sobota, 7 marca 2015

19.

Buenos dias, Buenos Aires!

Ach, ci nasi rodzice. Na początku są naszymi idolami. Jesteśmy w nich wpatrzeni, jak głodny w hamburgera w McDonaldzie. W przedszkolu kłócimy się z innymi dziećmi, którzy są najlepsi i robimy dla nich najpiękniejsze laurki. Wszystko po to, żeby w okresie buntu stwierdzić, że starzy to najgorsze zło, które mogło się nam przytrafić. Później, albo się z nimi dogadujemy i jest cacy, albo nie. I cacy nie jest.
A czasami jest jeszcze gorzej.
Nie wszyscy zasługują na miano „Rodzic Roku”.
Są tacy, którzy uparcie chcą nas chronić i zamykają nas w szklanej kuli, żeby nic nam się nie stało. Najlepiej niech ominie nas to całe paskudztwo jakim jest pierwsza miłość, pierwsze przyjaźnie, pierwsze rozczarowania. No po co nam to wszystko?
Inni znowu zachwycają się tylko naszym starszym rodzeństwem. My możemy sobie wypluwać flaki, żeby zwrócić na siebie uwagę, a oni i tak stwierdzą, że to tylko kupa mięsa (z naciskiem na kupa).
Zdarzają się też wyrodne matki, które porzucają swoją rodzinę i idą w świat, zapominając o swoim jedynym dziecku.
Spotted.
W porannej gazecie ukazało się zdjęcie matki Mx. Nie jest na nim sama. Ubrana, jakby dopiero co wyszła od Prady, w szpilkach z charakterystyczną, czerwoną podeszwą, uśmiechem na wymalowanej twarzy, czule obściskuje się z dużo młodszym facetem, który wygląda, jak z okładki Vogue.
Wiecie co? W sumie to teraz nie dziwie się temu całemu traktowaniu przez Mx. swoich panienek. Skoro pierwsza, najważniejsza kobieta w jego życiu, postanowiła o nim zapomnieć, to co się mu dziwić?
Tylko Skarbie, nie myśl, że to Cię usprawiedliwia i możesz być bezkarnym dupkiem. Co to to nie! Jest taka zasada, że jak gówno z siebie dajesz, to ono prędzej, czy później wróci. Taka karma. 



