wtorek, 30 grudnia 2014

12.

Buenos dias, Buenos Aires!

Lubicie niespodzianki? Głupie pytanie, prawda? Któż ich nie lubi! Szczególnie przyjemne są te urodzinowe. Myślisz, że wszyscy zapomnieli o Twoim dniu, a tu nagle surprise! Taka niespodzianka!
Ale nie bądźmy materialistami. Przecież nie zawsze chodzi tylko o prezenty (tak wiem, szkoda). Czasami to ludzie zaskakują nas swoim zachowaniem, wyborami. I kiedy myślisz, że już wszystko o kimś wiesz, okazuje się, że nic nie jest takie, jakie się wydawało. Oczywiście są też tacy ludzie, których przewidywalność zupełnie przyćmiewa te nieoczekiwane cechy.
Spotted.
Lu. ciągnie na smyczy swojego pieska. Swoją drogą jest to bardzo fajny piesek; przynosi jej wodę, nosi jej torby z zakupami, układa włosy, maluje paznokcie. Dziwne... Bo wydawało mi się, że miała traktować N. po ludzku...
Cóż. Niektórzy nie są w stanie się zmienić. W przypadku Lu. żadna niespodzianka w grę nie wchodzi.
A mnie najbardziej cieszy, gdy wkładam rękę do kieszeni bluzy i znajduję tam pieniążki. To dopiero niespodzianka!



Sabes que me amas,
xoxo
GossipGirl

***
            Czuł się co najmniej jak figura woskowa Brada Pitt’a w Madame Tussaud. Oczy wszystkich dziewczyn w Studio były zwrócone na niego, kiedy szedł obok Cami szkolnym korytarzem. Słyszał szepty zachwytu nad jego osobą i może to się wydawać dziwne, ale chciał uciec. Powinno mu schlebiać to, że płeć przeciwna zwróciła na niego uwagę, ale tak naprawdę zrobiło mu się cholernie przykro. Nie był nowym uczniem. Większość z nich mijał codziennie na korytarzu. Większość z nich przechodziła obok, zupełnie go ignorując. I teraz nagle, przez głupie ciuchy, nową fryzurę i brak okularów, stał się bożyszczem nastolatek? Zatrzymał się w połowie drogi i zacisnął pięści. Chrzanić to! Odwrócił się na pięcie i zaczął iść w stronę szafek.
 -Hej! Co robisz?! –Cami musiała biegnąć, żeby dotrzymać mu kroku.
 -Idę się przebrać w MOJE ciuchy i ubrać MOJE okulary. –Był wściekły.
Chciał być popularny, ale nie za cenę zatracenia samego siebie. Ten gość, którego stworzyła Torres, to nie on. On jest zakompleksionym nastolatkiem w za dużym swetrze, na którego nie zwraca się uwagi.
 -Dlaczego?
Cisza.
            Camila przebierała nogami tak szybko, jak tylko zdołała. W końcu udało jej się chwycić go za ramię. Odwrócił się w jej stronę i wbił w nią to swoje czarne spojrzenie, od którego dostawała gęsiej skórki.
 -Co jest? –Spytała. –Nie widzisz, jak dzięki tej metamorfozie, dziewczyny wodzą za tobą maślanym wzrokiem?
Popatrzył na nią z niedowierzaniem.
 -Nic nie rozumiesz. –Zapatrzył się w punkt ponad jej głową.
 -To mi wytłumacz.
 -Myślisz, że jest mi miło, kiedy słyszę te wszystkie szepty zachwytu?
 -Chyba powinno.
            Dziewczyna naprawdę nic nie rozumiała. Przecież powinien się cieszyć, że ma takie branie. I to dzięki niej. Była z siebie okropnie dumna, bo w końcu to ona odkryła ten zakamuflowany potencjał, który niewątpliwie posiadał Sebastian. Polubiła tego niepozornego chłopaka, który wyciągnął do niej rękę, gdy była załamana zdradą Francesci... Okazał jej wtedy dużo sympatii. Chciała mu się w jakiś sposób odwdzięczyć. Poza tym zmieniła go w przystojniaka z własnych powodów. Nie mogła się przecież pokazać z jakąś pokraką na zajęciach z Gregorio.
 -Wcale nie jest mi miło. Wiesz dlaczego? Bo one wszystkie widzą tylko tę ładną powłoczkę –wskazał na swoją twarz. –Nigdy mnie nie zauważały, a teraz nagle jestem tematem numer jeden!
 -Dalej nie rozumiem czemu jesteś taki wzburzony.
 -Bo żeby ktoś zwrócił na mnie uwagę, muszę udawać kogoś kim nie jestem. –Powiedział cicho.
            Zrobiło jej się głupio. Ile razy sama go obgadywała? Trochę tego było... A przecież był takim samym nastolatkiem, jak inni. To, że nie miał stylu, ukrywał się za tymi beznadziejnymi szkłami... Ile razy go wyśmiała za jego plecami? A on tylko chciał, żeby ktoś zaakceptował go takim, jaki jest... Żeby ktoś zauważył, że jest coś wart nie dlatego, że nosi najlepsze ciuchy, tylko dlatego, że ma coś w sobie. Nikt nie miał najmniejszego zamiaru popatrzeć za te szkła. Dlatego też nikt nie odkrył sympatycznego chłopca, o wielkim sercu i niesamowitym talencie.
 -Przepraszam –wybąkała i spuściła głowę. –To moja wina... Jeśli chcesz to się przebierz. Ja... Ja nie powinnam...
 -Spokojnie –ujął jej podbródek i spojrzał głęboko w oczy. –Chciałaś dobrze.
            Chciała... Ale prawda była taka, że zrobiła to dla siebie... Bo wstydziła się z nim tańczyć... Postanowiła sobie, że to zmieni. Chciała zaprzyjaźnić się z Sebastianem i pokazać mu, że ona go kupuje całego. Z całym tym dziwnym opakowaniem, w które się ubrał.



