sobota, 21 marca 2015

20.

Buenos dias, Buenos Aires.

StudioOnBeat! zmieniło się w prawdziwe pole walki. Codziennie słychać tylko krzyki i trzaskanie drzwiami. Za niedługo komuś werżnie się w mostek stojak do nut. Taaaaa, dobrze myślicie. Lu za Chiny Ludowe nie potrafi dogadać się z Fd. Nasza SuperNowa rzuca mięsem na prawo i lewo. Niestety nie zauważa, że wychodzi jej z tego stek bzdur. Skoro jesteśmy w kuchennym nastroju, to powiem Wam, że oliwy do ognia dolewa A., która przy każdej okazji zachwyca się wszystkim, co wylatuje z ust Fd. Nawet jeśli to fałszywe dźwięki.
Dla mnie, a za mnie mogą się nawet pozabijać. Byle po wygraniu konkursu. Inaczej nasza społeczność przestanie istnieć. ZGROZA!
Żeby nie było, że jestem Posłańcem Niepociesznych Wieści... V. została wypuszczona ze swojej złotej klatki. G. pozwolił jej iść na koncert! Czyż to nie przełom? Osobiście uważam, że ogromny. Naszemu Aniołeczkowi gratulujemy wspaniałomyślnego tatusia.
Tylko nie zapomnij o jednym... Skrzydła może dają wolność, ale też lęk wysokości.


Sabes que me amas,
xoxo
GossipGirl

***
           
Zaczynała ją boleć głowa od tych ciągłych krzyków. Palcami rozmasowywała skronie, myśląc, że może jej ulży. Płonne nadzieje. Jęknęła z rozpaczy, gdy zeszyt z nutami przeleciał obok jej ucha. Odwróciła się przez ramię i otworzyła usta, by powiedzieć Leonowi, że ciemno to widzi, ale szybko je zamknęła, wzdychając z rezygnacją. Chłopaka już nie było. Wcale mu się nie dziwiła. Oboje nie mieli najmniejszej ochoty uczestniczyć w tych próbach, ale ona ułożyła tekst piosenki, a Leon był odpowiedzialny za oprawę muzyczną. Powinna uciec z tego pola walki tak jak kolega, ale ona siedziała jak zaklęta i przypatrywała się scenie, na której dwójka młodych ludzi, którzy kochają się do szaleństwa i nie potrafią bez siebie żyć, skacze sobie do gardeł.
Zmarszczyła brwi. Czy naprawdę muszą być aż tak uparci?
 -Mogłabyś się w końcu skupić i zaśpiewać to czysto? To nie powinno być trudne dla SuperNowej. –Głos Federico ociekał sarkazmem.
 -Znalazł się Pan Idealny! –Zasyczała Ludmiła. –To twoje błędy sprawiają, że czasami zafałszuję!
Federico prychnął.
 -Jesteś śmieszna. Zachowujesz się jak dziecko!
 -Sam zachowujesz się jak dziecko! –Blondynka tupnęła ze złością. –Skoro tak bardzo ci przeszkadzam, to może zaśpiewaj sobie z tą swoją Ally!
Włoch z nerwów przewrócił krzesło. Natalia była pewna, że ostatkiem sił powstrzymywał się przed potrzepaniem Ludmiłą.
 -Przestań się czepiać tej dziewczyny!
 -No tak! Przecież to twoja ukochana!
 -Ludmiła! –Chwycił ją za nadgarstek. –Przecież wiesz, że ja…
 -Nic nie wiem! I nie chcę wiedzieć! –Wyszarpnęła rękę. –Nienawidzę cię! –Wrzasnęła na całe gardło.
Chłopak aż się zagotował i zrobił czerwony na twarzy.
 -Ja ciebie bardziej! –Odparował. –Nienawidzę cię jak stąd do Włoch!
 -A ja ciebie nienawidzę jak stąd na Pluton i z powrotem!
            Musiała mieć ostatnie słowo. Nie czekając na odpowiedź Federico, Ludmiła wybiegła wzburzona z sali. Chłopak przez chwilę stał bez ruchu, a potem popatrzył na Natalię udręczonym wzrokiem. Hiszpanka chciała go pocieszyć, ale pokiwał głową z rezygnacją, wziął swoje rzeczy i również wyszedł. Natalia powoli wstała z miejsca i zaczęła zbierać porozrzucane kartki. Było jej przykro, gdy musiała oglądać takie sceny, a zdarzały się one niestety na każdej próbie.
