Buenos dias, Buenos Aires.
StudioOnBeat! zmieniło się w
prawdziwe pole walki. Codziennie słychać tylko krzyki i trzaskanie
drzwiami. Za niedługo komuś werżnie się w mostek stojak do nut. Taaaaa, dobrze
myślicie. Lu za Chiny Ludowe nie potrafi dogadać się z Fd. Nasza SuperNowa
rzuca mięsem na prawo i lewo. Niestety nie zauważa, że wychodzi jej z tego stek
bzdur. Skoro jesteśmy w kuchennym nastroju, to powiem Wam, że oliwy do
ognia dolewa A., która przy każdej okazji zachwyca się wszystkim, co wylatuje z
ust Fd. Nawet jeśli to fałszywe dźwięki.
Dla mnie, a za mnie mogą się
nawet pozabijać. Byle po wygraniu konkursu. Inaczej nasza społeczność
przestanie istnieć. ZGROZA!
Żeby nie było, że jestem
Posłańcem Niepociesznych Wieści... V. została wypuszczona ze swojej złotej
klatki. G. pozwolił jej iść na koncert! Czyż to nie przełom? Osobiście uważam,
że ogromny. Naszemu Aniołeczkowi gratulujemy wspaniałomyślnego tatusia.
Tylko nie zapomnij o jednym...
Skrzydła może dają wolność, ale też lęk wysokości.
Sabes que me amas,
xoxo
GossipGirl
***
Zaczynała ją
boleć głowa od tych ciągłych krzyków. Palcami rozmasowywała skronie, myśląc, że
może jej ulży. Płonne nadzieje. Jęknęła z rozpaczy, gdy zeszyt z nutami
przeleciał obok jej ucha. Odwróciła się przez ramię i otworzyła usta, by
powiedzieć Leonowi, że ciemno to widzi, ale szybko je zamknęła, wzdychając z
rezygnacją. Chłopaka już nie było. Wcale mu się nie dziwiła. Oboje nie mieli
najmniejszej ochoty uczestniczyć w tych próbach, ale ona ułożyła tekst piosenki,
a Leon był odpowiedzialny za oprawę muzyczną. Powinna uciec z tego pola
walki tak jak kolega, ale ona siedziała jak zaklęta i przypatrywała się scenie,
na której dwójka młodych ludzi, którzy kochają się do szaleństwa i nie potrafią
bez siebie żyć, skacze sobie do gardeł.
Zmarszczyła
brwi. Czy naprawdę muszą być aż tak uparci?
-Mogłabyś się w końcu skupić i zaśpiewać to czysto? To nie powinno
być trudne dla SuperNowej. –Głos Federico ociekał sarkazmem.
-Znalazł się Pan Idealny! –Zasyczała Ludmiła. –To twoje błędy
sprawiają, że czasami zafałszuję!
Federico prychnął.
-Jesteś śmieszna. Zachowujesz się jak dziecko!
-Sam zachowujesz się jak dziecko! –Blondynka tupnęła ze złością.
–Skoro tak bardzo ci przeszkadzam, to może zaśpiewaj sobie z tą swoją Ally!
Włoch z nerwów
przewrócił krzesło. Natalia była pewna, że ostatkiem sił powstrzymywał się
przed potrzepaniem Ludmiłą.
-Przestań się czepiać tej dziewczyny!
-No tak! Przecież to twoja ukochana!
-Ludmiła! –Chwycił ją za nadgarstek. –Przecież wiesz, że ja…
-Nic nie wiem! I nie chcę wiedzieć! –Wyszarpnęła rękę. –Nienawidzę
cię! –Wrzasnęła na całe gardło.
Chłopak aż się zagotował i zrobił
czerwony na twarzy.
-Ja ciebie bardziej! –Odparował. –Nienawidzę cię jak stąd do
Włoch!
-A ja ciebie nienawidzę jak stąd na Pluton i z powrotem!
Musiała
mieć ostatnie słowo. Nie czekając na odpowiedź Federico, Ludmiła wybiegła
wzburzona z sali. Chłopak przez chwilę stał bez ruchu, a potem popatrzył na
Natalię udręczonym wzrokiem. Hiszpanka chciała go pocieszyć, ale pokiwał głową
z rezygnacją, wziął swoje rzeczy i również wyszedł. Natalia powoli wstała z
miejsca i zaczęła zbierać porozrzucane kartki. Było jej przykro, gdy musiała
oglądać takie sceny, a zdarzały się one niestety na każdej próbie.