Sabes que me amas,
xoxo
GossipGirl

***

            Był przyzwyczajony do tego, że jest popularny w szkole i że budzi spojrzenia, szczególnie tej damskiej części. Dziś było jednak zupełnie inaczej. Patrzyli na niego wszyscy bez wyjątku. Może i mógłby znieść te uporczywie wbite w niego ślepia, bo jakoś nigdy mu to nie przeszkadzało, ale oni szeptali! Szeptali coś sobie na ucho, a gdy koło nich przechodził cichli. Było w tym coś niepokojącego. Zaczął się denerwować. Przyspieszył kroku i omal nie wpadł na Angie, która wyrosła przed nim, jak spod ziemi.
 -Jak się czujesz? –Spojrzała na niego zatroskana.
 -A jak mam się czuć? –Był szczerze zdziwiony reakcją nauczycielki.
            Chyba wszyscy powariowali. Może jest coś w powietrzu, może się czegoś nawdychali? Nerwowo rozejrzał się dookoła, mając nadzieję, że znajdzie w tym tłumie kogoś, kto da mu gotową odpowiedź. Nawet nie zauważył jak Angie, popycha go lekko w stronę gabinetu dyrektora.
 -Usiądź –wskazała mu krzesło. –Rozmawiałam już z Pablo. Możesz już iść do domu. I jakbyś czegoś potrzebował to...
 -Możesz mi wytłumaczyć, o czym ty w ogóle mówisz? –Przejechał dłonią po włosach. –Dlaczego mam iść do domu? Stało się coś?
            Zamarł, gdy Angie podsunęła mu dzisiejszą gazetę. To dlatego był sensacją na szkolnym korytarzu. Wyciągnął rękę po papierowe kartki, ale zaraz schował ją do kieszeni. Odwrócił wzrok i przełknął głośno ślinę. Teraz już wszyscy wiedzą.
 -Powinienem iść do taty –szepnął.
Kobieta pokiwała tylko głową.
            Spieszył się do domu jak nigdy. Całą drogę przebył biegnąc. Nie zatrzymywał się nawet na chwilę. Bał się, że tata znowu sięgnie po butelkę. Tyle czasu starali się ukrywać to, że matka ich zostawiła, a teraz wszystko wyszło na jaw. A przecież obiecała, że nie będzie się afiszować z kochankiem... Widocznie dłużej nie potrafiła wytrzymać. A może chciała zniszczyć tatę całkowicie? Nacisnął na klamkę od drzwi z drżącym sercem. Bał się widoku, który zastanie.
            Od początku coś mu nie pasowało. Gdy tylko wszedł do domu, zauważył, że coś jest nie tak. Po pierwsze: zapach. Lekki, orzeźwiający, kobiecy. Jakiś taki dziwnie znajomy, ale nie potrafił dopasować do niego twarzy. Po drugie: śmiech taty. Taki szczery, taki jak dawniej, kiedy byli jeszcze szczęśliwą rodziną. Dawno go nie słyszał. Po trzecie: kobiecy głos. Delikatny, ciepły, ale nie miał wątpliwości, że potrafi sprowadzić do pionu. Jego sprowadził. Jego ten głos boleśnie spoliczkował. Do tej pory czuł pieczenie, gdzieś w środku i wyrzuty sumienia. A to ona powinna się wstydzić. Przynajmniej teoretycznie.
            Właśnie po tym głosie ją poznał. Natalia siedziała w salonie z jego tatą i oglądała album ze zdjęciami. Na stole stały dwie filiżanki i jakieś ciasto. Dziewczyna zanosiła się śmiechem, gdy pan Ponte opowiadał jej przygody małego Maxiego. Byli sobą tak zajęci, że nawet nie zauważyli, że główny bohater opowieści stoi w drzwiach i się im przygląda.
            Na początku Maxi był zauroczony tym obrazkiem. Dawno nie widział ojca w tak dobrym humorze. Butelka whisky stała na kredensie, jeszcze nie tknięta, zapomniana. Natalia musiała przyjść we właściwym momencie. Poczuł niewyobrażalną wdzięczność do dziewczyny, ale potem niespodziewanie przyszła złość.
            Kolejny raz właziła w jego życie. Po co w ogóle tutaj przyszła? Znowu chciała mu prawić kazania i wymądrzać się? Kolejny raz będzie mu suszyć głowę o te wszystkie jego byłe? To przez nią skończył ze wszystkimi. To z jej powodu żadnej już nie podrywał. Czuł się winny. Nie chciał już nikogo skrzywdzić.
 -Chyba wam przeszkadzam.
Natalia zakrztusiła się herbatą, a jego tata posłał mu szeroki uśmiech.
 -Dlaczego nigdy nie zaprosiłeś Naty do nas? –Spytał z wyrzutem. –To grzech chować taką wspaniałą dziewczynę.
Zauważył, że się zarumieniła.
 -Po co miałem ją zapraszać? –Spojrzał na nią ze złością. –Nie jest moją dziewczyną.
 -Maximiliano Stefano Ponte! –Zagrzmiał jego ojciec. –Nie przypominam sobie, żebym nauczył cię takiego zachowania wobec dam.
            Chłopak wywrócił oczami. Musiał porozmawiać z Naty. Niech wie, że nie życzy sobie, żeby się tak wtrącała w jego sprawy. Nie potrzebuje nańki, ani superdziewczyny. Jej nie potrzebuje. W ogóle nikogo nie potrzebuje. Puszczając mimo uszy uwagi ojca, wziął Natalię za rękę i zaprowadził do swojego pokoju. Przepuścił ją w drzwiach, którymi potem ostentacyjnie trzasnął.
 -Przyniosłam placek dyniowy –uśmiechnęła się nieśmiało. –Jeszcze kawałek został na dole, możesz sobie...
 -Nie chcę –popatrzył na nią gniewnie. –Możesz mi wytłumaczyć, co ty wyprawiasz?
 -Co wyprawiam, co wyprawiam –zaczęła go przedrzeźniać. –No może mnie uświadomisz, panie idealny, co takiego złego zrobiłam?
 -Co takiego złego zrobiłam? –Nie był jej dłużny. –Święta się znalazła!
            Hiszpanka popatrzyła na niego zdziwiona. O co mu chodzi? O to, że przyszła go odwiedzić? O to, że chciała się dowiedzieć, czy wszystko z nim dobrze? Przecież wiedziała, jak bardzo przeżywa tę całą sprawę z mamą, a teraz, gdy wszyscy już wszystko wiedzą... Poza tym chciała też wiedzieć, czy już nie jest na nią zły. Ostatnio nie odpowiedział jednoznacznie na to pytanie, a ona, za wszelką cenę, chciała uratować tę znajomość. Zależało jej na nim, chociaż było to raczej jednostronne. No cóż... Sama coraz częściej zadawała sobie pytanie, co ona widzi w tych poranionych duszyczkach, że nie chce ich sobie odpuścić, mimo że zazwyczaj to ona wychodzi na najbardziej pokrzywdzoną.