            To doprawdy niewiarygodne, że można się aż tak kłócić, kiedy się kocha. Może to przez to, że Ludmiła jest zbyt dumna, żeby się do tego przyznać? Będzie udawać, że go nienawidzi, żeby tylko nikt nie dowiedział się, jak bardzo jej na nim zależy. To naprawdę głupie myślenie. Wszyscy w szkole wiedzą, że jest o niego chorobliwie zazdrosna i robi rzeczy, które uprzykrzają życie pewnej wrednej zołzy, która postanowiła usidlić Włocha. To dlatego Ferro była cały czas zdenerwowana. Humor poprawiał się jej tylko wtedy, gdy udało im się pokrzyżować Ally szyki.
            Któregoś dnia, gdy ta pusta dziewczyna chciała pocałować Federico, Ludmiła włączyła alarm pożarowy i wywołała ogólną panikę w szkole, ale usta Włocha pozostały nieskalane tandetną, różową szminką Ally; albo gdy dziewczyna ubrała tę obcisłą bluzkę z dekoltem do pępka, wysłała Naty, żeby niechcący zalała ją porzeczkowym sokiem. Hiszpanka uśmiechnęła się pod nosem; ależ miały wtedy ubaw!
            Trwałoby to wszystko dłużej, ale biedna cizia poskarżyła się Federico i zrobiła z siebie ofiarę, kiedy Ludmiła przypadkowo upuściła szczoteczkę od tuszu do rzęs, brudząc jej nowiutką, ultrakrótką, żółtą spódniczkę. Chłopak wściekł się na Ludmi, ona na niego i od tej chwili drą ze sobą koty.
            Natalia pokręciła głową i westchnęła. Jej nadzieja na to, że ten głupi konkurs zbliży ich do siebie i w końcu dojdą do porozumienia, blaknęła z każdą próbą. Nauczyciele też byli przerażeni, bo w końcu to od nich zależało, czy Studio przetrwa. Tylko Angie zdawała się tym nie przejmować i cały czas chwaliła ich postępy, mimo że wydawało się, że zaczynają raczej iść do tyłu.
Chciała im jakoś pomóc, ale jak ma to zrobić, skoro najpierw sami musieli tego chcieć? Jak głupie osły budują Wieże Babel, która spada im na głowę. Wciągnęła głośno powietrze i przymknęła oczy. Postanowiła, że nie będzie się przejmować Ludmiłą i Federico. Niech sobie robią, co chcą. Nie są małymi dziećmi, a ona nie każe im się pogodzić. Sami muszą tego chcieć. Sami muszą do tego dojrzeć. Weszła do parku i usiadła na murku. Założyła słuchawki i cicho zaczęła śpiewać.


            Sam nie wiedział, dlaczego za nią szedł, dopóki nie zobaczył jej śpiewającej. Było w niej jakieś światło, które ogrzewało jego zmarznięte kości. Światło, które sprawiało, że coś się w nim budziło. Coś nieznanego. Nie mógł powiedzieć, że to niemiłe uczucie. Wręcz przeciwnie, było bardzo miłe. Czuł, że trzepocze mu w żołądku stado motyli. Przynajmniej miał taką nadzieję, że to motyle, a nie niestrawione ćmy.
            Kąciki jego ust uniosły się, gdy zobaczył, jak uśmiecha się sama do siebie. Rzadko mógł usłyszeć, jak śpiewa. Zazwyczaj unikała tego, jak ognia. Szczególnie, gdy ktoś był w pobliżu. Nigdy się nie doceniała. Może przez to, że żyła w cieniu Ludmiły? Szkoda, bo głos miała wspaniały, melodyjny, zmysłowy. Chwytał za serce, przynajmniej jego.
            Podszedł do niej i pociągnął lekko za nogi. Krzyknęła i wpadła mu prosto w ramiona. Spojrzała na niego zdumiona i zobaczyła ten kpiący uśmieszek, który był jego znakiem firmowym.
 -Przestraszyłeś mnie.
 -Przestraszyłbym cię wcześniej, gdybym wiedział, że wylądujesz w moich ramionach.
Zarumieniła się, a on pchany jakąś wewnętrzną siłą, pocałował ją w czoło.
 -Jesteś śliczna –szepnął, zakładając jej kosmyk włosów za ucho.
Poczerwieniała jeszcze bardziej. Próbowała mu się wyrwać, ale przytulił ją mocniej. W końcu się poddała i wtuliła się w niego.