To
doprawdy niewiarygodne, że można się aż tak kłócić, kiedy się kocha. Może to
przez to, że Ludmiła jest zbyt dumna, żeby się do tego przyznać? Będzie udawać,
że go nienawidzi, żeby tylko nikt nie dowiedział się, jak bardzo jej na nim
zależy. To naprawdę głupie myślenie. Wszyscy w szkole wiedzą, że jest o niego
chorobliwie zazdrosna i robi rzeczy, które uprzykrzają życie pewnej wrednej
zołzy, która postanowiła usidlić Włocha. To dlatego Ferro była cały czas
zdenerwowana. Humor poprawiał się jej tylko wtedy, gdy udało im się pokrzyżować
Ally szyki.
Któregoś
dnia, gdy ta pusta dziewczyna chciała pocałować Federico, Ludmiła włączyła
alarm pożarowy i wywołała ogólną panikę w szkole, ale usta Włocha pozostały
nieskalane tandetną, różową szminką Ally; albo gdy dziewczyna ubrała tę obcisłą
bluzkę z dekoltem do pępka, wysłała Naty, żeby niechcący zalała ją porzeczkowym sokiem. Hiszpanka uśmiechnęła się
pod nosem; ależ miały wtedy ubaw!
Trwałoby
to wszystko dłużej, ale biedna cizia poskarżyła się Federico i zrobiła z siebie
ofiarę, kiedy Ludmiła przypadkowo
upuściła szczoteczkę od tuszu do rzęs, brudząc jej nowiutką, ultrakrótką, żółtą
spódniczkę. Chłopak wściekł się na Ludmi, ona na niego i od tej chwili drą ze
sobą koty.
Natalia
pokręciła głową i westchnęła. Jej nadzieja na to, że ten głupi konkurs zbliży
ich do siebie i w końcu dojdą do porozumienia, blaknęła z każdą próbą.
Nauczyciele też byli przerażeni, bo w końcu to od nich zależało, czy Studio przetrwa. Tylko Angie zdawała się
tym nie przejmować i cały czas chwaliła ich postępy, mimo że wydawało się, że
zaczynają raczej iść do tyłu.
Chciała im
jakoś pomóc, ale jak ma to zrobić, skoro najpierw sami musieli tego chcieć? Jak
głupie osły budują Wieże Babel, która spada im na głowę. Wciągnęła
głośno powietrze i przymknęła oczy. Postanowiła, że nie będzie się przejmować
Ludmiłą i Federico. Niech sobie robią, co chcą. Nie są małymi dziećmi, a ona
nie każe im się pogodzić. Sami muszą tego chcieć. Sami muszą do tego dojrzeć.
Weszła do parku i usiadła na murku. Założyła słuchawki i cicho zaczęła śpiewać.
Sam
nie wiedział, dlaczego za nią szedł, dopóki nie zobaczył jej śpiewającej. Było
w niej jakieś światło, które ogrzewało jego zmarznięte kości. Światło,
które sprawiało, że coś się w nim budziło. Coś nieznanego. Nie mógł powiedzieć,
że to niemiłe uczucie. Wręcz przeciwnie, było bardzo miłe. Czuł, że trzepocze
mu w żołądku stado motyli. Przynajmniej miał taką nadzieję, że to motyle, a nie
niestrawione ćmy.
Kąciki
jego ust uniosły się, gdy zobaczył, jak uśmiecha się sama do siebie. Rzadko
mógł usłyszeć, jak śpiewa. Zazwyczaj unikała tego, jak ognia. Szczególnie, gdy
ktoś był w pobliżu. Nigdy się nie doceniała. Może przez to, że żyła w
cieniu Ludmiły? Szkoda, bo głos miała wspaniały, melodyjny, zmysłowy. Chwytał
za serce, przynajmniej jego.
Podszedł
do niej i pociągnął lekko za nogi. Krzyknęła i wpadła mu prosto w ramiona.
Spojrzała na niego zdumiona i zobaczyła ten kpiący uśmieszek, który był jego
znakiem firmowym.
-Przestraszyłeś mnie.
-Przestraszyłbym cię wcześniej, gdybym wiedział, że wylądujesz w
moich ramionach.
Zarumieniła się, a on pchany
jakąś wewnętrzną siłą, pocałował ją w czoło.
-Jesteś śliczna –szepnął, zakładając jej kosmyk włosów za ucho.
Poczerwieniała jeszcze bardziej.
Próbowała mu się wyrwać, ale przytulił ją mocniej. W końcu się poddała i
wtuliła się w niego.
