Buenos dias, Buenos Aires.
A miała to być historia rodem
z Hollywood.
On, niegrzeczny chłopiec,
szkolny Casanova, z trudnym startem. Porzuciła go matka, musiał walczyć o to,
żeby ojciec nie stoczył się na samo dno. Postanowił, że ukarze wszystkie
kobiety tego świata, za błędy rodzicielki. Szło mu to świetnie, dopóki ona nie
wkroczyła do jego świata.
Ona, grzeczna dziewczynka,
która ma słabość do zagubionych duszyczek. Za wszelką cenę chce im pomóc
odnaleźć się w życiu. Bardzo szlachetne. Pokazała mu, że to co robi jest złe,
podarowała mu swoją miłość i wierzyła, że dzięki niej w końcu będzie
szczęśliwy, tak jak ona była, gdy powiedział jej, że chce z nią być.
Problem w tym, że Mx. jest
sobą i teraz już nie są razem. Zerwał z nią za pomocą sms’a.
I wyszło tak, że z ich dwojga
to nie on jest tą zagubioną osobą. On doskonale wiedział, co robi.
To ona nie wiedziała.
Może dobrze, że nie skończyło
się to happy end’em?
Może to dobrze, bo sprowadziło
to ją na ziemię?
Sabes que me amas,
xoxo
GossipGirl
***
Ależ
się na niego wkurzyła. Co on sobie myśli? Tutaj będzie ją malował, opowiadał
bajeczki o jakimś głębokim uczuciu, które zrodziło się w nim, gdy ją poznał,
będzie zarzekał się, że marzy o tym, żeby z nią być, żeby potem przed nią
uciekać? Za nic nie mogła tego zrozumieć, chociaż analizowała to tysiące razy.
Jedynym sensownym wytłumaczeniem było to, że jest skończonym idiotą; a ona
teraz przez tego skończonego idiotę sama musi zachowywać się, jak kretynka i
czeka w ukryciu w parku, żeby go po prostu zaatakować.
Tak,
dokładnie, zaatakować, powalić na ziemię, przycisnąć i wygarnąć mu prosto
w tę głupią, przystojną twarz co o nim myśli. Już przećwiczyła to z
Camilą. Po prostu rzuci się na niego, podetnie mu nogi i będzie musiał jej
wysłuchać. Była bardzo zdeterminowana. Gniew jeszcze bardziej ją nakręcał.
Zacisnęła szczęki i czekała, aż się pojawi.
Marco
niczego się nie spodziewał, więc kiedy w końcu wszedł do parku, a ktoś rzucił
się na niego, przewrócił, usiadł na nim okrakiem, a jego ręce przygwoździł do
ziemi na wysokości głowy, nie zdążył nawet krzyknąć. Zamknął oczy i przestał
oddychać. Zamarł, zastanawiając się, czy to ostatnie chwile jego życia.
Gdy
otworzył oczy, na jego twarzy odmalował się szok i niedowierzanie. To ona go
tak załatwiła?
-Fran? –Wydyszał. –Dobrze się czujesz?
-Ja? –Prychnęła. –Świetnie się czuję. Wybornie wręcz.
-W takim razie, co robisz? –Próbował się wyswobodzić, ale wbiła
paznokcie w jego nadgarstki. Syknął z bólu, ale nie zwolniła uścisku.
-Co ja robię? Ja? –Zaśmiała się złowrogo. –Pytanie brzmi, co ty
robisz? –Zbliżyła się do jego twarzy i wbiła w niego wzrok.
Chłopak
głośno przełknął ślinę. Czy to jakiś niebezpieczny wirus, krąży po Buenos
i Fran się zainfekowała? A może uaktywniła się jej choroba psychiczna?
Może to dobrze, że wybrała tego dupka z Hiszpanii, a nie jego...
-Dlaczego nie odbierasz moich telefonów? –Spytała z wyrzutem.
–Dlaczego uciekasz, kiedy mnie widzisz? Nie chcesz ze mną rozmawiać? Nie chcesz
wiedzieć, kogo wybrałam?
-Wiem już. –Popatrzył w bok. Za bardzo go to bolało. Za bardzo go
zraniła. Za bardzo jej chciał, a nie mógł mieć.
-Wiesz? –Zdziwiła się? –I dlatego tak się zachowujesz? –Jej serce
biło z niepokojem. Czy to znaczy, ze jej kłamał? Że wcale jej nie kocha?
Przecież to niedorzeczne...