            Uśmiechnęła się pod nosem. Wszyscy byli zaskoczeni nowym wizerunkiem Sebastiana. W końcu chłopak wyszedł ze swojej skorupki! I to w jakim stylu! I tak pięknie wyglądali razem z Camilą. Ich ciała spajały się w jedno, kiedy wykonywali kolejne ruchy. Miło się na nich patrzyło.
 -Dobrze, dobrze, dobrze –Gregorio uśmiechnął się znacząco. –Dziękujemy ostatniej parze beztalenci. –zachichotał.
Natalia wywróciła oczami. Czy on nigdy nikogo nie doceni?
 -A teraz oceny. Sasasasasaa –przerzucił gumową piłeczkę z prawej do lewej ręki. –Pan Ponte i jego partnerka, co jest nie do uwierzenia, dostają bardzo dobry.
Dziewczyna popatrzyła na Maxiego, który posłał jej uroczy uśmiech, a potem uścisnął jej rękę. Zrobiło jej się ciepło na sercu. Może ich ostatnia rozmowa w jakimś stopniu zbliży ich do siebie? Może Maxi się zmieni, zrozumie pewne sprawy i wszystko poukłada się tak, jakby chciała.
 -Pozostali uczniowie dostają dobry.
Hiszpanka podeszła do Ludmiły. Wczoraj łaziła z nią cały dzień po sklepach i nosiła jej ciężkie torby. Miała nadzieję, że jej przyjaciółka będzie dzisiaj w dużo lepszym nastroju. Na próżno. Ludmiła siedziała z naburmuszoną miną i groźnie łypała na Federico, który śmiał się z czegoś razem z Violettą.
 -Powinnaś odpuścić, Ludmi. –Natalia usiadła obok niej i poklepała ją po kolanie.
 -Niepotrzebnie jesteś aż tak zazdrosna. Oni są tylko przyjaciółmi.
Ludmiła zacisnęła usta w wąską linię. Ta jego przyjaciółka była ważniejsza niż ona. A to ją podobno kochał. Kiedy Federico pocałował Violettę w policzek, nie wytrzymała i gwałtownie wstała, przewracając krzesło. Wybiegła z sali i ruszyła na zewnątrz budynku. Co ją obchodzi jakiś głupi Federico? To już temat zamknięty. Nie powinna zawracać sobie nim głowy. Ich drogi w pewnym momencie się rozeszły i nie ma już szans, że znowu obiorą ten sam kierunek. Chciało jej się płakać. Nikt nie powiedział jej, że miłość tak bardzo boli. I może nie było po niej tego widać, ale jej serce było potrzaskane na kawałki. To tak, jak ze złamanymi żebrami: z pozoru wszystko wydaje się być w porządku, ale za każdym razem, kiedy bierzesz wdech, boli.
            I co miała teraz zrobić? Potrzebowała kogoś, kto pogłaskałby ją po główce i obiecał, że wszystko się ułoży. W domu nikogo takiego nie znajdzie. Wszyscy są zajęci Vivianą. Wyciągnęła z torebki telefon i wykręciła numer Natalii, która przecież powinna być z nią w takiej chwili, prawda? Dlaczego nie wybiegła za nią? Co ona sobie myśli? Jest jej przyjaciółką, za co powinna być jej niezmiernie wdzięczna, bo nie każdy może poszczycić się tak bliską znajomością z Ludmiłą Ferro, a tymczasem nie ma jej, kiedy ona najbardziej tego potrzebuje!
            Całą swoją złość i gorycz wylała na Natalię. Biednej dziewczynie oberwało się za wszystko. Była wręcz zdziwiona, że nie dostało jej się za to, że oddycha. Ludmiła była złośliwa, ale jeszcze nigdy aż tak. Hiszpanka obawiała się, że Plotkara ma rację. Ferro najprawdopodobniej nigdy się nie zmieni. Zawsze będzie wszystkimi pomiatać i patrzeć na nich z góry. A wydawało się, że trochę spuściła z tonu i stara się być lepsza. Niestety ta ciemna strona mocy miała nad nią kolosalną przewagę.
 -Zwariowałaś? Te buty są ohydne.
 -Przecież przed chwilą mówiłaś...
 -Zmieniłam zdanie!
Natalia powoli traciła cierpliwość. Kolejny dzień musi łazić za Ludmiłą po sklepach. No właśnie... Czy naprawdę musi? Jeśli w końcu jej się nie postawi, to zawsze będzie pomiatana. Czy waśnie tego chciała? Czy przez to, że się boi zostać sama, będzie tylko nic nieznaczącym dodatkiem do życia blondynki? A może pora na zmiany? Może jeśli Ludmiła straci kogoś, kto był na każde jej zawołanie, to się opamięta? Naty przełknęła głośno ślinę.
 -Ludmiła, mam dość. –Powiedziała niepewnie.
 -Słucham? O co ci chodzi?
 -Albo zaczniesz mnie traktować jak należy, albo nie będziemy się przyjaźnić.
Stało się. Powiedziała to. Patrzyła teraz na Ludmiłę, która przybrała obojętny wyraz twarzy. Czekała. Miała ogromną nadzieję, że zaraz wydusi z siebie przepraszam i zaczną wszystko od początku.
 -Jak wolisz. Ludmiła odchodzi.
Pstryknęła palcami i wyszła ze sklepu, zostawiając Natalię z wielkim rozczarowaniem. Wiedziała, że zrobiła źle. Powinna ją przeprosić, ale duma jej na to nie pozwoliła. Prędzej wypiłaby kwas, niż przyznała się do tego, że potrzebuje Natalii.
            Ludmiła Ferro szła chodnikiem, ukrywając oczy za ciemnymi okularami, które chroniły ją przed oślepiającymi promieniami słońca. Szła z wysoko uniesioną głową i miną zwycięzcy. Każdy, kto na nią patrzył, widział pewną siebie dziewczynę, której siła zmiotłaby wszystkich w zasięgu kilku mil. Nikt, patrząc na nią, nie wiedział, jak bardzo pusta czuje się w środku.



            Pchany jakąś dziwna siłą, udał się na tor. Wiedział, że o tej porze nie znajdzie tam już nikogo, ale coś podpowiadało mu, że powinien tam pójść. W sumie krótki spacer przed snem powinien mu dobrze zrobić. Może w końcu uda mu się zasnąć, bo ostatnie noce były dla niego koszmarem. Za każdym razem, gdy zamykał powieki, widział ten sam obraz; Violetta trzymała za rękę jakiegoś kolesia, którego twarzy nie potrafił dostrzec i mówiła mu, że odchodzi. Najgorsze było jednak uczucie, że zna tego gościa bardzo dobrze, ale żadna twarz nie  pasowała do układanki.
            Tak jak przypuszczał, brama była zamknięta. Już miał się wracać do domu, ale usłyszał warkot silnika. Intuicja podpowiedziała mu, że to musi być ten tajemniczy motocyklista i to jest jedyna okazja, żeby z nim porozmawiać. Wspiął się na bramę i zeskoczył po drugiej stronie. Kierowca właśnie zmierzał do szatni. Leon zakradł się za nim. Miał do niego tyle pytań. Ze zniecierpliwieniem czekał, aż ściągnie kask i w końcu dowie się kim jest ten niesamowicie utalentowany facet.
            Kiedy kask w końcu wylądował w szafce, Leon głośno wciągnął powietrze. To niemożliwe. To musi być jakaś pomyłka. To nie może być prawda! Brał wszystkich pod uwagę, ale przez myśl mu nie przeszło, że jego niedoścignionym wzorem będzie...
 -Lara?
Odwróciła się i na chwilę zamarła. Nakrył ją, a ostatnią rzeczą jakiej chciała, było to, żeby Verdas dowiedział się, że to ona jest tym motocyklistą, o którego wszystkich wypytuje.
 -Jak tu wszedłeś? Brama jest zamknięta. Sama ją zamykałam.
Zignorował jej pytanie. Był zły. Dobrze wiedziała, jak bardzo mu zależy na poznaniu kierowcy. Pewnie świetnie się bawiła jego kosztem. Oliwy do ognia dolewał fakt, że mówiąc mu, że jeździ lepiej niż on, miała rację. To go zabolało najbardziej. Podszedł do niej i oparł ręce o szafkę, która stała za Larą, w taki sposób, że znajdowały się one po obu stronach głowy dziewczyny. Uniemożliwił jej tym samym ucieczkę. Tak jakby w ogóle zamierzała uciekać! Nic podobnego.
            Lara patrzyła  na niego odważnie i czekała na konfrontację, która była nieunikniona. W jego zielonych oczach zobaczyła złość. No w końcu ubodła jego zakichane, męskie ego.
 -Więc to ty.
 -Tak, to ja. Masz z tym jakiś problem?
 -Nie –dotknął jej włosów. –Tylko tak się zastanawiam...
Zmarszczyła brwi. O co mu chodzi?
 -Jeździsz na motorze, bawisz się w mechanika. Nawet ... –powąchał ją. -...używasz męskiego żelu pod prysznic.
Wywróciła oczami. Też mi wielkie rzeczy. Po prostu rano pomyliła się i przez przypadek wzięła męski.
 -Więc się zastanawiam, czy w ogóle jesteś dziewczyną.
Zachłysnęła się powietrzem.
 -Że co proszę?
 -To, że masz długie włosy i delikatne rysy wcale nie świadczy o tym, że jesteś dziewczyną –kontynuował. –Biorąc pod uwagę twoje męskie hobby i parę innych rzeczy...
 -Jakich rzeczy? –Co to za pierdoły jej tu wygaduje?
 -Nie widziałem cię z żadnym chłopakiem. Całowałaś się w ogóle z jakimś?
Zauważył, że pociemniały jej oczy. Kiedy się złościła, robiły  się prawie czarne. Niezwykły widok. A jeszcze bardziej niezwykłe było to, co zrobiła później.
            Lara popchnęła go z całą swoją mocą na ścianę. Przylgnęła do niego i pocałowała, przyciągając do siebie, zanim zdążył się zastanowić, co takiego kombinuje, kiedy chwyciła go za tył głowy. Całowała go żarliwie, wkładając w pocałunek całą swoją wściekłość. Zaskoczyła go. Przeszedł go przyjemny dreszcz, a w żołądku poczuł ciepło, które zaczęło się rozchodzić po całym jego ciele. Kiedy się od niego odsunęła, ledwo mógł zapłać oddech.
 -Oddałeś pocałunek –stwierdziła, bardzo ubawiona tym faktem. –Skoro uważasz, że jestem facetem, to ty musisz być w takim razie gejem.
Nie czekała na odpowiedź. Zostawiła go samego w szatni.
            Leon stał pod ścianą, wciąż oszołomiony pocałunkiem i swoją reakcją na niego. Był pewien tylko dwóch rzeczy. Tego, że nie powinno do niego dojść i tego, że cholernie mu się to podobało.



