sobota, 18 kwietnia 2015

22.


Buenos dias, Buenos Aires.

Moje kochane Robaczki! Co tam u Was słychać? Mam nadzieję, że w Waszych cudownych życiach jest weselej niż w StudioOnBeat! Bo tutaj każdy chodzi z miną ponuraka, nikt już nie śpiewa, ani nie tańczy. Czyżby komuś się Świat zawalił? Kolejna bańka mydlana pękła? No niemożliwe! Przecież do tego specjalnego płynu dodaje się adamantium, nie? Sami sobie odpowiedzcie.
Spotted.
V. nerwowo lata po całej szkole w poszukiwaniu L., który ma to chyba gdzieś, bo od chwili, gdy pamiętne zdjęcie gorącego buzi-buzi ujrzało światło dzienne, nie pojawił się w szkole. Pewnie leczy kaca po tym, jak świętował swoje odkrycie z całkiem miłą buteleczką Tequily.
D. chodzi, jakby się nażarł zepsutych jajek. Snuje się, jak swój własny cień z kąta w kąt. Pewnie bliżej zaprzyjaźnił się ze swoim sumieniem. Powiem Ci D., że to toksyczna przyjaźń.
Lu. standardowo kłóci się z Fd.
F. spędza całe dnie, gapiąc się w telefon. Albo uzależniła się od Facebook’a, albo robi zdjęcia każdego swojego kroku, żeby pochwalić się butami na Instagram’ie (#nowebuty, #kroktakimaly, #jestemglupia), albo czeka na jakąś super-ważną wiadomość, która nie chce przyjść. #bloodypity.
C. i S. wydają się w tym całym pokręconym towarzystwie najnormalniejsi, chociaż dziewczynie nie może się zamknąć buzia i papla jakieś głupoty. Podziwiam nasze Brzydkie Kaczątko, które to wytrzymuje. Ileż można?
Żeby nie było, że nie mam dla Was weselszych wieści: Mx. w końcu znalazł to, czego szukał. Ciekawe na jak długo.


Sabes que me amas,
xoxo
GossipGirl


***

Przestała już wierzyć w to, że rodzice zaczną ją zauważać. Leżała teraz na łóżku i co chwilę na nowo nakręcała pozytywkę, którą dostała od Federico. Mała baletnica obracała się raz w lewo, raz w prawo przy akompaniamencie tkliwej muzyki. Ludmiła wpatrywała się w nią z uporem maniaka. Jakby ta, zatrzymana w jednej pozie, laleczka mogła w jakiś cudowny sposób sprawić, że nagle wszystko jej się poukłada.
            Podobno złe charaktery nie zasługują na szczęśliwe zakończenie. Jeśli to prawda to ona od dawna jest na straconej pozycji. Tylko czy opłaca się być dobrą? Przez chwilę była taka, albo przynajmniej próbowała być. Gdy spotykała się z Federico, złagodniała. Nie rozkazywała Natalii, nie domagała się, żeby każdy podziwiał jej blask, nie stroiła fochów, gdy nie była wybierana do głównych ról, nie chciała zniszczyć Violetty (no może z wyjątkiem tych sytuacji, w których była zbyt blisko Fede). Nie obchodziła jej reszta świata, bo najważniejszy był on. I, Bóg jej świadkiem, była wtedy szczęśliwa. Najszczęśliwsza. Tylko za te parę okruchów radości musi teraz zapłacić cierpieniem, które wypala jej duszę.
            Zwinęła się w kulkę i otarła wierzchem dłoni łzę, która niepostrzeżenie spływała po jej policzku. Trzeba było zostać zołzą. Po jaką cholerę zachciało jej się wychodzić zza tego muru pogardy, który wokół siebie zbudowała? Teraz ma za swoje. Gdyby siedziała tam, gdzie powinna nikt by jej nie zranił. Nie czułaby się taka niechciana.
            Niechętnie wstała z łóżka, żeby przygotować się do kolejnej próby, na którą wcale nie miała ochoty iść. Znowu głos będzie jej się łamał, gdy tylko poczuje na swojej skórze jego dotyk. Coraz bardziej obawiała się, że nie podoła zadaniu, zawiedzie Angie i pogrzebie szanse na uratowanie szkoły.
            Na nic zdało się powtarzanie sobie, że jest profesjonalistką. Obecność Federico rozpraszała ją. Nie pozwalała jej się skupić. Cały czas, gdzieś w podświadomości, widziała go z Ally. Jak razem żartują, śmieją się; jak on na nią patrzy, uśmiecha się do niej. Zabijało ją to od środka. Była zazdrosna. Kochała tego idiotę i nie potrafiła wyrwać go ze swojego głupiutkiego serca.
            Natalia powiedziała jej kiedyś, że jeżeli naprawdę go kocha to powinna pozwolić mu być szczęśliwym, ale ona tak nie potrafiła. Nie mogła znieść jego widoku z kimś innym. Poza tym chciała, żeby cierpiał. Tak bardzo, jak ona cierpi. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że on też jest załamany tym wszystkim.
            Obiecał sobie, że wyprostuje całą tę sytuację, że znowu ustawi ją na te właściwe tory. Codziennie rano ćwiczył przed lustrem przeprosiny. W bezsenne noce odgrywał w myślach różne scenariusze, które zawsze kończyły się tym, że Ludmiła mu wybacza, wpada w ramiona i znowu są razem.
            Tak cholernie za nią tęsknił. Za jej gorącymi, niecierpliwymi wargami; za jej głosem, którym wyszeptywała do jego ucha, jak bardzo go kocha; za oddechem, który czuł na policzku, gdy opierała swoje czoło o jego skroń. Brakowało mu jej objęć, jej zapachu, który zostawał przez jakiś czas na poduszce, tych słodkich sms-ów na dobranoc i dzień dobry. Oddałby wszystko, żeby wrócić do tych czasów, gdy byli ze sobą szczęśliwi.
            I może przeproszenie jej wydawało się czymś łatwym do zrobienia, ale wcale takim nie było. Za każdym razem, gdy chciał się do niej zbliżyć i zacząć rozmowę, robiła coś, co doprowadzało go do białej gorączki. Oskarżała go o bzdurne rzeczy i nie dopuszczała do słowa. Nic dziwnego, że za każdym razem tracił nerwy i w złości mówił jej same niemiłe rzeczy. Prowokowała go do tego, a on nie potrafił być ponad jej fanaberie.
            Czasami myślał, że może to jakiś znak? Że może cały Wszechświat uparł się, że Ludmiła i Federico nie mogą być ze sobą, że cokolwiek by nie zrobili to i tak nie mogą istnieć razem. Później sam się śmiał z tego toku rozumowania. Jeżeli nawet ktoś, gdzieś nie życzy im za dobrze, to on ma to w dupie. Kocha ją i nie pozwoli nikomu wtrącać się w jego życie.
            Spojrzał na zegarek. Spóźniała się już dwadzieścia minut. Pokręcił głową, cała Ludmiła. Jeszcze nigdy nie przyszła na czas. Uśmiechnął się, gdy przypomniał sobie ich pierwsze randki. Zaczęła przychodzić w miarę punktualnie, gdy zagroził, że w końcu przestanie czekać, jak jakiś idiota, moknąc w deszczu, bo ona przez pół godziny nie mogła się zdecydować, jakie ubrać buty. Była wtedy na niego obrażona pół wieczoru i dopiero, gdy jej powiedział, że chce spędzać z nią każdą wolną chwilę i jest chorobliwie zazdrosny o to, że woli wybierać buty, niż z nim być, udobruchała się i obiecała, że mu wszystko wynagrodzi.
 -O czym tak myślisz? –Ally położyła mu dłoń na ramieniu. –Chyba o czymś miłym, bo się uśmiechasz.
 -Tak... –Spojrzał na nią. –Co tu robisz?
 -Przyszłam zobaczyć cię w akcji –mrugnęła do niego. –Wiesz, że uwielbiam, jak śpiewasz? –Przysunęła się do niego i uśmiechnęła zalotnie.
            Federico już chciał jej powiedzieć, że niepotrzebnie się fatygowała, ale usłyszał znaczące chrząknięcie. Odwrócił się w kierunku drzwi, w których stała Ludmiła z Naty. Wargi miała zaciśnięte i patrzyła na niego morderczym wzrokiem. Westchnął. Oczywiście, że pomyślała sobie za dużo.
 -Możemy zacząć próbę? –Spytała Ludmiła, oglądając swoje paznokcie. –Czy masz zamiar marnować czas na flirtowanie? –Jej ton był lekceważący.
 -To ty zmarnowałaś czas, spóźniając się –wstał i do niej podszedł.
 -No tak... –odrzuciła włosy -...jak zawsze to moja wina. –Wywróciła oczami. –Powiedz tej swojej, kici... –prychnęła -...że może sobie iść. Nie jest potrzebna. –Nie czekając na odpowiedź, ruszyła na scenę i chwyciła mikrofon.
 -Nigdzie się nie wybieram! –Powiedziała Ally.
Ludmiła spojrzała na nią z pogardą.
 -Nikt cię nie pyta o zdanie.
 -Ludmiła! –Federico był cały czerwony ze złości. –Musisz być taka złośliwa?
Ferro uniosła głowę i zrobiła niezadowoloną minę.
 -Nie będę przy niej śpiewać.
Włoch otworzył usta, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo pstryknęła mu przed nosem palcami.
 -Ludmiła odchodzi.
            Uderzył pięścią w stół. Ally podeszła do niego, wietrząc szansę na zaproponowanie mu pójścia, w ramach odstresowania się, na koktajl do Resto, ale powiedział jej, że nie ma ochoty i chce zostać sam. Niepocieszona dziewczyna wyszła z sali.
 -Co robię źle? –Spytał Naty, która siedziała w milczeniu na scenie.
 -Jesteś niecierpliwy.
 -Ale ona doprowadza mnie do szewskiej pasji! –Pochylił się nad stolikiem.
 -Nie możesz od niej oczekiwać, że zawsze będzie miła, dobra i kochana. –Natalia podeszła do niego i poklepała po ramieniu. -Mnóstwo razy będzie zimna, bezmyślna i trudna do zrozumienia, ale to nie jest powód, żeby przestać ją kochać.
            Federico pokiwał głową. Naty ma rację. Nie może się poddać. Za bardzo mu na niej zależy.