-Jak ci minął dzień? –Odsunął ją
od siebie i pogłaskał po policzku.
Otworzyła usta, ale nie potrafiła
wydobyć z siebie głosu. Głośno przełknęła ślinę, a potem uszczypnęła się w
przedramię.
-Ałć! –Krzyknęła i zaczęła masować bolące miejsce.
-Co ty robisz? –Maxi popatrzył na nią rozbawiony. –Dlaczego się
szczypiesz?
Popatrzyła
gdzieś za niego. Była coraz bardziej zdenerwowana. Serce biło jej, jak
oszalałe, ręce zaczęły się trząść. Bała się dopuścić do siebie myśl, że Maxiemu
może na niej zależeć. Pragnęła tego, ale nie chciała się zawieść. Spojrzała mu
w oczy, mając nadzieję, że w nich znajdzie odpowiedź.
-Naty?
-Zastanawiam się, czy mi się to nie śni.
Roześmiał się nerwowo i chwycił
ją za rękę. Sam się nad tym zastanawiał. Łatwiej byłoby, gdyby to wszystko było
tylko sennym marzeniem. Obudziłby się i nie musiałby myśleć, czy przypadkiem
nie oddaje swojego serca w ręce kogoś, kto może je po prostu upuścić
i podeptać. Tylko dlaczego miał wrażenie, że czułby ogromną pustkę, gdyby
nie było to realne?
-Może miałabyś ochotę na gorącą
czekoladę? -Zaproponował.
-Pewnie. –O mało nie westchnęła,
gdy posłał jej jeden z tych swoich czarujących uśmiechów.
Szli
do kawiarenki, trzymając się za ręce. Maxi opowiadał jej o nowym układzie, nad
którym pracuje; o tacie, który znowu zaczął chodzić na terapię i o tym, że
czuje się, o dziwo, coraz lepiej.
-Może właśnie tego potrzebował? –Spojrzał na nią. –Żeby ta cała
zdrada ujrzała światło dzienne. Teraz jest to chyba bardziej realne. Nie zamiatamy
tego pod dywan, udając, że wszystko jest tak, jak kiedyś. Może obojgu nam to
wyszło na dobre. –Uśmiechnął się znacząco do Natalii i mocniej ścisnął jej
palce.
Odwzajemniła uśmiech, nieśmiało
unosząc kąciki ust.
Maxi
był inny. Weselszy, bardziej otwarty; a to jak na nią patrzył, jak się do niej
uśmiechał, jak ją dotykał, wszystko to sprawiało, że czuła się, jakby unosiła
się kilka metrów na ziemią.
Zaprowadził
ją do malutkiej kawiarenki, o której nie miała pojęcia, że w ogóle istnieje.
Ciemno brązowe stoliki współgrały z beżowymi ścianami, na których wisiały
czarno-białe zdjęcia, przedstawiające uliczki Buenos Aires z poprzedniego
stulecia. W środku panował półmrok. Na parapetach paliły się duże, grube
świece. Usiedli przy najbardziej odległym stoliku, schowanym przed ciekawskimi
spojrzeniami obcych ludzi. W powietrzu unosił się zapach świeżo zmielonej kawy
i szarlotki, która była podawana na ciepło z wielką gałką lodów waniliowych i
bitą śmietaną.
Natalia
była zachwycona tym miejscem, które było wręcz wymarzone na pierwszą randkę.
Błogi uśmiech zszedł z jej twarzy, gdy podeszła do nich kelnerka i przywitała
się z Ponte, jakby znali się od lat. No tak… Pewnie co tydzień przyprowadza tu
swoją kolejną zdobycz. Ciekawe czy ma kartę stałego klienta.
-Co wam podać?
-Poprosimy dwie czekolady. Masz ochotę na coś jeszcze? –Zwrócił
się do Naty.
-Nie.
Chłopak
zmarszczył brwi. Zaskoczyła go ta nagła zmiana, która zaszła w Hiszpance.
Jeszcze przed chwilą siedziała uśmiechnięta, a teraz wygląda jak gradowa chmura.
-Stało się coś? –Chciał chwycić jej dłoń, ale szybko schowała ją
pod stół, gdy wyciągnął palce.
-Nie. –Mruknęła i zaczęła bawić się serwetką.
-Kiepski z ciebie kłamca –popatrzył na nią z rozbawieniem. –Mów o
co ci chodzi. Zrobiłem coś nie tak?
-Przyprowadzasz tu wszystkie swoje dziewczyny? –W jej oczach
malowała się złość.
Spoważniał.
Wiedział doskonale, jaką ma reputację. Nigdy nie próbował nic z tym zrobić,
ani, broń Boże, czegoś w sobie zmieniać. Nigdy również nie przejmował się tym,
co inni o nim mówią, co myślą. Najzwyczajniej miał to w dupie. Teraz sytuacja
wyglądała całkiem inaczej. Zależało mu na opinii Naty. Chciał jej pokazać, że
potrafi się zmienić, że nie będzie już łamał niczyich serc.
-Szczerze to byłem tu tylko z dwoma kobietami –uśmiechnął się
lekko. –Jedna pokazała mi to miejsce, a drugą zaprosiłem dzisiaj na gorącą
czekoladę.
Natalia
przełknęła głośno ślinę. Było jej głupio, że tak szybko go oceniła. Zaczęła się
zastanawiać kim była ta pierwsza kobieta. Musiała być dla niego bardzo ważna,
bo gdy o niej wspomniał, zauważyła czułość w jego oczach. Zaczęła się
niespokojnie wiercić na krześle.
-Kim była ta pierwsza kobieta? –Zapytała niby od niechcenia, ale
zżerała ją ciekawość.
-To moja babcia –jego uśmiech stał się szerszy. –Zabierała mnie tu
co niedziele.
Dziewczyna poczuła, że rumieni
się, aż po nasadę włosów. Jak mogła być zazdrosna o babcię? Chyba już jej
całkiem odbiło. W gruncie rzeczy to w ogóle nie powinna mieć do niego
pretensji, bo przecież nie są razem, a to, że zaprosił ją do tego przytulnego
miejsca, wcale nie oznaczało, że są na randce. Równie dobrze mógłby to być
koleżeński wypad.
-Podoba mi się tu. –Powiedziała, chcąc zmienić krępujący temat.
-Cieszę się. –Wyprostował się na krześle i zaczął uciekać wzrokiem
w bok. –Przyprowadziłem cię tutaj, bo… -szukał odpowiednich słów. –Bo ja
chciałem… -zmarszczył brwi. –Bo widzisz…
-Co ty? –Zaczęła bawić się jego
czapką, którą położył na stoliku. –Zazwyczaj to ja mam problemy z wysłowieniem
się.
Zobaczył w jej oczach błysk rozbawienia.
Uśmiechnął się i prychnął. Mimo że wydawała się szarą myszką, która boi się
odezwać, potrafiła pokazać pazurki. Cicha woda...
-Pamiętasz, jak się poznaliśmy?
-O tak –roześmiała się głośno. –Wrzeszczałam w niebogłosy, bo
złamały mi się grabki. Musiałam się prezentować okropnie.
-Ten uśmiech, którym mnie obdarowałaś, gdy dałem ci swoje,
sprawił, że myślałem, że jesteś zagubioną księżniczką.
-Co? –Który to już raz się rumieni? –Żartujesz sobie ze mnie.
-Nie! –Zaprzeczył żarliwie. –Natalia ja... –Na chwile zamknął
oczy, a potem popatrzył na nią tak intensywnie, że zadrżała. –Chciałbym
spróbować.
Przestała
oddychać. Zamarła i siedziała z otwartymi ustami. Gdy się ocknęła, zaczęła się
gorączkowo szczypać po ręce. Musiał chwycić ją za nadgarstek, żeby przestała.
Ucałował wnętrze jej dłoni i uśmiechnął nieśmiało.
-Nie szczyp się. Naprawdę chciałbym spróbować. –Delikatnie
zataczał palcem kręgi na jej ręce. –Chciałbym, żebyś dała mi szansę.
Zamrugała gwałtownie i cofnęła
rękę, jakby ją poparzył.
-Czy ty właśnie poprosiłeś, żebym została twoją dziewczyną?
–Patrzyła na niego z niedowierzaniem.
-Chyba tak. Zgadzasz się?
Przeszedł ją
dreszcz, gdy ponownie chwycił ją za rękę i mocno ścisnął jej palce. Patrzył na
nią wyczekująco, ale jej nie ponaglał. Widziała w jego oczach zadumę, obawę i
coś, co sprawiało, że jej serce zaczęło galopować. Widziała nadzieję i czułość.
Z trudem powstrzymywała uśmiech, który cisnął się na jej usta. Miała ochotę
wstać i zacząć skakać z radości, ale rozum podpowiadał jej, że to nie będzie
łatwy związek. Była pewna, że mają sporo do zrobienia, jeśli chcą, żeby coś z
tego było. A chcieli.
-Maxi, ja… -Uśmiechnęła się wreszcie. –Nie wiem co powiedzieć.
-Powiedz, że się zgadasz.
-Zgadzam się.
Najpierw
niedowierzanie odbiło się na jego twarzy, a później ulga. Roześmiał się
serdecznie i przyciągnął ją do siebie, żeby pocałować. Gdy jego usta dotknęły
jej warg, poczuła, że jest właśnie tam, gdzie chciała być.
Był
z siebie zadowolony. Poszło mu najlepiej ze wszystkich. Po minie Lary wiedział,
że sponsor był nim zainteresowany. Dobrego humoru nie zepsuł mu nawet fakt, że
musiał wbić się w śnieżnobiałą koszulę i marynarkę. Założył nawet muszkę i z
ogromnym uśmiechem na twarzy wszedł do sali, gdzie odbywał się bankiet.
Rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym porozstawiane były stoły, przykryte
kremowymi obrusami, które mama Lary prasowała cały dzień. Na brązowych
serwetkach ułożona była porcelanowa zastawa i srebrne sztućce. Na środku stał
wielki tort w kształcie toru. Były na nim nawet miniaturowe motocykle i
warsztat. Z ustawionych po bokach kolumn, płynęła delikatna muzyka, która
umilała rozmowy, ale nie była na tyle głośna, żeby przeszkadzać.
Leon
wziął talerzyk parówek w cieście francuskim i poszedł szukać Lary. Znając ją
pewnie ukryła się w warsztacie. Nie mógł wyobrazić sobie dziewczyny ubranej w
elegancką kieckę. Jakoś mu to do niej nie pasowało. W ogóle nie pasowało mu do
niej nic, co było dziewczęce. Sukienki, makijaż, wymalowane paznokcie,
błyskotki... To nie Lara. Bez tych sfatygowanych ogrodniczek, flanelowych
koszul i smaru na rękach, nie byłaby sobą. A może go zaskoczy i pojawi się w
balowej sukni, razem z towarzyszącym jej królewiczem?
Zatrzymał
się na środku sali, gdy uświadomił sobie, że wcale nie podoba mu się wizja Lary
z kimś innym. Z kim innym niż...? Zacisnął wargi i pokręcił głową.
Ostatnio za dużo myśli o tej dziewczynie; o jej czekoladowych oczach, szczerym
uśmiechu, który sprawiał, że na policzkach pojawiały się urocze dołeczki, o jej
słodkich ustach, których smak czuł, gdy tylko sobie o nich pomyślał. Zupełnie
jakby cierpiał na synestezje.
To
chyba przez to, że ostatnio spędzał z nią praktycznie każdą wolną chwilę. I
może dlatego, że była inna niż Violetta? Nie była słodką, zagubioną
dziewczynką. Była ostra, jak brzytwa, potrafiła o siebie walczyć i przede
wszystkim wiedziała, czego chce. Miła odmiana po ciągle niezdecydowanej
Castillo. Swoją drogą ciekawe, jak się bawi na tym koncercie? Niby sam
powiedział jej, że ma na niego iść, ale gdzieś w głębi duszy, gdzieś na samym
dnie serca miał nadzieję, że zrezygnuje i będzie z nim dzisiaj na torze. Może
za dużo od niej wymagał?
Za
dużo myśli. Dzisiaj był jego dzień, więc powinien się rozluźnić i po prostu
dobrze bawić. Zaczął zajadać się parówkami, mimowolnie rozglądając za Larą.
Kiedy stwierdził, że pewnie się nie pojawi, odłożył pusty talerz i postanowił
wyjść na taras, żeby zobaczyć zachód słońca. Zamarł, z niepołkniętą parówką w
ustach, gdy ją zobaczył.
Opierała
się o barierki. Miała na sobie czarny, dopasowany top, który odsłaniał jej
smukłe ramiona. Wpuszczony był w krótką, czerwoną spódniczkę z falbankami.
Włosy miała rozpuszczone. Zauważył, że po lewej stronie ozdabiał je duży,
czerwony kwiatek. Zaczął podziwiać jej długie, opalone nogi, które w wysokich, czarnych
szpilkach wyglądały na jeszcze dłuższe. Gdy nagle się odwróciła, pomyślał, że
ma przed sobą brązowookiego anioła. A może kuszącego diabła? Rzęsy miała
wytuszowane, przez co jej spojrzenie było jeszcze bardziej hipnotyzujące. Usta
miała muśnięte delikatną, różową szminką. Musiał wyglądać, jak idiota, gapiąc
się na nią z rozdziawionymi ustami.
-Zaraz ci mucha wpadnie i się udławisz –uśmiechnęła się do niego.
-Wyglądasz...
-Śmiesznie, nie? –Poprawiła malutki kolczyk, który zdobił jej
ucho. –To chciałeś powiedzieć, Verdas?
Znowu otworzył usta i tak z nimi
został, gdy oblizała wargi. W sumie to zapomniał, co miał jej powiedzieć. Mógł
myśleć tylko o tym, że jest prześliczna.
-Leon? –Podeszła do niego i objęła ciepłymi dłońmi jego twarz.
–Dobrze się czujesz?
-Chyba trochę mi gorąco –popatrzył na jej usta.
-Mogę ci wylać kubeł zimnej wody na ten głupi łeb. -Spojrzała na
niego kpiąco.
-Jesteś tu sama? –Opanował się na tyle, że odzyskał mowę.
-A z kim mam być?
-Dlaczego jeszcze nikogo nie poderwałaś?
-Bo cierpliwie czekam na seksownego myśliwego, z zielonymi oczyma
i pożądliwymi ustami, który przyjechałby do mnie Chevrolet’em Impala z 67’
–uśmiechnęła się uroczo. –No i naprawdę lubiłby szarlotkę.
Roześmiał się i mimo jej
protestów, porwał na parkiet.
Twierdziła,
że nie potrafi tańczyć i to w dodatku w takich butach, ale nie było to prawdą.
Stawiała kroki niezwykle lekko, jakby urodziła się tańcząc. Spodziewał się, że
go podepta, ale nic takiego się nie stało. Była pełna wdzięku. Pachniała
bergamotką, różą i tekowym drzewem. Pomyślał, że łatwo można byłoby się w
niej zakochać. I mimo że uwielbiał jej motocrossową wersję, to ta powaliła go
na kolana.
Uśmiechnął się
życzliwie do jej ojca, gdy ze śmiechem odbił mu ją w kolejnym tańcu. Odszedł na
bok i oparł się o zimną ścianę. Wyjął z kieszeni telefon i ze smutkiem
zobaczył, że nie ma żadnych nieodebranych wiadomości. Czy mógł mieć do siebie
pretensje o to, że coraz bardziej zbliża się do innej dziewczyny, gdy jego
nawet nie pomyślała o tym, żeby napisać mu krótką wiadomość, w której pyta, jak
mu poszło? Uderzył pięścią w ścianę. On ma wyrzuty sumienia, że myśli o Larze i
jej ustach, a Violetta nawet nie stara się udawać, że Enrique nie jest
od niego ważniejszy. Z resztą Diego też się nie odezwał... Pewnie się świetnie
razem bawią. Przez myśl mu przeszło, że może lepiej niż z nim. Poczuł w ustach
gorzki smak. Chyba już całkowicie mu odbiło, jeśli zaczyna być zazdrosny o
swojego najlepszego przyjaciela. Sam poprosił Diego, żeby zajął się Violettą.
Ufał mu.
To jej nie
ufał, chociaż bardzo się starał to zmienić. Wybaczył jej to, że go raniła, może
nie umyślnie, ale jednak. Nigdy natomiast nie zapomniał. To jej ciągłe skakanie
z jego ramion w ręce Tomasa, sprawiło, że teraz był zazdrosny o każdy uśmiech,
który skierowała w stronę innego chłopaka. Wiedział, że to chore, ale nie był
pewien, czy Violetta kocha go na tyle, by z nim zostać. Nie był pewien, czy
jeżeli na horyzoncie pojawi się ktoś inny, ktoś kto ją zauroczy, nie rzuci go.
-Wyglądasz jakbyś zjadł kilo cytryn.
Spojrzał na Larę i skrzywił się
jeszcze bardziej.
-Albo dwa –westchnęła. –Co ci jest?
-Nic –popatrzył na telefon i schował go do kieszeni.
-Chodzi o Violettę, prawda?
Bingo! Pani mechanik. Westchnął i
uciekł wzrokiem w bok.
-Może i nie dała rady przyjść... –chwyciła go za łokieć -...ale
jestem pewna, że mocno trzymała kciuki. –Mocniej zacisnęła palce na jego ręce,
by dodać mu otuchy.
Poczuł,
jak iskra płynąca spod jej palców, wędruje do jego barku, wzdłuż obojczyka
i dociera aż do serca, powodując, że zaczyna szybciej bić. Uśmiechnął się
do niej, a potem przyciągnął do siebie, bez ostrzeżenia, i mocno przytulił.
Zesztywniała na moment, zaskoczona jego nagłym ruchem, ale po chwili się
rozluźniła.
-Weź się uspokój, Verdas, bo jeszcze pomyślę, że mnie lubisz
–pogłaskała go ze śmiechem po plecach.
-Dziękuję –szepnął jej do ucha, nawijając kosmyk brązowych włosów
dziewczyny na palec.
-Widziałam, że w kuchni mają czekoladowy tort –odsunęła go lekko
od siebie i uśmiechnęła konspiracyjnie.
–Może uda nam się trochę ukraść, a potem schowamy się w warsztacie?
-Wspaniały pomysł.
Chwyciła go za rękę i pociągnęła
za sobą.
Jeśli
można było powiedzieć coś o miłości, to na pewno to, że jego była całkowicie
nie na miejscu. Można było ją porównać do chichotu w najbardziej
nieodpowiedniej sytuacji, albo do klowna, który, zamiast do cyrku, trafił na
pogrzeb i wyczynia swoje śmieszne sztuczki. Czy istniało w ogóle jakieś wyjście
z tej sytuacji? Oczywiście, że tak! Powinien po prostu wziąć największą łopatę,
wykopać najgłębszy dół, najlepiej taki do jądra ziemi, i wrzucić tam tę
swoją śmieszną miłość, i zakopać. Jak najszybciej zakopać. Tymczasem co robi?
Jest z nią na koncercie Enrique Iglesiasa i z zachwytem przygląda się jej
błyszczącym, brązowym tęczówkom i delikatnym ustom. Czy można być większym
idiotą? Szczerze w to wątpił.
Mógł
się nie zgodzić. Wystarczyło wymyślić tylko jakąś wymówkę, a to potrafił robić.
Ileż razy wciskał kit rodzicom, gdy zbyt późno wrócił do domu, lub coś
przeskrobał. Zawsze potrafił się wyłgać. Tak samo mogło być teraz. Powiedziałby
Leonowi, że musi jechać gdzieś z mamą, albo tata poprosił go o pomoc przy
samochodzie. Cokolwiek. Tylko, że Verdas był jego przyjacielem, a dla nich robi
się wszystko. Wiedział, że martwi się o Violettę. Poza tym gdyby on z nią nie
poszedł, to dziewczyna nie poszłaby w ogóle, a do tego Leon nie chciał
dopuścić. W końcu było to największe marzenie Violetty, a jej chłopak za punkt
honoru postawił sobie jego spełnienie. Dlatego Diego nie potrafił mu odmówić.
Po prostu nie mógł się wypiąć na jego prośbę. A poza tym…
Nie
mógł wmawiać sobie, że nie ma tego drugiego powodu, dla którego z ochotą
przytaknął Leonowi i powiedział, że pójdzie z nią. Chciał z nią iść. Chciał z
nią spędzić trochę czasu, nawet jeżeli byłby on spędzony tylko platonicznie.
Miał
świadomość tego, że źle postępuje. Wchodzą w to jeszcze głębiej, wcale nie
poprawiał swojej sytuacji, a gdyby, nie daj Boże, Leon dowiedział się o
wszystkim, to by go chyba zabił. Nie było to fair wobec najlepszego
przyjaciela. Czuł się podle, a wyrzuty sumienia nie pozwalały mu czasami
zasnąć, ale przez cały czas wmawiał sobie, że w gruncie rzeczy to nie robi
niczego złego. Przecież nie namawia jej na zerwanie z Leonem, ani jej nie
podrywa. Po prostu zachowuje się jak przyjaciel. I nikt poza tym. Problemem
było to, że nie wiedział, ile tak wytrzyma.
Nie
był jakimś masochistą, a patrzenie na ich pocałunki i słuchanie czułych słówek,
wcale nie sprawiało mu przyjemności. Nie mógł wyzbyć się zazdrości, która
budziła się w nim za każdym razem, gdy Violetta mówiła Leonowi, jak go kocha.