            Weszła do domu i udała się wprost do kuchni. Zaskoczył ją fakt, że nie unosiły się w niej cudowne zapachy, które codziennie pieściły jej nozdrza. Czyżby Olgita zachorowała? Pospiesznie zaczęła szukać gosposi, którą odnalazła się w swoim pokoju. Nie była chora. Wyglądała na bardzo zdrową. Zapatrzona była w ekran komputera tak bardzo, że nawet nie zauważyła wejścia Violetty.
 -Olgita? Co robisz? –Castillo usiadła obok i zajrzała jej przez ramię. –Nie wierzę! Serio to czytasz?
Gosposia państwa Castillo z zapartym tchem przeglądała wszystkie posty Plotkary.  Violetta roześmiała się. Tego po niej się nie spodziewała. Olga potrafi być nieobliczalna.
 -Tata jest w domu?
Cisza.
 -Olga!
 -Co mówiłaś kruszynko? Ta wasza Plotkara jest wspaniała. Widać, że ma charakterek. Uwielbiam jej cięty język. Ale wydaje mi się, że strasznie zazdrości ci twojego Leonka.
Violetta pokręciła głową. Dopóki Olga zachwyca się plotkami i dorwała laptopa Ramallo, będą musieli radzić sobie sami.
            Dziewczyna zostawiła Olgitę w jej wirtualnym świecie i udała się do gabinetu taty. Chciała go zapytać, czy będzie miał coś przeciwko, jeśli wybiorą się z Leonem do kina. Gdy otworzyła drzwi, zamarła z przerażenia. German całował się z jakąś obcą kobietą.
 -Tato!
Odskoczyli od siebie, jak oparzeni. Pan Castillo zrobił się cały czerwony i nie wiedział co powiedzieć, a kobieta nerwowo poprawiała swoje lśniące włosy, które obcięte były na boba. Była bardzo elegancka. Mała czarna idealnie podkreślała jej figurę, która była nienaganna. Całość dopełniały szpilki na obcasie tak wysokim, że poruszanie się w nich graniczyło z cudem. Przynajmniej w mniemaniu Violetty.
 -Możesz mi powiedzieć kim jest ta pani?
Była rozgoryczona. Jak tata mógł całować się z inną kobietą? Czyżby zapomniał już o mamie? Przestał ją kochać? Jak mógł jej zrobić coś takiego?
 -To jest Jade. My...
 -Jesteśmy razem. –Kobieta uśmiechnęła się do niej miło, a German pokiwał nieśmiało głową.
Violetta myślała, że się przesłyszała. Jak to są razem? Jej ojciec chyba stracił resztki rozumu! Wściekła wybiegła z gabinetu i udała się wprost do swojego pokoju. Trzasnęła drzwiami i rzuciła się na łóżko.
            German był załamany. Po tylu latach życia w samotności, wreszcie poznał kogoś, kto na nowo pokazał mu, co znaczy być zakochanym. Przy Jade czuł się znowu jak nastolatek. Uśmiechał się częściej i był szczęśliwy. Ta kobieta zapełniła dziurę w jego sercu. I bardzo chciał, żeby Violetta ją zaakceptowała. Jednak jeśli nie będzie w stanie tego zrobić, zakończy swój związek.
 -Nie smuć się –Jade pogłaskała go po policzku. –To musi być dla niej szok, ale za jakiś czas zrozumie.
Tak bardzo chciał, żeby miała rację. Uśmiechnął się do niej i ucałował jej dłoń.
            Violetta w ramach buntu nie zamierzała zejść na kolację. Zmieniła zdanie, gdy ojciec zagroził, że zabroni jej spotykać się z Leonem. Zeszła więc na dół i usiadła z naburmuszoną miną przy stole. Na wszystkie pytania Jade odburkiwała, mając nadzieję, że ta wredna baba odczepi się od Germana raz na zawsze. Jednak Jade wcale się nie zrażała. Z uśmiechem prowadziła konwersacje ze wszystkimi i co chwilę sypała żartami, które wszystkim bardzo się podobały. Nawet młodej Castillo, która robiła wszystko, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Musiała przyznać, że kobieta taty jest osobą, którą bardzo łatwo polubić. W innych okolicznościach mogłyby nawet zostać przyjaciółkami, ale Pani Elegancka popełniła jeden, niewyobrażalnie duży błąd. Zawróciła w głowie nie temu facetowi, co trzeba.
 -Violciu, Leon przyszedł. –Olga wychyliła się z kuchni.
            Nie czekając na pozwolenie, Violetta wstała od stołu i pobiegła do Leona. Jak zawsze wiedział, kiedy się pojawić. Jej książę. Rzuciła mu się na szyję o mało nie przewracając. Chciała, żeby ją mocno przytulił i powiedział, że ta okropna Jade, która w gruncie rzeczy jest miła, zniknie z ich życia tak szybko, jak się w nim pojawiła. Leon jednak nic takiego nie powiedział. Odsunął ją od siebie i spojrzał w oczy.
 -Muszę ci coś powiedzieć.
Wystraszyła się. Nie miał zbyt wesołej miny. Czyżby jakimś cudem dowiedział się, że myśli o Diego i chce zakończyć ten związek? Wstrzymała oddech, nie mogąc wykrztusić ani jednego słowa. Co ona zrobi, gdy z nią zerwie? To nie może się tak skończyć!
 -Violu ja... –Przeczesał dłonią włosy, szukając odpowiednich słów. –Całowałem się z Larą.
Odetchnęła z ulgą. Nie chce z nią zerwać. Już miała się do niego uśmiechnąć, kiedy dotarł do niej sens jego wypowiedzi. Całował się z kim? Popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
 -Żartujesz, prawda? –Spytała słabym głosem.
 -Chciałbym...
            Usiadła na krześle i zakryła twarz dłońmi. Zamknęła oczy, licząc do trzech. Miała nadzieję, że kiedy znowu je otworzy, cały dzisiejszy dzień okaże się śmiesznym snem.

poniedziałek, 22 grudnia 2014

11.

Buenos dias, Buenos Aires!

Niby co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr.
Powinnyśmy wszyscy żyć teraźniejszością, bo tylko ona jest tu i teraz. Na to, co zdarzyło się w przeszłości nie mamy wpływu, a przyszłości niestety nie znamy.
A szkoda.
Byłoby dużo łatwiej, gdybyśmy mogli przewidywać konsekwencje naszych decyzji, prawda?
Ale skupmy się na przeszłości. Ta to potrafi być francowata, nie? Niby powinnyśmy dać sobie z nią spokój, bo nic w niej nie zmienimy, ale skubana zawsze gdzieś w nas żyje. I zazwyczaj ma wpływ na to, jacy jesteśmy obecnie. I choćbyśmy, nie wiem, jak się starali, sytuacje, które kiedyś wydarzyły się w naszym życiu, ukształtowały naszą osobowość.
Niestety, czasami nie najlepiej.
No bo przecież taki Mx. nie mógł być, aż takim draniem od urodzenia, co nie? Musiało się w jego życiu zdarzyć coś, co skrzywiło jego psychikę i teraz odreagowuje to, krzywdząc te wszystkie naiwne panienki, które latają za nim z wywieszonym językiem.
Serio chcesz być już taki do samego końca?
Jeśli tak, to wręcz wybornie! Będę miała do opisywania mnóstwo infantylnych zachowań Twoich byłych dziewczyn. Strasznie mnie bawi, kiedy błagają Cię prawie na kolanach, żebyś ich nie zostawiał.
Dla tych, którzy też tkwią, jak jakaś mucha w pajęczynie wspomnień, które nie do końca są miłe i miały zły wpływ na Wasze teraz, a chcą coś w swoim życiu zmienić, mam pocieszenie.
Pamiętajcie, że mimo to, że nie możemy zmienić początku, zawsze można zmienić zakończenie.