            Słońce jeszcze nie zdążyło wzejść, gdy ona jechała już na swoim ukochanym motocyklu w miejsce, w którym chowała się przed światem. Zostawiła motor pod skałką i wspięła się szybko na szczyt. Stąd mogła podziwiać, jak poranek zaczyna walkę o dominację nad ciemną nocą. Najpierw zaczął odcinać się od niej jaśniejszym odcieniem niebieskiego, by później zaróżowić się nieśmiało.
            Położyła obok siebie kask i westchnęła. Widok pomarańczowo-czerwonego nieba uspokajał ją. Przez chwilę wdychała świeże powietrze i pozwoliła, żeby wiatr bawił się jej włosami. Podkuliła nogi i objęła je ramionami. Położyła głowę na kolanach, zamykając oczy. Nikt jej nigdy nie zawiódł... Prychnęła. Co on może wiedzieć?
            Gdzieś ze środka jej umysłu, wyszły demony, które już dawno nie dawały o sobie znać. Nie była już na skałce i nie oglądała cudownego słońca. Znowu była w tym malutkim pokoiku, w którym na ścianach odłaziła farba, a na suficie był grzyb. W powietrzu nie unosił się zapach jutrzenki, ale alkoholu i papierosowego dymu. Matka leżała pijana pod stołem w kuchni, a ona stała w tym obskurnym pokoiku i cicho płakała, trzymając w rękach pluszowego misia bez oka i z urwaną łapą. Miała pięć lat.
            Próbowała się uspokoić. Wiedziała, że jeżeli tego nie zrobi, przyjdzie ojczym i ją zbije. Zaciskała z całych sił powieki, żeby powstrzymać potok łez, wstrzymywała oddech, żeby żaden odgłos nie wydobył się z jej gardła. Bała się. Tak potwornie się bała. Miała ochotę uciec, ale nie mogła zostawić mamy. Tylko, że ona wcale nie myślała tak samo...
            Gdy ojczym wszedł pijany do domu, chciała ukryć się w szafie. Zawsze tak robiła. Nigdy tam nie zaglądał. W ogóle był spokojniejszy, gdy nie wchodziła mu w drogę. Nie lubił jej. Słyszała, jak mówił mamie, że powinni się jej pozbyć, bo jest tylko kulą u nogi. Matka obiecywała mu, że już wkrótce ją odda i będą żyć w spokoju. Wtedy myślała, że mówi tak, bo chce go udobruchać, przecież to niemożliwe, żeby naprawdę chciała zostawić swoją małą córeczkę, przecież ją kocha.
            Tego dnia, nie zdążyła dotrzeć do szafy. Przypadkowo potknęła się i wpadła na stolik, z którego spadła popielniczka. Zamarła, gdy ta rozbiła się na tysiące małych kawałeczków. Ojczym wściekł się i zaczął ją bić. Małymi rączkami próbowała zakryć twarz, błagała, żeby przestał, przepraszała, ale on nie przestawał. Złamał jej wtedy lewą rękę i trzy żebra. Zrobiło jej się błogo, gdy straciła przytomność. Wtedy nie czuła tego strasznego bólu.
            Obudziła się w szpitalu. Podobno sąsiadka ją znalazła i wezwała pogotowie. Czekała na mamę. Miała nadzieję, że za niedługo przyjdzie i ją zabierze do domu. Nigdy się nie doczekała. Przestała mówić, nie chciała jeść. Marzyła o tym, żeby znowu zapaść w tę ciemność i poczuć błogość.
            Sylvia była pediatrą. Od początku zajmowała się jej przypadkiem. Była strasznie cierpliwa. Powoli sprawiała, że Lara znowu się otworzyła i zaczęła normalnie funkcjonować. Dziewczynka czuła się przy niej bezpiecznie. Zrodziła się między nimi silna więź. Była ona na tyle mocna, że Sylvia przekonała swojego męża, że powinni adoptować Larę.
            Dziewczynka na samym początku bała się Malcolma. Była przekonana, że wszyscy mężczyźni są tacy, jak jej ojczym i też będzie ją bił. Ale nic takiego się nie stało. Malcolm był najwspanialszym tatą na świecie. Brał ją na ręce i podrzucał wysoko, śpiewał piosenki i opowiadał śmieszne bajki, gdy nie mogła zasnąć. Gdy Sylvia była na dyżurze, brał ją do warsztatu i pokazywał motocykle, dawał jej się bawić śrubokrętami i tłumaczył, co do czego pasuje.
            Oboje wyrwali ją z piekła, podarowali jej nowe życie, którego w swojej pierwszej rodzinie nigdy by nie zaznała. Gdy była większa zastanawiała się nad tym wszystkim. Miała dużo szczęścia i każdego dnia dziękowała za to Bogu, ale miała też świadomość, że nie tak powinno być. To wprost niewiarygodne, że biologiczna matka nie potrafiła jej pokochać, a zrobiła to obca kobieta.
            Lara westchnęła. Otworzyła oczy, wzięła kask i zaczęła mu się przyglądać. Jej zniekształcone odbicie patrzyło na nią ze smutkiem. Minęło już trochę lat, powinna zapomnieć, ale nie potrafiła tego zrobić. Owszem, jest teraz bardzo szczęśliwa, ma życie takie, jakie chciała mieć, ale nie zmieni przeszłości. To, co się wydarzyło zawsze będzie jej częścią. Nie ma żadnego sposobu, żeby to wyplenić. Zeszła ze skałki i wsiadła na motor. Od godziny powinna siedzieć w warsztacie.
            Gdy weszła do siebie, zobaczyła Leona, który nerwowo chodził po pomieszczeniu. Zatrzymał się dopiero, gdy ją zobaczył. Lara, jak gdyby nigdy nic, odłożyła kask i zaczęła ściągać skórzaną kurtkę. Nie patrzyła na chłopaka.
 -Lara...
 -Co? –Wzięła do ręki kombinezon i ruszyła do łazienki.
 -Poczekaj –Leon chwycił ją za rękę. –Przepraszam cię. Ja nie wiedziałem, że jesteś... No wiesz...
 -Boisz się wypowiedzieć adoptowana?
 -Kupiłem ci tym razem młotek. –Wyciągnął w jej kierunku prezent, owinięty różową wstążką. –Możesz mi nim przywalić. Zasłużyłem. -Chłopak spuścił głowę. Czy musi być takim idiotą?
 -Popieprzyło cię, Verdas. -Lara pokręciła głową i zamierzała go wyminąć.
 -Proszę cię... –Szepnął.
 -O co?
 -Straciłem Violettę, Diego... –Spojrzał na nią smutnymi oczami. –Nie mogę stracić jeszcze ciebie.
            Serce dziewczyny mocniej zabiło. Podeszła do niego i objęła drobnymi dłońmi jego twarz. Spojrzała mu w oczy, które wpatrywały się w nią z nadzieją i ufnością małego dziecka.
 -Nie stracisz mnie –uśmiechnęła się ciepło.
 -Obiecujesz?
 -Obiecuję.
 -Czemu to tak cholernie boli? –Wtulił twarz w jej włosy.
 -Bo każdy z nas tworzy sobie w głowie idealne obrazeczki, jak wszystko powinno wyglądać. To dlatego kończymy rozczarowani. –Pogłaskała go po plecach. -Czasami trzeba dokonać wręcz nadludzkiego wysiłku, żeby udało się oderwać od tych wyobrażeń.
 -Myślisz, że dam radę?
Lara odsunęła się od niego i spojrzała mu głęboko w oczy.
 -Jestem tego pewna –powiedziała z mocą.
            Verdas przymknął na chwilę oczy i uśmiechnął się z ulgą. Nie wiedział, co by zrobił, gdyby nie było jej przy nim. Bez niej czuł się strasznie mały. Jej obecność sprawiała, że wierzył, że jakoś się otrząśnie z tej zdrady, że będzie w stanie znowu poskładać to swoje serce i znowu się zakochać. Oparł swoje czoło o jej i z czułością potarł kciukiem jej policzek.
 -Dziękuję –ucałował kącik jej ust. Poczuł, że zadrżała. Jakieś nowe pragnienie kazało mu zbliżyć swoje wargi do jej. Chciał ją pocałować, ale powstrzymała go w ostatniej chwili.
 -Nie chcę być substytutem. –Powiedziała cicho.
Spuścił tylko wzrok. Chciał jej powiedzieć, że to wcale nie tak, ale nie mógł. Nie chciał jej okłamywać. Przecież właśnie to przeszło mu przez myśl: zacznie się z nią spotykać, to zapomni o Castillo. Nie przyszło mu do głowy, żeby być z nią dla samej niej. Czuł się jak najpodlejszy drań, gdy to sobie uświadomił.
            Przymknęła oczy i westchnęła. W głębi duszy pragnęła, by zaprzeczył jej słowom. A jeśli nie mógł, to powinien je chociaż potwierdzić, powiedzieć, że mu przykro. Cokolwiek. Ale on milczał. I to jego milczenie kaleczyło ją najbardziej.
 -Muszę iść do pracy –posłała mu słaby uśmiech.
Pokiwał tylko głową i pozwolił jej odejść.