 -Maxi, możesz się uspokoić? –Spróbowała przemówić mu do rozsądku. –Nie zrobiłam nic, co mogłoby cię, aż tak zdenerwować –przechyliła głowę na bok. –Gdybyś nie był facetem, pomyślałabym, że masz jakieś PMS, czy coś.
Prychnął.
 -No proszę, ale z ciebie żartownisia! –Podszedł do niej. –Posłuchaj mnie uważnie, bo nie będę tego powtarzał. Nie. Chcę. Żebyś. Wtrącała. Się. W. Moje. Życie –zaakcentował każde słowo. –Zrozumiałaś? Czy mam ci to przetłumaczyć na inne języki?
 -Może na Suahili?
 -Naty!
 -No jejku, Maxi! Wkurzasz się, bo ktoś chce się z tobą przyjaźnić? Bo ktoś nie chce, żebyś był sam w tym wszystkim?
 -Nie potrzebuję litości! –Podniósł głos. -A już na pewno nie twojej!
            Bał się. Jak niczego innego obawiał się, że Natalia może zamieszać w jego życiu. Nie chciał jej dopuścić bliżej, bo mogłoby to się źle dla niego skończyć. To on uwodził i porzucał. Nie mógł doprowadzić do tego, że to on stałby się czyjąś ofiarą. Nie chciał przechodzić przez to, co jego ojciec. I nie chciał skrzywdzić osoby, która zaczynała być dla niego ważniejsza, niż chciałby się do tego przyznać.
 -Litość? –Wyśmiała go. –To nie jest żadna litość!
 -A co to jest? Dawniej nawet ze mną nie gadałaś!
 -No przepraszam, ale jakoś nie mogłam się przedrzeć przez te twoje tłumy fanek! –Wrzasnęła. –Poza tym, nie zwracałeś na mnie najmniejszej uwagi, bo byłeś zajęty łamaniem serc naiwnym koleżankom!
 -To skoro jestem takim złym dupkiem, to po co się ze mną zadajesz?
 -Bo mi na tobie zależy, idioto! –Cała się trzęsła. –Nie wiedzieć czemu... –Mruknęła.
 -A nie powinno!
            Coś w niego wstąpiło. Coś czego nie potrafił opanować. A może nie chciał? Pchany jakąś niesamowitą mocą, przycisnął ją do ściany i pocałował; mocno, żarliwie. Przelał w pocałunek całą swoją rozpacz, bezradność. Myślał, że jeżeli zaspokoi swoją zachciankę, bo już od jakiegoś czasu myślał o tym, żeby skraść jej całusa, to mu przejdzie to całe zauroczenie. Tymczasem stało się coś zupełnie odwrotnego. Dotyk jej ciepłych warg, wstrząsnął nim. Czuł się jak porażony. Nie mógł się od niej oderwać. Z każdą sekundą pragnął więcej i więcej. Był zachłanny. Chyba zawyłby z rozpaczy, gdyby go teraz odepchnęła.
            Natalia jednak nie chciała tego zrobić. Nieśmiało objęła go w pasie i przytuliła. Trochę inaczej wyobrażała sobie pierwszy pocałunek. Myślała, że będzie bardziej romantycznie, delikatnie. W życiu nie przypuszczała, że zdarzy się to podczas kłótni, że nadrzędnym uczuciem będzie gniew, a nie wielka miłość i że będzie jej się to tak bardzo podobać. Maxi poruszył w niej każdą komórkę. W tym niespodziewanym pocałunku było tyle pasji, że czuła, jak wypełnia jej kości i każdą tętnicę, żyłę, nawet naczynia włosowate. Wszystko w niej wrzało od tych nagromadzonych emocji. Nogi się pod nią ugięły i gdyby Ponte jej nie podtrzymał, upadłaby.
 -Pozabijaliście się już, bo nie słyszę krzyków? –Pan Ponte niespodziewanie wszedł do pokoju. –O! Przepraszam! –Widząc całującą się dwójkę, szybko wycofał się i zamknął drzwi.
Dziewczyna lekko odepchnęła Maxiego. Chłopak popatrzył na nią rozbawiony. Była czerwona, jak burak i głośno oddychała. Uparcie wpatrywała się w swoje trampki i za nic, nie chciała mu popatrzeć w oczy.
 -Chyba się nie przejęłaś tym, że mój tata nas widział? –Zakpił.
Czy można poczerwienieć jeszcze bardziej? Można, a Natalia była tego świetnym przykładem.
 -Jak zwykle wszystko cię bawi! –Uderzyła go w klatkę piersiową. –Jasne! Śmiej się ze mnie! Proszę bardzo!
Wzburzona, niczym fale oceanu, podczas najgorszego sztormu, ruszyła w kierunku drzwi, którymi miała zamiar trzasnąć. Bardzo mocno trzasnąć. A niech wylecą z zawiasów, co jej tam!
 -Przepraszam. –Ponte chwycił ją za rękę i odwrócił do siebie.
Zdziwiona, zamrugała oczami. Przeprasza ją? Chyba się przesłyszała.
 -Czy ja dobrze słyszę?
 -Dobrze –uśmiechnął się. –Chyba jesteś za młoda na problemy ze słuchem. –Przyciągnął ją i lekko musnął jej usta.
            Zaskakiwał ją coraz bardziej. Chciała się temu poddać. Podobało jej się to, co się między nimi rodziło, ale gdzieś w głowie zaczęła jej migać czerwona lampka. Czy z innymi też tak było? Czy je również zniewalał gorącymi ustami i sprawiał, że topniały w jego rękach, jak masło? Czy ona jest po prostu kolejnym numerkiem na jego liście podbojów? Czy może coś w nim poruszyła? Jakąś nieznaną dotąd strunę, która w końcu wydała dźwięk.
 -Czemu to robisz? –Spytała podejrzliwie.
 -Czemu robię co? –Złączył jej palce ze swoimi.
Sprawiało mu to wszystko, jakąś dziwną przyjemność. Nie czuł nigdy czegoś takiego. Jakieś ciepło zaczęło oplatać jego serce. Czyżby w końcu miał stopić się ten lód, który je szczelnie otaczał?
 -Znowu mnie pocałowałeś.
 -Chyba to lubię?
 -Chyba?
Wzruszył ramionami.
 -Nigdy nie byłeś zakochany?
 -Nie.
 -Dlaczego?
 -Bo się napatrzyłem na tatę –znowu wzruszył ramionami. -Jeśli miłość to siedzenie przy stoliku i czekanie na kogoś, kto nigdy nie przyjdzie, to dziękuję.
Pokiwała tylko głową. Wiedziała, że jeszcze długa droga przed nią, ale wierzyła, że w końcu uda jej się pokazać Maxiemu, że nie każda dziewczyna musi być, taka jak jego matka.
 -A jeśli by przyszedł... –Spojrzała mu w oczy. –Myślisz, że mógłbyś pokochać?
 -Może mógłbym.
           