Sabes que me amas,
xoxo
GossipGirl

***

            Ze złością zamknęła laptopa i głośno jęknęła. Jeśli tak dalej pójdzie jej pisanie tego głupiego wypracowania o historii tańca, na zajęcia z Jackie, obleje przedmiot. Ileż by dała, żeby mieć taki talent do pisania, jak Ludmiła. Ta to potrafiła w mgnieniu oka napisać coś wspaniałego i nie ważne jaki był temat. Ona natomiast, męczyła się już chyba dwie godziny, a miała napisane może ze cztery zdania.
Wzięła z biurka kubek, w którym miała zrobiony kisiel i podeszła do okna. Usiadła na parapecie i oparła czoło o zimną szybę. Przymknęła oczy. Tu nie chodziło tylko o brak weny, czy talentu. Nie mogła się skupić, bo ciągle o nim myślała. O nim i o tym, jak potraktował tę biedną dziewczynę, której jedyną winą było to, że zakochała się w nieodpowiednim kolesiu. Nie do końca wierzyła w to, że Maxi jest po prostu taki podły i świetnie bawi się tym, że łamie dziewczynom serca. On wcale taki nie jest! Pod tą okropną powłoką, którą wkłada na siebie każdego dnia, kryje się ktoś inny... Ktoś... Wrażliwy, zraniony. A może tylko chciała w to wierzyć, bo sama się w nim podkochuje? Czy nie jest tak, że uczucie przyćmiewa jej racjonalne myślenie i zwyczajnie go sobie idealizuje? Przecież każda dziewczyna marzy, żeby jej chłopak był miły, kochany, opiekuńczy. Żadna nie jest na tyle głupia, żeby pakować się w związek z kimś, kto najpewniej pobawi się nią i wyrzuci w kąt.
Problem Natalii polegał na tym, że za bardzo w ludzi wierzyła. Tak jest z Ludmiłą i to samo jest teraz z Maxim. Uparcie przekonywała samą siebie, że się zmienią. Potrzebują tylko kogoś, kto pokazałby im właściwą drogę. I tym kimś będzie ona. I zrobi wszystko, co w jej mocy, by im pomóc. Nawet jeśli miałoby to ją dużo kosztować... No bo w końcu ile razy miała przez Ludmiłę kłopoty? Blondynka zawsze całą winę zwalała na nią. Ale Hiszpanka wybaczała jej wszystko, bo nie chciała, żeby Ludmiła była samotna. A może chodziło o coś innego? Ferro niewątpliwie poradziłaby sobie bez Natalii u boku. Miała zbyt uparty charakter i była niesamowicie pewna siebie, dlatego nigdy nie przyznałaby się, że odejście Naty by ją w jakikolwiek sposób obeszło. Inaczej było z Natalią. Ona bez swojej przyjaciółki nie miałaby nikogo. Gdzieś w głębi duszy bała się, że nikt nie chciałby z nią rozmawiać, bo większość uważa, że jest taka jak Ludmiła. Podobno z jakim przystajesz, takim się stajesz.
Zapatrzyła się w widok za oknem. Pogoda na zewnątrz wcale nie zachęcała do samotnych spacerów, ale stwierdziła, że jeżeli się nie przejdzie, to zwariuje. Wstała z parapetu i ruszyła w stronę wielkiej, starej szafy. Wyciągnęła z niej ciepłą bluzę i założyła ją na siebie. Na głowę wciągnęła czarną czapkę, chowając pod nią niesforne loki. Otwierając ciężkie, wejściowe drzwi, zawahała się, ale po chwili zamknęła je za sobą i ruszyła przed siebie.
Wiatr był tak porywisty, że kilka razy zaparło jej dech w piersiach, jednak za nic na świecie nie chciała jeszcze wracać. Powrót był jednoznaczny z męczarnią pisania o początkach tańca, na co nie miała najmniejszej ochoty. Szła alejką, która była zupełnie pusta, starając się nie myśleć o niczym. Chciała oczyścić umysł od natrętnych myśli. Skręciła do parku, gdy zaczynało się już ściemniać. Szukała wzrokiem najbliższej ławki, kiedy go zauważyła. Siedział z głową w dłoniach i wyglądał na zmęczonego. Natalia przygryzła wargę i do niego podeszła. Usiadła na drugim końcu ławki, ściągając czapkę i zastanawiała się, co  mu powiedzieć. Wzięła parę głębokich oddechów i przysunęła się do niego.
Nie zdawał sobie sprawy z jej obecności dopóki nie dotknęła jego ramienia. Podniósł głowę i spojrzał w jej oczy.
 -Stało się coś? –Spytała cicho.
 -Nie. –Westchnął.
Skinęła głową i zabrała rękę z jego ramienia.
 -Właściwie to tak –Maxi wstał i zaczął nerwowo chodzić tam i z powrotem. –Stało się.
Kiedy włamał się do swojego domu pełen obaw, to co w nim zobaczył przeraziło go. Już zbiegając po schodach zauważył porozrzucane rodzinne zdjęcia. Gdy wszedł do salonu, zobaczył swojego ojca, który siedział z albumem na kolanach i płakał. Obok niego leżała pusta butelka whisky, a na stole stała druga, opróżniona już do połowy. Maxiemu ścisnęło się serce na ten widok. Pomógł tacie wstać, zaprowadził do sypialni i położył go spać. Myślał, że problem, który jego tata miał z alkoholem zniknął, po prawie rocznej terapii, jednak się pomylił. Teraz znowu czeka ich to samo. Kolejna walka, którą będą musieli stoczyć z nałogiem. Nie mogą jej przegrać.
 -Nie wiedziałam, że twój tata pije...
Nikt nie wiedział. Nie tylko o tym. O niej też nic nie wiedzieli...
 -To przez matkę. –Powiedział przez zaciśnięte zęby.
 -No tak... Pewnie twojemu tacie bardzo jej brakuje, gdy wyjeżdża na tak długo.
 -Nigdzie nie wyjeżdża! –Zacisnął pięści. –Odeszła... Bez „zaraz wracam”.
 -Ale... –Natalia spojrzała na niego pytająco.
Wszyscy wiedzieli, że pani Ponte pracuje nad jakimś nowym projektem w wielkim laboratorium w Nowym Jorku i to pochłania jej wolny czas, ale raz w miesiącu przyjeżdża do męża i syna, i wtedy spędzają ze sobą cały weekend.
 -To wszystko jedno, wielkie kłamstwo. Tata jest sławnym politykiem i nie chciał, żeby jego rozstanie z matką, źle wpłynęło na karierę. Poza tym chyba ciągle ma nadzieję, że się opamięta i do niego wróci. Tymczasem ona zabawia się w wielkim mieście ze swoim, o połowę młodszym, kochankiem.
Maximiliano spojrzał na nią oczami tak pełnymi bólu, że ścisnęło ją w dołku. Nie zastanawiając się, Natalia wstała z ławki i podeszła do niego z otwartymi ramionami. Nie protestował, kiedy mocno go objęła. Odwzajemnił uścisk i poczuł, że ciasna obręcz, która ściskała jego serce, pęka. Pierwszy raz komuś opowiedział o matce i poczuł się lekko, jak nigdy.
 -Nie mów nikomu... –Poprosił.
Odsunęła się od niego i spojrzała mu w oczy.
 -Nie powiem.
 -Dziękuję.
Znowu się do niej przytulił i przymknął powieki. Chciał, żeby ta chwila, w której pozbył się tego ciężaru, trwała chociaż odrobinę dłużej.