            Włożyła do ust garść popcornu i wygodniej usadowiła się w głębokim fotelu. Popatrzyła na swoje przyjaciółki, które od niechcenia oglądały, puszczany w telewizji, film. Machinalnie sięgały po przekąski, które przygotowywała pół dnia. Żadna z nich się nie odzywała.
            Ich babskie wieczorki nigdy nie wyglądały tak ponuro. Zawsze wygłupiały się, żartowały, urządzały karaoke i  bitwy na poduszki. Malowały paznokcie na wściekłe kolory i robiły pokaz mody. Wszystko dokumentowały za pomocą aparatu fotograficznego, a później dodawały do specjalnego folderu, w którym znajdowały się wszystkie uwiecznione chwile.
            Dzisiaj żadna z nich nie miała najmniejszej ochoty na zabawę, a aparat leżał schowany na dnie szafy. Nawet się nie pofatygowała, żeby go wyciągnąć.
 -No... –Zaczęła Cami przeżuwając resztki popcornu. –To która zaczyna się żalić?
 -Myślałam, że spotkałyśmy się, żeby się rozweselić i zapomnieć o problemach. –Francesca sięgnęła po szklankę z pomarańczowym sokiem.
 -Chyba nam to nie wyszło –westchnęła Ruda.
 -Marco nie odbiera moich telefonów. –Fran poprawiła się na krześle. –Chciałam mu powiedzieć kogo wybrałam, ale nie mogę się z nim skontaktować.
 -Może coś mu się stało? –Wtrąciła Violetta.
 -Widziałam go ostatnio w parku. Nawet zaczęłam do niego iść, ale najzwyczajniej uciekł.
 -Jak to uciekł? –Camila nachyliła się w stronę koleżanki.
 -Normalnie. Zaczął biec, a potem wsiadł do nadjeżdżającego autobusu. –Włoszka zmarszczyła brwi. –Nie śmiej się, Cami!
 -Przepraszam –dziewczyna chwyciła się za brzuch. –Ale to głupie.
Francesca wzruszyła ramionami. Owszem, było to z jego strony strasznie głupie. Tym bardziej, że chciał się dowiedzieć, kogo wybrała. Chciała już zakończyć tę całą sprawę z miłosnym trójkątem, który w końcu okazał się nim nie być, bo wiedziała już doskonale, co czuje i do kogo. Teraz chciała mu wszystko wytłumaczyć, żeby być w stosunku do niego fair, a on uciekał, jakby był jakimś złodziejem i bał się, że go złapią.
 -Ja przy Sebastianie zachowuję się, jak kompletna idiotka –Cami zaczęła bawić się swoimi włosami. –Niby wszystko między nami jest okey, nie wracamy do tamtego pocałunku, ale wygaduję przy nim same głupoty. Ostatnio opowiadałam mu, gdzie w Argentynie wydobywa się miedź, a gdzie ołów. Rozumiecie to? Jakby ta informacja mogła odmienić jego życie.-Przetarła dłonią twarz.
            Nie mogła się w ogóle skupić, kiedy był blisko. Gdy tylko jego dłoń przypadkowo dotknęła jej palców, kolana, ramienia traciła na moment oddech, a jej serce zaczynało szalony galop. Poza tym, gdy patrzył na nią swoimi ciemnymi oczami, dostawała gęsiej skórki i marzyła tylko o tym, żeby oparł ją o ścianę i zaczął całować tymi nieziemskimi ustami. Problem tkwił w tym, że nic takiego nie zrobił. W ogóle jego zachowanie nie świadczyło o tym, że czuje podobnie. Był w jej obecności taki normalny. Taki jak na początku ich znajomości. Zupełnie, jakby ten pocałunek nic dla niego nie znaczył, jakby nie wstrząsnął jego duszą.
 -A co z Rafaelem? –Spytała Violetta.
 -A co ma być? –Prychnęła. –Jestem z nim, bo chcę wzbudzić zazdrość w Sebastianie.
 -Serio, Cami? –Fran wywróciła oczami. –Po co takie ceregiele? Nie lepiej powiedzieć Sebie, co czujesz?
Camila popatrzyła na nią, jak na wariatkę.
 -Zgłupiałaś do reszty? –Podniosła się z fotela. –Przecież to on ma się o mnie starać. Ma myśleć, że to on mnie zdobył, a nie odwrotnie. Co mam mu się podać na tacy?
 -A gdy już go zdobędziesz... –Zagadnęła Włoszka. –Nie znudzi ci się po tygodniu? Albo nie rzucisz go, jak pojawi się na horyzoncie ktoś nowy?
            Długo się nad tym zastanawiała. Nie była zła na Fran, że zadała to pytania. Znała samą siebie. Wiedziała, że nie lokuje swoich uczuć na długo. Jest kochliwa i co chwilę jej się wydaje, że to już ten jedyny. Zawsze się myli. Ale czegoś takiego, jak do Sebastiana, nigdy nie czuła. I chciałaby, żeby im wyszło. Problem polega na tym, że nie wie, co zrobić, żeby on się w niej zakochał, a nie patrzył na nią, jak na szaloną koleżankę, z którą lubi się przekomarzać.
 -Tym razem to co innego –powiedziała cicho.
Fran spojrzała na nią zaskoczona. Tyle razy słyszała już ten tekst z jej ust, ale teraz nie widziała w jej twarzy pewności siebie. Zauważyła za to lęk i przerażenie, bo jej przyjaciółka nie do końca wiedziała, co czuje. Włoszka uśmiechnęła się do siebie. Jeszcze minie trochę czasu zanim Torres przyzna się do tego, że jest po uszy w nim zakochana.
 -A ty? –Fran zwróciła się do Violi. –Jak się czujesz?
 -Okropnie...
 -Nie dziwie się.
 -Cami! –Włoszka ofuknęła koleżankę.
Ruda bezradnie rozłożyła ręce.
 -Jestem okropna, prawda? –Castillo objęła się ramionami. –Zniszczyłam wspaniały związek, ich przyjaźń... –Zasmuciła się. –Nie mam pojęcia, jak to odkręcić.
 -Kochasz Leona, czy Diego?
 -Cami, mogłabyś być bardziej taktowna. –Fran popatrzyła na nią z wyrzutem.
 -Obu ich kocham...
            Och, ileżby dała, żeby ktoś przyszedł i poukładał ten bałagan w jej głowie. Diego zaczął ją unikać, Leon nie odbiera telefonów, nie przychodzi do szkoły. Jak ma to wszystko naprawić, jeżeli żaden z nich nie chce z nią rozmawiać? Poza tym musi w końcu wybrać jednego. Tak jak Fran. Skoro jej się udało, to ona też musi to zrobić. Przygotuje sobie listę, wypisze wszystkie wady i zalety, po jednej stronie Leona, po drugiej Diego i dzięki temu będzie wiedzieć, który z nich jest dla niej idealny. W końcu podejmie świadomy wybór i będzie szczęśliwa! Tylko, czy jej wybranek będzie ją jeszcze chciał?

