Buenos dias, Buenos Aires!
Moje kochane Robaczki!
Tak się zastanawiam, czy to
nie koniec naszej wspólnej przygody, bo to właśnie dzisiaj rozstrzygnie się,
czy StudioOnBeat! przetrwa ten sztorm, na który nakierował go sam kapitan!
Czy dwóm zdolnym marynarzom
uda się sprowadzić ten statek na właściwe wody?
A może jednak nas utopią?
Na wszelki wypadek zabrałam
już z szafki swoje rzeczy.
Sabes que me amas,
xoxo
GossipGirl
***
Leon
usiadł za ksylofonem i niepewnie ujął w dłonie pałeczki. Obawiał się tego
występu. Nie dlatego, że był odpowiedzialny za oprawę muzyczną, ale dlatego, że
po raz pierwszy od dawna Ludmiła miała zaśpiewać razem z Federico przed tak
dużą publicznością. Biorąc pod uwagę, że każda próba, którą dotychczas mieli,
kończyła się katastrofą, występ mógł się nie udać. Mógł się nie udać?
Przecież on zmierzał z zawrotną prędkością po równi pochyłej. Bynajmniej nie w
górę. Staczał się. I musiałby się zdarzyć cud, żeby nie roztrzaskał się o dno.
Antonio
również był bardzo zdenerwowany. Do konkursu zgłosiło się wiele szkół. Od tego,
co pokażą Ludmiła i Federico zależy przyszłość StudioOnBeat!. Jeśli
przegrają, szkoła nie dostanie dotacji i będzie musiał ją zamknąć. A przecież
była całym jego życiem... Nie rozumiał dlaczego Angie uparła się, żeby to
właśnie ta dwójka ich reprezentowała. Kilka razy widział ich próby i dlatego
teraz był przerażony. Próbował przetłumaczyć nauczycielce, że lepiej byłoby
gdyby wybrała kogoś innego, chociażby Leona i Violettę, oni nie
skompromitowaliby szkoły i mieliby wielką szansę znaleźć się w pierwszej
trójce, która była nagradzana. Ale kobieta nie chciała słyszeć o innej opcji.
Postawiła wszystko na Ludmiłę i Federico. Pokłócili się o nich, ale kiedy
zarzuciła mu, że jej nie ufa, nie wierzy w nią i wątpi w jej zdolności
nauczycielskie, odpuścił. Kochał ją jak córkę, której nigdy nie miał. Dał jej
wolną rękę. Teraz z drżącym sercem patrzył, jak dwójka tych młodych ludzi będzie
ratować Studio. Albo będzie je pogrążać.
Angie
z uśmiechem podeszła do Ludmiły i Federico. Chwyciła ich za ręce
i powiedziała, że wspaniale sobie poradzą.
-Zapomnijcie o wszystkim. Liczycie się tutaj tylko wy. Dajcie się
ponieść muzyce. Jeśli będzie to płynąć z waszego serca, wygracie. Jestem tego
pewna.
Chłopak spojrzał na blondynkę.
Nie uśmiechała się. Chciał ją przytulić, przeprosić za to, że na próbach był
takim dupkiem, ale zabrakło mu słów. W
milczeniu pokiwał tylko głową. Potem wstali z krzeseł i ustawili się na
środku sceny.
Dziewczyna
mocno chwyciła mikrofon i zamknęła oczy. Lekko zadrżała, gdy Federico oparł się
o jej plecy swoimi. Całą piosenkę mieli wykonać stojąc do siebie tyłem. Kurtyna
zaczęła się powoli unosić, Leon wykonał pierwsze uderzenia pałeczkami, pora
zaczynać.
Najpierw
światło skierowało się na jego twarz. Błysło, oślepiając go, ale nie stracił
rezonu. Zaczął.
Say something, I'm giving up on you.
Światło zgasło, by po chwili oświetlić Ludmiłę.
I'll be the one, if you want me too.
Znowu ciemność, a potem on.
Anywhere, I would've followed you.
Zamknął oczy. Głupia piosenka, a tyle mówiła o nich
samych.
Say something, I'm giving up on you.