Zdrętwiała jej lewa ręka i połowa twarzy. Miała ochotę wstać i uciec, ale za każdym razem, kiedy się poruszyła, patrzył na nią takim wzrokiem, że stwierdziła, że lepiej będzie, dla jej bezpieczeństwa, pozostać w bezruchu. Leżała więc na łące, na różowym, aksamitnym prześcieradle, które ukradł z sypialni swoich rodziców, jak jakiś truposz, starając się nawet nie oddychać. Wokół niej były rozsypane płatki róż. Ubrana była w prostą, czarną sukienkę, bez ramiączek i długą, aż do kostek. Prawa ręka spoczywała na ciężkim wisiorku. Wielki kaboszon czaroitu, oprawiony w naturalną skórę i zawieszony na plecionym, skórzanym sznureczku, był podobno rodzinną pamiątką. Zachwyciła się nim, gdy założył go jej na szyję. W słońcu mienił się chyba wszystkimi odcieniami fioletu.
 -Lewa ręka wyżej.
Westchnęła i przesunęła rękę nad głowę. Nogi zgięte lekko w kolanach, zwrócone były w prawą stronę. Na twarzy miała lekki uśmiech, który utrzymywała z coraz większym trudem.
 -Dłużej nie dam rady. –Uniosła się, ignorując jego grymas.
Wstała z prześcieradła i się przeciągnęła. Poczuła ulgę, gdy zanurzyła bose stopy w bujnej trawie. Zamknęła oczy i wystawiła twarz do słońca.
            Urzekł go ten widok. Szybko wziął nową kartkę i naszkicował Francescę ołówkiem. Wyglądała jak królowa elfów w sukni, którą specjalnie dla niej wybrał, z zaakcentowanymi czarną kredką oczami, mocno wytuszowanymi rzęsami, czerwoną szminką na ustach i lekkim różem na policzkach. Włosy miała skręcone, przewiązane czarną opaską. Podobały mu się o wiele bardziej niż proste.
 -Śliczna jesteś.
Spuściła głowę i zarumieniła się.
 -Przestań...
 -Kiedy to prawda –podszedł do niej i chwycił jej podbródek. –Prześliczna.
            Czuła, że palą ją nawet końcówki włosów. Nie przywykła do takich komplementów. Nie wiedziała, co mu odpowiedzieć, dlatego zdobyła się na nieśmiały uśmiech. Chciała, żeby im się udało. Marzyła o wielkiej miłości od małego. Może teraz dostała od losu swoją szansę? Popatrzyła na Marco i wiedziała, że zamierza ją pocałować. Też tego chciała, ale odsunęła się ku zdziwieniu chłopaka. Odwróciła się do niego plecami i odeszła parę kroków dalej. Objęła się ramionami i cicho westchnęła. Czy potrafiła być tak do końca szczęśliwa, kiedy ciągle dręczyły ją wyrzuty sumienia? Teraz znowu się odezwały, jak jakaś nieznośna czkawka.
 -Zrobiłem coś nie tak?
 -Nie chodzi o ciebie.
 -A o co?
 -O mnie –spojrzała na niego przez ramię i smutno się uśmiechnęła. –Nie powinnam się zgadzać na to pozowanie, na poznawanie siebie... Powinnam kazać ci się odczepić.
Poczuł, że jego serce zamiera. Nie chciała go znać?
 -Francesca...
 -Cami jest moją najlepszą przyjaciółką –przerwała mu. –Skrzywdziłam ją.
Marco uspokoił się trochę. Podszedł do niej i objął od tyłu. Nie protestowała. Oparła głowę o jego bark i wpatrywała się w niebo. Milczeli przez dłuższą chwilę, wsłuchani w szeleszczące na wietrze liście. Gdyby wszystko było takie łatwe, jak na tej łące. Cisza... Spokój... I tylko oni we dwoje.
 -Nie odzywa się do mnie... –Ledwo ją usłyszał.
Nie mógł patrzeć na jej smutek. Jeszcze gorsza była świadomość tego, że po części on sam się do niego przyczynił. Tylko skąd mógł wiedzieć, że spodoba się przyjaciółce dziewczyny, która zawróciła mu bez reszty w głowie?
 -Porozmawiam z nią.
 -Nie rób tego –odwróciła się, by być z nim twarzą w twarz. –Proszę...
 -Ale ktoś jej powinien wytłumaczyć, że serce nie sługa. To nie moja wina, że to na tobie mi zależy, a nie na niej...
            Zmarszczyła brwi. W sumie to dlaczego wybrał akurat ją? Nie była ani pięknością, ani jakąś niezwykle uzdolnioną dziewczyną. Była przeciętna. Camila, ze swoimi rudymi włosami i nieokiełznanym temperamentem, była o wiele bardziej atrakcyjna... Przynajmniej tak uważała Francesca.
 -Dlaczego? –spytała nagle.
 -Dlaczego co?
 -Dlaczego ja?
 -A czy musi być jakieś dlaczego? –Wzruszył ramionami. –Podobno nie istnieje żaden powód do miłości.
Francesca pokręciła z niedowierzaniem głową. Miłość? Jaka miłość? Przecież nic o sobie nie wiedzą. A przecież ona nie przychodzi od tak. Zauroczenie, owszem. Ale miłość? Na to potrzeba trochę czasu. Już mu chciała coś powiedzieć, ale ją uciszył.
 -Posłuchaj... Od samego początku mi się spodobałaś. Już wtedy, gdy razem z Camilą zobaczyłem cię na karaoke. Czuje coś do ciebie, Fran, czy tego chcesz, czy nie. Wcale nie proszę cię o to, żebyś odwzajemniła te uczucia, chociaż Bóg mi świadkiem, że bardzo bym chciał, żeby tak było. Chciałbym tylko, żebyś nie była zła na mnie, ani na siebie, bo wcale nie planowałem tego, że stracę dla ciebie głowę.
            Wstrzymała oddech. Czy było możliwym oprzeć się jego urokowi?


            Chwycił jej twarz w swoje duże dłonie i ucałował w oba policzki. Chwyciła go za nadgarstki i uśmiechnęła się do niego. Odpowiedział jej tym samym i zostawił ją przed drzwiami. Przy bramce odwrócił się jeszcze na chwile i jej pomachał. Jutro znowu tutaj przyjdzie i razem pójdą do szkoły. Idąc wzdłuż jej ogrodzenia, zwolnił. Jeszcze raz spojrzał na jej dom. Zmarszczył brwi. Od jakiegoś czasu zauważył, że Violetta błądzi gdzieś myślami. Niby jest z nim, ale jest gdzieś daleko. Niby mówi mu, że go kocha nad życie i jest najlepszym co ją spotkało, ale w jej oczach brak przekonania... Czyżby zrobił coś źle? Może powinni zrobić sobie przerwę? Stanął nagle na środku chodnika, gapiąc się pustym wzrokiem w kostkę. Facet, który szedł za nim, wpadł na niego, klnąc pod nosem. Leon nawet nie zwrócił na niego uwagi. Co jeśli przestała go kochać? Ból wywołany przez tę jedną myśl, przeszył na wskroś jego serce i duszę. Potrząsnął głową, chcąc się ocknąć z tego odrętwienia. Nie... To niemożliwe. Pewnie Violetta ma jakieś gorsze dni, a on wyobraża już sobie nie wiadomo co. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. To jedno zdanie powtarzał sobie jak mantrę przez całą drogę na tor.
            Wszedł do szatni i zaczął się przebierać. Każdy jego ruch był automatyczny. Chociaż chciał za wszelką cenę pozbyć się nieprzyjemnego wrażenia, że jego związek zmierza ku końcowi, nie wychodziło mu to. Z nerwów, a może i z bezsilności uderzył pięścią w szafkę.
 -Co ci zrobiła ta szafka?
Spojrzał na nią zamglonym wzrokiem. Stała z założonymi na piersiach rękoma i przyglądała mu się uważnie. Nie zauważył na jej ustach kpiącego uśmiechu, a jej oczy były nadzwyczaj poważne. Pomyślał, że nie pasują w ogóle do jej młodego wieku.
 -Zacięła się. –Skłamał, odwracając wzrok.
 -Dobrze się czujesz? –Podeszła do niego i położyła drobną dłoń na jego ramieniu.
 -Wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Patrzyła, jak bierze kask i wychodzi na tor. Nie uwierzyła mu. Z kilometra było widać, że czymś się martwi. Otworzyła swoją szafkę i wrzuciła do niej rękawiczki. W sumie to nie jej sprawa. Nie są przyjaciółmi, więc nie powinny obchodzić ją jego problemy.
            Kiedy wyszła na zewnątrz i spojrzała na tor, struchlała. Co on wyczyniał? Chyba zwariował do reszty. Albo się zabije, albo rozwali motor. Przeskoczyła przed płotek i zaczęła na niego machać. Zignorował ją. Nie patrząc na nic wyszła na środek i położyła ręce na biodrach. Czekała. Kiedy zobaczyła, że zbliża się do niej z zawrotną prędkością, uniosło głowę jeszcze wyżej i z hardą miną patrzyła na niego. Wcisnął hamulec w ostatniej chwili.
            Zostawił motor i wściekły podszedł do niej. Ściągnął kask i rzucił nim na bok.
 -Zwariowałaś? Mogłem cię zabić!
 -Co cię gryzie?
Zaskoczyła go tym pytaniem. Myślał, że zaczną się kłócić, że go zwyzywa od idiotów, a ona pyta co mu jest. Westchnął.
 -Leon...
Przejechał dłonią po włosach. Co miał jej powiedzieć? Że się boi? Że jego chory umysł mówi mu, że miłość jego życia się od niego oddala? Czy ona to w ogóle zrozumie? Nigdy nie widział jej z jakimś chłopakiem. To znaczy widział... Jako jedyna dziewczyna na torze, Lara cały czas przebywała z chłopakami, ale nie w sensie bycia ze sobą. Co ona może wiedzieć o miłości? Z drugiej strony może niesprawiedliwie ją ocenia? Może też jest zakochana po uszy w kimś?
 -Mam problemy z dziewczyną.
Uśmiechnęła się lekko.
 -Jeśli się zabijesz na torze, to ich nie rozwiążesz. –Klepnęła go w ramię.
Zauważyła wesołe iskierki w jego zielonych oczach, mimo że kąciki ust tylko nieznacznie drgnęły.
 -Chodź. Moja mama zawsze mówi, że na kłopoty najlepsza jest czekolada. Tak się składa, że mam w warsztacie jedną.
 -I podzielisz się nią ze mną?
Popatrzyła na niego jak na idiotę. Tym razem się uśmiechnął.
 -Nie, ale pozwolę ci popatrzeć, jak jem.
Nie mógł się powstrzymać. Wybuchnął śmiechem i bezwiednie objął ją ramieniem. Chociaż przez chwilę zapomniał o dręczących go myślach.

piątek, 12 grudnia 2014

10.

Buenos dias, Buenos Aires.