Czekała już na nich w salonie. Zbiegła do niego, jak tylko usłyszała dźwięk silnika, dochodzący zza okna. Nie mogła się już doczekać, kiedy powie im o swoim sukcesie. Była zawiedziona, że nie mogła im się pochwalić od razu, ale pojechali z Vivianą do jej apartamentu w Nowym Jorku, bo chciała zabrać ze sobą jeszcze parę rzeczy. Ludmiła myślała, że pobyt jej siostry w domu będzie krótki, taki jak zazwyczaj, gdy odwiedzała ich pomiędzy jedną koncertową trasą a drugą, ale tym razem zapowiadało się coś dłuższego. Może dziewczyna po prostu chciała odpocząć? W sumie to jakoś nie bardzo obchodziło Ludmiłę to, czy Viv jest zmęczona, czy brak jej weny, czy pokłóciła się ze swoim wydawcą. Problemem był fakt, że dopóki była w domu, rodzice byli zaabsorbowani tylko nią. Teraz miała cichą nadzieję, że gdy powie im, że została wybrana do zaśpiewania piosenki, która ma uratować Studio, coś się zmieni. Zauważą ją. Zobaczą, że też jest uzdolniona i będą z niej dumni.
Gdy weszli do domu od razu ją zauważyli. Stała, cała rozpromieniona i już otwierała usta, żeby przekazać tę ważną, szczególnie dla niej, nowinę, ale ojciec wepchnął jej w ręce walizkę Viviany.
 -Bądź tak miła i pomóż siostrze pownosić te rzeczy do jej pokoju –rzucił i uśmiechnął się do starszej córki.
 -Ale...
 -Znowu ci coś nie pasuje? –Westchnęła matka. –Wracamy zmęczeni po ciężkim locie, a ty znowu masz jakieś ale?
Ludmiła zacisnęła zęby i bez słowa wniosła bagaże Viviany na górę. Nie zeszła już więcej na dół, mimo że rodzice kilka razy wołali ją na kolację. Zamknęła się w swoim pokoju i zaczęła cicho łkać. Przycisnęła głowę do poduszki, żeby jeszcze bardziej stłumić szloch. Chciała być silna. Chciała udowodnić sobie, że zachowanie rodziców wcale nie rani ją tak bardzo, ale prawda była inna. Czuła się niedoceniana, spychana gdzieś w kąt, niekochana. Bolało ją to, że ani mama, ani tata nie potrafili docenić tego, jak bardzo się stara. Gdyby chociaż jedno z nich umiało... Gdyby chociaż w jednym z nich miała wsparcie...
            Położyła się na plecy i sięgnęła po telefon. Chciała zadzwonić do jedynej osoby, dla której jest ważna, ale zawahała się. Natalia będzie pewnie u Maxiego, który też ma kłopoty z mamą. Przynajmniej ma fajnego tatę. Westchnęła i zamknęła oczy. Czym sobie zasłużyła na to wszystko? Fakt, że nie należała do tych kryształowych osób, miała swój charakterek i była dla innych po prostu zła, ale to wszystko dlatego, że musiała być najlepsza! Musiała pokazać wszystkim, że to ona błyszczy najjaśniej! Nie miała innego wyjścia, jeśli chciała zdobyć chociaż trochę miłości rodziców. Tylko czy opłaciło jej się to wszystko?
            Powoli docierało do niej, że właśnie osiągnęła swój cel. Angie uznała, że jest najlepsza. Zaufała jej. W ogóle wszyscy ze Studio postawili na nią. W końcu to nie było byle jakie przedstawienie. Od tego czy uda im się z Federico, zależały losy szkoły i uczniów. To bardzo poważne zadanie i nie można sobie pozwolić tutaj na jakiekolwiek niedociągnięcia. I to ona, Ludmiła Ferro, ma uratować Studio. Nie Violetta, nie Ally, nie żadna inna dziewczyna, tylko ona. Ona. Tylko co z tego, jeśli rodzice i tak mają to gdzieś? Nie chcieli jej nawet wysłuchać. Równie dobrze mogłoby jej nie być. Tego pewnie też by nie zauważyli.
            Założyła granatową bluzę, którą zostawił u niej Federico i która stanowiła jedną z pamiątek po nim, i cicho wyślizgnęła się z domu. Założyła na głowę kaptur, ukrywając swoje długie, blond włosy i ruszyła przed siebie. Nie myślała o tym dokąd idzie. Nawet nie zauważyła, kiedy znalazła się pod jego domem.
 -Lu?
Wzdrygnęła się, słysząc jego głos. Pech chciał, że akurat wysiadał ze swoją mamą z samochodu. Patrząc na wyładowane torby, stwierdziła, że musieli wrócić z zakupów.
 -Dzień dobry! –Uśmiechnęła się smutno do jego mamy. –Cześć –powiedziała ciszej i spuściła głowę.
 -Witaj Ludmiło. Co tam u ciebie? Tak dawno cię nie widziałam.
Luisa zawsze ją lubiła, podobnie jak jej mąż. Widziała, jak bardzo Ludmiła zmieniła się, gdy zaczęła spotykać się z jej synem. Federico też się zmienił. Byli tacy radośni, tacy zakochani w sobie. Patrząc na nich, przypominały jej się stare, dobre czasy, gdy Facundo starał się o nią.
 -Wszystko dobrze. Dziękuję –starała się, by jej głos brzmiał pewnie.
 -Federico, co tak stoisz? –Zwróciła się do syna. –Zaproś do nas Ludmiłę. Przecież nie będziemy tak stać na dworze. Robi się coraz zimniej.
Ludmiła spojrzała na chłopaka, który bacznie się jej przyglądał. Widział, że jest przerażona pomysłem jego mamy, ale postanowił, że nie pozwoli jej uciec.
 -Ja powinnam już iść –nerwowo odwróciła głowę.
 -Szukałem ostatnio tej bluzy.
 -Zaraz ci ją oddam! –Zaczęła ją ściągać, coraz bardziej się denerwując. Czy naprawdę musiała ją założyć i przyjść pod jego dom?
 -Daj spokój –przytrzymał ją za nadgarstki. –Zmarzniesz. Poza tym ładniej ci w niej niż mi. –Uśmiechnął się lekko.