Głos Ludmiły brzmiał pewnie, ale czuł, że dziewczyna drży.
Ostatni
raz salę zalała ciemność. Kiedy przytłumione światło zapaliło się już na dobre,
widzowie widzieli dwójkę młodych ludzi, którzy stali ze spuszczonymi głowami i
stykali się plecami. Ludmiła była ubrana w długą, grafitową suknię, z
koronkowymi rękawami, a Federico miał na sobie ciemną marynarkę, zarzuconą
na czarną koszulkę i jeansy, tego samego koloru.
And I am feeling so small,
It was over my head,
I know nothing at all.
And I will stumble and fall,
I'm still learning to love,
Just starting to crawl.
Ich głosy w magiczny sposób
łączyły się ze sobą. Można było poczuć, że nie śpiewają dla publiczności
zgromadzonej w teatrze. Śpiewali dla siebie. Chcieli przekazać w tej krótkiej
piosence to, co do siebie czują. Gdzieś w głębi wiedzieli, że jest to ich
jedyna szansa. Jeżeli jej nie wykorzystają, nigdy już nie będzie Ludmiły i
Federico.
Say
something, I'm giving up on you.
I'm
sorry that I couldn't get to you.
Anywhere,
I would've followed you.
Say
something, I'm giving up on you.
And I
will swallow my pride,
You're
the one that I love,
And
I'm saying goodbye.
Poczuła, że pod powiekami
zbierają jej się łzy. Czy to ich ostateczne pożegnanie? Bez niego czuła się tak
nic nie znacząca. Tak bardzo pragnęła, by w końcu powiedział coś, co pozwoli mu
ją zatrzymać. Sama chciała przełknąć tę dumę i powiedzieć mu, że jest jej
jedyną miłością. Nie chciała deptać tej ostatniej nadziei na to, że w końcu
dojdą do porozumienia. Przez cały czas zachowywali się, jak dzieci. Ranili się
wzajemnie, mimo że kochali się z całego serca. Czy uda im się zapomnieć to
wszystko złe i zacząć od nowa?
Say
something, I'm giving up on you.
I'm
sorry that I couldn't get to you.
Anywhere,
I would've followed you.
Say
something, I'm giving up on you.
Ostatni refren zaśpiewali
z takim przejęciem, że wszyscy wstrzymali oddech. Dało się wyczuć, że
przeraźliwie pragną być ze sobą, ale coś stoi im na przeszkodzie. Każdym
wyśpiewywanym słowem wręcz błagali się o to, by coś ze sobą zrobić. By w końcu
ruszyć z miejsca, by przyznać się do skrywanych uczuć i pozwolić sobie na
szczęście.
Przylgnęli
do siebie cała powierzchnią, stykali się głowami i ze łzami w oczach walczyli o
swoją miłość. Jeśli żadne z nich po występnie nie powie ani słowa, zrezygnują
z siebie. Definitywnie. I nie będzie żadnych podchodów, powrotów. Nie będzie
już niczego, co dotyczyłoby tej dwójki. Tylko kto pierwszy ma zacząć?
Say
something, I'm giving up on you.
Federico chwycił Ludmiłę za rękę i splótł swoje palce z
jej. Dziewczyna nieznacznie skręciła swoje ciało, by ostatni raz prosić go,
żeby w końcu coś powiedział. Federico również się odwrócił i teraz
przytulał swój policzek do jej skroni.
Say something.
Zakończyli szeptem.
Zgasły światła. Leon przestał
grać. Kurtyna opadła. Teatr wypełniała, niczym nie zmącona, cisza. Ludzie
siedzieli oniemiali, nie wiedząc, co powiedzieć. Nigdy w życiu nie spotkali się
z czymś tak chwytającym za serce. Większość z nich wzruszył występ do tego
stopnia, że łzy same spływały po ich policzkach. Nie spodziewali się, że dwójka
tak młodych ludzi, potrafi w taki sposób oddać uczucia.
Pierwszy z miejsca wstał
burmistrz i zaczął głośno klaskać. Po chwili dołączyli do niego inni i teatr
wypełnił się głośnymi brawami i okrzykami na cześć uczniów StudioOnBeat!.