-A jak mam się zachowywać? –Warknął. –Myślisz, że chcę cię
oglądać, słuchać twojego głosu, czuć twój zapach, wiedząc, że nigdy nie będą
moje?
-Co ty pieprzysz? –Znowu wbiła mu paznokcie, bo chciał się wyrwać.
–Marco... Co ty pieprzysz?
-Słyszałem was! Ciebie i Tomasa.
Podsłuchiwał
ich? Zaśmiała się. Jeszcze rano myślała, że to ona jest jakimś chorym
podglądaczem, a okazało się, że Marco też ją śledzi.
-Nie wiesz, że nie ładnie podsłuchiwać?
-Bawi cię to? –Oddychał coraz szybciej. Był na nią zły. Zły, bo
cierpiał katusze, a ona miała z tego ubaw.
-Troszkę. –Uśmiechnęła się ciepło do niego. –I co usłyszałeś?
-Że cię kocha.
-No, to się zgadza. –Pokiwała głową. -I co jeszcze?
-Że bardzo długo czekałaś na te słowa. –Dodał cicho i zamknął
oczy.
-I co jeszcze? –Dopytywała.
Co
jeszcze? Zmarszczył brwi. Nie słyszał dalszej rozmowy. Nie chciał słyszeć. Nie
przeżyłby, gdyby z jej ust wydobyły się te dwa słowa, które miała skierować do
niego, nie do Tomasa.
-Co jeszcze słyszałeś? –Nie odpuszczała.
-Nic!
-Jesteś głupi. –Pokręciła głową.
To
jakieś wielkie, nie, gigantyczne wręcz nieporozumienie. Marco usłyszał tylko
część ich rozmowy. Nie słyszał najważniejszego. Owszem, powiedziała Tomasowi,
że nawet sobie nie wyobrażał ile czekała, aż w końcu powie jej, że ją kocha,
ale to nie wszystko... Powiedziała też, że teraz, gdy w końcu to wypowiedział,
uświadomiła sobie, że to nie od niego chce je usłyszeć. Chciała, żeby Marco jej to mówił; żeby
powtarzał jej to każdego dnia, gdy będzie się budzić, kłaść spać, śmiać się,
płakać; gdy będzie zła, albo szczęśliwa. Chciała, żeby to był on. Nie Tomas. Nie
nikt inny. On.
Objęła
jego twarz drobnymi dłońmi. Wstrzymał oddech, gdy zbliżyła swoje wargi do jego
ust. Musnęła go delikatnie, spojrzała w oczy i uśmiechnęła się słodko.
-Jeżeli następnym razem będziesz podsłuchiwał moje rozmowy, to
zrób to dokładnie. –Jeszcze raz go pocałowała. –Do końca.
-To nie był koniec? –Spytał zdezorientowany.
-Nie. –Przymknęła oczy. –Na końcu powiedziałam mu, że ciebie
wybieram. –Otworzyła je i spojrzała na niego poważnie.
-Co?
-Kocham cię, Marco.
Roześmiał
się. Nie mógł się uspokoić. Kocha go! A on, głupi, myślał, że to Tomasa
wybrała. Ile razy ją przeklinał za nieprzespane noce, za złamane serce,
zawiedzione nadzieje, tymczasem to nie ona była powodem tych wszystkich
okropności, które przeżywał w ostatnim czasie. On sam był sobie winien. Może
gdyby nie był tak uparty i odebrał któryś z jej telefonów, albo nie uciekałby
przed nią, jego męki skończyłyby się wcześniej; ale nie zrobił ani jednego, ani
drugiego. Musiała go zaatakować w parku, obezwładnić, żeby powiedzieć mu, że go
kocha.
-Jestem głupi. –Uśmiechnął się do niej.
-Mówiłam ci.
-Cieszę się, że mnie kochasz. –Przyciągnął ją do siebie i mocno
pocałował. –Bardzo. Bo ja też cię kocham.
Wtuliła
się w niego szczęśliwa. Leżeli na trawie w parku i obejmowali się mocno.
W końcu należeli do siebie.
Zakradła
się w nocy po czekoladowy tort, który upiekła Olga. Zjadła już trzy kawałki
i gosposia zabroniła jej wziąć kolejny z obawy, że się rozchoruje, ale ona
nie mogła się oprzeć. Uwielbiała go, a teraz był jedyną rzeczą, która
wywoływała uśmiech na jej twarzy.
Cała
ta sytuacje z Leonem i Diego przytłaczała ją. Śnili jej się po nocach,
rozmyślała o nich całymi dniami. Zastanawiała się, którego wybrać, którego
kocha bardziej, z którym byłaby szczęśliwsza. Zazdrościła Francesce, że bez
problemów zdecydowała z kim chce być. Jej serce nie było podzielone na pół.