Pokiwała tylko głową. Nie miała siły, żeby zacząć mu dogryzać. Marzyła tylko o tym, żeby ją przytulił, ale za nic na świecie by go o to nie poprosiła. Choćby się miała udusić tymi słowami, to nie dopuści do tego, żeby przeszły jej przed gardło.
 -Wejdziesz?
 -Myślę, że to nie jest dobry pomysł.
 -Mama będzie zawiedziona.
Znał ją. Wiedział, gdzie uderzyć, żeby się zgodziła. Lubiła Luisę i nigdy nie zrobiłaby niczego, co mogłoby ją urazić.
 -Może tylko na chwilę.
Nie czekał, aż zmieni zdanie. Wziął ją za rękę i pociągnął do ciepłego wnętrza. Martwił się o nią. Musiało się coś stać, bo strasznie przygasła. Mógłby się założyć, że chodzi o jej rodziców. Czyżby nie cieszyli się sukcesem córki? Spyta ją o to po kolacji. Niech się trochę rozluźni, odpręży.
            Federico był jedynakiem, więc nie musiał się dzielić z nikim miłością swoich rodziców, którzy byli po prostu cudowni. Każdym gestem, każdym słowem pokazywali, jak bardzo są dla siebie ważni. Ludmiła była nimi zachwycona. Nigdy nie rozmawiała ze swoimi rodzicami tak swobodnie, jak z nimi. Od razu pogratulowali jej, zostania wybraną przez Angie. Powiedzieli, że nie wyobrażają sobie, żeby ktoś inny mógł śpiewać piosenkę. Wierzyli w nią tak bardzo, że przez moment poczuła się szczęśliwa. Federico uśmiechnął się, gdy zobaczył, jak bardzo się rozpogodziła. Jej brązowe oczy nabrały tego niesamowitego blasku, a usta układały się w wielkim uśmiechu, który przez cały wieczór nie schodził z jej twarzy.
            Nie chciała, żeby ją odprowadzał. To, że spędzili w czwórkę miły wieczór, nie oznacza, że między nimi jest już dobrze, ale on się uparł. Poza tym Luisa powiedziała, że nie wyobraża sobie, żeby Ludmiła sama szwędała się po nocy. Szli obok siebie. Ona obejmowała się ramionami, on miał ręce w kieszeni. Ludmiła spojrzała w gwieździste niebo i głośno westchnęła. Nie umknęło to uwadze Federico.
 -Co jest, Lu? –Jego głos był zatroskany.
 -Nic –wzruszyła ramionami.
 -Co twoi rodzice powiedzieli, gdy...
 -Nic.
 -Jak to nic? –Zdziwił się. –Chyba byli zadowoleni, przecież...
 -Nie powiedziałam im –spuściła głowę.
 -Dlaczego? –Cisza. –Hej! –Chwycił ją za rękę i odwrócił do siebie. –Dlaczego im nie powiedziałaś?
            Pokręciła głową i prychnęła. Kiedy miała im niby powiedzieć? Przed tym jak musiała wnosić walizki, czy po tym? A może w trakcie? Może źle zrobiła, że to przemilczała. Trzeba było rzucić im tę wiadomość ze schodów, przez ramię. Była pewna, że jej nie złapią i roztrzaska się o posadzkę. Tak jak ona się roztrzaskała.
 -Wiesz... –Zaczęła, drżącym głosem. –Cały czas dążyłam do tego, żeby byli ze mnie zadowoleni, żeby byli dumni –zaczęła skubać rękaw bluzy. –Robiłam tyle złych rzeczy, sam wiesz, nie rzadko nie byłam fair. Nie interesowało mnie to, czy ktoś będzie przeze mnie smutny, czy komuś zniszczę plany. Liczyło się tylko to, żeby wygrać. Musiałam być najlepsza.
 -Ludmiła... –Przejechał dłońmi po jej ramionach.
Spojrzała mu w oczy. Widział w nich mnóstwo bólu i rozczarowanie. Zmartwił się jeszcze bardziej. Poczuł ukłucie w sercu. On też się do tego przyczynił. Kretyn.
 -Nigdy nie będę dla nich wystarczająco dobra –jej głos zaczął się łamać. –Mam wrażenie, że myśleli, że jeżeli mnie podrzucą, to zacznę latać i teraz dziwią się, że tak nie jest. –Zacisnęła pięści na jego klatce piersiowej. –Nie jestem jakąś WonderWomen...
            Przytulił ją mocno i pocałował w głowę, gdy się rozpłakała. Kołysał ją lekko, gładził po plecach i szeptał do ucha, że wszystko się ułoży. Długo tak stali, zanim szloch przestał wstrząsać jej drobnym ciałem i przeszedł w pojedyncze pociąganięcia nosem.
 -Lepiej? –Przytulił ją jeszcze mocniej.
 -Yhym...
Było jej dużo lepiej. W jego ramionach czuła się bezpieczna. Szczęśliwa. Wiedziała, że jest jedyną osobą, która była w stanie ją polepić. Tylko on mógł poskładać te porozbijane kawałeczki w jedną część. Odsunęła się od niego i spojrzała mu w oczy.
 -Dziękuję –uśmiechnęła się lekko. –Wcale nie musiałeś tego robić.
 -Wiem –założył jej włosy za ucho i pocałował w czoło. –Ale chciałem.
Resztę drogi pokonali, trzymając się za ręce.
            Gdy byli już pod jej drzwiami, odezwała się jego komórka. Ludmiła uśmiechnęła się do niego i powiedziała, żeby odebrał, chociaż on się z tym ociągał.
 -Może to twoja mama –ścisnęła mocnej jego dłoń. –Pewnie się martwi. Już długo nie wracasz.
Wyciągnął z kieszeni telefon i zamarł. Dziewczyna odruchowo popatrzyła na wyświetlacz i momentalnie puściła jego rękę. Federico rozłączył się i schował telefon.
 -Ludmiła... –Zaczął, ale uciszyła go ręką.
 -Nie musisz mi się tłumaczyć –nie mogła trafić kluczem do zamka. –Nie jesteśmy już razem, więc możesz sobie robić z Ally to, co chcesz –w końcu jej się udało i otworzyła drzwi.
 -Ale...
 -Trzymaj się! –Nie dała mu wyjaśnić i szybko weszła do środka.
 -To wcale nie jest tak –oparł czoło o drzwi i zacisnął pięści.
            Po drugiej stronie stała, oparta o nie Ludmiła. Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku, ale szybko ją starła. Ruszyła do swojego pokoju, wmawiając sobie, że wcale ją to nie obchodzi.