czwartek, 2 kwietnia 2015

21.

Buenos dias, Buenos Aires.

Użyjmy dzisiaj naszej wyobraźni. Przenieśmy się do umieszczonego między potężnymi skałami, otoczonego gęstym, mrocznym lasem Zamku Camelot. Przejdźmy zwodzonym mostem przez fosę, odwiedźmy każdą komnatę i wyjrzyjmy z okna najwyższej wieży. Co zobaczymy na dole? Miłosny trójkącik: Króla Artura, zakochanego po uszy w swej pięknej żonie Ginewrze i jego przyjaciela Sir Lancelota, który podbił serce Pani Dworu. Któż nie zna tej tragicznej historii?
A teraz zróbmy przeskok do dzisiejszych czasów. Zostawmy te Arturiańskie Legendy i Pana Pendragona, a skupmy się na własnym podwórku, gdzie można dostrzec podobne kwiatki.
Naszym Camelotem jest StudioOnBeat, Arturkiem jest L., V. jest piękną Ginewrą, a Lancelotem jest D.
Zaskoczeni?
Poniższe zdjęcie powinno rozwiać wszelkie wątpliwości.
Nie trzyjcie tak mocno oczu! Dobrze widzicie. Nasz Aniołeczek gorąco całował się na koncercie Enrique z D. Uwierzcie, że nie był to przyjacielski pocałunek. Mogłabym przysiąc, że widziałam iskry!
Ciekawe co na to nasz  Principe Azul. Martwił się o powrót T., a tymczasem to jego przyjaciel okazał się największym zagrożeniem.
Chciałabym, żebyś sobie na zawsze coś zapamiętał L.: to najbliżsi nas ranią najbardziej.
Na szczęście masz rzesze fanek, które tylko czekają, żeby Cię pocieszyć.



Sabes que me amas,
xoxo
GossipGirl

***

 
Na wspomnienie poprzedniego wieczoru robiło jej się gorąco. Dotknęła drżącymi palcami ust, które tak niedawno były zachłannie całowane. Sama nie wie, jak się to do końca stało. Pamięta, że ktoś ją popchnął i upadłaby, ale on ją złapał i przyciągnął do siebie. Spojrzał jej w oczy, a potem przeniósł wzrok na usta i ją pocałował.
            Jego miękkie i ciepłe wargi kontrastowały z zimnymi dłońmi, którymi objął jej twarz. Mimo że jego palce były chłodne, to czuła ogień w miejscach, gdzie stykały się z jej skórą. Objęła go w talii i oddała pocałunek. Było w nim pragnienie, tęsknota i to poczucie, że jest tak bardzo niewłaściwy. Pomimo wiedzy, że nie powinno się to wydarzyć, nie mogli się od siebie oderwać. Czuli, że to jest ich jedyny moment; że zaraz to zniknie na dobre.
            Odsunęli się od siebie niechętnie i spojrzeli sobie w oczy. Jej usta drżały z nadmiaru emocji, a on był dziwnie spokojny. Założył jej kosmyk włosów za ucho, a potem powiedział to, co już oboje wiedzieli. Leon nie może się o tym dowiedzieć.
            Teraz leżała na łóżku i zastanawiała się nad swoim życiem. Nie mogła uwierzyć, że kolejny raz jej się to zdarza. Znowu kocha dwie osoby i z żadnej nie potrafi zrezygnować. Pogubiła się. Z jednej strony Leon, przy którym czuje się jak księżniczka, a z drugiej Diego, który sprawia, ze krew w jej żyłach szybciej krąży. Gdyby tylko można było bezkarnie być i z jednym, i z drugim. Gdyby tylko ona mogła się podzielić na pół i nie musieć wybierać.
            To jej niezdecydowanie znowu zrani trzy osoby. Jęknęła z niezadowoleniem i zakryła dłońmi twarz. Musi coś szybko wymyślić.
 -Nie jesteś już z Leonkiem?! –Olga wpadła do jej pokoju, nie zawracając sobie głowy pukaniem.
Violetta gwałtownie usiadła.
 -Jak to z nim nie jestem? –Głośno przełknęła ślinę.
 -Plotlkara opublikowała zdjęcie...
 -Co?!
            Jej serce o mało nie wyleciało z piersi, gdy rzuciła się na swój telefon. Trzęsącymi się rękami próbowała go odblokować. Starała się uspokoić. Oddychała głęboko, powtarzając sobie, że na pewno nie ma w poście Plotkary nic niestosownego. Pobladła, gdy zobaczyła zdjęcie, na którym całuje się z Diego.
 -Nie... –Szepnęła przez łzy. –Nie, nie, nie... Tylko nie to.
 -Violciu...
 -Możesz mnie zostawić samą?
Olga pokiwała głową i wyszła, zamykając za sobą cicho drzwi.
            Violetta nerwowo zaczęła przechadzać się po pokoju. Wierzchem dłoni otarła łzy. Nie może tak siedzieć bezczynnie. Musi coś zrobić. Może Leon nie widział jeszcze tego cholernego postu? Chwyciła się tej myśli, jak tonący brzytwy. Próbowała dodzwonić się do chłopaka. Powie mu, że byli w KissCam, albo coś takiego. Powie, że to nie miało znaczenia.