Należało do Marco, w całości.
A
jej serce? Była beznadziejnym przypadkiem. Nie uczyła się na własnych błędach.
Popełniała je znowu. Co jest z nią nie tak? Czy nie dane jest jej się zakochać
tak zwyczajnie? W jednym chłopaku, a nie w dwóch? Nawet Maxi nie zachowywał się
tak nieodpowiedzialnie. Owszem zmieniał dziewczyny, jak rękawiczki, ale przez
ten jeden cholerny tydzień zajmował się tylko tą jedną. Na inne nie patrzył.
A
ona? Może po prostu nie potrafiła być wierna Leonowi... Może się pomyliła?
Verdas od początku wydawał się ucieleśnieniem jej marzeń. Był idealny.
Troszczył się o nią, pomagał jej, wspierał. W mgnieniu oka pojawiał się u jej
boku, gdy go potrzebowała, a jeżeli nie mógł tego zrobić, to dzwonił i
pocieszał ją, jak tylko umiał. Był księciem, na którego czeka każda mała
dziewczynka, której rodzice czytają bajki na dobranoc. Tylko może nie był
akurat jej księciem?
Chyba
jednak byli źle dopasowani. Było w nich coś, co się gryzło, jak dwa niedopasowane
kolory. Coś co sprawiało, że nawet ich usilne starania spełzły na niczym. Byli
jak różnoimienne magnesy, ze słabym przyciąganiem. Tak słabym, że nie potrafiły
się do końca przyciągnąć, chociaż w pewnym sensie trwały ze sobą połączone.
Przecież
go kochała. Nadal kocha, tylko nie wiedziała do końca, czy to wystarczy, żeby
oboje byli szczęśliwi. Poza tym Leon nie rozmawiał z nią w ogóle, odkąd
zobaczył to felerne zdjęcie. W szkole skrupulatnie ją unikał, a potem pędził na
tor, gdzie przesiadywał całymi dniami z tą Larą...
No
i był też Diego, który patrzył na nią smutnymi, piwnymi oczami i czekał.
Czekał, aż w końcu się zdecyduje wybrać któregoś z nich. Ciągle w jej uszach
dźwięczały słowa, które wypowiedział w szpitalu. Miał rację, nie może mieć ich
obu. Tylko którego kocha bardziej? I czy Leon w ogóle chciałby z nią jeszcze
być?
Westchnęła
cicho i po omacku sięgnęła dłonią do uchwyty lodówki. Krzyknęła, gdy poczuła
inną, ciepłą dłoń i odskoczyła jak oparzona. Postać, która była razem z nią w
spowitej mrokiem kuchni, zaświeciła nagle światło, z trudem łapiąc oddech,
przyłożyła drżącą dłoń do serca, które o mało nie wyskoczyło z jej piersi.
-Jade? –Violetta osunęła się na krzesło. –Ależ mnie wystraszyłaś
–potarła palcami czoło. –Jade? Dobrze się czujesz?
Kobieta
była blada, jak ściana. Nie mogła się ruszyć z miejsca. Dopiero, gdy Violetta
podeszła do niej i pomogła usiąść przy stole, wrócił jej głos.
-O mało nie umarłam na zawał! –Przewróciła oczami. –Co ci przyszło
do głowy, zakradać się o północy do kuchni? I to po ciemku...
Castillo przygryzła wargę.
-To przez ten czekoladowy tort... –Spuściła wzrok. –Olgita
zabroniła mi zjeść jeszcze jednego kawałka, ale nie potrafię się oprzeć.
–Zdziwiona spojrzała na Jade, która zaczęła się histerycznie śmiać. –Dlaczego
się śmiejesz?
-Jestem tu z tego samego powodu! –Odpowiedziała, ocierając łzę.
Violetta
uśmiechnęła się do niej promiennie. Był to pierwszy szczery uśmiech, którym ją
obdarowała. Jade nie była zła. Była sympatyczną kobietą, która uszczęśliwiała
jej ojca. Jak mogła tego nie widzieć? Jak mogła być dla niej tak złośliwa?
Postanowiła, że od teraz zmieni nastawienie do kobiety, która ukroiła jej spory
kawałek ciasta i podała widelczyk.
-Dziękuję.
-Ależ proszę bardzo. Mmmm... –Jade przymknęła oczy, rozkoszując
się smakiem ciasta. –Módlmy się, żeby poszło w cycki.