            Pójście na koncert Enrique było jej największym marzeniem. I to marzenia miało się spełnić już niedługo. Po prostu będzie do końca życia wielbić Lucę i jego balonowe show za to, że dał jej dwa bilety, które ktoś zostawił w Resto i się po nie nie zgłosił. Już była jedną nogą na wydarzeniu, ale pozostała jeszcze druga, która ugrzęzła w Germanowym błocie i ciężko było ją wyciągnąć.
            Cały dzień zastanawiała się, w jaki sposób zapytać go o pozwolenie, żeby się zgodził. Wiedziała, co ojciec sądzi o takich imprezach. Oczywiście, że ją ktoś tam upije, wrzuci jej do napoju narkotyki i wykorzysta. Skończy bez obu nerek i płuca, albo zostanie niewolnicą. W najlepszym wypadku skończy z podbitym okiem i dożywotnim zakazem wychodzenia gdziekolwiek.
            Zeszła na dół i skrzywiła się słysząc głos Jade. Postanowiła, że będzie udawać, że jej nie ma.
 -Tato, możemy porozmawiać?
 -Pewnie, skarbie –uśmiechnął się do niej. –O co chodzi?
Posłała Jade mordercze spojrzenie, mając nadzieję, że ta zostawi ich samych. W końcu ma prawo porozmawiać z własnym ojcem sam na sam, ale kobieta rozsiadła się wygodniej na sofie i wlepiła w nią swój wzrok. Violetta wywróciła oczami. Mogła zacząć ją wypraszać mówiąc, że to sprawa rodzinna, ale nie chciała drażnić Germana. W końcu on już traktował ją jak członka rodziny.
 -W sobotę jest koncert Enrique Iglesiasa i...
 -Koncert boskiego Enrique? –Zapiszczała Jade. –To wspaniale! Jestem pewna, że będziesz się świetnie bawić!
Córka i ojciec popatrzyli na nią ze zdziwieniem. German pobladł, a Violetta uśmiechnęła się chytrze.
 -No właśnie chodzi o to, że nie wiem, czy mnie tata puści... –Zwróciła się do kobiety i spuściła głowę.
Jade podeszła do niej i chwyciła za ramiona.
 -Kochanie, byłby głupi, gdyby pozbawił cię takiej szansy. Poza tym... –popatrzyła przez ramię na Germana. –Chyba nie pozbawisz córkę przyjemności.
            Nie miał nic do powiedzenia. Jade postawiła go w sytuacji, w której nie mógł odmówić, chociaż za nic w świecie nie chciał, żeby Violetta szła na jakikolwiek koncert. Nawet gdyby miał być to Gospel w kościele. Nie mógł jednak odmówić, gdy Jade patrzyła na niego wyczekującym wzrokiem, a jej mina mówiła, że pożałuje, jeśli odmówi. Zgodził się z ciężkim sercem i kwaśną miną, która rozpogodziła się, gdy zobaczył, jak najważniejsze kobiety w jego życiu, obejmują się i skaczą po salonie.
            Violetta szybko pobiegła do swojego pokoju i szczęśliwa rzuciła się na łóżko. Chwyciła za telefon i wybrała numer. Odebrał po pierwszym sygnale.
 -Stało się coś? –Spytał, zaniepokojony.
 -Diego?  -Zdziwiła się.
 -Czemu się dziwisz, że odbieram swój telefon?
Zamarła. Wcale nie chciała do niego zadzwonić.
 -Pomyliłam się...
 -Jak to się pomyliłaś?
 -Chciałam zadzwonić do Leona.
Cisza. Już chciała sprawdzić, czy coś ich rozłączyło, gdy się odezwał.
 -Literka D jest trochę oddalona od L... –Czuła, że się uśmiechnął. –Chyba, że masz go wpisanego w telefonie Dinozaur, czy coś.
Dobrze, że jej teraz nie widział. Zarumieniła się po same końcówki włosów.
            Jak mogła do niego zadzwonić? Co się z nią dzieje? Powinna wziąć się w garść i w końcu ogarnąć. Ile razy może sobie powtarzać, że jest z Leonem i Diego nie powinien ją obchodzić? Miała ochotę schować się pod kołdrę i zacząć krzyczeć. Sama sobą była poirytowana. Szybko pożegnała się z Diego i chwilę odczekała. Musiała uspokoić swoje rozszalałe serce.
            Otworzyła okno i spojrzała w rozgwieżdżone niebo. Lekki wietrzyk bawił się jej włosami. Uśmiechnęła się pod nosem. Leon mówił jej, że kiedy zarobi obrzydliwie dużo pieniędzy, to jej kupi gwiazdę. Oznajmił jej to, gdy zachwycała się Szkołą uczuć. Nie może go stracić. Byłaby głupia, gdyby z własnej woli odrzuciła kogoś, dla kogo była najważniejsza. Większość dziewczyn w szkole zazdrościło jej takiego chłopaka. Nie mogła nie zauważać tych maślanych oczu, które do niego robiły inne. Nie mogła nie słyszeć tych westchnięć, które pojawiały się, gdy posłał którejś uśmiech. Była szczęściarą. Cholerną szczęściarą. Teraz coś poprzewracało jej się w głowie i zaczyna robić rzeczy, przez które może to szczęście stracić.
            Nie odebrał po pierwszym sygnale. Długo czekała. Miała się już rozłączyć, gdy usłyszała w słuchawce jego głos.
 -Cześć.
 -Cześć. Co robiłeś? –Poczuła się trochę urażona tym, że musiała czekać. Diego zaraz odebrał...
 -Brałem prysznic.
W myślach zwyzywała się od idiotek. Była wkurzona, bo nie wziął telefonu pod prysznic?
 -W sobotę jest koncert Enrique i mam dwa bilety –uśmiechnęła się. –Tata pozwolił mi iść. W sumie to dzięki Jade. Ona chyba nie jest taka zła, jak myślałam. Jesteś tam? –Zaniepokoiła się, gdy przez dłuższy czas jej nie odpowiadał.
 -W sobotę przyjeżdża sponsor –powiedział cicho. –Mówiłem ci.
Zapomniała. Od kiedy miała w ręce bilety, reszta przestała się liczyć. Znowu myślała tylko o sobie.
 -Ale chyba nie będzie do wieczora? –Próbowała jakoś wybrnąć z tej sytuacji. –Pokażesz mu, co potrafisz i potem pójdziemy.
Cisza.
 -Leon?
 -Przyjeżdża po południu, a potem jest organizowane małe przyjęcie. To też ci mówiłem.
Zagryzła wargi. Tak bardzo chciała iść na ten koncert, ale obiecała Leonowi, że będzie go wspierać w sobotę. Jak mogła o tym zapomnieć? Co z niej za dziewczyna... Zaczęła pocierać skronie palcami.
 -Może... –Zaczęła, ale urwała.
Z całych sił starała się wymyślić jakieś rozwiązanie tej sytuacji; chciała, żeby wilk był syty i owca cała, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Westchnęła z rezygnacją.
 -Trudno... Może Fran, albo Cami będą chciały iść... –Nie wie, jak przeszło jej to przez gardło.
 -Wiem, że bardzo chcesz iść na ten koncert...
 -Nie, nie. W sobotę jest twój wielki dzień.
 -Violetta, wiem, że marzyłaś o tym od dawna. Nie przejmuj się mną, tylko idź i baw się dobrze.
 -Ale...
 -Nie ma ale.
 -Nie jesteś zły?
 -Ani trochę. –Jego głos był ciepły i pełen uczucia. –Przecież wiesz, że chcę, żebyś była szczęśliwa.
Leon nie myślał o sobie. Nigdy. Zawsze na pierwszym miejscu były jej uczucia, które liczyły się dla niego bardziej niż własne. Dla niej rezygnował z wielu rzeczy. Dla niej był cierpliwy i nigdy nie naciskał. Dla niej przełykał dumę i chował urazy. Czasami nawet rezygnował z własnego szczęścia, żeby ją zadowolić.
            Doskonale wiedziała, jak bardzo chłopak chce pokazać temu sponsorowi swoje umiejętności. Wiedziała też, że jej obecność na torze w sobotę, była dla niego bardzo ważna. Chciał, żeby była wtedy przy nim, a mimo to potrafił z tego zrezygnować i życzyć jej dobrej zabawy. Bez ironii i sarkazmu. Życzył jej tego z całego serca, bo ją kochał. Rozum podpowiadał jej, że powinna mu powiedzieć, że pierniczy cały ten koncert, bo przecież jest dla niej ważniejszy niż jakiś Enrique, ale serce już skakało z radości, że chłopak jest tak wspaniałomyślny i ją rozumie.
            Nagle posmutniała, gdy przypomniała sobie o jednej rzeczy.
 -Tylko... –Zawahała się.
 -Tylko co?
 -Tata mnie nie puści samej.
Zawsze była pod wrażeniem tego, jak Verdas łatwo i szybko potrafił znaleźć rozwiązanie problemu.
 -Poproszę Diego, żeby z tobą poszedł.
Zadrżała. Bynajmniej nie z zimna.