Opowiem Wam pewną zasłyszaną gdzieś historię.
Był pewien mężczyzna, który postanowił, że uratuje Świat od zaraz. Wiecie chyba, że jest ich całe mnóstwo, ale ja skupię się na jednej. Ten nasz mężczyzna pewnego razu założył płaszcz i pod osłoną nocy wyruszył w miasto. Na ulicy było zupełnie cicho i słychać było tylko jego kroki.  Dobrze wiedział dokąd idzie.
Znał ją praktycznie od dziecka. Często go odwiedzała, a i on wiedział, gdzie dokładnie znajduje się jej mieszkanie. Cały czas żyła sobie tam, gdzieś na Placu Serca, w domu, gdzie pęka tynk na ścianach. I mogłoby się wydawać, że jest w tym swoim królestwie uwięziona, ale nic bardziej mylnego.
To ona więziła swoje ofiary, nie odwrotnie. A nasz mężczyzna postanowił to zmienić.
Rozbroił zamek i wszedł do jej apartamentu. Na środku luksusowego holu zobaczył śliczną damę, która patrzyła na niego zmysłowym wzrokiem. Nie zastanawiał się długo.
Wyciągnął swoje magnum i jednym strzałem pozwolił jej zasnąć na zawsze.
Właśnie tak zginęła Zazdrość.
To jednak nie koniec tej historii.
Ale zróbmy sobie przerwę, co?
Czego wy zazdrościcie? Bo nie wierzę, że tego nie robicie.
N. zazdrości tym wszystkim laseczkom, z którymi spotyka się jej Wyśniony, bo chciałaby być na ich miejscu. D. zazdrości swojemu najlepszemu przyjacielowi miłości, o której czyta się w tych wszystkich romansidłach. C. zazdrości F., że to ją wybrał M. L. zazdrości umiejętności Tajemniczemu Motocykliście, bo przecież nigdy nie będzie jeździł tak dobrze. Lu. zazdrości swojej siostrze miłości rodziców. V. zazdrości innym wolności, bo w końcu, czy tego chce czy nie, ojciec trzyma ją krótko i nie pozwala na wiele rzeczy. S. zazdrości innym tego, że są tak bardzo popularni w szkole. A nasz Fd. czego zazdrości? Szczęścia. Bo odkąd podjął złą decyzję czuje się bardzo nieszczęśliwy, a najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie wie co zrobić, żeby wszystko naprawić.
A teraz ciąg dalszy historii.
Mogłoby się wydawać, że nasz mężczyzna raz na zawsze pozbył się tej paskudniej Pani Zazdrość. Był okropnie zmęczony po ostatniej nocy, ale musiał sprawdzić swoją skuteczność. Wybiegł więc z budynku i zatrzymał taksówkę, rzucając do kierowcy, że chce się dostać na „Plac Serca”. Ten zaczął mu opowiadać, że w nocy strzelali tam do kobiety i że teraz chodzą różne plotki o tym całym wydarzeniu.
Nasz mężczyzna zamarł, kiedy usłyszał ostatnie zdanie taksówkarza.
„Kobieta przeżyła. Mówią, że to ponoć z zazdrości”.
Bo wiecie jaki jest problem z tą zazdrością? Nie ważne czy nazwiecie ją Eifersucht, wivu, gelosia, jealously czy celos. Zazdrość ma to do siebie, że zawsze wraca. Mimo że za wszelką cenę chcielibyśmy się jej pozbyć. Raz jest się myśliwym, innym razem ofiarą.
Ja też zazdroszczę. Wiecie czego? Że ci wszyscy wyżej wymienieni są tematem numer jeden na najpopularniejszym serwisie plotkarskim!
Też bym tak chciała!



Sabes que me amas,
xoxo
GossipGirl


***

            Patrzył na nią udręczonym wzrokiem. Był potwornie zmęczony, a końca jej dziwactw, jak śmiał określić to wszystko, co z nim robiła, nie było widać. Czy właśnie to jest to czego im zazdrościł? Czy właśnie tego mu brakowało w jego życiu, które w porównaniu z ich egzystencją wydawało mu się jakieś takie nijakie? Poczuł się jak idiota.  Zupełnie inaczej to sobie wyobrażał. Myślał, że takie rzeczy jak kupowanie wszystkiego, na co ma się ochotę, nie przejmując się pieniędzmi, jest czymś przyjemnym, ale się pomylił. To nie jego bajka. W tym momencie pragnął wrócić do swojego skromnie urządzonego pokoju, w którym znajdowało się pojedyncze łóżko, szafa i półka z książkami.
 -Może już wystarczy na dzisiaj? –Spytał błagalnym tonem.
Spoważniała. Spojrzała na niego zdziwiona. Przecież jeszcze tyle muszą zrobić! Co on sobie myśli? Westchnęła i pokręciła z politowaniem głową.
 -Przymierz jeszcze to. –Wcisnęła mu w ręce kolejne sportowe spodnie, które dla niego nie różniły się niczym innym od poprzednich i czarną bokserkę.
 -Koszulka będzie za mała.
 -Nie będzie! Przymierz! Już, już. –Wepchnęła go do przymierzalni.
Zdenerwowany ściągnął swój sweter przez głowę i rzucił nim w kąt. Sam nie wiedział, dlaczego dał jej się w to wmanipulować. A nie... Jednak wiedział.
Kiedy zobaczył ją zapłakaną w sali, coś w nim pękło. Chciał jej pomóc. A kiedy spytał jej, dlaczego płacze, a ona rzuciła mu się w ramiona, nie powiedział już nic, tylko mocno ją przytulił i obiecał sobie, że zrobi wszystko, żeby znowu na jej twarzy zagościł uśmiech. Gdyby ktoś go uprzedził, że Camila weźmie go na zakupy i każe przymierzać zbyt opięte koszulki, odwróciłby się na pięcie i wybił sobie z głowy granie roli pocieszyciela. Teraz jednak było za późno. Westchnął i spojrzał w lustro. Na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. Wybrana przez Cami bokserka opinała jego ciało tak bardzo, że doskonale było spod niej widać zarys jego mięśni, które skrzętnie ukrywał pod nieodłącznymi swetrami.
 -I jak? –Dopytywała się Camila. –Przebrałeś się już?
 -Jest za mała! –Odkrzyknął i zaczął zdejmować koszulkę.
 -Pokaż!
Dziewczyna nie czekała na odpowiedź, tylko wparowała do przymierzalni. Widząc nagi, ładnie wyrzeźbiony tors Sebastiana, wciągnęła głośno powietrze i na moment przestała oddychać. Kto by pomyślał, że pod tymi obszernymi łachami kryje się takie smakowite ciałko.
 -Może byś wyszła? Chciałbym się ubrać.
            Zarumieniła się, ale po chwili odzyskała rezon. Odchrząknęła i zarzuciła rude włosy na plecy. Posłała Sebastianowi zalotne spojrzenie i ze spokojem stwierdziła, że musi go zobaczyć w tej bokserce.
 -Świetnie! –Zaczął znowu ubierać tę pieprzoną koszulkę. –Zadowolona? –Spojrzał na nią gniewnie. –Mówiłem ci, że jest za mała!
Ale do Camili nic z jego słów nie docierało. Patrzyła na niego zachwycona i stwierdziła, że muszą kupić te rzeczy. Sebastian wywrócił oczami, ale powstrzymał się od dalszego komentowania sytuacji. Wiedział, że nic tym nie wskóra, bo gdy Torres się uprze, to nic na świecie nie może zmienić jej zdania. Poza tym miał wielką nadzieję, że jeśli wezmą te ciuchy, to skończy się ta męczarnia, którą jest łażenie po tych wszystkich firmowych sklepach. Miał już tego serdecznie dość. Ale Camila była innego zdania.
            Panna Torres uparła się, że muszą jeszcze odwiedzić fryzjera. Stwierdziła, że jego włosy, które sięgały prawie do ramion, potrzebują natychmiastowego skrócenia. Oczywiście nie może się odbyć także bez wizyty u okulisty, który pomoże mu dobrać odpowiednie szkła kontaktowe.
 -Lubię moje okulary! –Protestował na próżno.
 -A ja lubię twoje oczy, a nie mogę ich oglądać!
Poczuł, że pieką go policzki. Kolejny raz mówiła o jego oczach.
 -No już, nie wstydź się tak –szturchnęła go ramieniem. –To nie grzech mieć piękne oczy.
Roześmiała się, gdy zrobił się cały purpurowy.
 -Lepiej się czujesz? –Postanowił zmienić temat.
Przestała się uśmiechać. To, co zrobiła Francesca, było po prostu podłe.
 -Nigdy mi nie będzie lepiej, kiedy sobie przypomnę o tej... –Zacisnęła pięści.
 -Jesteś zazdrosna. –Stwierdził ze spokojem.
 -Nie jestem!
 -Jesteś.
 -Nie! Właź!
I był to koniec dyskusji. Wepchnęła go do jakiegoś podejrzanego salonu fryzjerskiego. Nie mówił już nic, tylko z trwogą patrzył, jak fryzjerka zbliża się do niego z naostrzonymi, srebrnymi nożyczkami.