-I żeby Olga się nie dowiedziała. -Violetta zachichotała cicho.
Jade pokiwała głową.
-To będzie nasz mały sekret –wyciągnęła do niej dłoń. Dziewczyna
szybko ją uścisnęła. W gruncie rzeczy cieszyła się, że w domu będzie
kobieta, z którą mogłaby porozmawiać na tematy, które wstydziła się poruszać
przy tacie. Co prawda była jeszcze Olga, ale ona bardziej zajmowała się Ramallo
i zmniejszaniem jego przestrzeni osobistej, niż problemami sercowymi córki gospodarza.
Castillo
w pewnym momencie przestała jeść i zaczęła się bawić widelcem. Zastanawiała
się, czy opowiedzieć Jade o tym, co ją martwi. Może pomogłaby jej podjąć jakąś
decyzję? W końcu była starsza i miała większe doświadczenie z mężczyznami...
-Co cię gryzie? –Jade już od jakiegoś czasu widziała, że
dziewczyna zmarkotniała. Domyślała się, że ma to związek z tym, że Leon
przestał przychodzić do domu. Podejrzewała, że się pokłócili, ale nie pytała o
to. Stwierdziła, że jeżeli Violetta będzie potrzebowała pomocy, to sama się po
nią zgłosi. Chyba jednak potrzebowała małej zachęty.
-No bo... –Westchnęła. –W sumie to nie wiem od czego zacząć...
-Od końca –kobieta wstała od stołu, wyciągnęła dwie szklanki i
nalała im soku pomarańczowego.
-Od końca? –Violetta zmarszczyła brwi. –Myślałam, że zaczyna się
od początku.
-Od końca jest łatwiej –wzruszyła ramionami. –Od razu wiem o co
chodzi, a nie słucham pozornie szczęśliwej historyjki, czekając na moment, w
którym wydarza się coś, co wszystko psuje. –Violetta pokiwała głową. Dość
logicznie to brzmiało.
-Rozstałam się z Leonem.
-Tego się domyśliłam.
-Tak? Skąd?
-Przestał tu przychodzić, nie odprowadzał cię do domu po szkole
–odgarnęła jej włosy za ucho. –I posmutniałaś ostatnio. –Chwyciła ją za rękę i
ścisnęła mocniej, żeby dodać jej otuchy. –A tym wydarzeniem, które wszystko
popsuło było?
-Całowałam się z jego najlepszym przyjacielem...
-O! –Jade była zaskoczona, ale nie oceniała Violetty.
Twarz
Violetty zrobiła się cała czerwona. Było jej wstyd. Spojrzała niepewnie na
Jade, zaszklonymi oczyma.
-Ja... –Przez chwilę szukała właściwych słów. –Ja kocham ich obu i
tak jakoś wyszło, że gdy byłam na koncercie z Diego, ktoś mnie popchnął,
przewróciłabym się, ale on mnie złapał i... I potem tak jakoś wyszło, że on
mnie pocałował, ale ja tego chciałam już od dawna. Myślałam, że jakoś to sobie
wyjaśnimy, Leon się nie dowie, ale to też nie byłoby dobrym wyjściem, bo
ciągnie mnie do Diego, ale on się dowiedział. Nie odzywa się teraz do mnie, a
ja nie chcę, żeby go nie było w moim życiu. Tak samo nie chcę, żeby nie było w
nim Diego –zakryła dłońmi twarz i przez moment milczała. –Wiem, że nie mogę
mieć ich dwóch, ale... –wykonała nieokreślony ruch ręką.
-Tylko wydaje ci się, że kochasz ich obu –powiedziała spokojnie
Jade.
-To skąd mam wiedzieć, którego wybrać?
-Jeśli wydaje ci się, że kochasz dwie osoby jednocześnie, to
powinnaś wybrać tę drugą –wyjaśniła. –Bo gdybyś naprawdę kochała pierwszą, to
nie zakochałabyś się w tej drugiej, rozumiesz?
-Chyba tak –pociągnęła nosem. –Wiesz to z własnego doświadczenia?
-A skąd! –Roześmiała się wesoło. –Przeczytałam to w Internecie
–mrugnęła do niej. –Ale wydaje mi się, że to prawda, nawet jeśli znalazłam to
na jakichś bzdurnych stronkach.
Rozmowa
z Jade uspokoiła ją na tyle, że była w stanie na chłodno przemyśleć całą tę
sytuację, w której się znalazła. Wsłuchała się w swoje serce, które pomogło
podjąć tę ważną decyzję. Obawiała się rozmowy z chłopcami, ale wiedziała, że
nie może jej dłużej odkładać. Po lekcjach złapała Leona i poprosiła o rozmowę.