6 komentarzy:

  1. Wybacz. Wrócę dopiero jutro.
    Jest późno i mój komentarz byłby jeszcze marniejszy niż zwykle.
    Ale wiedz, że byłam i przeczytałam.
    A ja sobie tu wrócę, dobranoc. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, kochany Dzwoneczku.

      Na początek wypadałoby przeprosić, bo spóźniłam się i przybwam dopiero dziś, zamiast "jutro", czyli w niedzielę, więc przepraszam. Jakoś tak się złożyło wszystko, że w ogóle nie byłam w niedziele na internecie. Dopiero wieczorem, ale wtedy oglądałam film z bratem. Jestem okropna, wiem. No to, ech, pora przejść do mojego kolejnego marnego komentarza.
      Tradycyjnie, na początek mamy sobie wpis Plotkary, która zdaje się być wszędzie i wszystko widzieć. Nie mogło umknąć jej uwadze, że w gazecie ukazało się zdjęcie matki Maxiego z jej młodszym kochankiem. Już samo to byłoby dla niego ciosem, a jak wiadomo, skoro rozgłosiła to jeszcze Plotkara to teraz, bez wątpienia, wszyscy się o tym dowiedzieli. Wszyscy poznali tajemnicę Maxiego, która miała nigdy światła dziennego nie ujrzeć. Oczywiście Plotkara nie byłaby sobą, gdyby nie dorzuciła trzech groszy od siebie. Tak więc jej złośliwa uwaga - musiała się tam również znaleźć. Wpis ponadto zawierał, może ne bezpośrednie, ale jednak odniesienie też do innych osób, traktując o rodzicach, którzy nie sprawdzają się idealnie w swojej roli. I choć nie podaje tam imion - wszystkiego bez trudu można się domyślić. Zauważyć odniesienie do Violetty czy Ludmiły.
      Dalej mamy perspektywę Maxiego, który jest niczego nieświadomy. Od razu dostrzega, że wszyscy się mu przyglądają, że coś o nim szepczą, a przy nim milkną, co nie zapowiada niczego dobrego. I pojawia się nam zatroskana Angie, która martwi się o niego. Spodobała mi się postawa Maxiego. To znaczy, konkretnie to, że nie załamał się, nie zaszył gdzieś w jakimś kącie myśląc tylko o sobie, o tym, co teraz myślą i mówią o nim inni. Wręcz przeciwnie. Od razu pomyślał o swoim ojcu, który mógł znieść to jeszcze gorzej niż on i przez to powrócić do nałogu. I może by się tak stało, bo całkiem możliwe, że gdy dotarłby już na miejsce, byłoby za późno. Na szczęście nasz Aniołeku czuwa. Tak, chodzi mi o Natalkę. Ona to takie kochane i dobre stworzonko jest, że ja nie wiem. I nie wiem też, co te zagubione duszyczki by bez niej zrobiły. Ona jest dla nich jak taki promyczek światła i wskazuje im drogę. Nie dziwi mnie więc, że dogadała się z jego tatą. Może zdziwiłabym się gdyby tak się nie stało. ;) Oczywiście Maxi, pomimo początkowej wdzięczności, później postanowił pokazać, że jest na nią zły. No i zrozumiesz takiego? xD Nieważne. Ważne, że, powiedzmy, doszli do jako-takiego porozumienia. I mimo krzyków nie pozabijali się nawzajem. A wręcz przeciwnie. Ich kłótnia miała cudowny finał - pocałunek. (A nawet nie jeden.) I ojciec Maxiego to ma wyczucie czasu, tak w ogóle. Nie, nic. XD Trzy razy tak dla tej pary. <3
      Później mamy sobie Ludmiłę. Muszę przyznać, że to jak bardzo niedoceniana i niezauważana jest w domu przez swoich rodziców jest wręcz straszne. Ja jestem jeszcze w stanie jakoś zrozumieć, że można faworyzować jedno dziecko, choć nie powinno tak być, ale żeby temu drugiemu nie poświęcać najmniejszej uwagi? Tak się zastanawiam czy oni w ogóle kochają nawet tą Vivianę czy tylko to, co osiągnęła, jej sukces... Wolałabym się mylić. Mam nadzieję, że nie jest z nimi aż tak źle. Ale tak też sobie myślę - czy musi dojść do jakiegoś nieszczęścia żeby przypomnieli sobie, że mają jeszcze drugą córkę? A Lu nie jest złą osobą, tylko właśnie zagubioną. Co więcej potrafi być bardzo sympatyczna i ciepła. Ma pełno zalet, które ukrywapod tą maską chłody i wyniosłości. Najgorsze w tym w wszystkim jest to, że to przez rodziców jest zmuszona ją ubierać... Co jeszcze muszę powiedzieć. Ano, że strasznie podoba mi się takie właśnie przedstawienie tej postaci. Nie takie spłycenie jej, jak to miało miejsce w serialu, tylko pokazanie jej od innej, nie znanej nam dotąd strony. Cenię to u Ciebie bardzo.

      Usuń
    2. Wybacz. Blogger i te jego głupie limity, ech. ;___; Wracając...

      Zamiast pokazywać ją jako osobę złą i to złą bez wyraźnego powodu, "złą, bo tak", pokazujesz nam, co się za tym kryje, że nie wzięło się to z niczego. I że pod tą maską wciaż tam jest ta "dobra" dziewczyna, ktôra po prostu boi się zranienia. I o ile nie szaleję bardzo za Fedemiłą, choć tę parę nawet nawet jeszcze, powiedzmy, lubię, o tyle u Ciebie mogę o nich czytać i czytać, bo absolutnie ich uwielbiam. Są po prostu uroczy, mimo, że ostatnio ciągle każde ich spotkanie kończy się kłótnią czy jakimś nieporozumieniem. To nic. I tak ich uwielbiam. W ogóle cała scena była świetna. Federico jest chyba mimo wszystko jedyną osoba, która potrafi do niej tak bardzo dotrzeć. Ale niestety ciągle ktoś jest między nimi, miesza w ich relacji. I ten ktoś, dziwnym trafem zadzwonił w najmniej odpowiednim momencie. Nie przepadam za tą całą Ally. I nawet nie chodzi o to, że miesza między nimi, że upatrzyła sobie Federico czy też sposób w jaki próbuje go zdobyć, że to tak nieładnie ujmę. Ale jest w niej coś irytującego, sama nie wiem. XD
      I na koniec Violetta. Zdobyła sobie dwa bilety na koncert Enrique. Było sobie to jej marzeniem od dawna. I kiedy wreście, przy niemałej pomocy Luci, je zdobyła jej radość była tak wielka, że zapominiała o wszystkim innym, w tym też, że León wtedy ma pokaz swoich umiejętności przed sponsorem o czym jej mówił. Ale o tym zaraz. Przeszkodą - czy jedyną, to już inna sprawa - było wyrażenie zgody przez Germana, który jak wszyscy wiemy, nie należy bynajmniej do "rozrywkowych" rodziców. A nawet przeciwnie. Jest aż nazbyt opiekuńczy. I tutaj pojawia się Jade. Na marginesie, strasznie mnie interesuje, co już wspominałam, czy ona rzeczywiście jest tutaj u Ciebie dobrą postacią (co mi na przykład by odpowiadało, nie musi być w końcu zawsze tą złą, no nie? :D) czy tylko udaje. Skłaniałabym się chyba do pierwszej wersji, ale no. Pewnie jestem za bardzo podejrzliwa, ale cóż. XD Przeczytałam nie jeden krymnał i weszło mi w nawyk podejrzawanie nawet tych niepozornych ludzi. XD (kryminały uzależniają xd) Ale nieważne. W każdym razie pomaga ona Violettcie dopiąc swego - uzyskuje ona zgodę. German nie był w stanie jej odmówić. A po tej sytuacji może i Violetta się do niej przekona. Nie mówię, że od razu będzie wielka przyjaźń, tęcza i jednorożce (jak na jej bluzkach... nic nie mówoę xd), ale od czegoś zacząć trzeba, prawda? ;) No i dzwoni sobie ona do... Diego. Kochany mój, od razu się o nią martwi. No czy on nie jest słodki? <3 (ignoruj, gorzej ze mną xd) Viola to sobie najwyraźniej myśli o nim częściej niż by chciała. Nawet podświadomie. Czego niezbitym dowodem jest właśnie ten telefon. (To o dinozaurze było świetne. Uwielbiam go no. XD) No i dzwoni raz jeszcze. Tym razem pod właściwy numer. I mówi Leónowi o tym koncercie. To było trochę samolubne z jej strony, nie da się ukryć. Ja wiem jej największe marzenie i tak dalej. Podziwiam Leóna, że tak spokojnie to przyjął. Na pewno się na niej zawiódł, choć nie okazał tego. Musi ją bardzo kochać. Tak wiele razy rezygnował z wielu rzeczy dla niej, tyle poświęcał, tyle znosił. I właśnie za to go tak uwielbiałam w pierwszym sezonie szczególnie. A Violka choć nie zasługiwała na niego, przy nim też stawała się lepsza. I razem byli uroczy. Ech, co oni mi z nimi zrobili...