 -Odbierz... –Przymknęła oczy. –Odbierz, odbierz...
Nie odebrał. Próbowała jeszcze kilka razy, ale w końcu usłyszała jego pocztę głosową. Spanikowała. Wyłączył telefon, a to znaczy, że...
            Usiadła na środku pokoju i się rozpłakała. Co ona najlepszego zrobiła? Kolejny raz go zawiodła, kolejny raz go skrzywdziła. Wybrała inny numer.
 -Słucham? –Diego brzmiał jakoś dziwnie.
 -Diego... –Pisnęła. –Plotkara...
­ -Wiem. –Mruknął.
 -Leon... Nie wiem, czy już to...
 -Widział.
 -Boże... –Ścisnęła opuszkami palców nasadę nosa. –Nie odbiera moich telefonów. Może od ciebie...
 -Był już u mnie.
 -Gdzie jesteś? Przyjadę do ciebie to porozmawiamy. –Wzięła torebkę z szafki.
 -W szpitalu.
Dziewczyna gwałtownie zatrzymała się przed drzwiami.
 -Co?
            Czuł się okropnie. Zdradził swojego najlepszego przyjaciela. Nie był świadomy tego, że Leon już wie o pocałunku, gdy ten przyszedł do jego mieszkania. Od razu wyczuł, że coś jest nie tak. Leon był zdenerwowany. Głośno oddychał, a jego wzrok był rozbiegany. Zacisnął mocno szczęki i gdy Diego zapytał go, co się stało, pokazał mu zdjęcie. Chciał mu to jakoś wyjaśnić, powiedzieć, że go poniosło, że to nic nie znaczyło, ale Verdas nie chciał słuchać. Z całych sił uderzył go w twarz, łamiąc mu nos. Potem wybiegł, mówiąc, że nie chce go znać.
            Diego nawet się nie bronił. Osobiście uważał, że zasłużył na dużo więcej, niż złamany nos. Leon nieraz żalił mu się, że się boi, że nie jest do końca pewny Violetty. Obawiał się, że w końcu w jej życiu pojawi się ktoś i znowu będzie rozdarta. Diego to rozumiał, pocieszał przyjaciela. Obiecał mu nawet, że będzie miał na nią oko, gdy Leona nie będzie w pobliżu. I co on najlepszego zrobił?
            Violetta wbiegła na Izbę Przyjęć, gdzie był Diego. Jego koszulka była zakrwawiona. Siedział z pochyloną głową i trzymał lód.
 -Boże... –Chwyciła go za ramię. –Nic ci nie jest?
 -Zasłużyłem.
 -Ale...
 -Co ale? –Uniósł się. –Czuję się jak ostatni drań. W ogóle nie powinienem się do ciebie zbliżać.
 -Ale przecież to nic nie znaczyło, prawda?
Roześmiał się gorzko.
 -Może dla ciebie.
 -Co to znaczy? –Zmarszczyła brwi.
 -Zakochałem się w tobie –wzruszył ramionami.
            Wstrzymała oddech. Kochał ją. Puls jej przyspieszył, a na usta pchał jej się szeroki uśmiech, który nagle zmyły wyrzuty sumienia. Czy to wszystko musi być, aż tak poplątane?
 -Co teraz?
 -Nie wiem –uśmiechnął się ponuro. –Pewnie się od was odsunę. Leon na pewno mi nie wybaczy, ale wierzę, że wasza dwójka jakoś się dogada.
Odsunie się od nich? Ale jak to... Nie wyobrażała sobie tego, że mogłoby go nie być blisko.
 -Wykluczone. –Pokiwała energicznie głową. –Nie możesz się odsunąć!
 -Violetta, czy ty się słyszysz? –Podniósł głos. –Jak mogę być blisko was, jak go zdradziłem? Zawiodłem jego zaufanie. Jak to sobie w ogóle wyobrażasz?
 -Ale...
 -Ale co? –Trząsł się ze złości.
 -Ja cię potrzebuję. Nie możesz mnie zostawić.
Zamrugał szybko powiekami.
 -Czy ty...?
Czy to możliwe, żeby żywiła do niego jakiekolwiek uczucia?
            Uciekła wzrokiem, więc chwycił ją za brodę i zmusił do spojrzenia mu w oczy.
 -Czujesz coś do mnie? –Popatrzył na nią czule.
 -Tak. –Szepnęła.
 -A co z Leonem?
 -Jego też kocham.
Cofnął swoją rękę i wstał z miejsca. Verdas miał rację. Co było z tą dziewczyną nie tak? Przecież nie można kochać dwóch osób naraz! To nienormalne. Przez chwilę miał nadzieję, że Leon zrozumie to, że Castillo zakochała się w kimś innym i pozwoli jej być szczęśliwą. Na pewno by tak postąpił. Leon nie jest zawistny. Wiadomo, że Diego musiałby się postarać, żeby odzyskać jego zaufanie na nowo, ale udałoby mu się to! Tymczasem ona mówi, że kocha ich obu. To jakiś obłęd!
 -Diego...
 -To jest nienormalne –pokiwał głową. –Nie możesz nas obu kochać –spojrzał na nią smutno. –Nie możesz mieć nas obu. Musisz wybrać jednego i zrobić tak, żeby wszystko grało.
 -Wiem... –Westchnęła.
Tylko jak ma to niby zrobić?