-Przepraszam, że się nie odzywałem... –Cały Leon, mimo że to ona
zawiniła, to jemu było głupio, bo unikał jej jak ognia.
-To zrozumiałe, ale powinniśmy w końcu porozmawiać. –Nabrała
powietrza w płuca i patrzyła, jak chłopak lekko kiwa głową na znak, że się
zgadza. –Nie wiem, co mogłabym powiedzieć, bo wszystko zabrzmi głupio...
Skrzywdziłam cię, a jesteś najwspanialszym człowiekiem na ziemi i nie
zasłużyłeś na to... Jest mi naprawdę bardzo przykro... Chciałabym, żebyś mi
wybaczył, jeśli oczywiście możesz... –uciekła wzrokiem w bok. –I chciałabym,
żebyśmy spróbowali...
-Skończ z tymi pierdołami –szepnął. Chwycił ją za ramiona i utkwił
swoje zielone spojrzenie w jej brązowych oczach. Wydawało się, że ma zamiar
zajrzeć do jej duszy. -Chcę prawdy –powiedział cicho. –Nawet jeśli miałoby mnie
to zranić. Nie chcę być ciągle okłamywany tylko dlatego, że chcesz, żebym był
szczęśliwy.
Głośno
przełknęła ślinę. Chciała z nim zostać, bo nie zasłużył sobie na to, żeby
odstawić go z kwitkiem. Obiecała sobie, że zrobi wszystko, żeby uczynić go
najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Odzyskałaby jego zaufanie i była
przykładną dziewczyną, może później narzeczoną, ale on chciał prawdy... A jak
nikt inny na tę prawdę zasługiwał.
-Kocham Diego... –Poczuła, że łzy same spływają po jej policzkach.
Leon
poczuł, że miękną mu nogi. Spojrzał na nią i przez jeden krótki moment widziała
w jego oczach rozczarowanie, a potem zrobił coś, co wzruszyło jej serce
dogłębnie. Przytulił ją mocno i zaczął głaskać po głowie.
-Mam nadzieję, że będziesz z nim szczęśliwa –odsunął ją na
odległość ramion i lekko uśmiechnął. –To dobry chłopak.
Nie do końca wiedział, skąd zebrał w
sobie tyle siły, żeby jej to powiedzieć. Nie miał pojęcia, jakim cudem jego
głos brzmiał mocno i czysto, skoro w środku się załamał. Wybrała. Podświadomie
przygotowywał się na to. Wewnętrzny głos mówił mu, że to będzie Diego, ale mieć
to gdzieś w głowie, a usłyszeć, to zupełnie inna sprawa. Pożegnał się z nią i
poszedł tam, gdzie od jakiegoś czasu czuł się najlepiej.
Lara odwróciła
się w stronę drzwi, gdy usłyszała, jak Leon wchodzi do warsztatu. Zamarło jej
serce, gdy go zobaczyła. Wyglądał strasznie, a ból malujący się na jego twarzy
był nie do zniesienia. Nie odezwała się słowem, tylko podbiegła do niego i stając na palcach zarzuciła mu ręce na
szyję, mocno obejmując. Zaczęła go delikatnie głaskać po włosach, chcą dodać mu
chociaż odrobinę otuchy.
Był
jej wdzięczny za to, co robi. Przytulił się do niej z całych sił i wtulił twarz
w zagłębienie jej szyi. Wdychał jej delikatny zapach pomieszany z zapachem
smaru i oleju, i powoli się uspokajał. Potrzebował tego. Potrzebował
czyjegoś uścisku, dotyku i ona mu to dała, chociaż wcale nie prosił.
Powstrzymała się nawet od złośliwych komentarzy, które niewątpliwie cisnęły się
jej na język.
Przymknął
oczy i zaczął wsłuchiwać się w jej spokojny, miarowy oddech, mając nadzieję, że
jego też osiągnie normalne tempo.
Był
przyzwyczajony do tego, że ludzie o nim gadali, więc nie przejął się szeptami,
które dochodziły do jego uszu, gdy wszedł do szkoły. Nie musiał się nawet w nie
wsłuchiwać, żeby wiedzieć o czym gadają. Usta wszystkich układały się w jedno
słowo – drań. Najgorsze, że mieli rację. Był nim. Cały był przesiąknięty
tym draństwem i tylko ona mogła go od tego uratować, ale odrzucił tę szansę.