Antonio odetchnął z ulgą. Posłał Angie pełne wdzięczności spojrzenie. Miała
rację. Ludmiła i Federico poradzili sobie znakomicie. Był w stu procentach
przekonany o ich zwycięstwie.
Po drugiej stronie Federico
nadal trzymał Ludmiłę za rękę. Otworzył usta, żeby jej powiedzieć, że ją kocha,
ale Ally rzuciła mu się nagle na szyję i niespodziewanie pocałowała. Chłopak
odepchnął ją szybko i spojrzał w stronę blondynki, ale jej już nie było. Zaczął
się rozglądać po sali, ale nigdzie nie mógł jej dojrzeć. Spanikowany zaczął
szukać Natalii, która powiedziała mu, że Ludmiła wybiegła na zewnątrz.
Pobiegł za nią. Wykrzykiwał jej
imię, ale ona mu nie odpowiadała. Ze złości kopnął w drzewo. Jakim cudem
ta Ally pojawia się w tak niewłaściwych momentach? Co jest nie tak z tą
dziewczyną, że nie widzi, że on nie jest nią zainteresowany. Nigdy nie był. Dla
niego zawsze liczyła się tylko Ludmiła.
Miał już wrócić do reszty,
kiedy przypomniał sobie o miejscu, gdzie Natalia zabrała przyjaciółkę, gdy
wróciła Viviana i Ludmi się załamała. Poszedł tam pełen nadziei, że ją
znajdzie. Gdy zobaczył ją siedzącą na jednej z huśtawek, odetchnął z ulgą.
-Hej, Lu –podszedł
do niej i lekko popchnął siedzenie.
-Co tu robisz?
–Spytała ze złością. –Idź sobie do Ally! –Wstała i chciała odejść, ale chwycił
ją w ramiona.
-Nie dam ci odejść
tym razem –szepnął jej do ucha. –Nie dam ci odejść już nigdy.
Dziewczyna
odsunęła się lekko od niego i spojrzała mu w oczy. Uśmiechał się do niej lekko,
ale w jego oczach widziała napięcie.
-Dlaczego nie dasz
mi odejść? Przecież tylko działam ci na nerwy.
-Kocham cię, Lu.
–Powiedział po prostu. Wstrzymała oddech, gdy to usłyszała.
-Ale Ally...
-Skończ już z tą
całą Ally! –Mocniej zacisnął palce wokół jej ramion. –Kocham cię. Kocham tak
bardzo, że jestem w stanie zamknąć się w czterech ścianach i nie wychodzić
nigdzie, żebyś nie musiała być ciągle zazdrosna.
-Naprawdę byś to
zrobił? –Spytała z niedowierzaniem.
-Jeśli codziennie
przynosiłabyś mi buritto to oczywiście, że tak! –Uśmiechnął się szeroko,
gdy się roześmiała. Wtuliła się w niego i przez moment po prostu tak stali, w
końcu złączeni ze sobą. Potem Ludmiła spoważniała i spojrzała mu w oczy.
-Nie chcę, żebyś
się zamykał w czterech ścianach. Postaram się opanować moją zazdrość –obiecała.
-Czyli doszliśmy
do porozumienia?
-Tak. –Uśmiech,
który mu posłała rozpromienił jego serce. Czuł się, jakby po długiej podróży, w
końcu wracał do domu.
-To chodź tu i daj
się w końcu pocałować! –Przyciągnął ją do siebie i żarliwie wpił się w jej
usta. Gdy Ludmiła objęła go za szyję i przejechała ręką po włosach, poczuł
przyjemny dreszcz na karku. –A teraz ty mi powiedz, że mnie kochasz –pogłaskał
ją po policzku, gdy na chwilę się od siebie odsunęli. -Dawno tego nie
słyszałem.
-Kocham cię
–cmoknęła go w nos. –Bardzo.
Była
szczęśliwa. Najszczęśliwsza. I dzięki jego miłości, czuła się lepsza.
Czytała
książkę, siedząc przy kominku, gdy rozdźwięczał się jej telefon. Spojrzała na
wyświetlacz i mimowolnie się uśmiechnęła. Czego może od niej chcieć, skoro
pożegnali się niespełna godzinę temu?