Szkolnym korytarzem szła dwójka młodych, zakochanych w sobie ludzi. A przynajmniej na takich wyglądali. On, zapatrzony w nią, jak w ósmy cud świata. Ona, zarumieniona i uśmiechnięta. I mogłoby się wydawać, że nic nie zepsuje im tej sielanki, ale czasami coś zdarza się zupełnie wbrew naszej woli.
 -Chciałbym jeździć jak on.
 -Będziesz jeździł jeszcze lepiej. –Uśmiechnęła się, gdy cmoknął ją w policzek.
 -Tata pozwolił ci iść na tę imprezę?
 -Nie –westchnęła. –Nagle sobie przypomniał, że przygotował na ten wieczór niespodziankę i chce, żebym została z nim w domu.
 -Może będzie fajnie.
 -Wątpię –ścisnęła go za rękę. –Zazdroszczę ci, że twoi rodzice mają takie luźne podejście do tego, co robisz. Pozwalają ci na wszystko.
Uśmiechnął się.
 -Nie pójdę na imprezę.
 -Dlaczego? Przecież jak masz ochotę to idź! Mną się nie przejmuj.
 -Bez ciebie będzie do dupy. –Zatrzymał się i przyciągnął ją do siebie.
Wtuliła się w niego, czując, jak całuje jej włosy.
Leon... Któż by go nie kochał? Wrażliwy, opiekuńczy. Taki wymarzony chłopak, o którego modli się każda dziewczyna przed snem. Problem tkwił w tym, że ostatnio w myślach jego ukochanej krążył ktoś inny. Ktoś kto nie miał prawa się tam pojawić, a jednak to zrobił. Violetta miała ogromne wyrzuty sumienia, ale starała się je zagłuszyć, jak tylko mogła. Dlatego cały czas starała się przebywać z Leonem. Co chwilę powtarzała mu, że bardzo go kocha, jakby sama chciała siebie do tego przekonać. Nie było tak, że przestała go darzyć uczuciem. Ciągle był dla niej tak samo ważny, ale nie czuła już tego przyjemnego dreszczyku, gdy ją całował. Nie czekała z niecierpliwością na kolejne spotkanie. Jej serce nie gubiło rytmu, kiedy go widziała. Po prostu przyzwyczaiła się do jego obecności, tak jak do tego, że zawsze może liczyć na Francescę i Camilę, albo do narzekań taty. Verdas był przy niej i stał się częścią jej życia.
 -Cześć wam!
Odwrócili się jednocześnie.
            Sprawy miały się całkiem inaczej, jeśli chodziło o Diego. Na jego widok Violetta cała się spinała. Jej serce biło mocniej, a oddech stawał się szybszy. A kiedy się uśmiechał i wbijał w nią to przenikliwe spojrzenie piwnych oczu, czuła ściskanie w żołądku.
 -Cześć! –Leon uścisnął przyjacielowi rękę.
Diego przybliżył się do Violetty z zamiarem pocałowania jej w policzek, ale dziewczyna się odsunęła. Rozejrzała się po korytarzu, mając nadzieję, że znajdzie gdzieś powód, by uciec. Widząc, wchodzącą właśnie do Studio Włoszkę, odetchnęła z ulgą.
 -Fran! –Krzyknęła i pomachała jej ręką. –Przepraszam was, ale muszę koniecznie coś powiedzieć Francesce.
Szybkim krokiem oddaliła się, nie zważając na zdziwione miny chłopców. To nie może tak wyglądać. Nie może pozwolić, by uczucie do Diego, które w niej powoli zaczyna kiełkować, zmieniło się w coś poważniejszego. Nie mogłaby zrobić czegoś takiego Leonowi. Postanowiła sobie, że zacznie unikać Hiszpana. Jak to mówią, co z oczu to z serca.
            Castillo podeszła do przyjaciółki i uśmiechnęła się. Włoszka spojrzała na nią smutno.
 -Co ci jest? –Spytała Violetta.
Francesca westchnęła.
 -Marco ostatnio u mnie był –zaczęła. –Przeczytał na Plotkarze, że mi się podoba i chciał się dowiedzieć czy to prawda.
 -I?
 -Najpierw zaprzeczyłam, ale potem tak jakoś wyszło...
 -Jak wyszło? –Dopytywała Violetta.
 -No bo powiedział mi, że się we mnie zakochał od pierwszego wejrzenia...
 -To chyba dobrze?
Nawet bardzo dobrze. Gdy Marco wyznał Francesce swoje uczucia, była wprost wniebowzięta, bo chłopak nie był jej obojętny. Nie mogła jeszcze nazwać tego miłością, bo znała go za krótko, ale niewątpliwie wpadł jej w oko. Problem w tym, że nie tylko jej. Włoszka obiecywała sobie, że odpuści Marco, bo wiedziała, że podoba się on Camili, ale nie mogła pozostać obojętna na jego uczucia. Razem postanowili, że nie będą się spieszyć. Chcieli się najpierw lepiej poznać, a dopiero potem zobaczyć, czy coś z tego będzie.
Fran chciała być szczera ze swoją przyjaciółką, dlatego zaraz po rozmowie z Marco zadzwoniła do niej, żeby wszystko opowiedzieć. Miała nadzieję, że Camila zrozumie, że serce nie sługa i nie będzie żywiła do niej urazy. Pomyliła się. Torres wydarła się na nią, wyzywając od zdrajczyń i rzuciła telefonem. Francesca więcej z nią nie rozmawiała. W pierwszej chwili chciała odwołać to całe poznawanie się z Marco, ale potem stwierdziła, że jeżeli Camila byłaby jej prawdziwą przyjaciółką to zależałoby jej na tym, żeby Francesca odnalazła swoje szczęście i wspierałaby ją we wszystkim. Tymczasem Camila obraziła się na śmierć.
 -I jak się z tym czujesz? –Violetta pogłaskała Fran po ramieniu.
 -Jest mi przykro –powiedziała cicho. –Bardzo przykro.
Najbardziej bolał ją fakt, że kiedyś były ze sobą tak bardzo blisko, a teraz, przez jedną sytuację, stały się sobie kompletnie obce. Przecież Camila znała jej wszystkie sekrety, wiedziała czego się boi, o czym marzy, co ją uszczęśliwia. Dzisiaj, przechodząc obok siebie, odwracają wzrok w przeciwnym kierunku.
 -Przejdzie jej –Castillo chciała ją podnieść na duchu. –Zobaczysz.
 -Tylko nie wiem czy ja będę potrafiła jej wybaczyć to, jak mnie potraktowała...
Violetta otworzyła usta i zaraz je zamknęła. Czy Leon potrafiłby jej wybaczyć, gdyby zerwała z nim dla Diego? Nagle pobladła. O czym ona w ogóle myśli? Przecież nie ma zamiaru kończyć swojego związku z Verdasem! Nigdy tego nie zrobi...


