliżysz.
            Wiedział, że blondynka nie żartuje. W jej brązowych oczach widział chęć mordu. Szkoda, że Natalia nie widziała, jak jej przyjaciółka o nią walczy. Ucieszyłby ją ten widok. Zawsze mu mówiła, że Ludmiła jest dobra. Teraz to widział. Mimo że blondynka nie rzadko była wobec niej podła, to zrobiłaby wszystko, żeby Hiszpanka była szczęśliwa i nie pozwoli na to, żeby ktoś ją skrzywdził.
            Maxi uśmiechnął się gorzko. Paradoksalnie wszyscy, którzy najbardziej kochali Natalię, byli tymi, którzy najboleśniej ją krzywdzili.
 -Z czego się śmiejesz, ty chu...
 -Ludmiła! –Federico chwycił jej dłoń, zanim znowu spoliczkowała Ponte. –Uspokój się.
 -Pozwól jej. –Maxi popatrzył na niego obojętnie. –Zasłużyłem.
 -Wiem. –Włoch odwrócił w swoją stronę dziewczynę. –Wiem, że zasłużył na coś gorszego –zwrócił się do niej. –Ale robisz widowisko całej szkole. Za chwilę przyjdzie tu Pablo, Angie, albo Antonio i mogą cię zawiesić, a za niedługo występ. Nie pozwól, żeby i to zniszczył.
            Ludmiła zacisnęła zęby. Czuł jak cała drży. Jeśli zaraz jej stąd nie wyprowadzi, to wybuchnie. Chwycił ją za rękę i delikatnie pociągnął w stronę wyjścia. Słyszał, jak głośno oddycha, starając się uspokoić.
            Gdy usiedli na ławce, panowała już nad sobą. Milczała, bawiąc się pierścionkiem i patrzyła gdzieś w dal. Chciało jej się płakać, bo z całych sił chciała pomóc Natalii, a czuła bezsilność. Nie potrafiła uleczyć złamanego serca przyjaciółki. Nie umiała jej pomóc, chociaż bardzo chciała. Gdy poszła ją odwiedzić, dzień po tym, jak Maxi z nią zerwał, myślała, że na jej widok pęknie jej serce.
            Brunetka była całkowicie załamana, chociaż próbowała udawać, że wszystko jest w porządku. Momentami uśmiechnęła się nawet do Ludmiły i chyba z tysiąc razy powtórzyła, że nic jej nie jest i czuje się dobrze. Zawsze kiepsko kłamała, ale Ludmiła nie wypomniała jej tego. Nie wmawiała jej, że wszystko się ułoży, że zapomni. Po prostu była przy niej, bo nie wiedziała, co innego mogłaby zrobić. Najchętniej zamordowałaby tego dupka i złożyła u jej stóp, nabitą na pal, jego pustą głowę!
 -Wszystko dobrze? –Federico pogłaskał ją po policzku. Odrzuciła jego dłoń i gwałtownie wstała.
 -Wszyscy jesteście debilami! –Krzyczała, nie patrząc na niego. –Nic, tylko rozkochać w sobie naiwną dziewczynę, a potem ją rzucić i znaleźć sobie kolejną!
 -Jacy wszyscy? –Podszedł do niej i chwycił za ramiona, zmuszając do spojrzenia mu w oczy. Próbowała mu się wyrwać, ale wzmocnił uścisk. –Popatrz na mnie, do cholery!
 -Nie chcę! Ty też taki jesteś!
 -Nie porównuj mnie do Maxiego! –Potrząsnął ją. –Nie rozstaliśmy się, bo przestałem cię kochać.
 -Raczej dlatego, że nigdy mnie nie kochałeś.
            Puścił ją i cofnął się o krok. W jego oczach zauważyła ból i w pierwszej chwili chciała go przepraszać, wyciągnęła nawet do niego rękę, ale szybko ją schowała, zagłuszając wyrzuty sumienia. Spojrzała na niego obojętnie.
 -Zatkało cię?
 -Lu, nawet nie wiesz co mówisz... –Szepnął smutno.
 -Gdybyś mnie naprawdę kochał to...
 -To co? –Oburzył się. –To zrezygnowałbym ze wszystkich przyjaciół, żeby być tylko z tobą? Zamknąłbym się w czterech ścianach i czekał, aż do mnie przyjdziesz? To miałem zrobić? Tego ode mnie oczekiwałaś? –Spytał z wyrzutem. –Cholera, Lu! Nawet nie wiesz, jaki byłem z tobą szczęśliwy! Ale popieprzyło ci się coś w głowie przez tę głupią zazdrość...
 -Nie mów tak do mnie! –Warknęła przez łzy, które starała się powstrzymać.
 -Bo co? To prawda! Mogłem się spotykać z Fran, śpiewać z Violką, żartować z Camilą, dzielić kanapką z Naty; mogłem się uśmiechać do nowej dziewczyny w klasie, albo pożyczać jej notatki, ale to ty –wskazał na nią. -Słyszysz? To ty byłaś dla mnie zawsze najważniejsza. To z tobą chciałem być, do cholery! Nie z Violettą, nie z Ally. Z tobą! –Pokręcił ze zrezygnowaniem głową i odszedł, zostawiając ją samą.
            Patrzyła na niego rozdygotana. Nic wcześniej, nie wstrząsnęło jej rozbitą duszą tak, jak te kilka głośnych przekleństw, połączonych z jego bolesnym wyznaniem.