-Verdas?
-Śpisz już?
–Uśmiechnął się, gdy usłyszał przez słuchawkę jej śmiech.
-Myślisz, że
chodzę spać z kurami?
-Mam nadzieję, że
nie.
-Stało się coś?
–Zmarszczyła brwi, gdy usłyszała w jego głosie zdenerwowanie. –Mam wrażenie, że
jesteś zdenerwowany.
-Możesz wyjść
przed dom?
-Teraz? –Zdziwiła
się. –Po co?
-Bo czekam.
Spojrzała
na telefon, gdy się rozłączył. Był tutaj? Odłożyła książkę i wstała z bujanego
fotela. Otworzyła drzwi i zamarła, gdy go zobaczyła. Stał przed bramką i
opierał się o niebieskiego Chevrolet’a Impala z 67’. Zakryła
dłonią usta, a gdy doszło do niej, że naprawdę tutaj jest i to w dodatku z tym
samochodem uśmiechnęła się szeroko i pokręciła głową.
Była
ubrana w spodnie od dresu i rozciągniętą koszulkę. Miała rozpuszczone, lekko
zmierzwione włosy i była na bosaka. Pomyślał, że jest piękna. Taka wprost
idealna. Podszedł do niej i objął w pasie.
-Nie jestem może
seksownym myśliwym –zaczął. –Nigdy nic nie upolowałem, chyba, że liczą się gry
komputerowe –puścił je oczko. –Ale mam zielone oczy.
-Nie da się ukryć.
–Przygryzła wargę, nie przestając się uśmiechać.
-Uwielbiam
szarlotkę. Mógłbym ją jeść całymi dniami. No i przyjechałem do ciebie Chevroletem
–spojrzał za siebie. –I to nielegalnie. Bez prawa jazdy.
Nie mogła
uwierzyć, że to zrobił; że w ogóle pamiętał, że kiedyś mu coś takiego
powiedziała. Była zachwycona. Podbił jej serce całkowicie, a to wszystko, co
zrobił, świadczyło, że ich znajomość przeradza się w coś głębszego niż
przyjaźń. Nie wiedziała, jak to będzie między nimi. Czy sobie ze sobą poradzą,
czy nawzajem się okiełznają? Czy Violetta nie będzie nad nimi wisieć? Czy ona
będzie umiała mu oddać trochę swojej wolności?
Od samego
początku było coś między nimi. Jakieś iskrzenie, chemia. Kłócili się ostro,
dogryzali sobie przy każdej możliwej okazji, jednak mimo to, zbliżali się do
siebie coraz bardziej. Nie mogła powiedzieć, że nic do niego nie czuje. Byłaby
to nieprawda. Gdyby nic do niego nie czuła, nie uśmiechałaby się głupio, za
każdym razem, gdy o nim pomyśli. Leon nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że powoduje
zmiany w jej twarzy- złagodnienie rysów, blask w oczach, dołeczki w policzkach.
-Myślisz, że to
wystarczy, żeby cię poderwać? –Spytał z nadzieją. –Wiem, że może liczyłaś na
coś lepszego, mniej używanego... –Nawiązał do związku z Castillo -...ale ten
sklep zwrotów nie przyjmuje.
-Byłabym skłonna
rozważyć pozytywnie twoje marne próby poderwania mnie, ale nie wiem, czy
spełniasz ostatni warunek –uśmiechnęła się półgębkiem. Zbliżył się do niej i
musnął jej skroń. Jego oddech łaskotał ją w policzek, gdy niskim tonem mówił,
że to czy ma pożądliwe usta, musi sama sprawdzić.
-Najlepiej w
samochodzie –ucałował kącik jej ust. –Nie obrażę się, gdy się na mnie rzucisz,
tak jak wtedy, w szatni.
-Verdas!
–Roześmiał się, gdy go uderzyła, a potem wziął na ręce i zaniósł do samochodu.
–Po co to wszystko? –Spytała, gdy układał ją na siedzeniu kierowcy.