            Wpadł do domu niczym huragan. Kostki jego prawej dłoni wciąż były zaczerwienione, po ciosie wymierzonym w nos Diego. Jak on mógł mu to zrobić? Najlepszy przyjaciel całował się z jego dziewczyną. Najgorsze w tym wszystkim było to, że wyglądała na zachwyconą całą tą sytuacją. Zamknął oczy i zaczął się zastanawiać, w którym momencie Diego zaczął coś czuć do dziewczyny. Który moment przeoczył? Czemu niczego nie zauważył? Ufał mu bardziej niż samemu sobie! Dałby sobie za niego uciąć rękę! Był dla niego jak rodzony brat! Nie robi się takich rzeczy najbliższym.
Wszedł do pokoju i spojrzał na biurko, na którym stało zdjęcie jego i Violetty. Ze złości zrzucił je na podłogę. Ile razy upominał się, że jest przewrażliwiony i powinien odpuścić, zaufać jej w końcu. Ależ był głupi.
Usiadł na skraju łóżka i przełknął łzy. Oparł łokcie o kolana i ukrył twarz w dłoniach. Miał złamane na pół serce. Chciał po prostu przełknąć, wypłukać, wypocić ten ból, żeby zapomnieć o niej, o nich, o tych ich wspólnie zapisanych kartkach. Nie chciał w ogóle wiedzieć o czym były te rozdziały.
Powtarzał sobie w myślach, że jej nienawidzi. Nienawidzi za to, że zmarnowała to wszystko, co mieli, za to, że z całych sił starał się jej ufać, a ona to zaufanie zawiodła, za to, że pomimo tego, iż zrobiła z niego głupca, to nadal ją kocha.
Diego dla niego przestał istnieć. I pomyśleć, że tak bardzo się cieszył, że wraca do Buenos, że znowu będzie jak za starych dobrych czasów, że będzie go miał przy sobie. Teraz jedyne czego pragnął, to żeby Hiszpan wrócił do tej zasranej Barcelony i został tam na wieki.
Violetta dzwoniła do niego. Wielokrotnie. Wszystkie połączenia odrzucał. W końcu zmęczony ciągłym wysłuchiwaniem swojego dzwonka, wyłączył telefon. Nie chciał z nią rozmawiać. Nie chciał wiedzieć, co ma mu do powiedzenia. Ostatni raz spojrzał na monitor i na post Plotkary. Kimkolwiek jest ma stuprocentową rację. Tylko najbliżsi potrafią nas zranić, aż tak bardzo.
Wciągnął bluzę przez głowę i zszedł na dół. Nie było rodziców, więc stanął przy barku i nie zastanawiając się długo, zabrał butelkę Tequily. Postanowił się upić. Utopi te wszystkie chore myśli, ten wracający ciągle obraz całujących się Violetty i Diego, ten ból, który zagnieździł się w jego sercu. Utopi to wszystko. I zapomni chociaż na chwilę, jak bardzo jest połamany.
Pierwsze łyki alkoholu wykrzywiały mu twarz, ale nie przestawał pić. Potem przestał mu przeszkadzać palący w gardło smak. Szedł na oślep, aż trafił przed Klub. Stwierdził, że trunek mu się już kończy, więc pojeździ trochę na motorze. Może wtedy emocje opadną?
Sprzątała w warsztacie, gdy usłyszała podejrzany hałas. Wzięła do ręki największy młotek i postanowiła sprawdzić jego źródło. Otworzyła szeroko ze zdumienia oczy, gdy zobaczyła Leona, próbującego wyciągnąć na zewnątrz motor. Chwiał się na nogach, a obok niego leżała rozbita butelka. Odłożyła młotek, zmarszczyła brwi i do niego podeszła.
 -Verdas, co ci do cholery odpierdzieliło?
Popatrzył na nią nieobecnym wzrokiem i wzruszył ramionami. Nie przestawał siłować się z motorem.
 -Zostaw. –Chwyciła jego dłonie. –Co się stało?
 -Chcę pojeździć. –Wybełkotał.
 -Jesteś pijany –było to bardziej stwierdzenie niż pytanie.
            Wystraszyła się. Nigdy nie widziała Leona w takim stanie. Nie wiedziała do czego jest zdolny. Co jeśli po pijaku jest agresywny? Co jeśli zacznie ją bić? Cofnęła się automatycznie parę kroków, a do jej umysłu, zaczęły napływać niepokojące obrazy z przeszłości, o których myślała, że już dawno są wymazane. Spojrzała na niego z niepokojem.
 -Co się stało? –Spytała jeszcze raz, zachowując dystans. Przy okazji znowu chwyciła młotek i mocno ścisnęła rączkę. Nie chciała go skrzywdzić, ale jeżeli zajdzie taka potrzeba, będzie się bronić.
            Chłopak porzucił motor i usiadł na środku garażu z rezygnacją.
 -Violetta całowała się z Diego –powiedział, gapiąc się w podłogę.
 -Co? –Lara myślała, że się przesłyszała. –Przecież Diego to twój najlepszy przyjaciel. Coś musiało ci się pomylić.
 -Czytasz Plotkarę?
 -Nie. Powinnam?