Dobrowolnie.
Nie
chciał na nią wpaść. Nie chciał szukać jej na szkolnych korytarzach,
ale mimowolnie jego wzrok rozglądał się za nią. Zupełnie przez przypadek
przeszedł obok jej szafki i długo wiązał tam buta, co oczywiście nie miało
związku z tym, że za chwile mogła się tutaj pojawić.
Wcale
nie chciał wiedzieć, jak się czuję, czy już go znienawidziła, czy będzie
jeszcze walczyć o uratowanie tej jego zepsutej duszy. Rozejrzał się jeszcze
dookoła i westchnął. Nie zasłużył na nią. Nigdy nie powinien robić jej złudnych
nadziei. Nigdy nie powinien mówić jej, że chce spróbować. Nigdy nie powinien
mówić, że to z nią chce być. Przecież nie chciał być z nikim... Spuścił głowę.
To dlaczego czuje się teraz tak paskudnie?
Ostry
dźwięk dłoni uderzającej jego policzek, odbił się od ścian. Drżącymi palcami
dotknął lewego policzka, na którym zaczął pojawiać się czerwony ślad. Piekł go
niemiłosiernie, ale wiedział, że z chęcią nadstawiłby drugi. Zasłużył.
-Ty pieprzony sukinsynu! –Ludmiła darła się na niego w niebogłosy.
–Jesteś zerem! Rozumiesz? ZE-REM! –Zaczęła okładać go po klatce piersiowej.
Pozwolił jej. Na to też zasłużył. –Jak mogłeś jej to zrobić?! –Jak mógł? –Obiecuję,
że zrobię z twojego życia piekło!
Wzruszył
ramionami. Niech zrobi. Gorzej już i tak nie będzie. Wsadził ręce do kieszeni i
spojrzał na nią twardo.
-Gdzie ona jest?
-Myślisz, że ci powiem?! –Prychnęła. –Masz się od niej trzymać z
daleka! –Znowu go popchnęła. –Zabiję cię, jeśli się do niej zbliżysz.
Wiedział,
że blondynka nie żartuje. W jej brązowych oczach widział chęć mordu. Szkoda, że
Natalia nie widziała, jak jej przyjaciółka o nią walczy. Ucieszyłby ją ten
widok. Zawsze mu mówiła, że Ludmiła jest dobra. Teraz to widział. Mimo że
blondynka nie rzadko była wobec niej podła, to zrobiłaby wszystko, żeby
Hiszpanka była szczęśliwa i nie pozwoli na to, żeby ktoś ją skrzywdził.
Maxi
uśmiechnął się gorzko. Paradoksalnie wszyscy, którzy najbardziej kochali
Natalię, byli tymi, którzy najboleśniej ją krzywdzili.
-Z czego się śmiejesz, ty chu...
-Ludmiła! –Federico chwycił jej dłoń, zanim znowu spoliczkowała
Ponte. –Uspokój się.
-Pozwól jej. –Maxi popatrzył na niego obojętnie. –Zasłużyłem.
-Wiem. –Włoch odwrócił w swoją stronę dziewczynę. –Wiem, że
zasłużył na coś gorszego –zwrócił się do niej. –Ale robisz widowisko całej
szkole. Za chwilę przyjdzie tu Pablo, Angie, albo Antonio i mogą cię zawiesić,
a za niedługo występ. Nie pozwól, żeby i to zniszczył.
Ludmiła
zacisnęła zęby. Czuł jak cała drży. Jeśli zaraz jej stąd nie wyprowadzi, to
wybuchnie. Chwycił ją za rękę i delikatnie pociągnął w stronę wyjścia. Słyszał,
jak głośno oddycha, starając się uspokoić.
Gdy
usiedli na ławce, panowała już nad sobą. Milczała, bawiąc się pierścionkiem
i patrzyła gdzieś w dal. Chciało jej się płakać, bo z całych sił chciała
pomóc Natalii, a czuła bezsilność. Nie potrafiła uleczyć złamanego serca
przyjaciółki. Nie umiała jej pomóc, chociaż bardzo chciała. Gdy poszła ją
odwiedzić, dzień po tym, jak Maxi z nią zerwał, myślała, że na jej widok pęknie
jej serce.