Viviana to, Viviana tamto. Viviana jest najlepsza. Viviana jest najpiękniejsza. Viviana jest najbardziej utalentowana. Viviana bla bla bla. Miała już tego serdecznie dość. Siedzieli całą rodziną na kolacji rocznicowej u znajomych ojca. Oczywiście jej siostra była główną atrakcją wieczoru. Państwo Ferro szczycili się sukcesem swojej starszej córki, jakby co najmniej uratowała cały świat przed zagładą. Kiedy wszyscy zaczęli wręcz błagać, udającą wielkie onieśmielenie Vivianę, by zaśpiewała, Ludmiła nie wytrzymała i niespostrzeżenie wstała od stołu, po drodze zabierając kieliszek z sokiem pomarańczowym. Wyszła na taras i cicho zamknęła za sobą drzwi. Była pewna, że nikt nie zauważy jej zniknięcia. Szybko upiła kilka łyków soku i odstawiła kieliszek na parapet. Odetchnęła głęboko powietrzem, które o tej porze było chłodniejsze, niż myślała i zapatrzyła się na księżyc, który wyglądał jak cienki rożek.
Jej znienawidzona siostra nie była jedynym problemem. Drugim był Federico, który również przyszedł ze swoimi rodzicami. Ludmiła przez cały wieczór starała się go ignorować, mimo że czuła na sobie jego spojrzenie. Dziękowała w duchu, że nie posadzili ich przy tym samym stole. Tego by już chyba nie przeżyła. Parę razy pozwoliła sobie na niego zerknąć. Prezentował się bardzo elegancko w idealnie dopasowanym garniturze, białej koszuli i wielkiej muszce, która tylko dodawała mu uroku. Słyszała szepty innych dziewczyn, które zakładały się kogo poprosi do pierwszego tańca. Federico jednak, jakby im na złość, siedział cały czas za stołem, zajadając się owocowymi koreczkami. Ludmiła przymknęła oczy i westchnęła. Dlaczego nie potrafiła wyrwać go ze swojego serca? Już dawno powinna to zrobić. Coś jednak sprawiało, że im bardziej chciała o nim zapomnieć, tym częściej o nim myślała.
Obserwował ją przez cały czas, a ona go olewała. Zachowywała się tak, jakby nie istniał. Zupełnie jakby był przezroczysty. Kiedy zobaczył ją, gdy wchodziła do sali, oniemiał. Dobrze wiedział, że Ludmiła Ferro potrafi wszystkich oczarować, ale dzisiaj wyglądała zjawiskowo. Złota sukienka, bez ramiączek, kończąca się tuż nad kolanem, przylegała do jej ciała niczym druga skóra. Z podziwem patrzył, jak z gracją porusza się na wysokich, brązowych szpilkach, które komponowały się z biżuterią w tym samym kolorze. Jedyne, co by zmienił to włosy. Upięła je w ciasnego koka, odsłaniając długie kolczyki. Przez całą tę nudną kolację marzył o tym, żeby do niej podejść i uwolnić te cudowne, blond loki z tych wszystkich spinek i patrzeć z zachwytem, jak kaskadą opadają na jej plecy.
Tylko na moment spuścił ją z oczu, kiedy córka gospodarzy przysiadła się do ich stolika i uparła, że będzie go zamęczać pytaniami o Studio. Z wymuszonym uśmiechem opowiadał o szkole, kiedy usłyszał, jak zgromadzeni goście proszą o występ Vivianę. Przeprosił swoją rozmówczynię i wzrokiem zaczął szukać Ludmiły, ale jej nie znalazł. Nie zastanawiał się długo. Szybko wstał od stołu i zaczął jej szukać. Nie było jej w łazience, ani w bibliotece. Stwierdził, że mogła już wrócić na salę i postanowił, że zrobi to samo, kiedy zobaczył ją przez okno. Stała na tarasie i pocierała ramiona. Delikatnie otworzył drzwi i ściągnął marynarkę, by okryć zmarzniętą Ludmiłę.
 -Zimno ci. –Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie.
 -Nie. –Ludmiła próbowała zdjąć marynarkę, ale Federico jej na to nie pozwolił.
 -Wyszłaś przez Viv? –Odwrócił ją do siebie.
Nie odpowiedziała. Odwróciła wzrok i zapatrzyła się w jakiś ciemny punkt.
 -Ślicznie wyglądasz. –Pogładził ją po policzku.
 -Nie potrzebuję pocieszenia.
 -Wcale cię nie pocieszam –chwycił jej podbródek, zmuszając, żeby na niego popatrzyła. -Mówię, co widzę.
Kąciki jej ust lekko drgnęły, co nie umknęło jego uwadze, ale powstrzymała się od uśmiechu.
 -Zmieniłbym tylko jedno.
Zmrużyła oczy i pisnęła, gdy bez ostrzeżenia wyciągnął jej z włosów spinki, niszcząc koka. Federico zanurzył palce w jej jasnych włosach i przyciągnął do siebie. Oparł swoje czoło o jej i lekko się uśmiechnął.
 -Teraz jest idealnie.
            Ludmiła zamknęła oczy. Tak dobrze było go mieć znowu blisko siebie. Kochała go. Kochała aż do bólu. Ale on nie czuł tego samego, przypomniała jej podświadomość. Zacisnęła mocniej powieki, starając się zatrzymać zbierające się pod nimi łzy. Federico zauważył, że coś jest nie tak i chciał ją przytulić, ale odepchnęła go.
 -Ludmiła...
 -Muszę wracać –powiedziała ściągając marynarkę. –Rodzice pewnie mnie szukają. Dzięki. ‑Oddała mu ją.
Federico patrzył, jak znika w tłumie.
 -Jesteś kretynem! –Ze złością uderzył w metalową poręcz.
Czuł, że na zawsze stracił Ludmiłę. Ale czego powinien się spodziewać po zerwaniu z nią?


            Z niewzruszoną miną patrzył w jej zapłakane oczy. Z tylnej kieszeni jeansów wyciągnął gumę i włożył ją do ust. Nie zważając na głośne łkanie, zaczął ją żuć. Czy te dziewczyny nie mają za grosz dumy? Jak można się tak płaszczyć i błagać?
 -Ale kocurku, ja cię kocham!
 -Ja ciebie nie. –Maxi wzruszył ramionami.
Zawsze to samo. Nie mogą zrozumieć, że jak mówi koniec, to to jest koniec? Zawsze muszą odegrać tę samą szopkę.
 -Słuchaj, muszę już iść.
Chwyciła go za rękę i wybuchła jeszcze głośniejszym płaczem.
 -Nie zostawiaj mnie! Błagam!
Uwolnił swoją rękę i popatrzył na nią z politowaniem. Nic nie mówiąc, zostawił ją w sali muzycznej i odszedł.
            Na korytarzu stała Natalia. Uśmiechnął się do niej, ale nie odpowiedziała mu tym samym. Stała z założonymi na piersi rękami i miała naburmuszoną minę. Kiedy spytał, czy coś się stało, nakrzyczała na niego, że jest beznadziejnym, cholernym dupkiem, który bawi się uczuciami innych. Spoważniał. Nie miała prawa go tak oceniać. Nic o nim nie wie. Nie wie o niej... Zacisnął zęby i ruszył przed siebie, nie zważając na drżącą z gniewu Natalię. Niech sobie myśli, co chce. Nic go to nie obchodzi.
 -Zazdrościłam im, wiesz?
Stanął i odwrócił się w jej stronę. Popatrzył na nią, nic nie rozumiejąc.
 -Komu, czego zazdrościłaś?
Prychnęła, odgarniając kosmyk, który błąkał się po jej twarzy.
 -Tym wszystkim twoim pannom! –Zauważyła, że się zdziwił. –Czemu jesteś zaskoczony? Przecież większość marzy o tym, żeby chodzić z Maximiliano Ponte.
 -Ty też? –Spytał podchodząc do niej.
 -Może... Kiedyś... –Zaczęła unikać jego wzroku.
Uśmiechnął się łobuzersko.
 -Nie zbyt wychodzi ci kłamanie.
 -Mniejsza o to –machnęła ręką. –Już im nie zazdroszczę –spojrzała na niego gniewnie.
 -Teraz jest mi ich po prostu żal.
            Wzruszył ramionami. Same są sobie winne. Żadnej nie zmuszał do tego, żeby z nim była. Same się do tego garnęły, więc mogą mieć pretensje tylko do siebie. Historia powtarzała się już tyle razy, że powinny wiedzieć, jak wszystko się skończy. Mimo to każda z nich naiwnie myśli, że go w sobie rozkocha. Tymczasem Maxi obiecał sobie, że nigdy, żadnej nie odda swojego serca. W sumie nawet nie wierzył w miłość. Dla niego coś takiego nie istniało. I nic, ani nikt tego nie zmieni.
 -Nie mam czasu na kazania. –Leniwie odwrócił się w stronę wyjścia.
Usłyszał za sobą głośne sapnięcie, ale je zignorował.
            Spokojnym krokiem przemierzał dobrze znaną mu drogę do domu. Nie zwracał uwagi na przejeżdżające obok samochody, ani na przechodniów. Nie zauważył nawet biedaka, który pociągnął go lekko za nogawkę, prosząc o kilka monet. Chcąc sobie skrócić drogę, Maxi skręcił w jedną z uliczek i przeskoczył przez siatkę na jej końcu. Drewnianymi schodkami wszedł na werandę i nacisnął klamkę. Zamknięte. Tata pewnie jeszcze nie wrócił z pracy. Ostatnio często zostawał po godzinach. W plecaku poszukał swojej pary kluczy i wsadził je do zamka. Dziwne... Nie chciały się przekręcić. Zadzwonił dzwonkiem parę razy, a później zaczął się denerwować. Ruszył za dom i po rynnie wspiął się na balkon, a potem na parapet swojego pokoju. Dobrze, że zawsze zostawiał uchylone okno. Wsadził rękę przez szparę i otworzył je na oścież. Wskoczył do pokoju i popędził na dół.
            Widok, który zastał, nie ucieszył go ani trochę.