 -Tam było ich zdjęcie.
 -Może ktoś je spreparował? –Zasugerowała.
Leon gwałtownie wstał, podszedł do niej i chwycił za ramiona. Wstrzymała oddech, ale wytrzymała jego smutne spojrzenie.
 -To było na tym koncercie, co ich wysłałem razem –powiedział cicho. –Rozumiesz?
            Otworzyła usta, żeby powiedzieć mu coś miłego, ale nie miała pojęcia co to mogłoby być. Wypuściła z ręki młotek, który z hukiem upadł na podłogę i z całych sił objęła Leona. Chłopak wtulił twarz w jej włosy i zaczął cicho płakać. Starała się go uspokoić, głaskając po plecach. Stali tak kilka minut, dopóki się nie uspokoił. Odsunęła się od niego i zaproponowała, że zrobi mu herbaty.
 -Niedobrze mi.
Nie czekała, aż zwymiotuje na podłogę, tylko szybko wzięła go do ubikacji. Trzymała go za ramię, gdy jego ciałem wstrząsały torsje, a skóra pokryła się lepkim potem. Lara zmoczyła kawałek szmatki i wytarła mu twarz, gdy wykończony oparł się o zimną ścianę.
            Pomogła mu wstać. Położyła go na łóżku w pokoiku nad warsztatem i trzymała za rękę, dopóki nie usłyszała, że jego oddech zwolnił i zasnął. Okryła go kocem i pogłaskała po policzku. Sama usiadła w bujanym fotelu i przez chwilę mu się przyglądała. Wyglądał całkowicie bezbronnie. I pomyśleć, że przez chwilę się go bała. Ułożyła się wygodniej i czekała, aż sen przyjdzie i do niej.
            Otworzył oczy, a światło docierające z małego okna w dachu, oślepiło go niczym stroboskopy. Gwałtownie zamknął powieki i jęknął, gdy poczuł przerażający ból głowy. Głos Lary doszedł do niego, jakby pochodził z zaświatów.
 -Jak się czujesz?
 -Okropnie.
Podała mu szklankę wody i tabletki przeciwbólowe. Szybko je połknął i zaczął gapić się w sufit. Przypomnienie sobie, dlaczego znajduje się w takim stanie, nie poprawiło mu humoru. Sposępniał jeszcze bardziej. Lara chwyciła go za rękę. Popatrzył na nią.
 -Wiem, że jest ci teraz ciężko, ale musisz mi uwierzyć, że to nie koniec świata.
Zacisnął zęby. To nie jest koniec świata? To co to jest?
 -Moje życie roztrzaskało się na kawałeczki, a ty mi mówisz, że to nic?
Westchnęła i zaczęła chodzić po pokoju. Szukała odpowiednich słów, dzięki którym poczułby się chociaż odrobinę lepiej.
 -Słuchaj –zaczęła. –Nie znam się na pocieszaniu, ale kiedyś oglądałam bajkę...
 -Będziesz mi opowiadać bajki? –Uniósł brew.
 -Po prostu posłuchaj! –Przeczesała palcami włosy. –Dzwoneczek, ta wróżka od Piotrusia Pana, miała zrobić berło z takiego niebieskiego, okrągłego kryształu, ale pech chciał, że się rozbił.
 -Lara...
 -No słuchaj! Miała tam parę przygód, chciała go jakoś naprawić, ale nie wyszło, więc zrobiła berło z tych potrzaskanych kawałeczków. I wiesz co? –Spojrzała na niego. –Było to najfajniejsze berło w Przystani Elfów.
Leon jęknął. Po co mu to mówi? Postanowił, że ją zignoruje. Wstał z łóżka i wziął swoją bluzę.
 -Leon... –Dziewczyna chwyciła go za łokieć. –Wiem, że twoje życie się rozpadło, ale z tych kawałeczków możesz zrobić coś zupełnie nowego. Jesteś młody. Nie możesz się załamywać pierwszą, nieszczęśliwą miłością.
Ze złością wyrwał rękę i włożył bluzę przez głowę.
 -A co ty możesz wiedzieć? –Poprawił kaptur. –Ciebie nikt najbliższy nigdy nie zawiódł.
Przez jej twarz przeszedł cień grymasu, oczy jej pociemniały i odbił się w nich smutek. Pokręciła głową. Gdy znowu na niego spojrzała, jej twarz nie wyrażała żadnych emocji.
 -Powinieneś już iść.
 -Powinienem.
            Wyminęła go i pierwsza wybiegła z warsztatu. Mariano, którego o mało nie przewróciła, patrzył na nią zdziwiony. Gdy, zaraz po Larze, w drzwiach pojawił się Leon, nie rozumiał już nic z tego, czego był świadkiem.
 -Coś jej zrobił? –Zagadnął Verdasa.
 -Nic. –Chłopak odburknął i wsadził ręce do kieszeni.
 -Nie wierzę. Musiałeś jej coś powiedzieć.
 -Tylko tyle, że nic nie wie, bo jej nikt najbliższy nie zawiódł. –Warknął.
 -O... Stary...
            Mariano opowiedział mu historię, o której Leon nie miał bladego pojęcia. Zrobiło mu się głupio. Popatrzył w miejsce, gdzie Lara znikła jakiś czas temu.
 -Jestem strasznym dupkiem –powiedział, jakby do siebie.
 -Nie da się ukryć –mruknął Mariano.