Brunetka
była całkowicie załamana, chociaż próbowała udawać, że wszystko jest
w porządku. Momentami uśmiechnęła się nawet do Ludmiły i chyba z tysiąc
razy powtórzyła, że nic jej nie jest i czuje się dobrze. Zawsze kiepsko kłamała,
ale Ludmiła nie wypomniała jej tego. Nie wmawiała jej, że wszystko się ułoży,
że zapomni. Po prostu była przy niej, bo nie wiedziała, co innego mogłaby
zrobić. Najchętniej zamordowałaby tego dupka i złożyła u jej stóp, nabitą na
pal, jego pustą głowę!
-Wszystko dobrze? –Federico pogłaskał ją po policzku. Odrzuciła
jego dłoń i gwałtownie wstała.
-Wszyscy jesteście debilami! –Krzyczała, nie patrząc na niego.
–Nic, tylko rozkochać w sobie naiwną dziewczynę, a potem ją rzucić i
znaleźć sobie kolejną!
-Jacy wszyscy? –Podszedł do niej i chwycił za ramiona, zmuszając
do spojrzenia mu w oczy. Próbowała mu się wyrwać, ale wzmocnił uścisk. –Popatrz
na mnie, do cholery!
-Nie chcę! Ty też taki jesteś!
-Nie porównuj mnie do Maxiego! –Potrząsnął ją. –Nie rozstaliśmy
się, bo przestałem cię kochać.
-Raczej dlatego, że nigdy mnie nie kochałeś.
Puścił
ją i cofnął się o krok. W jego oczach zauważyła ból i w pierwszej chwili
chciała go przepraszać, wyciągnęła nawet do niego rękę, ale szybko ją schowała,
zagłuszając wyrzuty sumienia. Spojrzała na niego obojętnie.
-Zatkało cię?
-Lu, nawet nie wiesz co mówisz... –Szepnął smutno.
-Gdybyś mnie naprawdę kochał to...
-To co? –Oburzył się. –To zrezygnowałbym ze wszystkich przyjaciół,
żeby być tylko z tobą? Zamknąłbym się w czterech ścianach i czekał, aż do mnie
przyjdziesz? To miałem zrobić? Tego ode mnie oczekiwałaś? –Spytał z wyrzutem.
–Cholera, Lu! Nawet nie wiesz, jaki byłem z tobą szczęśliwy! Ale
popieprzyło ci się coś w głowie przez tę głupią zazdrość...
-Nie mów tak do mnie! –Warknęła przez łzy, które starała się
powstrzymać.
-Bo co? To prawda! Mogłem się spotykać z Fran, śpiewać z Violką,
żartować z Camilą, dzielić kanapką z Naty; mogłem się uśmiechać do nowej
dziewczyny w klasie, albo pożyczać jej notatki, ale to ty –wskazał na nią.
-Słyszysz? To ty byłaś dla mnie zawsze najważniejsza. To z tobą chciałem być,
do cholery! Nie z Violettą, nie z Ally. Z tobą! –Pokręcił ze zrezygnowaniem
głową i odszedł, zostawiając ją samą.
Patrzyła
na niego rozdygotana. Nic wcześniej, nie wstrząsnęło jej rozbitą duszą tak, jak
te kilka głośnych przekleństw, połączonych z jego bolesnym wyznaniem.
W takich dniach jak ten, czasami nie ma po prostu odpowiednich słów, by wyrazić emocje.
OdpowiedzUsuńHej :)
OdpowiedzUsuńRozdział genialny. Przemyślany jak zawsze. Masz w sobie taką lekkość, bardzo fajne się to czyta. I zdecydowanie za szybko.Zawsze jak kończę rozdział, czekam na dalszy ciąg i chcę więcej... :D.
Lubię twoich bohaterów, bo są tak świetnie wykreowani, że ma się wrażenie jakby byli żywi. Cieszę,się, że nie powielasz schematów, tylko pokazujesz własne pomysły np: Jade - nie zrobiłaś z niej tej beznadziejnej, przerysowanej idiotki.
Po prostu uwielbiam twojego Diego :). Zawsze tak mam, że jeden bohater przyciąga najwięcej moojej uwagi i teraz to on. Ale inne postaci, też naprawdę bardzo lubię, tylko za Marco nie przepadam sama nie wiem dlaczego.
Chociaż byłam za Tomceską, dochodzę do wniosku, że może tak też będzie dobrze, bo Fran jest szczęśliwa z Marco. Zastanawia mnie czy Tomas będzie walczył o Fran. Czy może zajmie się kimś innym ? Tylko tu jest problem, bo nie wiem czy została jakaś wolna dziewczyna.