-Bo mi na tobie
zależy –założył jej włosy za ucho. –Bardziej niż ci się wydaje. Wiem, że boisz
się, że będziesz tylko substytutem –chwycił ją za rękę. –Ale to co czuje do
Violetty, to sentyment.
-Skąd to możesz
wiedzieć? Skąd możesz wiedzieć, że to, co do niej czujesz, to już nie miłość?
-Bo ostatnio
uświadomiłem sobie, że bardziej kocham wspomnienia z nią związane, niż ją samą,
gdy przede mną stoi. –Powiedział szczerze. –To już nie jest miłość.
Pokiwała
głową. Wiedziała o czym mówi. Sama uwielbiała wspomnienia związane ze swoją
biologiczną matką, te, w których brała ją na kolana, czesała w dwa kucyki i
śpiewała do ucha piosenki. Pamiętała to, jak przez mgłę, ale lubiła do tego
wracać. Przestała jednak kochać matkę, gdy wszystko się zmieniło.
Leon nie
chciał jej skrzywdzić. Gdy złapał się na tym, że jest o nią zazdrosny,
zrozumiał, że czuje do Lary coś więcej niż zwykłą sympatię. Była jego
przyjaciółką, ale zapragnął, żeby była kimś więcej. Dlatego poprosił ojca, żeby
wypożyczył z salonu samochód. Dał mu nawet na to własne oszczędności.
Oczywiście, gdyby pan Verdas dowiedział się, że jego syn, wykradł kluczyki i
pojechał tym samochodem do Lary, zabiłby go, ale Leon stwierdził, że mógłby
umrzeć, dla widoku zachwyconej dziewczyny, gdy zobaczyła, co dla niej
przygotował.
-Daj mi szansę
–poprosił, całując ją delikatnie w usta. Poddała się temu pocałunkowi. Dłońmi
objęła twarz chłopaka i pozwoliła, żeby ciepło płynące z jego niecierpliwych
warg, oplotło jej serce.
-Dam ci tę szansę
–powiedziała, gdy oderwali się od siebie. –Tylko tego nie spieprz, Verdas.
-Nie spieprzę,
obiecuję. -Pocałował ją z czułością w czoło.
Szedł do
niej, wesoło pogwizdując. Zadzwoniła do niego i zaprosiła do siebie, bo chciała
mu powiedzieć coś ważnego. Pytał ją o co chodzi, ale stwierdziła, że to nie
rozmowa na telefon. Przez chwilę obawiał się, że zrobił coś źle, ale uspokoiła
go, mówiąc, że to o nią chodzi.
-Cześć książę!
–Przywitała go jej mama. –Czyżbyś
przyszedł do mnie, przystojniaku?
-A do kogo innego
miałbym przyjść? –Odparł z uśmiechem.
-Słyszałem!
–Wtrącił jej ojciec. Roześmiał się na widok zawstydzonej miny chłopaka i porwał
w objęcia swoją żonę. –Nie zatrzymuj go. Niech już idzie na górę.
Chłopak
kiwnął głową i przeskakując co dwa stopnie, ruszył do jej pokoju. Uśmiechnęła
się promiennie, gdy go zobaczyła i wyciągnęła rękę w jego kierunku. Chwycił ją
od razu, podchodząc do niej i całując na powitanie. Wyglądała ślicznie w zielonym
sweterku i czarnych leginsach.
Nie
pytając o zgodę, chwycił jej kubek i napił się z niego.
-To kawa?
-Tak.
-Chyba żartujesz
–prychnął. –Więcej tu mleka niż kawy.
-Nie lubię innej
–wzruszyła ramionami. Wzięła od niego to swoje mleko z kawą i odłożyła kubek na
bok. –Muszę ci coś pokazać. –Przez chwilę przyciskała coś na laptopie, a potem
odwróciła go w jego stronę.
Na
początku tylko zerknął na monitor, ale kiedy zorientował się, co czyta skupił
na nim swoją uwagę. Uniósł w zdumieniu brwi i przeniósł swój wzrok na nią.
-Ty jesteś Plotkarą?
-Tak –uśmiechnęła
się lekko. –To ja nią jestem.
Trochę
się bała wyznać mu prawdę. Pisała o nim i o innych przykre rzeczy. Wyciągała
brudy na światło dzienne. Obawiała się, że się na nią obrazi, odejdzie, ale tylko
się roześmiał i powiedział, że jest genialna, a jej kąśliwe uwagi
zmotywowały kilka osób do działania.
-Sobie też nie
szczędziłaś –dał jej pstryczka w nos.
Inni
zareagowali podobnie. Na początku byli zaskoczeni, że to ona jest Plotkarą,
później przyszła złość, ale w ostatecznym rozrachunku wszyscy zgodnie
stwierdzili, że pomogła im się odnaleźć. Sprawiła, że wyszło to, co im
siedziało pod skórą. W końcu mogli zdjąć maski i pokazać swoje prawdziwe
twarze.
Właśnie o
to jej od początku chodziło.
Kocham piosenkę którą użyłaś w tym rozdziale.
OdpowiedzUsuńI kocham pary, które tworzysz.
Kocham sposób w jaki piszesz.
Kocham czytać to wszystko.
I zakochałam się w tej nucie tajemniczości na końcu rozdziału. (Miałam nieodparte wrażenie, że to Fran jest "Plotkarą", ale to pewnie tylko moje chore wymysły...chyba).
Fedemiła...awww.
Leonara...awww.
Jestem zachwycona.
I nawet głupie błędy w Twojej pracy takie jak źle postawiony przecinek przestają mieć znaczenie i nie drażnią oczu.
Cały ten twór brzmiał trochę jak pożegnanie... .
Nie chcę zapeszać.
Ale było w tym coś magicznego, mimo tylu radosnych wydarzeń było to delikatnie przygnębiające lecz tak jakby... z nutą nadzieji (?).
Mam nadzieję, że Cię nie zanudziłam.
Pozdrawiam i przesyłam uściski.
~Anonim Juleśka. ❤
Mi również ten rozdział zabrzmiał jak zakończenie... Przeczytałam cały, a później znowu wróciłam do początku – do wpisu Plotkary. Rozdział wydał mi się bardzo pogodny, a jednak pod koniec zrobiło mi się smutno, przyznaję. Sama nie wiem, dlaczego. Federico i Ludmiła wreszcie się pogodzili! Cóż, od początku nie przepadałam za tą Ally. Wyobraziłam sobie występ L. i F. i śmiało mogę stwierdzić, że to występ idealny (chociaż to nie ma sensu, bo nawet nie słyszałam, żeby śpiewali tą piosenkę)! Bardzo lubię ich razem w Twoim opowiadaniu i cieszę się, że w końcu są razem. Dalej... León i Lara. Para perfekcyjna. Te docinki Lary w każdym możliwym momencie sprawiły, że León w końcu zakochał się w niej. Kocham ich tutaj, naprawdę. Rozczuliła mnie końcówka tego wątku w tym rozdziale. No i koniec... Jeju. Boże. Jezu. Nic nie mogę wydusić. Czekam na kolejny rozdział... ♥
OdpowiedzUsuńCudownie piszesz. Każdy wątek jest dopracowany. W dzisiejszym rozdziale wspaniale opisałaś zejście się Federico i Ludmiły. Ta piosenka i ten koncert ! Uwielbiam <3.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Leon zrozumiał, że kocha Larę. Są tutaj taką cudowną parą :). Moją ulubioną zaraz po Dieletcie, bo Diego skradł moje serce <333. To taki mój ideał chłopaka.
I wiesz co ? Mimo, że rozdział bardzo pozytywny odczuwam pewien smutek. Wszystko kiedyś się kończy, ale jedno jest pewne : będę zawsze miło wspominać spędzony tu czas. Bo mam wrażenie, że następną notką będzie epilog.
Plotkara. To Natalia, prawda ? Nie spodziewałam się takiego finału Oo. Ale tak wnioskuję patrząc na relacje z rodzicami. Chociaż właściwie może to też być Fran lub Camila. Na pewno nie Lara, Viola i Ludmiła.
Ciekawe czy zgadłam : D. Czekam na ciąg dalszy. Pamiętaj, że Cię podziwiam ;)
M.
Hej, Dzwoneczku.
OdpowiedzUsuńPrzychodzę po takim czasie, że w zasadzie nie powinnam się wcale tu zjawiać, tylko zakopać gdzieś w piasku przynajmniej po uszy i nie pokazywać światu już nigdy. Wchodzę na tego bloga od początku, bo od czasu, gdy nie było tu nic poza adresem i tytułem. I nic. Minęło już tyle rozdziałów. I nic. Stało się pełno rzeczy. I, cholera, nic. Ani słowa ode mnie. Ani nędznego komentarza. Jestem beznadziejnym przypadkiem. Mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa. Wybaczysz? W sumie nie zasługuję na to, ale przynajmniej się wypowiem. Licho bo licho, ale zawsze.
Kocham Jade. To pierwsze, o czym muszę wspomnieć, bo chyba najbardziej spektakularne. Kocham jej postać od początku do końca. Każdy kawałeczek sylwetki i każdy cal sukienki. Kocham ją, chociaż w serialu budziła we mnie politowanie pomieszane ze zniecierpliwieniem - była tak przerysowana, że aż przekraczała wszystkie granice absurdu i nie mieściła się w ramach mojego poczucia humoru. O wiele, wiele bardziej wolę ją taką, jaka jest u ciebie - bardziej wyrafinowana, całkiem ogarnięta, a przy tym oryginalna i zabawna. I zamiast być kością niezgody, zdaje się pomału być jakąś namiastką matki dla Violetty. Oczywiście, że tej prawdziwej nikt i nic nie zastąpi, ale zawsze to pewna pokrewna dusza. I wsparcie, i sojusznik, i skarbnica dobrych rad. Nawet jeśli pochodzą z internetu i są autorstwa Johnny'ego Deppa.
Trójkąt - czy może raczej czworokąt - głównych bohaterów jest na tyle zawikłany, na ile w rzeczywistości całkiem prosty. I po raz kolejny okazuje się, jak strasznie spieprzyli scenariusz twórcy serialu. Mam nieodparte wrażenie, że w prawdziwym życiu León byłby z Larą o wiele szczęśliwszy, zresztą Violka z Diego też. No ale. Druga miłość przecież nie ma prawa bytu, nie? W drugim sezonie to było wręcz absurdalnie rozwiązane - w jednej chwili V zakochana i szczęśliwa, w następnej twierdzi, że "rzuciła się w ramiona Diego bezmyślnie". I oczywiście ta bajka kończy się zejściem książęcej pary (tak samo zresztą jak we wszystkich blogach, nie wyłączając mojego), odepchnięciem Diego gdzieś na bok, zapomnieniem o Larze - co z tego, że była jedną z nielicznych dających się lubić postaci. W disnejowskim świecie takie miłości jak jej i Leóna nie przetrwają choćby były najprawdziwsze, bo liczą się tylko te z fajerwerkami i balonami, od których chce się rzygać i to niekoniecznie tęczą.
Jak dobrze, że u ciebie jest inaczej.
Tak sobie leżę, słucham Republiki i zastanawiam się, o czym teraz. No, skoro jadę po kolei, to powinnam zahaczyć o wątek Fran, ale... jakoś go nie lubię. Przyznam szczerze, że jej osoba wzbudza we mnie więcej negatywnych uczuć niż kiedykolwiek. Nawet nie wiem, dlaczego. Nie mam bezsensownych uprzedzeń do żadnej z postaci, które kreujesz - bo świetnie kreujesz, nawiasem mówiąc - a jednak nie potrafię znów z przyjemnością czytać o jej rozterkach. Jakoś mnie męczą. No nic, wszystkiego mieć nie można.
Może pominę to i przejdę od razu do Camili.
Tak ogólnie to nie jestem fanką Semi. Ta para zawsze wydawała mi się sztuczna i przedobrzona, a poza tym lubię ją z Brodueyem. Tak po prostu.
Ale tu moja sympatia do nich podskoczyła o kilka oczek. Może to zasługa tego, że ich wątek jest... typowy i nietypowy zarazem. Niby ciężko nie przewidzieć, jak to wszystko się skończy, a jednocześnie każda poświęcona im wzmianka rodzi uśmiech. Dobrze się o nich czyta, w taki d o b r y sposób, kiedy można się oderwać od rzeczywistości i trochę pośmiać z tej dwójki przyciągających się przeciwieństw. Tudzież - z żółtego swetra Seby. (Btw. gdy zobaczyłam przeróbkę zacnego pana Mariusza Kałamagi z głową tego biedaka, to autentycznie poryczałam się ze śmiechu. Jesteś genialna)
Co do par, za którymi nie przepadam - w czołówce zawsze była Fedemila. Potem wyparła ją Diecesca, a wielbiciele protonów i elektronów trochę się zrehabilitowali i częściowo wrócili do łask, ale ja nie o tym.
UsuńUwielbiam ich.
Uwielbiam sposób, w jaki kreujesz postać Ludmiły. To, jak zagłębiasz się w jej przeszłość i wykazujesz jak na dłoni, jak bardzo pokaleczona dusza siedzi w tej pozornej suce. To, jak zmieniasz ją - po troszku, bez karkołomnych metamorfoz z dnia na dzień na cudowną przyjaciółkę.
A ten powyższy rozdział to już w ogóle pobił wszystko. I to nie tylko za zasługą tej cudownej piosenki. Powiedz coś, bo rezygnuję z ciebie... Te słowa od dawna wbijają mnie w fotel, są tak cholernie trafne. To wołanie: nie milcz, zrób coś, uratuj jakoś tę naszą miłość, pomóż jej... bo jak nie ty, to nikt jej nie pomoże.
Na szczęście w wypadku Fede i Ludmiły za późno jeszcze nie jest. Udaje im się wreszcie do siebie trafić - muzyką, która ich kiedyś połączyła i która znów ratuje ich więź. Miejmy nadzieję, że tym razem już na dobre.
Maxi i Naty... No cóż, to połączenie za bardzo kocham, żeby o nim nie wspomnieć. Też strasznie mi się podoba, jak zbudowałaś ich więź. Powoli i opornie, poprzez wszystkie bariery, ich własne lęki i granice, które sami postawili, przez problemy... Ale w końcu miłość wygrywa. Jest zbyt silna, by dać o sobie tak po prostu zapomnieć.
Jeszcze muszę dodać, że Plotkara była strzałem w dziesiątkę. Raz, że jej wypowiedzi pozwalały wszystko sobie ułożyć w głowie, podsumować. Dwa, że dawała inne spojrzenie na te wszystkie wydarzenia, takie z dystansu, a jednak trafiające do głębi. No i trzy, że jej cięte poczucie humoru wygrywało wszystko.
Przejrzałam część rozdziałów i strzelam z dość dużą pewnością, że jest nią Camila. Początkowo podejrzewałam o bycie nią Angie, ale widzę, że był to błędny trop. Lara, Ludmiła, Violetta odpadają ze stuprocentową pewnością, Naty też - tak myślę. Ewentualnie pod uwagę mogę jeszcze wziąć Francescę, ale Plotkara w końcu zauważyła Sebę - myślę, że największe prawdopodobieństwo bycia Plotkarą ma Cami. I tego się będę trzymać, najwyżej niedługo wyjdzie na jaw błąd w moim myśleniu.
Cóż, Dzwoneczku. Albo M., jeśli wolisz. Bardzo dziękuję ci za tego bloga, za to, że nie porzuciłaś pisania - bo naprawdę świetnie ci to wychodzi. Może nie idealnie - ideałów zresztą nie ma. Może zdarzają ci się błędy interpunkcyjne, ale z drugiej strony - komu się nie zdarzają? Nawet poloniści czasem mają wątpliwości. Ale najważniejsze, że piszesz z serca. I gdybym miała do wyboru sto opowiadań o nienagannej interpunkcji, ale bezpłciowej fabule, i twoje - wybrałabym to ostatnie bez żadnego wahania.
Kłaniam się nisko, pozdrawiam chłodno (bo na dworze taki upał, że ciepły uścisk byłby raczej niewskazany) i czekam na wyjawienie ostatnich tajemnic.
Twoja Zuzka.