            Już jako mała dziewczyna marzyła o wielkiej miłości. Wierzyła, że któregoś dnia spotka swojego księcia, który zakocha się w niej bez pamięci i będą żyć długo i szczęśliwie. Życie niestety weryfikuje rozpalone w dziecięcym sercu nadzieje i jej książę się nie pojawił. Pojawiały się za to w jej życiu marne podróbki księcia, które przynosiły tylko rozczarowanie, albo pojawiali się przystojni książęta, którzy nie byli nią zainteresowani. To również nie było miłe. O mało nie straciła wiary w swoje szczęśliwe zakończenie. Ale los lubi czasami zaskakiwać.
            W końcu pojawił się w jej życiu ktoś, kto ją pokochał. Mało tego... Było ich dwóch. I to do niej należał wybór. Nie odpowiedziała Marco od razu, gdy spytał ją, czy jest dla niej wystarczająco dobry. Nie chciała się spieszyć z tą decyzją. Chciała najpierw przemyśleć swoje uczucia. Nie mogła przecież zdecydować pochopnie. Nie jest w końcu niezdecydowaną Violettą.
            Popatrzyła na obraz, wiszący na ścianie jej pokoju. Na początku dziwie było jej, budzić się codziennie i widzieć siebie. Siebie tak inną, tak piękną, subtelną, zmysłową. Zupełnie różniącą się od tej w lustrze. Później przyszedł pewien rodzaj zachwytu, bo uświadomiła sobie, że może ona sama siebie tak nie postrzega, ale on ją tak widzi. Uśmiechnęła się do siebie. Znała już swój wybór. I była go pewna.
            Dzwonek do drzwi odwrócił jej uwagę od portretu. Przyszedł, pomyślała. Wzięła torbę, przewiesiła ją przez ramię i zbiegła po schodach. Otworzyła drzwi i uśmiechnęła się do niego.
 -Cóż za punktualność.
 -Wiem, też się tego nie spodziewałem –Tomas mrugnął do niej.
Poszli razem do parku. Kupił jej watę cukrową. Wspominali dawne czasy. To jak się poznali, jak to dziecięce dogryzanie sobie nawzajem, zmieniło się w coś głębszego. Hiszpan przeprosił ją za to, że jej nie doceniał, że się nie odzywał. Mówił jej, że jest dla niego bardzo ważna i za nic nie chciałby jej stracić.
            Chwyciła go za rękę. Zależało jej na nim. Był w jej życiu od zawsze i nie wyobrażała sobie, żeby kiedyś mogło go w nim zabraknąć. Fakt, że były takie momenty, że płakała przez niego, ranił ją. Może nie do końca świadomie, ale jednak. W końcu to nieuniknione. Gdyby nie byli dla siebie ważni, nie obeszłyby ich kłótnie, nieporozumienia. Jednak znaczą coś dla siebie, dlatego każdy nieostrożny ruch, każde nieprzemyślane słowo bolało.
            Ile razy sobie powtarzała, że z nim skończy, jak ją wkurzał; ile razy mówiła, że się do niego więcej nie odezwie, gdy się kłócili; ile razy wracała, gdy ją przepraszał? Zawsze tak było. Był częścią jej życia i nie mogła go od tak wymazać.
 -Fran –Tomas uśmiechnął się do niej. –Wiesz, tyle czasu straciłem na uganianie się za Violettą. Byłem nią zauroczony, wydawało mi się, że ją kocham –ścisnął mocniej jej rękę. –Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że moje serce należy do kogoś innego.
Francesca uśmiechnęła się nieśmiało.
            Wcale nie miał zamiaru ich podsłuchiwać. Mama zawsze powtarzała mu, że to nieładnie, ale nie mógł się powstrzymać. Gdy tylko zobaczył ich, wchodzących do parku, poszedł za nimi. Oczywiście trzymał się w takiej odległości, żeby go nie zauważyli. Z resztą byli sobą tak zajęci, że nawet gdyby stanął obok, nie zwróciliby na niego najmniejszej uwagi. Zacisnął zęby. Miał ochotę wybiec z ukrycia i pięścią zetrzeć ten głupkowaty uśmieszek Tomasa, z jego twarzy. Szczerze go nienawidził. To przez to hiszpańskie ciele, jego plany się posypały.
            Do teraz miał jeszcze nadzieję, że Francesca wybierze właśnie jego. Gdy rozmawiali ze sobą ostatnim razem, powiedziała mu, że nie chce podejmować pochopnych decyzji. Musiała sobie wszystko przemyśleć. Poukładać swoje uczucia. Nie chciała pomylić zwykłego zauroczenia, albo przywiązania z miłością. Dał jej czas. Twierdził, że postępuje słusznie. Chce być fair wobec każdego z nich. Tylko dlaczego spotkała się najpierw z Tomasem, a nie z nim?
 -Francesca, ja... –Westchnął Tomas. –Kocham cię i może dość późno to zrozumiałem, ale mam nadzieję, że dasz mi szansę.
Marco przełknął przekleństwa, które pchały mu się na usta. Nienawidził Tomasa z całego serca i modlił się, żeby Fran posłała go do diabła. Inaczej on wyląduje w piekle. Wytężył słuch, z niecierpliwością czekając na odpowiedź Włoszki.
 -Nawet nie wiesz, jak długo czekałam na te słowa...
Poczuł, że drżą mu kolana. Oderwał się od drzewa, za którym był ukryty i pobiegł przed siebie, ile sił w nogach. Nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał. To nie jego wybrała...