-Jak ci minął dzień? –Odsunął ją od siebie i pogłaskał po policzku.
Otworzyła usta, ale nie potrafiła wydobyć z siebie głosu. Głośno przełknęła ślinę, a potem uszczypnęła się w przedramię.
 -Ałć! –Krzyknęła i zaczęła masować bolące miejsce.
 -Co ty robisz? –Maxi popatrzył na nią rozbawiony. –Dlaczego się szczypiesz?
Popatrzyła gdzieś za niego. Była coraz bardziej zdenerwowana. Serce biło jej, jak oszalałe, ręce zaczęły się trząść. Bała się dopuścić do siebie myśl, że Maxiemu może na niej zależeć. Pragnęła tego, ale nie chciała się zawieść. Spojrzała mu w oczy, mając nadzieję, że w nich znajdzie odpowiedź.
 -Naty?
 -Zastanawiam się, czy mi się to nie śni.
Roześmiał się nerwowo i chwycił ją za rękę. Sam się nad tym zastanawiał. Łatwiej byłoby, gdyby to wszystko było tylko sennym marzeniem. Obudziłby się i nie musiałby myśleć, czy przypadkiem nie oddaje swojego serca w ręce kogoś, kto może je po prostu upuścić i podeptać. Tylko dlaczego miał wrażenie, że czułby ogromną pustkę, gdyby nie było to realne?
-Może miałabyś ochotę na gorącą czekoladę? -Zaproponował.
-Pewnie. –O mało nie westchnęła, gdy posłał jej jeden z tych swoich czarujących uśmiechów.
            Szli do kawiarenki, trzymając się za ręce. Maxi opowiadał jej o nowym układzie, nad którym pracuje; o tacie, który znowu zaczął chodzić na terapię i o tym, że czuje się, o dziwo, coraz lepiej.
 -Może właśnie tego potrzebował? –Spojrzał na nią. –Żeby ta cała zdrada ujrzała światło dzienne. Teraz jest to chyba bardziej realne. Nie zamiatamy tego pod dywan, udając, że wszystko jest tak, jak kiedyś. Może obojgu nam to wyszło na dobre. –Uśmiechnął się znacząco do Natalii i mocniej ścisnął jej palce.
Odwzajemniła uśmiech, nieśmiało unosząc kąciki ust.
            Maxi był inny. Weselszy, bardziej otwarty; a to jak na nią patrzył, jak się do niej uśmiechał, jak ją dotykał, wszystko to sprawiało, że czuła się, jakby unosiła się kilka metrów na ziemią.
            Zaprowadził ją do malutkiej kawiarenki, o której nie miała pojęcia, że w ogóle istnieje. Ciemno brązowe stoliki współgrały z beżowymi ścianami, na których wisiały czarno-białe zdjęcia, przedstawiające uliczki Buenos Aires z poprzedniego stulecia. W środku panował półmrok. Na parapetach paliły się duże, grube świece. Usiedli przy najbardziej odległym stoliku, schowanym przed ciekawskimi spojrzeniami obcych ludzi. W powietrzu unosił się zapach świeżo zmielonej kawy i szarlotki, która była podawana na ciepło z wielką gałką lodów waniliowych i bitą śmietaną.
            Natalia była zachwycona tym miejscem, które było wręcz wymarzone na pierwszą randkę. Błogi uśmiech zszedł z jej twarzy, gdy podeszła do nich kelnerka i przywitała się z Ponte, jakby znali się od lat. No tak… Pewnie co tydzień przyprowadza tu swoją kolejną zdobycz. Ciekawe czy ma kartę stałego klienta.
 -Co wam podać?
 -Poprosimy dwie czekolady. Masz ochotę na coś jeszcze? –Zwrócił się do Naty.
 -Nie.
            Chłopak zmarszczył brwi. Zaskoczyła go ta nagła zmiana, która zaszła w Hiszpance. Jeszcze przed chwilą siedziała uśmiechnięta, a teraz wygląda jak gradowa chmura.
 -Stało się coś? –Chciał chwycić jej dłoń, ale szybko schowała ją pod stół, gdy wyciągnął palce.
 -Nie. –Mruknęła i zaczęła bawić się serwetką.
 -Kiepski z ciebie kłamca –popatrzył na nią z rozbawieniem. –Mów o co ci chodzi. Zrobiłem coś nie tak?
 -Przyprowadzasz tu wszystkie swoje dziewczyny? –W jej oczach malowała się złość.