Podświadomie miałam taką nadzieję, że Violka wybierze Diego. Tak szczerze to czekałam na nich od drugiego rozdziału. Już wtedy zauważyłam między nimi chemię. A Leon powinien teraz zająć się Larą- oni tak genialnie do siebie pasują, uwielbiam ich razem !
Lubię naturalizm tej historii. Nie jest przekolorowana i cukierkowa. Bardzo spodobało mi się jak przedstwiłaś sytuację Diego- Leon po pocałunku. Nie było od razu padania sobie w ramiona i przebaczenia. I mam takie wrażenie, że przyjażń Diego i Leona już nie wróci. Moze się będą tolerować, ale ta sprawa zostanie w nich jak drzazga. Chyba, że znowu mnie czymś zaskoczysz...
Maxi i Naty są u ciebie bardzo uroczy. Szcególnie podoba mi się przedstwaienie Maxiego jako Casanovy- nigdy bym tak o nim nie pomyślała. Z reguły takiego chłopakak jak Maxi gra Diego. Podoba mi się ten powiew świeżości i niebanalność.
Femiły też ogólnie nigdy nie lubiłam, a tutaj kibicuję im zawzięcię. Bardzo mnie przekonuje przedstwienie Ldmiły jako osoby z trudną rodziną i nieciekawą przeszłością. Chociaż widać już u niej pewne zmiany- to jak broniła Natalii było wspaniałe.
Czekam na następny super rozdział :)
PS : Aha, oczywiście też zastanawia mnnie kto jest Plotkarą. Rozwiązuję tę zagadkę od dawna
M.
Początkowo myślałam, że moja wypowiedź nie pojawi się tutaj. Ostatnio miewam dosyć rozległe problemy, dotyczące pisania. Cokolwiek wspaniale sprawuje się w moim umyśle, w praktyce okazuje się przeciętne, a ja nie chciałabym nikogo zawieść. Ale jestem, bo mnie zainspirowałaś. To nietypowe, ale po przeczytaniu jednego z fragmentów poczułam coś dziwnego. Jakby tęsknotę za pisaniem, przelewaniem uczuć, pomysłów i zapału na kartkę; chociażby w Wordzie. No, to powinno zostać odebrane, jako wielki komplement, ale jakoś nigdy nie potrafiłam przekazywać komuś miłych słów, bo wszystko wydaje mi się brzmieć tandetnie, naciąganie. Ale mnie naprawdę strasznie spodobała się historia, którą tu opisujesz. Jest jedną z najlepszych, jakie czytałam, a przejrzałam już mnóstwo wspaniałych blogów. A ten jest wyjątkowy. Stworzyłaś tu bardzo interesujący, ciepły klimat, którego nie niszczą nawet kłótnie poszczególnych postaci. A poruszone wątki? Unikatowe. Z największą przyjemnością czytam kolejne rozdziały, chcąc dowiedzieć się, jak zostanę rozegrane losy bohaterów. Ale jak chyba każdy – mam swoich faworytów. Maxi, bo został przedstawiony zupełnie inaczej, niż zazwyczaj, jak to opisała moja poprzedniczka, i Ludmiła, bo mimo wszystko, nie zważając na nich, broni swojej przyjaciółki, pozbywając się wszelkich zahamowań. Idealnie opisałaś to w tej publikacji. „Kłótnia” tej dwójki była bezcenna. Przezabawna, a przy tym dosyć poruszająca, bo mogliśmy zobaczyć prawdziwą osobowość Lu. Nie wiem, czy taki był twój cel, ale uśmiałam się, czytając ten fragment. Może i jestem pozbawioną uczuć osobą, ale no – wyobrażając to sobie, nie mogłam się nie śmiać. To było silniejsze i za to ci dziękuję. Przejdę do postaci Naty. Ona akurat jest dosyć szablonowa (co nie oznacza, że źle wykreowana, wręcz przeciwnie), bo tak samo niepewna siebie, nieśmiała. Przyznam szczerze, że momentami irytuje mnie jej osobowość, choć jest kochana. No, zamiast płakać i pogrążać się w smutku jeszcze bardziej, mogła iść do Maxi’ego i przywalić mu tak, jak Luśka. Zrozumiałby. Ale, że ona jest taka urocza, pozwoliła blondynce działać. Wspaniałomyślnie. Aj, szkoda mi jej. Chyba nie mamy wpływu na to, gdzie lokujemy swoje uczucia. Jeny, mogłabym pisać o nich bez przerwy, jednak kończę ten komentarz. Życzę duuuuużo weny. ♥
OdpowiedzUsuńZostałaś u mnie nominowana do LBA! http://i--need-you-in-my-life.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń