Buenos dias, Buenos Aires.
Ostatnimi czasy koło naszej zacnej Szkoły kręci się pewien malarz M.,
który zawrócił w głowie dwóm naszym koleżankom. Problem w tym, że jest grzecznym chłopczykiem i nie
w głowie mu podwójne randkowanie. Cóż za staroświeckość, prawda? Mx.
nauczyłby go, jak wykorzystywać okazję.
Wracając do M., ze wszystkich sił próbuje namówić F., żeby mu pozowała do
jakiegoś wypasionego portretu, ale ona cały czas go zbywa. Dlaczego? Bo jej
przyjaciółka C. też jest nim zauroczona! Pamiętacie najważniejszą zasadę w
przyjaźni? Myślę, że nie muszę jej znowu przypominać.
Mamy więc uroczy trójkącik: C. wzdycha do M., który wzdycha do F., która
też do niego wzdycha, ale przyjaźń jest dla niej ważniejsza. Cóż za
wspaniałomyślność F.! Tylko co na to wszystko Pan Da Vinci?
Hej M.! Mam
propozycję! Może ja będę Ci pozować?
Draw me
like one of your French Girls!
Sabes que me amas,
xoxo
GossipGirl
***
Park
był dzisiaj wyjątkowo pusty. Może przez to, że pogoda nie zachęcała do
spacerów? Słońce ukryło się za chmurami i nie miało zamiaru stamtąd wychodzić.
Szkoda, że wzięło ze sobą wszystkie kolory i Buenos Aires wyglądało dzisiaj
wyjątkowo szaro i ponuro. Nie wziął ze sobą nawet szkicownika, mimo że rzadko
się z nim rozstaje. Przygnębiała go nie tylko pogoda. Fakt, że Francesca
unikała go, jak ognia, dobijał go jeszcze bardziej. Większość wolnego czasu
spędzał nie z tą dziewczyną, z którą by chciał. Polubił Camilę, ale nie czuł do
niej nic więcej oprócz sympatii. Ponad to czuł się coraz bardziej zakłopotany
tym, że Ruda cały czas gdzieś go zaprasza. Chyba się w nim nie zakochała? Ta
myśl przeraziła go tak bardzo, że postanowił ograniczyć swój kontakt z
przyjaciółką Włoszki. Byłaby to bardzo niezręczna sytuacja, gdyby okazało się,
że Cami na niego leci, podczas gdy on ubóstwia jej koleżankę. Zagwizdał na
Rufusa, który w mgnieniu oka znalazł się przy jego nodze. Podrapał psa za uchem
i zapiął mu smycz, powoli zmierzając w stronę domu.
Gdy
wszedł do pokoju, niedbale rzucił kurtkę na krzesło i wzrokiem poszukał
telefonu, który gdzieś zostawił. Znalazł go dopiero pod łóżkiem. Nie było
żadnych nieodebranych połączeń, żadnych wiadomości, jedynie powiadomienie, że Plotkara
umieściła nowy post. Odkąd dowiedział się, że ktoś opisuje życie uczniów StudioOnBeat, do którego uczęszcza Fran, czytał każdy wpis, mając nadzieję, że
dowie się o niej czegoś ciekawego. Tym razem się doczekał. Jeśli to wszystko,
co napisała, jest prawdą, to chyba powinien się cieszyć. Z tych paru zdań
wynika, że Francesca chciałaby się do niego zbliżyć, ale... Właśnie! Zawsze
jest jakieś cholerne ale i w tym przypadku była nim Camila. Jego
obawy się potwierdziły i kompletnie nie wiedział, co z tym zrobić. Z
jednej strony cieszył się, jak głupi, bo kiedy wyzna Francesce, że mu się
podoba, może w końcu coś między nimi ruszy, ale pozostawał jeszcze problem z
Cami. Nie miał najmniejszego zamiaru jej zranić. Mógł mieć tylko nadzieję, że
to, co do niego czuje nie jest jakieś silne. W sumie przecież nie można się tak
z dnia na dzień zakochać, a oni znają się bardzo krótko. Ruda na pewno się nie
obrazi i będą się jeszcze śmiać z tego wszystkiego. Nie tylko ją znasz krótko. Nieznośny głos podświadomości, który ściągał
go na ziemię, był jak zawsze na posterunku. I jak zawsze miał rację.
Z Fran się nawet nie
spotykał. Wiedział o niej tylko tyle, ile zdołał wyciągnąć od Camili. Ona o nim
też nic nie wiedziała. Poza tym Plotkara może się mylić. Może Włoszka nic do niego
nie czuje, a ten post napisany był tylko dla zabawy? Albo ktoś coś usłyszał,
powiedział komuś, kto przekazał to dalej, oczywiście ubarwiając co nie co...
Czy nie taki jest mechanizm plotki? A przecież właśnie na ploteczkach opiera
się ten jej cały blog... Marco już sam nie wiedział, co ma o tym wszystkim
myśleć. Spojrzał na Rufusa, który właśnie gryzł jego buta, ale nie miał nawet
siły na niego nakrzyczeć. Tyle bezsensownych myśli krążyło mu po głowie, tyle
pytań, na które nie znał odpowiedzi. I w końcu to jedno, które cały czas
uparcie powracało. Czy Francesca
naprawdę coś do niego czuje?
Zsunęła ogniście czerwoną opaskę z
oczu, którą zakładała zawsze, kiedy nieznośny księżyc w pełni świecił jej w
okno. Pech chciał, że zepsuły jej się rolety, a Luca nie kwapił się do ich
naprawy. Przeciągnęła się w łóżku i obróciła na bok, podkładając rękę pod
głowę. Z powodu straszliwego przeziębienia zrobiła sobie dzisiaj wole od
szkoły. Bolała ją głowa, wszystkie mięśnie i gardło. Jej starszy brat
nafaszerował ją chyba wszystkimi lekami, które znalazł w domowej apteczce i
teraz czuła się trochę lepiej. Wychodząc do pracy, przykazał jej, że ma się
nigdzie nie ruszać z łóżka. Przyniósł jej nawet stos kanapek i herbatę
w termosie. Zdziwiła się, że nie pomyślał o nocniku. Wtedy już całkiem
mogłaby przeleżeć cały dzień.
Niechętnie podniosła
się i opuściła nogi. Stopy wsunęła we włochate, fioletowe kapcie i otulając się
szczelnie żółtym szlafrokiem, poczłapała do łazienki. Oparła się rękami
o umywalkę i spojrzała w lustro. Jęknęła głośno i zacisnęła mocno powieki,
pocierając czubek nosa palcami. Miała ogromną nadzieję, że kiedy ponownie
otworzy oczy, znikną te rozczochrane włosy, szarawe zabarwienie skóry i to
zmęczenie, które malowało się na jej twarzy. Niestety nic takiego się nie
stało. Kolejny raz jęknęła i spryskała twarz zimną wodą. Zaczęła szczotkować
włosy, dopóki nie doprowadziła ich do ładu. Efekt, który zobaczyła
w srebrnej tafli, odbiegał od zadowalającego w znacznym stopniu, ale
musiała przyznać, że wyglądała lepiej niż za pierwszym razem.
Wychodząc z łazienki
spojrzała na zdjęcia, które były rozwieszone na kremowych ścianach korytarzyka.
Wszystkie czarno-białe. Wszystkie przedstawiające ją i jej brata. Odruchowo
poprawiła lekko przekrzywioną antyramę i ruszyła do kuchni. Z szafki wyciągnęła
swój ulubiony kubek z żółtą kaczuszką i wsypała do niego kakao. Trzy łyżeczki.
Zawahała się na moment i dosypała czwartą. Pewnie będzie za słodkie, ale co z
tego? Zalała brązowy proszek gorącym mlekiem i postanowiła wrócić do pokoju.
Gdy przechodziła obok
wejściowych drzwi, usłyszała dzwonek. Odstawiła kubek i zmarszczyła brwi.
Nie spodziewała się nikogo. Najchętniej nie otwierałaby wcale i udawała, że w
domu nikogo nie ma, ale mogło to być coś ważnego. Na przykład Luca mógł mieć
jakiś wypadek w pracy i teraz policja przyszła, by ją o tym poinformować. Na
samą myśl, że jej bratu mogło się coś stać, ścisnęło się jej serce. Na drżących
nogach podeszła do drzwi i chwyciła za klamkę. Chwile tak stała i kiedy
uspokoiła oddech, otworzyła je. I szybko zamknęła. Oparła się o nie plecami i
mało brakowało, a zawyłaby żałośnie.
-Nie, nie, nie... Proszę nie.
Nie teraz... –lamentowała cicho.
Oczywiście,
że musiał się zjawić akurat, gdy ona była w takim opłakanym stanie. Przecież te
wszystkie dni, kiedy wyglądała w miarę znośnie, a czasami nawet po prostu
ładnie, nie były odpowiednie, prawda? Wtedy jakoś nie przychodził. No ale dzisiaj,
gdy wygląda jak siódme nieszczęście, a może nawet jak siedemnaste czy któreś
tam z kolei, on się zjawia przed jej domem.
-Hej, Fran!
Wszystko w porządku? Czemu zatrzasnęłaś mi drzwi przed nosem?
Boże... Pomyśli sobie teraz, że jest kompletną wariatką.
-Jestem chora!
–Krzyczała przez drzwi. –Nie chciałabym cię zarazić.
Pogratulowała sobie w duchu. Świetnie to wymyśliła.
-To nic. Mam dobrą
odporność. Muszę z tobą porozmawiać. Proszę, otwórz.
-To nie jest
najlepszy pomysł.
-Nie odejdę dopóki
mnie nie wpuścisz. Będę się darł w niebogłosy, aż twoi sąsiedzi wezwą policję i
będziesz miała kłopoty.
Francesca westchnęła. Niechętnie otworzyła drzwi i
spojrzała na Marco spod byka.
-Szantażysta
–wymamrotała pod nosem, zakładając ręce na piersi. –To co jest takiego ważnego,
że ryzykujesz zarażenie się jakąś paskudną chorobą?
-Czy to, co
napisała Plotkara jest prawdą?
-A co znowu
napisała?
-Podobam ci się?
–Spytał wprost.
Zamurowało ją. Bez słowa chwyciła do ręki telefon, o
którym zupełnie zapomniała i zaczęła czytać najnowszy post.
-Porca miseria!
–Wykrzyknęła, chwytając się za głowę.
-Co? –popatrzył na
nią nic nie rozumiejąc.
-Nic, nic...
-To jak? –Podszedł
do niej i chwycił za ramiona. –Podobam ci się, Fran?
Termin zaliczenia zadania u
Gregorio zbliżał się nieubłaganie, ale oni raczej nie musieli się tym martwić.
Układ mieli opanowany do perfekcji. Nawet z zamkniętymi oczami mogłaby go
powtórzyć, co było tylko i wyłącznie jego zasługą. To, że od zawsze podziwiała
jego talent, nie było niczym nowym, ale zupełnie ją zaskoczył tym, że tak
świetnie potrafi tańca nauczyć. W końcu jakimś cudem udało mu się zrobić z niej
całkiem niezłą tancerkę. Był to nielada wyczyn. Zadziwił ją swoją
cierpliwością, bo początki mieli bardzo trudne. Wiedziała, że nie raz miał
ochotę na nią nakrzyczeć, ale nigdy tego nie zrobił. Za punkt honoru postawił
sobie, że sprawi by jej umiejętności taneczne osiągnęły poziom wyższy niż dno i
wodorosty, który dotychczas prezentowała. I udało mu się to. I nie tylko to.
Natalia czuła się teraz
pewniej. Była bardziej świadoma swojego ciała, przestała się garbić, a jej
ruchy stały się subtelniejsze. Jeśli sama zauważyła te wszystkie zmiany, które
w niej zaszły, to nie mogły one umknąć także jego uwadze. Zauważył, że
Hiszpanka jakoś tak... Ładniej wygląda. Biło od niej takie ciepłe światełko, od
którego nie mógł oderwać wzroku. Może nawet nie chciał? Zauroczył go jej
uśmiech. W sumie nie od dziś uważał, że ślicznie się uśmiecha, a teraz, ku jego
uciesze, robiła to znacznie częściej. Sam do końca nie wiedział, dlaczego jego
serce rozpiera swego rodzaju duma, gdy widział wesołe iskierki w jej ciemnych
oczach, które pojawiały się za każdym razem, gdy układ wychodził jej idealnie.
-To chyba będziemy
mieć piąteczki! –Klasnęła w dłonie i okręciła się wokół własnej osi.
Maxi schylił się po butelkę z wodą i powoli ją odkręcił,
nie spuszczając dziewczyny z oka.
-No raczej.
–Rzucił niedbale i wypił za jednym razem pół zawartości.
Natalia
spojrzała na niego uważnie. Był tak cholernie pewny siebie, ale czy mogła go za
to winić? Wiedział, że jest dobry w tym co robi, więc niby czemu miał temu
zaprzeczać? Z drugiej strony uważała, że przydałoby mu się chociaż
odrobinę pokory.
-Nie boisz się, że
ta pewność siebie kiedyś cię zgubi? –Spytała podchodząc do niego.
-Nie. –Wzruszył
ramionami.
-I myślisz, że
mógłbyś nauczyć mnie każdego tańca, który potrafisz?
-Jasne.
–Uśmiechnął się łobuzersko.
Zmrużyła oczy. Chciała mu udowodnić, że nie wszystko
zawsze się udaje. Tylko co mu zaproponować? Przez chwilę stała w milczeniu,
marszcząc czoło. Przez jej głowę przelatywały wszystkie style, o których gdzieś
kiedyś słyszała. Nagle wyraz jej twarzy się zmienił.
-Popping. –Rzuciła
niedbale, oglądając swoje paznokcie.
-Słucham?
-Jeśli mnie tego
nauczysz, przyznam, że jesteś mistrzem. –Rzuciła mu wyzwanie, chytrze się
uśmiechając.
-Spoko.
Pomysł mu
się spodobał. Lubił wyzwania. Poza tym przebywanie w towarzystwie Natalii
podobało mu się bardziej, niż chciał przyznać.
-To co wiesz o
popping’u?
-Nic. –Wzruszyła
ramionami.
Zaczął jej tłumaczyć, że całość polega na tym, żeby
rytmicznie spinać mięśnie. Mówił o jakichś poszczególnych sekwencjach, na
które podzielone jest ciało. Podszedł do niej bliżej i delikatnie przejechał
palcami po jej karku.
-Mamy neckpopp.
Zadrżała i wstrzymała oddech. Ten jego niby nic nie
znaczący ruch, spowodował przyjemne mrowienie, które rozeszło się jej po
kręgosłupie. Spojrzała mu w oczy, a potem na usta. Przygryzła lekko wargę i
znowu wróciła do jego oczu, w którym zobaczyła jakiś niebezpieczny błysk. Maxi
objął jej twarz swoimi ciepłymi dłońmi i powoli zaczął się pochylać. Myślała,
że serce wyskoczy jej z piersi. Zaraz ją pocałuje!
-Max!
Odskoczyła od niego jak oparzona i zaczęła gorączkowo
szukać czegoś w torebce. Chłopak roześmiał się, a potem odwrócił w stronę
drzwi, w których po chwili pokazała się Andy –jego obecna dziewczyna.
-Tutaj jesteś!
–Wykrzyknęła i rzuciła mu się na szyję. –Tęskniłam za moim kocurkiem.
Natalii
zrobiło się niedobrze, kiedy Andy wycisnęła na ustach Ponte głośnego całusa.
Czy on musi wybierać sobie takie kretynki? Kocurek... Pff... Jak można w ogóle
tak się do kogoś zwracać? Z pochmurną miną patrzyła jak Maxi obejmuję swoją
lubą ramieniem.
-Sorry Naty
–zwrócił się do niej. –Jutro wrócimy do lekcji, dobrze?
Pokiwała twierdząco głową i odprowadziła ich wzrokiem.
Założyła torbę na ramię i westchnęła przeciągle. Nie ma u niego
najmniejszych szans, skoro gustuje w pannach, które IQ mają mniejsze od masła.
Oh
when it all,
It all
falls down.
I’m
telling you ohh,
It all
falls down.
Winylowa płyta leniwie
kręciła się w starym, zakurzonym gramofonie, który kiedyś znalazła na strychu.
Teraz, dzięki niej, przeżywał swoją drugą młodość i umilał jej pracę. Lubiła te
momenty, gdy zostawała sama i bez zbędnego zgiełku, który zawsze towarzyszył
takim miejscom, mogła oddać się temu, co lubi. Przy dźwiękach The College
Dropout dokręcała ostatnią śrubkę, a słońce chyliło się ku zachodowi.
Spojrzała w górę. Czerwone niebo, na wiatry, pomyślała. Jej mama zawsze
tak mówiła. Uśmiechnęła się lekko. Mama... Powinna już kończyć i wracać do
domu. Nie żeby była zmęczona. Uwielbiała grzebać przy motocyklach i gdyby to od
niej zależało, mogłaby spać tutaj, w końcu nad warsztatem był mały pokoik, ale
mama byłaby niezadowolona. Nie dlatego, że nie pochwala pasji córki, po prostu
bardzo ją kocha i chce spędzać z nią jak najwięcej czasu. Uśmiech Lary zrobił
się jeszcze szerszy. Świadomość, że ktoś czeka na nią w przytulnym domu, dba o
nią i kocha taką, jaka jest, napawała jej serce ogromną radością. Przecież nie
zawsze tak było... A powinno...
-Hej. Jeszcze
pracujesz?
Popatrzyła zdziwiona na Leona.
-Co tu robisz?
-Chciałem
poćwiczyć, ale chyba zrezygnuję z tego pomysłu.
Usiadł
ciężko na pomarańczowym, wielkim fotelu, który zupełnie nie pasował do wystroju
warsztatu, ale Lara uparła się, że chce go w nim mieć. Leon patrzył przed
siebie i nic nie mówił. Chyba się nad czymś zastanawiał.
-Stało się coś?
–Spytała, wycierając ręce brudne od smaru w starą szmatkę.
-Twój tata mówił
mi, że za tydzień wybierze najlepszych, którzy pojadą na zawody –zaczął uderzać
palcami o poręcz fotela. –Chciałbym dobrze wypaść. –Przeniósł swoje zielone
spojrzenie na jej twarz.
-Byle nie tak, jak
przed swoją dziewczyną. –Zaśmiała się i sięgnęła do przenośnej lodówki po colę.
-Musisz być taka
złośliwa? –Złapał puszkę, którą mu rzuciła i ją otworzył.
-A co mam innego
robić? –Wzruszyła ramionami. –Poza tym nie lubię pajaców, którzy myślą, że mogą
mieć wszystko, bo mają pieniądze.
-Nie jestem taki!
–Oburzył się.
Jak mogła
go tak szybko ocenić? Przecież nic o nim nie wie! Wcale nie jest jakimś
pieprzonym paniątkiem, który szczyci się tym, że ma bogatych rodziców. Wstał i
podszedł do niej. Chwycił ją za ramiona i spojrzał w jej brązowe oczy.
-Nie jestem taki.
–Powtórzył przez zaciśnięte zęby.
Lara wywinęła się z jego uścisku i spokojnie napiła coli.
-Na pierwszym
spotkaniu stwierdziłeś, że jako dziewczyna nie mam tu za bardzo czego szukać.
Mimo że dopiero co zacząłeś jeździć, od razu założyłeś, że jesteś dobry i
możesz się popisywać –odstawiła puszkę na stolik. –Wydaje ci się, że jak
kupiłeś sobie motocykl z najwyższej półki, to będziesz królem Motocrossu.
Zacisnął powieki. Było w tym trochę prawdy. Przecież kiedy
kupował z ojcem motor, nie spojrzał nawet na te, które były najtańsze.
-No dobrze, może
masz trochę racji. Ale tylko trochę.
-Zdradzę ci pewien
sekret, Verdas.
Podeszła do niego i stanęła na palcach, by jej usta
znalazły się na poziomie jego ucha. Musiał się schylić, żeby jej się to udało.
Przeszedł go dreszcz, kiedy poczuł jej lekki oddech na policzku.
-Sukces nie zależy
od tego, jaki masz sprzęt. Chodzi o umiejętności. –Szepnęła mu do ucha.
Zobaczył
ten jej kpiący uśmiech, kiedy się od niego odsunęła. Była małą, złośliwą
osóbką, która doprowadzała go do szewskiej pasji, jednak coś mu mówiło, że
tylko ona może mu pomóc. Tylko czy był w stanie ignorować jej uwagi? Nie był
tego taki pewien, ale co mu szkodzi zaryzykować?
-Wiem, że nie
przepadamy za sobą, ale uważam, że powinniśmy się jakoś dogadać. W końcu jesteś
moim mechanikiem. –Spróbował.
Popatrzyła na niego podejrzliwie.
-Może mogę być
trochę mniej złośliwa.
-Ja niestety nie
mogę być mniej bogaty. –Uśmiechnął się, kiedy się roześmiała.
Może jednak ta znajomość nie będzie aż tak straszna.