            Spoważniał. Wiedział doskonale, jaką ma reputację. Nigdy nie próbował nic z tym zrobić, ani, broń Boże, czegoś w sobie zmieniać. Nigdy również nie przejmował się tym, co inni o nim mówią, co myślą. Najzwyczajniej miał to w dupie. Teraz sytuacja wyglądała całkiem inaczej. Zależało mu na opinii Naty. Chciał jej pokazać, że potrafi się zmienić, że nie będzie już łamał niczyich serc.
 -Szczerze to byłem tu tylko z dwoma kobietami –uśmiechnął się lekko. –Jedna pokazała mi to miejsce, a drugą zaprosiłem dzisiaj na gorącą czekoladę.
            Natalia przełknęła głośno ślinę. Było jej głupio, że tak szybko go oceniła. Zaczęła się zastanawiać kim była ta pierwsza kobieta. Musiała być dla niego bardzo ważna, bo gdy o niej wspomniał, zauważyła czułość w jego oczach. Zaczęła się niespokojnie wiercić na krześle.
 -Kim była ta pierwsza kobieta? –Zapytała niby od niechcenia, ale zżerała ją ciekawość.
 -To moja babcia –jego uśmiech stał się szerszy. –Zabierała mnie tu co niedziele.
Dziewczyna poczuła, że rumieni się, aż po nasadę włosów. Jak mogła być zazdrosna o babcię? Chyba już jej całkiem odbiło. W gruncie rzeczy to w ogóle nie powinna mieć do niego pretensji, bo przecież nie są razem, a to, że zaprosił ją do tego przytulnego miejsca, wcale nie oznaczało, że są na randce. Równie dobrze mógłby to być koleżeński wypad.
 -Podoba mi się tu. –Powiedziała, chcąc zmienić krępujący temat.
 -Cieszę się. –Wyprostował się na krześle i zaczął uciekać wzrokiem w bok. –Przyprowadziłem cię tutaj, bo… -szukał odpowiednich słów. –Bo ja chciałem… -zmarszczył brwi. –Bo widzisz…
-Co ty? –Zaczęła bawić się jego czapką, którą położył na stoliku. –Zazwyczaj to ja mam problemy z wysłowieniem się.
Zobaczył w jej oczach błysk rozbawienia. Uśmiechnął się i prychnął. Mimo że wydawała się szarą myszką, która boi się odezwać, potrafiła pokazać pazurki. Cicha woda...
 -Pamiętasz, jak się poznaliśmy?
 -O tak –roześmiała się głośno. –Wrzeszczałam w niebogłosy, bo złamały mi się grabki. Musiałam się prezentować okropnie.
 -Ten uśmiech, którym mnie obdarowałaś, gdy dałem ci swoje, sprawił, że myślałem, że jesteś zagubioną księżniczką.
 -Co? –Który to już raz się rumieni? –Żartujesz sobie ze mnie.
 -Nie! –Zaprzeczył żarliwie. –Natalia ja... –Na chwile zamknął oczy, a potem popatrzył na nią tak intensywnie, że zadrżała. –Chciałbym spróbować.
            Przestała oddychać. Zamarła i siedziała z otwartymi ustami. Gdy się ocknęła, zaczęła się gorączkowo szczypać po ręce. Musiał chwycić ją za nadgarstek, żeby przestała. Ucałował wnętrze jej dłoni i uśmiechnął nieśmiało.
 -Nie szczyp się. Naprawdę chciałbym spróbować. –Delikatnie zataczał palcem kręgi na jej ręce. –Chciałbym, żebyś dała mi szansę.
Zamrugała gwałtownie i cofnęła rękę, jakby ją poparzył.
 -Czy ty właśnie poprosiłeś, żebym została twoją dziewczyną? –Patrzyła na niego z niedowierzaniem.
 -Chyba tak. Zgadzasz się?
Przeszedł ją dreszcz, gdy ponownie chwycił ją za rękę i mocno ścisnął jej palce. Patrzył na nią wyczekująco, ale jej nie ponaglał. Widziała w jego oczach zadumę, obawę i coś, co sprawiało, że jej serce zaczęło galopować. Widziała nadzieję i czułość. Z trudem powstrzymywała uśmiech, który cisnął się na jej usta. Miała ochotę wstać i zacząć skakać z radości, ale rozum podpowiadał jej, że to nie będzie łatwy związek. Była pewna, że mają sporo do zrobienia, jeśli chcą, żeby coś z tego było. A chcieli.
 -Maxi, ja… -Uśmiechnęła się wreszcie. –Nie wiem co powiedzieć.
 -Powiedz, że się zgadasz.
 -Zgadzam się.
Najpierw niedowierzanie odbiło się na jego twarzy, a później ulga. Roześmiał się serdecznie i przyciągnął ją do siebie, żeby pocałować. Gdy jego usta dotknęły jej warg, poczuła, że jest właśnie tam, gdzie chciała być.



            Był z siebie zadowolony. Poszło mu najlepiej ze wszystkich. Po minie Lary wiedział, że sponsor był nim zainteresowany. Dobrego humoru nie zepsuł mu nawet fakt, że musiał wbić się w śnieżnobiałą koszulę i marynarkę. Założył nawet muszkę i z ogromnym uśmiechem na twarzy wszedł do sali, gdzie odbywał się bankiet. Rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym porozstawiane były stoły, przykryte kremowymi obrusami, które mama Lary prasowała cały dzień. Na brązowych serwetkach ułożona była porcelanowa zastawa i srebrne sztućce. Na środku stał wielki tort w kształcie toru. Były na nim nawet miniaturowe motocykle i warsztat. Z ustawionych po bokach kolumn, płynęła delikatna muzyka, która umilała rozmowy, ale nie była na tyle głośna, żeby przeszkadzać.
            Leon wziął talerzyk parówek w cieście francuskim i poszedł szukać Lary. Znając ją pewnie ukryła się w warsztacie. Nie mógł wyobrazić sobie dziewczyny ubranej w elegancką kieckę. Jakoś mu to do niej nie pasowało. W ogóle nie pasowało mu do niej nic, co było dziewczęce. Sukienki, makijaż, wymalowane paznokcie, błyskotki... To nie Lara. Bez tych sfatygowanych ogrodniczek, flanelowych koszul i smaru na rękach, nie byłaby sobą. A może go zaskoczy i pojawi się w balowej sukni, razem z towarzyszącym jej królewiczem?
            Zatrzymał się na środku sali, gdy uświadomił sobie, że wcale nie podoba mu się wizja Lary z kimś innym. Z kim innym niż...? Zacisnął wargi i pokręcił głową. Ostatnio za dużo myśli o tej dziewczynie; o jej czekoladowych oczach, szczerym uśmiechu, który sprawiał, że na policzkach pojawiały się urocze dołeczki, o jej słodkich ustach, których smak czuł, gdy tylko sobie o nich pomyślał. Zupełnie jakby cierpiał na synestezje.
            To chyba przez to, że ostatnio spędzał z nią praktycznie każdą wolną chwilę. I może dlatego, że była inna niż Violetta? Nie była słodką, zagubioną dziewczynką. Była ostra, jak brzytwa, potrafiła o siebie walczyć i przede wszystkim wiedziała, czego chce. Miła odmiana po ciągle niezdecydowanej Castillo. Swoją drogą ciekawe, jak się bawi na tym koncercie? Niby sam powiedział jej, że ma na niego iść, ale gdzieś w głębi duszy, gdzieś na samym dnie serca miał nadzieję, że zrezygnuje i będzie z nim dzisiaj na torze. Może za dużo od niej wymagał?
            Za dużo myśli. Dzisiaj był jego dzień, więc powinien się rozluźnić i po prostu dobrze bawić. Zaczął zajadać się parówkami, mimowolnie rozglądając za Larą. Kiedy stwierdził, że pewnie się nie pojawi, odłożył pusty talerz i postanowił wyjść na taras, żeby zobaczyć zachód słońca. Zamarł, z niepołkniętą parówką w ustach, gdy ją zobaczył.
            Opierała się o barierki. Miała na sobie czarny, dopasowany top, który odsłaniał jej smukłe ramiona. Wpuszczony był w krótką, czerwoną spódniczkę z falbankami. Włosy miała rozpuszczone. Zauważył, że po lewej stronie ozdabiał je duży, czerwony kwiatek. Zaczął podziwiać jej długie, opalone nogi, które w wysokich, czarnych szpilkach wyglądały na jeszcze dłuższe. Gdy nagle się odwróciła, pomyślał, że ma przed sobą brązowookiego anioła. A może kuszącego diabła? Rzęsy miała wytuszowane, przez co jej spojrzenie było jeszcze bardziej hipnotyzujące. Usta miała muśnięte delikatną, różową szminką. Musiał wyglądać, jak idiota, gapiąc się na nią z rozdziawionymi ustami.
 -Zaraz ci mucha wpadnie i się udławisz –uśmiechnęła się do niego.
 -Wyglądasz...
 -Śmiesznie, nie? –Poprawiła malutki kolczyk, który zdobił jej ucho. –To chciałeś powiedzieć, Verdas?
Znowu otworzył usta i tak z nimi został, gdy oblizała wargi. W sumie to zapomniał, co miał jej powiedzieć. Mógł myśleć tylko o tym, że jest prześliczna.
 -Leon? –Podeszła do niego i objęła ciepłymi dłońmi jego twarz. –Dobrze się czujesz?
 -Chyba trochę mi gorąco –popatrzył na jej usta.
 -Mogę ci wylać kubeł zimnej wody na ten głupi łeb. -Spojrzała na niego kpiąco.
 -Jesteś tu sama? –Opanował się na tyle, że odzyskał mowę.
 -A z kim mam być?
 -Dlaczego jeszcze nikogo nie poderwałaś?
 -Bo cierpliwie czekam na seksownego myśliwego, z zielonymi oczyma i pożądliwymi ustami, który przyjechałby do mnie Chevrolet’em Impala z 67’ –uśmiechnęła się uroczo. –No i naprawdę lubiłby szarlotkę.
Roześmiał się i mimo jej protestów, porwał na parkiet.
            Twierdziła, że nie potrafi tańczyć i to w dodatku w takich butach, ale nie było to prawdą. Stawiała kroki niezwykle lekko, jakby urodziła się tańcząc. Spodziewał się, że go podepta, ale nic takiego się nie stało. Była pełna wdzięku. Pachniała bergamotką, różą i tekowym drzewem. Pomyślał, że łatwo można byłoby się w niej zakochać. I mimo że uwielbiał jej motocrossową wersję, to ta powaliła go na kolana.
Uśmiechnął się życzliwie do jej ojca, gdy ze śmiechem odbił mu ją w kolejnym tańcu. Odszedł na bok i oparł się o zimną ścianę. Wyjął z kieszeni telefon i ze smutkiem zobaczył, że nie ma żadnych nieodebranych wiadomości. Czy mógł mieć do siebie pretensje o to, że coraz bardziej zbliża się do innej dziewczyny, gdy jego nawet nie pomyślała o tym, żeby napisać mu krótką wiadomość, w której pyta, jak mu poszło? Uderzył pięścią w ścianę. On ma wyrzuty sumienia, że myśli o Larze i jej ustach, a Violetta nawet nie stara się udawać, że Enrique nie jest od niego ważniejszy. Z resztą Diego też się nie odezwał... Pewnie się świetnie razem bawią. Przez myśl mu przeszło, że może lepiej niż z nim. Poczuł w ustach gorzki smak. Chyba już całkowicie mu odbiło, jeśli zaczyna być zazdrosny o swojego najlepszego przyjaciela. Sam poprosił Diego, żeby zajął się Violettą. Ufał mu.
To jej nie ufał, chociaż bardzo się starał to zmienić. Wybaczył jej to, że go raniła, może nie umyślnie, ale jednak. Nigdy natomiast nie zapomniał. To jej ciągłe skakanie z jego ramion w ręce Tomasa, sprawiło, że teraz był zazdrosny o każdy uśmiech, który skierowała w stronę innego chłopaka. Wiedział, że to chore, ale nie był pewien, czy Violetta kocha go na tyle, by z nim zostać. Nie był pewien, czy jeżeli na horyzoncie pojawi się ktoś inny, ktoś kto ją zauroczy, nie rzuci go.
 -Wyglądasz jakbyś zjadł kilo cytryn.
Spojrzał na Larę i skrzywił się jeszcze bardziej.
 -Albo dwa –westchnęła. –Co ci jest?
 -Nic –popatrzył na telefon i schował go do kieszeni.
 -Chodzi o Violettę, prawda?
Bingo! Pani mechanik. Westchnął i uciekł wzrokiem w bok.
 -Może i nie dała rady przyjść... –chwyciła go za łokieć -...ale jestem pewna, że mocno trzymała kciuki. –Mocniej zacisnęła palce na jego ręce, by dodać mu otuchy.
            Poczuł, jak iskra płynąca spod jej palców, wędruje do jego barku, wzdłuż obojczyka i dociera aż do serca, powodując, że zaczyna szybciej bić. Uśmiechnął się do niej, a potem przyciągnął do siebie, bez ostrzeżenia, i mocno przytulił. Zesztywniała na moment, zaskoczona jego nagłym ruchem, ale po chwili się rozluźniła.
 -Weź się uspokój, Verdas, bo jeszcze pomyślę, że mnie lubisz –pogłaskała go ze śmiechem po plecach.
 -Dziękuję –szepnął jej do ucha, nawijając kosmyk brązowych włosów dziewczyny na palec.
 -Widziałam, że w kuchni mają czekoladowy tort –odsunęła go lekko od siebie i uśmiechnęła  konspiracyjnie. –Może uda nam się trochę ukraść, a potem schowamy się w warsztacie?
 -Wspaniały pomysł.
Chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą.

           
            Jeśli można było powiedzieć coś o miłości, to na pewno to, że jego była całkowicie nie na miejscu. Można było ją porównać do chichotu w najbardziej nieodpowiedniej sytuacji, albo do klowna, który, zamiast do cyrku, trafił na pogrzeb i wyczynia swoje śmieszne sztuczki. Czy istniało w ogóle jakieś wyjście z tej sytuacji? Oczywiście, że tak! Powinien po prostu wziąć największą łopatę, wykopać najgłębszy dół, najlepiej taki do jądra ziemi, i wrzucić tam tę swoją śmieszną miłość, i zakopać. Jak najszybciej zakopać. Tymczasem co robi? Jest z nią na koncercie Enrique Iglesiasa i z zachwytem przygląda się jej błyszczącym, brązowym tęczówkom i delikatnym ustom. Czy można być większym idiotą? Szczerze w to wątpił.
            Mógł się nie zgodzić. Wystarczyło wymyślić tylko jakąś wymówkę, a to potrafił robić. Ileż razy wciskał kit rodzicom, gdy zbyt późno wrócił do domu, lub coś przeskrobał. Zawsze potrafił się wyłgać. Tak samo mogło być teraz. Powiedziałby Leonowi, że musi jechać gdzieś z mamą, albo tata poprosił go o pomoc przy samochodzie. Cokolwiek. Tylko, że Verdas był jego przyjacielem, a dla nich robi się wszystko. Wiedział, że martwi się o Violettę. Poza tym gdyby on z nią nie poszedł, to dziewczyna nie poszłaby w ogóle, a do tego Leon nie chciał dopuścić. W końcu było to największe marzenie Violetty, a jej chłopak za punkt honoru postawił sobie jego spełnienie. Dlatego Diego nie potrafił mu odmówić. Po prostu nie mógł się wypiąć na jego prośbę. A poza tym…
            Nie mógł wmawiać sobie, że nie ma tego drugiego powodu, dla którego z ochotą przytaknął Leonowi i powiedział, że pójdzie z nią. Chciał z nią iść. Chciał z nią spędzić trochę czasu, nawet jeżeli byłby on spędzony tylko platonicznie.
            Miał świadomość tego, że źle postępuje. Wchodzą w to jeszcze głębiej, wcale nie poprawiał swojej sytuacji, a gdyby, nie daj Boże, Leon dowiedział się o wszystkim, to by go chyba zabił. Nie było to fair wobec najlepszego przyjaciela. Czuł się podle, a wyrzuty sumienia nie pozwalały mu czasami zasnąć, ale przez cały czas wmawiał sobie, że w gruncie rzeczy to nie robi niczego złego. Przecież nie namawia jej na zerwanie z Leonem, ani jej nie podrywa. Po prostu zachowuje się jak przyjaciel. I nikt poza tym. Problemem było to, że nie wiedział, ile tak wytrzyma.
            Nie był jakimś masochistą, a patrzenie na ich pocałunki i słuchanie czułych słówek, wcale nie sprawiało mu przyjemności. Nie mógł wyzbyć się zazdrości, która budziła się w nim za każdym razem, gdy Violetta mówiła Leonowi, jak go kocha. Chciał być na jego miejscu. Bardzo chciał. Tylko chcieć, a móc… W tym przypadku te dwa słowa dzieli ogromny, gruby mur, którego nie przebije. Poza tym, gdyby nawet, jakimś cudem, udało mu się go chociaż odrobinę naruszyć, to czułby się jak skończony gnojek. Nie mógł tego zrobić Leonowi, nawet jeżeli gdzieś, w którymś momencie taka myśl przeszła mu przez głowę. On mu ufa…
            Diego spojrzał na Violettę i westchnął. Będzie musiał wyciągnąć tę łopatę. Musi się od niej odsunąć, zapomnieć. To jedyne wyjście. Najlepsze wyjście… Pokręcił głową. Powinno być to wszystko dużo łatwiejsze. Chyba jednak jego mama miała rację, gdy powtarzała mu, że jeżeli chce różę to musi poczuć kolce.
            Pisk stojących obok dziewczyn, przywrócił go do rzeczywistości. Violetta odwróciła się w jego stronę i posłała mu ciepły uśmiech. Serca zaczęło mu bić jak szalone, gdy chwyciła go za rękę i pociągnęła, by się do niej zbliżył.
 -Dziękuję, że tu ze mną przyszedłeś –krzyczała mu do ucha, by muzyka nie zagłuszyła jej słów. –Jest cudownie.
 -Cieszę się –uśmiechnął się do niej.
Przez chwilę patrzyła mu w oczy z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Chyba się nad czymś zastanawiała. Później pokręciła lekko głową i odwróciła swój wzrok na scenę, gdzie Enrique zaczynał śpiewać „Bailando”. Dołączyła do niego i zaczęła tańczyć.
            Lubił na nią patrzeć. Miała w sobie mnóstwo światła i blasku, który sprawiał, że jego serce ogarniało przyjemne ciepło. Miał wrażenie, że jej głos jest anielski, a w każdym słowie, które wypowiada, potrafił odnaleźć kawałek nieba. Była jego ideałem. Czuł, że to właśnie dziewczyna, z którą chciałby stworzyć coś poważniejszego, niż te dotychczasowe ulotne znajomości.
            Było ich trochę. Każdą miło wspomina, ale do żadnej z nich nie czuł tego, co czuje do Violetty Castillo. Roześmiał się gorzko. Chyba był bardzo niedobry w tym roku, skoro los postawił mu na drodze miłość życia, która okazała się dziewczyną jego najlepszego przyjaciela. Stał na rozdrożu dróg i nie wiedział, w którą stronę iść, a świadomość tego, że obojętnie czy uda się w prawo, czy w lewo, to i tak kogoś straci, sprawiała, że miał ochotę zawrócić.
            Tylko, że czasu nie da się cofnąć. Może kiedyś wymyślą, jakiś wehikuł, ale teraz Diego musi liczyć tylko i wyłącznie na siebie.
 -Diego… -Violetta chwyciła się jego ramienia.
Chłopak zmarszczył brwi, widząc jej niespokojną minę. Zaczął rozglądać się dookoła i zobaczył, że jakiś pijany chłoptaś próbuje chwycić dziewczynę za rękę i wyciągnąć ją z tłumu. Diego pociągnął ją w swoją stronę i stanął przed nią.
 -Szukasz czegoś? –Spytał chłopaka.
            Przez chwilę mierzyli się twardo wzrokiem. Violetta zauważyła, jak twarz Diego tężeje, gdy zacisnął zęby. Położyła mu dłoń na ramieniu, gdy zacisnął pięści. Bała się, że wda się w bójkę i mu się coś stanie. Pijany chłopak zaczął bełkotać coś niezrozumiale, wzruszył ramionami i odszedł. Diego rozluźnił palce i odwrócił się do Violi.
 -Wszystko dobrze? –Chwycił ją za ramiona i z uwagą się jej przyglądał.
 -Teraz już tak –uśmiechnęła się z wdzięcznością. –Dziękuję.
 -Po to tu jestem –mrugnął do niej.
Zachichotała.
            Enrique kończył koncert, postanawiając nagrodzić tłum swoich fanów prezentem w postaci swojej koszulki. Gdy tłum rzucił się nagle do przodu, żeby schwytać część garderoby, rzuconą przez idola, Violetta straciła równowagę i o mały włos nie leżałaby jak długa, gdyby w porę Diego jej nie złapał. Przyciągnął ją mocno do siebie, pytając, czy nic sobie nie zrobiła. A potem stało się coś, czego obydwoje się nie spodziewali. Coś, co ruszyło lawinę, która z zawrotną prędkością zaczęła spadać ze szczytu, niszcząc wszystko, co napotkała na drodze.

2 komentarze:

  1. Jestem tu nowa ^^
    Cudowne opowiadanie ^^ Cięsze się, że jest tu Dieletta :D Mam nadzieję, że Lu zamorduje Ally- mogę jej pomóc ;)
    Weny :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział ;*
    Kłócą sie Fedemila, Naxi <3
    Leon i Lara muszą być razem..
    Czyżby kiss Diego i Violi? Oj będzie sie działo ;)
    Czekam z niecierpliwością na kolejny ;*
    (najbardziej na naxi) <3333

    OdpowiedzUsuń