      Usuń
    3. *Długie westchnięcie.* Wysiądę prze ten blogger. Znowu limit...

      León zawsze przekładał jej szczęście nad własne. Tak było i tym razem. Dlatego nie tylko nie miał do niej pretensji czy żalu, ale wręcz namawia ją na ten koncert, bo wie, że to ją uszczęśliwi, a on pragnie jej szczęścia. Bo ją naprawdę kocha. (Tym bardziej zagadką jest - co tak naprawdę czuje do Lary?) I nawet podsuwa jej rozwiązanie problemu, w którym się znalazła. Jako, że nie może sama iść na koncert, oferuje, że poprosi Diega, żeby ten dotrzymał jej towarzystwa. (Chyba wszyscy wiemy, że ona powinna być tam z nim. Jest to najlepszy przykład, że między nimi nie dzieje się dobrze...) Diego zapewne się zgodzi, a i Violka pewnie się nie wycofa. Czy jednak pójdą na ten koncert i co tam się wydarzy - bo coś się wydarzy (prawie) na pewno- to już inna sprawa. Nie powiem, jestem strasznie ciekawa. Nie wyobrażasz sobie jak ja czekam na każdy fragment z Diego. No i Naxi. I Seby z Cami. Znaczy na wszystkie, ale na te wyżej wymienione - szczególnie. (A najszczególniej i tak z Diego. XDD) A, bo zapomniałam to, co León jej powiedział, że kupi jej gwiazdę.... jeju, takie adkkfsskfsjf. <3 Urocze. Co Ty ze mną robisz? XD Wracając jeszcze do ostatniego fragmentu. Jestem ciekawa dalszej relacji Violki z Diego, tego jak to się tam potoczy, co dla nas zaplanowałaś. Bo ich relacja, choć niby brak wyraźnego i bezpośredniego powoedzenia o tym - wciąż się wzmacnia. Już ta końcówka: "(...) Zadrżała. Bynajmniej nie z zimna.", choć tak krótka i nie mówiąca o niczym wprost, zdradza tak wiele. Jejku, jak ja czkam już na kolejny rozdział.^^ xD
      Weny, weny, weny, Dzwoneczku. Skończę już to cuś.
      Pozdrawiam, Tyśka.

      Usuń
  2. Komentarz mi się usunął, więc będzie o wiele krótszy, niż przypuszczałam, przepraszam... Twoje opowiadanie czytam od dłuższego czasu, i sama nie wiem, dlaczego akurat teraz zebrało mi się na komentowanie; czemu nie zrobiłam tego wcześniej? Czemu dopiero teraz jestem w stanie skomentować jedno z twoich rozdziałów-cudeniek? Ale najważniejsze jest to, że jestem, i jak na razie, nigdzie się nie wybieram. Dobra, dosyć tych czułości. Powinnam przejść do sedna. :) Zacznę od początku rozdziału. Tak naprawdę, jest on poświęcony rodzicom, którzy pogubili się (lub nie, są dwie opcje) w życiowych wyborach. Na pierwszy ogień padli Natalia i Maxi. Rany, nie sądziłam, że oni się pocałują! Cieszę się, że tak to się potoczyło, bo naprawdę uwielbiam to połączenie. Ostatnie słowa z wątku tej dwójki z tego rozdziału spodobały mi się najbardziej, jeśli miałabym być szczera. Tak swoją drogą, zrobiło mi się lekko na sercu, gdy przeczytałam, że tata Maxiego śmiał się wraz z Naty. Dobrze, że Hiszpanka utrzymuje dobry kontakt ze swoim przyszłym teściem (bo jakoś nie wyobrażam sobie, żeby była z kimś innym, niż z tym łamaczem serc). Dalej: Federico i Ludmiła. To było takie słodkie, gdy blondynka założyła jego bluzę i poszła pod jego dom... Ale końcówka najgorsza. Tak mi się smutno zrobiło... Szkoda, że Ludmiła nie dała wszystkiego wyjaśnić Fede, może wtedy wszystko inaczej by się potoczyło. I ostatni wątek: z Violettą. Jade jest w twoim opowiadaniu zbyt dobra, jak na złą wiedźmę, którą znamy z serialu (tak, uwielbiam czarne charaktery), czego, jak widać, Castillo nie zauważa. Zrobiło mi się szkoda Leóna; szkoda, że Violetta była tak zadufana w sobie (nie wiem, jak inaczej to nazwać), że zapomniała o najważniejszych wydarzeniach z życia swojego chłopaka. I... Jestem ciekawa, czy Violetta naprawdę pójdzie z Diego na ten koncert. Swoją drogą, też lubię Enrique'a Iglesias'a (nie wiem jak to się odmienia)! Vilu, masz gust! :D Podsumowując, rozdział mi się naprawdę bardzo podobał i z niecierpliwością czekam na kolejne dzieło. Weny Ci życzę, choć chyba te życzenia nie są Ci potrzebne, bo jak widzę, weny masz pod dostatkiem. :)
    Karola. ♥

    OdpowiedzUsuń