Chciał być na jego miejscu. Bardzo chciał. Tylko chcieć, a móc… W tym przypadku
te dwa słowa dzieli ogromny, gruby mur, którego nie przebije. Poza tym, gdyby
nawet, jakimś cudem, udało mu się go chociaż odrobinę naruszyć, to czułby się
jak skończony gnojek. Nie mógł tego zrobić Leonowi, nawet jeżeli gdzieś, w
którymś momencie taka myśl przeszła mu przez głowę. On mu ufa…
Diego
spojrzał na Violettę i westchnął. Będzie musiał wyciągnąć tę łopatę. Musi się
od niej odsunąć, zapomnieć. To jedyne wyjście. Najlepsze wyjście… Pokręcił
głową. Powinno być to wszystko dużo łatwiejsze. Chyba jednak jego mama miała
rację, gdy powtarzała mu, że jeżeli chce różę to musi poczuć kolce.
Pisk
stojących obok dziewczyn, przywrócił go do rzeczywistości. Violetta odwróciła
się w jego stronę i posłała mu ciepły uśmiech. Serca zaczęło mu bić jak
szalone, gdy chwyciła go za rękę i pociągnęła, by się do niej zbliżył.
-Dziękuję, że tu ze mną przyszedłeś –krzyczała mu do ucha, by
muzyka nie zagłuszyła jej słów. –Jest cudownie.
-Cieszę się –uśmiechnął się do niej.
Przez chwilę patrzyła mu w oczy z
nieodgadnionym wyrazem twarzy. Chyba się nad czymś zastanawiała. Później
pokręciła lekko głową i odwróciła swój wzrok na scenę, gdzie Enrique zaczynał
śpiewać „Bailando”. Dołączyła do
niego i zaczęła tańczyć.
Lubił
na nią patrzeć. Miała w sobie mnóstwo światła i blasku, który sprawiał, że jego
serce ogarniało przyjemne ciepło. Miał wrażenie, że jej głos jest anielski, a w
każdym słowie, które wypowiada, potrafił odnaleźć kawałek nieba. Była jego
ideałem. Czuł, że to właśnie dziewczyna, z którą chciałby stworzyć coś
poważniejszego, niż te dotychczasowe ulotne znajomości.
Było
ich trochę. Każdą miło wspomina, ale do żadnej z nich nie czuł tego, co czuje
do Violetty Castillo. Roześmiał się gorzko. Chyba był bardzo niedobry w tym
roku, skoro los postawił mu na drodze miłość życia, która okazała się
dziewczyną jego najlepszego przyjaciela. Stał na rozdrożu dróg i nie wiedział, w
którą stronę iść, a świadomość tego, że obojętnie czy uda się w prawo, czy w
lewo, to i tak kogoś straci, sprawiała, że miał ochotę zawrócić.
Tylko, że czasu
nie da się cofnąć. Może kiedyś wymyślą, jakiś wehikuł, ale teraz Diego musi
liczyć tylko i wyłącznie na siebie.
-Diego… -Violetta chwyciła się jego ramienia.
Chłopak zmarszczył brwi, widząc
jej niespokojną minę. Zaczął rozglądać się dookoła i zobaczył, że jakiś pijany
chłoptaś próbuje chwycić dziewczynę za rękę i wyciągnąć ją z tłumu. Diego
pociągnął ją w swoją stronę i stanął przed nią.
-Szukasz czegoś? –Spytał chłopaka.
Przez
chwilę mierzyli się twardo wzrokiem. Violetta zauważyła, jak twarz Diego
tężeje, gdy zacisnął zęby. Położyła mu dłoń na ramieniu, gdy zacisnął pięści.
Bała się, że wda się w bójkę i mu się coś stanie. Pijany chłopak zaczął
bełkotać coś niezrozumiale, wzruszył ramionami i odszedł. Diego rozluźnił palce
i odwrócił się do Violi.
-Wszystko dobrze? –Chwycił ją za ramiona i z uwagą się jej
przyglądał.
-Teraz już tak –uśmiechnęła się z wdzięcznością. –Dziękuję.
-Po to tu jestem –mrugnął do niej.
Zachichotała.
Enrique
kończył koncert, postanawiając nagrodzić tłum swoich fanów prezentem w postaci
swojej koszulki. Gdy tłum rzucił się nagle do przodu, żeby schwytać część
garderoby, rzuconą przez idola, Violetta straciła równowagę i o mały włos nie
leżałaby jak długa, gdyby w porę Diego jej nie złapał. Przyciągnął ją mocno do
siebie, pytając, czy nic sobie nie zrobiła. A potem stało się coś, czego
obydwoje się nie spodziewali. Coś, co ruszyło lawinę, która z zawrotną
prędkością zaczęła spadać ze szczytu, niszcząc wszystko, co napotkała na
drodze.